Zakończenie z gwizdkiem

Na finał Warszawskiej Jesieni w wykonaniu Orkiestry FN pod batutą Jacka Kaspszyka zaplanowano żart, który jednak nie do końca się udał. Ale przynajmniej skończyło się na wesoło.

Zaczęło się za to efektownie, choć krótko: Fanfarą dla Los Angeles Philharmonic, ostatnim ukończonym utworem Witolda Lutosławskiego. To był jedyny element historyczny. Później był utwór Im einem anderen Raum ukraińskiej kompozytorki zamieszkałej w Monachium Anny Korsun, delikatne dźwięki przesuwające się w minimalistycznej przestrzeni, trochę jak w środkowym okresie twórczości Ligetiego. W pierwszej części wykonano jeszcze The Cloud River Wenchena Qina (kompozytor pojawiał się już na Warszawskiej Jesieni) z solowym szengiem, na którym grała Yang Zheng – masy dźwiękowe przewalały się w nim jak tytułowe chmury po niebie, a dźwięk instrumentu solowego, choć słyszalny (trochę podobny do akordeonowego), wtapiał się w brzmienie orkiestry.

Po przerwie było już raczej wesoło. Tzn. włoski kompozytor Francesco Filidei używając w utworze Fiori di Fiori machania smyczków czy kręcenia plastikowymi rurami dla stworzenia efektów szmerowych stanowiących aluzję do brzmienia organów niekoniecznie czynił to żartem, ale uśmiech wywoływał. Od czasu do czasu pojawiały się pocięte fragmenty dzieł Frescobaldiego, był to więc kolejny przykład surkonwencjonalizmu. Utwór dedykowany jest Salvatore Sciarrino, co wiele wyjaśnia.

No i Symphonic Piece Piotra Tabakiernika. Podczas przerwy krążyły panie z biura Jesieni i rozdawały karteczki z napisem „Bierzesz udział w wykonaniu Symphonic Piece„, a po drugiej stronie każdy miał coś innego: ja np. „ponarzekaj na to i na tamto”. Nie było zresztą dla mnie jasne, czy to znaczy, że trzeba te konkretne słowa odczytać, czy zacząć głośno opowiadać np. że to jest pomysł do chrzanu. Ale i tak nic z tego nie wyszło, bo gdy Jacek Kaspszyk po poprowadzeniu większości utworu, wypełnionego rozmaitymi zgrywami i wykrzyknięciami członków orkiestry, odwrócił się do publiczności, nie pokazał żadnego znaku, co oczywiście zostało zrozumiane, że utwór już się skończył, i skwitowane brawami. Ale po chwili okazało się, że jednak nie. Z sali rozległy się przenikliwe gwizdki, na scenie zaczęto się obrzucać kulkami papieru, no i na tym Jesień się zakończyła.

Nie należy jednak na podstawie tego utworu sądzić o całości. Podsumowując: Warszawska Jesień żyje, naprawdę. I ma publiczność. W FN była świetna frekwencja, niemal cała sala pełna, i to głównie młodych ludzi. Można się więc nie martwić o jej przyszłość. Ale też nie można spocząć na laurach. Poziom był w tym roku wysoki i miejmy nadzieję, że taki pozostanie.