Stockhausen: pożegnania

Obchodzilibyśmy w tym miesiącu hucznie jego osiemdziesięciolecie. Miał przyjechać, by uczestniczyć w szerokiej prezentacji jego dzieł na krakowskim Sacrum Profanum (aż cztery koncerty); na Warszawskiej Jesieni też przewidziano dwie duże imprezy – właśnie na Torwarze tysiąc osób podziwiało jego późne dzieła; w piątek w Wytwórni Wódek Koneser będzie wykonane dzieło Hymnen (i powtórzone zaraz potem w Filharmonii Łódzkiej). Nie ma już Stockhausena, podobno z bezsensownego powodu: twierdził, że wymyślił nowy sposób oddychania, chciał zademonstrować domownikom – i zatchnął się tak, że już nie wstał. A był w ostatnich latach w świetnej formie, tworzył błyskawicznie, w nocy przed tym fatalnym wypadkiem ukończył utwór. Po zakończeniu wielkiego cyklu Licht, którego pisanie trwało w sumie 26 lat, zabrał się za kolejny – Klang, 24 godziny dnia. Przez trzy lata, 2004-2007, napisał, a właściwie stworzył (bo niektóre części są elektroniczne), 21 części-godzin, czyli niewiele już mu brakowało do zakończenia…

Uroczy był Glanz, pokazany w Krakowie (godzina 10), do którego kompozytor zostawił filuterne dwuzdaniowe omówienie: „Klarnet, altówka i fagot tworzą wielką formę, przerywaną przez magiczne momenty. Obój, trąbka, puzon i tuba dostarczają niespodzianek”. I faktycznie…

Wczoraj wieczorem na Jesieni odtworzono godzinę 13., jedną z tych ściśle elektronicznych – Cosmic Pulses. No i faktycznie to była prawie wędrówka w Kosmos – w przestrzeni, między ośmioma głośnikami wirowały dźwięki jak orbity planet. Wrażenie niesamowite, choć może dla niektórych zbyt nużące poprzez swoją długość (chyba koło godziny), ale można było się temu poddać. W drugiej części koncertu pokazano Michaels Reise um die Erde – drugi akt Donnerstag (Czwartku) z cyklu Licht, i choć Stockhausenowa mitologia odzwierciedlona w tym instrumentalnym teatrze (Michaela symbolizuje trąbka, grał na niej syn kompozytora Markus) jest dość mętna, to w samym spektaklu nie brakło abstrakcyjnego humoru; podobnie jak w wykonanym w Krakowie fragmencie Orchester Finalisten z części Mittwoch (Środy).

Połączenie wzniosłości z humorem jest typowe dla Stockhausena. Wśród dawniejszych utworów przypomnianych w Krakowie była Mantra na dwa fortepiany (1969-1970) i, jak wspominałam, Stimmung na sześć głosów (1968). Ten drugi utwór jest kontemplacją, ale ma wyraźne i liczne momenty mrugnięcia okiem. Podobnie Mantra, która właściwie kontemplacyjna nie jest i często jest po prostu zabawą, rozmową dwojga pianistów.

A te starsze jeszcze utwory, z wczesnej ery elektronicznej, jak Gesang der Jünglinge czy Kontakte, jak również te serialne, jak KreuzspielKontra-Punkte czy Zeitmasze, odbiera się dziś z pewnym podziwem i sentymentem, jak plastyczne dzieła konstruktywistów.

Nie wiadomo dziś, jak takie dzieła jak te z cyklu Licht będzie sie odbierać w przyszłości. Ale Stockhausen na pewno pozostanie jedną z największych postaci muzycznych XX wieku i nikt mu tego odebrać nie może.

PS. Tym wpisem spotykam się z Państwem po raz 200 i nawet nie jestem w stanie wyrazić, jak się z tego cieszę – że wytrwałam i że Wy wytrwaliście 😀

PS 2 dla warszawskich melomanów, a zwłaszcza operomanów: mówi się (a jest to bliskie pewności) o dużych zmianach, na jakie się zanosi w Teatrze Wielkim. O 14. jednak działająca jeszcze wciąż w obecnym składzie dyrekcja organizuje konferencję prasową na temat sezonu i nie posiadam się z ciekawości, jak też będą brzmieć odpowiedzi na niełatwe pytania, które z pewnością się pojawią 😉