Znów trochę o pianistach

Przez te parę dni, kiedy to chwilowo akurat nie byłam donikąd w drodze, znów zaczęłam nadrabiać zaległości płytowe, a nazbierało się. Na razie o paru płytach fortepianowych.

Nelson Freire, Brahms, Decca. Do tej płyty mam jedną główną pretensję: że jej większość zajmuje III Sonata f-moll, jedno z tych młodzieńczych dzieł, w których Brahms się jeszcze „wypierzał”. Oczywiście Freire gra tę sonatę bardzo dobrze, ale nie za to tego kompozytora kochamy, przynajmniej ja. Na szczęście potem jest jeszcze trochę Klavierstücków, ale wyrywkowo wybranych: po dwa z op. 76 i 116, jeden z op. 117, znów dwa z op. 118 i cały opis 119, a na koniec jeszcze Walc As-dur (który zresztą mi się średnio podoba w tym wykonaniu). Jestem zwykle bardzo wybredna, jeśli chodzi o te utwory, więc i u niego nie wszystkie interpretacje mi odpowiadają, ale ogólnie jest w tym refleksyjności w sam raz. Nagranie jest świeże, z wiosny tego roku.

Evgeny Kissin, Beethoven, Deutsche Grammophon. To oczywiście nagrania live z różnych lat, od 2007 po 2016. Przesłuchawszy uczciwie całość dwupłytowego albumu stwierdzam, że cenię Kissina za wiele rzeczy (uważam np. że nikt tak genialnie nie zrozumiał VI Sonaty Prokofiewa, tej, co ma być portretem Stalina), ale akurat niekoniecznie za Beethovena. Choć samą ideę, dlaczego go tak właśnie wykonuje, jestem w stanie zrozumieć. To jest granie agresywne, zwłaszcza w przypadku Sonaty C-dur op. 2 nr 3, w której Kissin robi z Beethovena młodego dzikusa. Którym ten zapewne rzeczywiście trochę był, ale mnie, która się wychowywałam na bardzo eleganckiej interpretacji Benedettiego, ciężko było tego słuchać. Bardziej zróżnicowane są 32 Wariacje c-moll. Średnio mi się też podoba brutalność Appassionaty i finału Księżycowej, tylko Les Adieux i Sonata c-moll op. 111 podobały mi się bardziej, tu pianista trochę poszerzył swój warsztat interpretacyjny. Domyślam się też, że zupełnie inaczej odbierało się rzecz na sali, o czym świadczą rzęsiste oklaski po każdym utworze.

Daniil Trifonov, Chopin Evocations, Deutsche Grammophon. I tu mamy album dwupłytowy (zabawne: w booklecie nasz ulubieniec jest wystylizowany na strasznie poważnego pana, którym tak naprawdę przecież jeszcze nie jest). Pomysł połączenia Chopina z dziełami innych kompozytorów inspirowanymi jego twórczością – bardzo fajny, ale jak dla mnie proporcje zachwiane. Zwłaszcza że to zachwianie polega przede wszystkim na umieszczeniu w albumie obu koncertów z Mahler Chamber Orchestra pod dyrekcją Pletneva, i to w tej jego paskudnej nowej instrumentacji, którą słyszeliśmy na Chopiejach – ponadto rzecz jest prowadzona potwornie nudno i choć pianista robi, co może, żeby to jakoś ożywić, nie zawsze to się udaje. Reszty jednak słucha się z przyjemnością. Na pierwszej z płyt po Koncercie f-moll Trifonov gra solową wersję Wariacji op. 2 i konfrontuje to wszystko z uroczymi drobiazgami Schumanna (oczywiście Chopin z Karnawału), Griega (Etiuda Hommage a Chopin z op. 73, bardzo ciekawa, jak to późne jego dzieła), Samuela Barbera (Nokturn op. 33) i Piotra Czajkowskiego (Un poco di Chopin z op. 72). Druga płyta rozpoczyna się Rondem C-dur, w którym Trifonovowi towarzyszy jego profesor Sergey Babayan (brykają w nim obaj wesoło), potem jest Koncert e-moll, a po nim bardzo przyjemne Wariacje na temat Chopina Frederica Mompou i jeszcze na koniec jako postscriptum znów Chopin – Impromptu-Fantazja, ponieważ w jednej z ostatnich wariacji Mompou pojawia się temat ze środkowej części tego utworu (choć głównym tematem jest Preludium A-dur). W solowych utworach pianista jest w pełni sobą, poetyckim, rozmarzonym.

Alexei Lubimov, Carl Philipp Emanuel Bach, ECM. I na koniec coś zupełnie innego. CPE grany na instrumencie, na który najprawdopodobniej pisał – na fortepianie tangentowym, tak to chyba po polsku trzeba nazywać (ang. tangent piano, niem.Tangentenflügel). Takich instrumentów, stanowiących stadium pośrednie między klawesynem a pianoforte, jest ponoć na świecie niewiele. Lubimov gra na kopii instrumentu z 1794 r. Spätha i Schmahla, wykonanej przez Chrisa Maene. Bardzo ciekawy repertuar, składający się z późnych utworów CPE; obok Freye Fantasie fis-moll i dwóch sonat są tu aforystyczne wręcz fantazje czy solfeggia trwające około minuty i dwa niewiele dłuższe, bo kilkuminutowe ronda. A że Lubimov to jeden z tych klawiszowców, którym spod klawiszy iskry lecą, to nic dziwnego, że na takim instrumencie brzmi to jeszcze ostrzej i bardziej intrygująco.

PS. W ten weekend znów parę premier w różnych miejscach kraju; ja jadę jutro do Opery Śląskiej, gdzie grają Romea i Julię Gounoda – bodaj nigdy nie widziałam tego na scenie. A jak wrócę w niedzielę, wybiorę się na ciekawy koncert do Nowego Teatru.