Protestancki etos muzyki

Myślę, że tak jak istnieje protestancki etos pracy, tak dotyczy to również muzyki. Muzykalność narodów związanych z protestantyzmem (Niemcy – choć nie wszyscy, ale także Skandynawowie) nie wzięła się z powietrza.

Szczęśliwym trafem, ale być może nieprzypadkowym był fakt, że Marcin Luter był muzykalny i muzykę kochał, można powiedzieć, że muzykiem był – śpiewał, grał na flecie i lutni. Dzięki temu reformując kościół mógł stwierdzić i określić, jak bardzo muzyka jest ważna nie tylko w ogóle dla człowieka, ale także w kościele. Jej działanie, ale także przydatność w lepszym głoszeniu chwały boskiej. Ale pod jednym warunkiem: że śpiewają wszyscy wierni, nie tylko kapłani, i że czynią to nie w hermetycznej łacinie, ale w języku ojczystym, by wszystko lepiej rozumieć. I w ten właśnie sposób zostały stworzone podwaliny powszechnej edukacji muzycznej. A także, powiedzmy to mimochodem, zdemokratyzowanie kościoła – skoro śpiewają wszyscy, to przy okazji zostaje zakwestionowana zasada mulier taceat in ecclesia. Najpierw w sensie dosłownym, bo kobieta przestała milczeć, a zaczęła śpiewać, ale w konsekwencji – nic dziwnego, że i w sensie właściwym tego wyrażenia, ponieważ dziś w protestantyzmie mamy kapłaństwo kobiet.

Wróćmy do muzyki: nie dziwi także, że protestantyzm wygenerował tak ogromny jej rozwój. Z jednej strony właśnie wierni zaczęli rozwijać się muzycznie, a przy okazji trzeba było ich wesprzeć, stąd rozwój muzyki organowej. Z drugiej – potrzebna była muzyka nie tylko akompaniująca, lecz preludiująca, co otworzyło drogę do rozwoju kościelnej muzyki instrumentalnej. Syntezą stały się formy wokalno-instrumentalne: kantaty, oratoria, pasje.

Chorał protestancki wywodził się często z chorałów gregoriańskich, ale uproszczenie go i nadanie mu większej regularności i zrozumiałości bardzo pomogło go zdemokratyzować. Z hermetycznych, niełatwych do zapamiętania, pełnych melizmatów linii melodycznych i kunsztownych kontrapunktów przeniósł się do świata znanego raczej z muzyki świeckiej, bliższego ziemi. Oczywiście dzięki mistrzom takim jak Bach, ale i niektórzy jego poprzednicy, znów poszybował w niebo, ale w zupełnie inny sposób.

Na środowym koncercie w kościele św. Elżbiety Vokalconsort Berlin pod batutą Daniela Reussa przedstawił program związany z wczesnym rozwojem muzyki czasów reformacji, począwszy od Johanna Waltera (znanego także jako Walther), który wraz z Lutrem wydawał pierwsze śpiewniki, po Heinricha Schütza. Utwory protestanckie, w tym autorstwa dwóch twórców działających we Wrocławiu, Gregora Langego i Samuela Beslera, ale także jednego z poprzedników Bacha u św. Tomasza w Lipsku – Johanna Hermanna Scheina, zostały przeplecione fragmentami mszy Gaudeamus oraz Miserere Josquina des Prés, ulubionego kompozytora Lutra, który choć szczerze go podziwiał, jednak sam w kościele chciał muzyki prostszej, bardziej dostępnej dla każdego. Można więc było stwierdzić, na czym polegały różnice, a ile było jednak podobieństw.

Koncertu słuchało się bardzo miło, ponieważ zespół jest bezpretensjonalny, wykonuje bardzo przyzwoitą robotę z pokorą i bez zadęcia. Taka też zresztą była wykonywana przezeń muzyka. Bardzo pozytywne zakończenie mojej obecności na tegorocznej Wratislavii.