Europejczyk
Wróciłam z wojaży, spadła na mnie masa roboty, a tymczasem przeleciała (we wtorek) okrągła rocznica śmierci Haendla (250., jakby komu się nie chciało liczyć). Kochamy wszyscy Haendla (mam nadzieję), więc jak tu o nim nie napisać?
Zwłaszcza że był tak współczesną postacią. Z rodziny niemuzycznej, choć objawił swój talent światu wcześnie, za namową ojca studiował też prawo, które miałoby dać mu w przyszłości chleb. Choć i tak był na tyle silną osobowością, że zrobił w końcu, co zechciał: poświęcił się w końcu swej naturalnej pasji, najpierw jako skrzypek, potem także jako kompozytor. Ale i prawo mu się w przyszłości miało przydać.
Zafascynowany operą postawił najpierw na ten gatunek. Po pierwszym sukcesie w Hamburgu, gdzie opera była wówczas bardzo popularna, pojechał do jej ojczyzny – Włoch, teoretycznie po to, by doskonalić warsztat, praktycznie – żeby zakasować Włochów, co mu się udało. Potem pojechał podbić kolejny kraj – Anglię, która w końcu, jak wiadomo, stała się jego drugą ojczyzną. Pojechał, bo wyczuł koniunkturę: jego Rinaldo odniósł tam wielki sukces, Anglii brakowało takiej muzyki. I tu zaczyna się nie do końca udana historia biznesowa: Haendel założył z Giovannim Battistą Bononcinim towarzystwo operowe Royal Academy of Music. Początkowo wszystko rozwijało się świetnie, jego utwory wystawiano 245 razy (Bononciniego 108). Jednak z jednej strony intrygi, z drugiej – zawalenie się systemu subskrypcji spowodowały, że towarzystwo zbankrutowało. Wówczas Haendel został niezależnym przedsiębiorcą teatralnym.
Kiedy powodzenie jego oper nieco przygasło, wymyślił inny biznes – oratoryjny: regularne koncerty dla londyńczyków wprowadził w 1738 r. I tu również, jak się okazało, wskoczył w lukę. Oratoria w języku angielskim – to było to, co tamtejsza publiczność po prostu pokochała. Organizując te koncerty Haendel przez pewien czas jeszcze trzymał się subskrypcji: polegała ona na tym, że na kilka miesięcy przed rozpoczęciem sezonu wpłacano połowę z wszystkich opłat za wstęp. Istniało więc ryzyko, że jeśli znajdzie się zbyt mało subskrybentów, to sezon się nie odbędzie. Istniało też inne – że subskrybenci okażą się nieuczciwi i nie wpłacą drugiej części. Tak więc cały czas Haendel miał kłopoty, mimo ogromnego powodzenia jego oratoriów. Jedynym wyjściem było zrezygnowanie z subskrypcji i sprzedaż pojedynczych biletów – Haendel wprowadził taką sprzedaż i wygrał. A przy okazji zdemokratyzował swoją sztukę, bo subskrypcje wykupywali raczej arystokraci, a bilety mógł kupić każdy mieszczanin.
Niemiec, a później naturalizowany Anglik; dodajmy jeszcze Włochy, gdzie kompozytor przeżył kilka lat – Haendel był po prostu obywatelem świata, a raczej Europy. Łączył tradycje i stylistyki wywodzące się z wszystkich tych krajów, ale przy tym cały czas był w pełni sobą, wyrażając w muzyce swą mocną osobowość i pozytywną energię. Nawet kiedy się powtarzał, jest to na tyle atrakcyjne, że znużyć nie może.
Każdy dziś kocha Haendla po swojemu. Ja mam kłopot z Concerti grossi – uwielbiam je, ale wciąż nie mogę trafić na nagranie, które by mnie w pełni usatysfakcjonowało. Ostatnio dostałam op. 6 w wykonaniu Il Giardino Armonico, ale ono jest dla mnie jakoś za ostre (choć może jak przesłucham drugi raz, zmienię zdanie). Ostatnie nagranie AdS, jak już wcześniej pisałam, raczej mnie nuży. A co Wy polecacie?
Komentarze
Można by zacząć od uroczo trącących myszą, niepoprawnym wykonaniem i sosistymi tempami Menuhina z Bath Festival Orchestra 🙂
Ja wiem, o czym PK mówi, pisząc „za ostre”. Przy całym szacunku dla tych włoskich zespołów, właśnie ich drapieżny dźwięk przeszkadza mi najbardziej. Do Vivaldiego może pasuje, ale do Handla w ogóle.
Moje dyżurne nagranie to Pinnock + EC. Jest poprawny, z werwą, ale i wystarczająco, jak na mój gust, melodyjny.
Z drugiej strony nie kocham tej muzyki aż tak bardzo, żeby przez pół życia szukać tego jedynego, idealnego wykonania. To w końcu klasyczny haendlowski pop użytkowy.
Na początek TROMBY, bo dzisiaj zaspały 😉
Przedwczoraj na Kulturze znakomita „Kolacja na cztery ręce”, możliwe że dla uczczenia.
Miało być „zadziorne” brzmienie.
Kolację na cztery ręce daaaawno oglądałem w Teatrze TVP. Bardzo miłe. Gajos jak zwykle genialny.
Może warto wspomnieć, że w biznesie operowym pojawił się też wątek wejścia Handla na giełdę 🙂
Nie, nie mam ulubionego nagrania Concerti grossi. Zastanawiałem się nad IGA — ale jeszcze nie spróbowałem. Słuchuję AAM z Andrew Manze, ale bez szczególnego entuzjazmu, choć trudno mu coś zarzucić.
Gostek, ja też daaaawno, ale nic a nic się nie zestarzało. Obaj świetni 🙂
Ja polecam własnie nagranie Il Giardino! To pierwsza interpretacja, która wzbudziła mój zachwyt! Zazwyczaj było nudno i rozwlekle. Za wolno i bez polotu. Ostrość? Dla mnie nie ma ostrości, jest lekkie szaleństwo i brawura. Ale w końcu to koncerty włoskie!
Tak długo czytałem wczorajsze, że przespałem nowy wpis. Dlatego pozwalam sobie jeszcze do wczorajszego nawiązać:
Będzie tarcza czy nie będzie?
To pytanie dręczy wszędzie
tych i owych na urzędzie
i w bezsenność wpędza w mig
Zna odpowiedź wszak Obama
i generalicja sama
a dla innych piała plama;
teraz prawdę zna Bo-Bik
Ja tam lubię Marrinera 🙄
A kto nie lubi?
Marrinera wielu traktuje jak Karajana muzyki barokowej i klasycznej. Ja się wychowywałem na Marrinerze, jeszcze przed nastaniem historycznie uświadomionych, więc nie mam obiektywnego zdania.
Ja bym to bardziej traktował jako wybrzydzanie. Może kupując płyty można włos na czworo rozdzielać, ale idąc na koncert Academy of St. Martin in the Fields wiem, że usłyszę dobrąmuzykę zarówno pod Marrinerem jak i Maksymiukiem w swoim czasie. To, co mam na codzień nawet się nie umywa.
Oczywiście, że wybrzydzanie, ale jak ktoś nie lubi wykonawcy z jakiegoś powodu, to nie będę go przekonywał, że nie ma racji.
Nigdy nie usiłuję nikomu wmówić, że muzyka/ wykonanie, którego słucha to syf.
Z tarczą, na, czy też bez tarczy,
bez katiuszy i bez łuku,
jednakowo Bobik warczy,
gdy mu ktoś chce zrobić kuku.
Lecz gdy pasztet ma od człeka,
już nie mówiąc o głowiźnie,
Bobik nawet nie zaszczeka,
tylko w nos z rozmachem liźnie.
Tedy mówi pies bywały:
„nauczże się wreszcie, świecie,
że nie w tarczy problem cały,
a w głowiźnie i w pasztecie!” 😀
To popoludniowe TROMBY w holdzie Haendlowi
http://www.youtube.com/watch?v=5NwD96xGy9I
A propos, czy ktos moze wie, czy „Kolacja na cztery rece” jest dostepna na jakims DVD. Pod tym wzgledem, na tym nadsekwanskim wygnaniu rownie kiepsko (a moze i gorzej) niz u Alicji.
Niedawno kot zjadł część kanapki z pasztetem przygotowanej przez małżonkę dla siebie samej i pozostawionej na stole na chwilę (o biada!)
Kot zastosował zasadę „znalezione nie kradzione”, ale pomidora zostawił.
http://idvd.pl/sklepy/filmy/oferta/49920/Zlota_setka_teatru_telewizji_-_kolacja_na_cztery_rece/
Powyżej linka do oferty Kolacji na DVD. Czy to wczoraj było? Ja oglądałem parę lat temu i rzeczywiście zapamiętałem jako świetne. Tylko to fikcja zupełna była, bo do spotkania J.S. Bacha i Haendla chyba nigdy nie doszło.
Stanislawie, jestes WIELKI. Proponuje koronacje (bez konsekwencji) 😆
Insygnia juz mamy, i to nie byle jakie:
http://kolo-naleczow.w.interia.pl/obraz/insygnia.jpg
Popieram pomysł koronacji Stanisława. Bez uzasadnień. 😆
Widzę tylko jeden problem. Czasem mi się wydaje niemożliwe, żeby jeden człowiek mógł tyle wiedzieć w tylu różnych dziedzinach. Czy pod nickiem „Stanisław” nie kryje się przypadkiem jakaś spółka autorska? Bo wtedy insygnia trzeba by rozmnożyć. 😆
Dziękuję, chetnie się ukoronuję, tylko insygniów obejrzec nie moge. Prawie wszystko, co się da, zablokowane tutaj, nawet kupno biletów kolejowych przez internet, choć sam rozkład nie. Bobiku, suma wiedzy jest funkcją czasu, niestety. Gdy przestaniesz być szczeniakiem i minie jeszcze trochę czasu, sam zobaczysz, że się dużo wie, ale coraz mniej okazji, żeby z wiedzy zrobić użytek.
Wracając do nagrań Concerti grossi: ja się chowałam, i owszem, na Marrinerze, ale jeszcze wcześniej na Maksie Pommerze (kasety jeszcze z śp. ośrodka enerdowskiego 🙂 ). I to bynajmniej nie było wykonanie „nudne i rozwlekłe”, bardzo mi się podobały tamtejsze żywe tempa, zadziorność i owszem była. Pamiętam moją ówczesną fazę na Haendla, kiedy to słuchałam tych kaset na okrągło i nabuzowywałam się tą niemal popową energią 🙂
No, ale z montym nie do końca mogę się zgodzić. Owszem, z założenia są to koncerty włoskie, ale taki całkowicie włoski (precyzuję: dzisiejszy włoski, czyli, jak mówił mój kolega barock&roll 😉 ) styl grania moim zdaniem im do końca nie służy. Za śpiczaste to dla mnie jest, muzyka nie ma kiedy się wygrać. Chociaż Il Giardino Armonico bardzo lubię. Jeszcze nie miałam czasu przesłuchać tej najnowszej płyty z lamentami, na pewno jest świetna. Przesłucham, to zdam sprawozdanie.
A Bach z Haendlem się nie spotkali. Podobno były jakieś zabiegi w tym kierunku ze strony rodziny Bacha, ale nic z tego nie wyszło.
Giardino lubia grać w kościołach, a ogród mają w nazwie. Niedawno wspomniałem, że Włosi w kościele florenckim brzmią znakomicie i usterek (ewentualnych) nawet się nie zauważa tak, jak i na koncertach w praskich ogrodach. A Quattro Stagioni nigdzie tak nie wypadną jak w ogrodzie.
Cieszę się, że PK ma podobne preferencje w sprawie Haendla i zespołów włoskich 🙂
Zwłaszcza jak ptaszki się dołączą 😉 Ale nigdy mi się nie zdarzyło słuchać tego w takich okolicznościach przyrody…
Oczywiście, że ptaszki bardzo sprzyjają tuszowaniu usterek. W filharmonii też kaszlą. Ptaszki w sumie milsze.
Wojażowe sakwojaże jeszcze skrzeczą
Spojrzysz w górę a tam znów rocznice lecą
Tu w powietrzu tego tałatajstwa pełno
Jedna drugą goni, w tym jest rzeczy sedno
Namnożyło się tych rocznic, że nie mogę,
Żeby obejść wszystkie trzeba być stonogą…
🙂
Wracajac do koronacji. Stanislawie – proponuje jednak prawdziwa ceremonie, nie autokoronowanie. Byl taki jeden, co sam sie koronowal i zle skonczyl. A my zyczymy szczerze i koronujemy nie po to, by wladca konczyl na wygnaniu. 😉
http://fr.wikipedia.org/wiki/Le_Sacre_de_Napol%C3%A9on
Wczoraj w Carnegie Hall:
http://www.youtube.com/watch?v=fFrXvO4MjCQ
🙂
No właśnie. Muszę szybko coś napisać na papier 🙂
Kierowniczka wzięła rapier,
żeby nim pokonać papier,
lecz to kawał jest spryciarza –
ni go rapier nie przeraża,
ni długopis, ni Parkery,
tylko jak jasnej cholery
boi się ten typ ponury
Sitzfleischu i klawiatury! 😯
Czy widział kto pieska Bobika,
Co przy klawiaturze wciąż fika?
Odrzuca z Sitzfleischu on Sitz,
Fleisch tylko mieć chce – więcej nic! 😀
„Sitz!” nazbyt brzmi dla mnie jak rozkaz,
a rozkaz wręcz jeży mi włoska,
bom wolnym psem i niepodległym,
w tę stronę, w którą sam chcę biegłym.
Nie po tom ja Kot Tytularny,
by Sitz jakiś bawił mnie marny,
lecz Fleisch… A, to inna rozmowa!
Dla Fleischu ja mogę pracować
i tłuc w klawiaturę do znoju.
Dla Fleischu i… pewnych napojów. 😉
Gdy w 1719 roku Haendel przyjechał z Anglii do Halle, Bach – mieszkający w odległym o 4 mile Koethen natychmiast ruszył do niego. Niestety Haendel właśnie wyjechał. Drugi raz mógł nastąpić w 1729 roku – wtedy Bach mieszkał już w Lipsku, ale był jednak chory – wysłał wtedy syna WIlhelma Friedemanna, by najuprzejmiej zaprosił H. doń. Haendel ubolewał, że nie może przybyć. Za trzecim jego pobytem w Halle Jan Sebastian już nie żył. Bach całe życie żałował, że nie poznał Haendla – gdyż przede wszystkim chciał się od niego uczyć. (wsio za A. Schweitzerem).
A Concerti Grossi – klasycznie piękne wykonanie pod Gardinerem.
I dalej do pracy – właśnie wróciłem z Warszawy, znajdując w niej czas na sekundowy skok do sklepu z płytami.
Pozdrawiam nieustająco wiosennie (a dwie noce temu powiedziałem w środku nocy zdziwionemu jeżowi dobry wieczór – nic nie odburknął. Ale rozumiem go).
A ja też nie dalej jak dwie noce temu musiałem powiedzieć jeżowi „no gdzie się pchasz, łachudro, gdzie?!”. Prosto pod koła lazł. 😯
Pozdrowieniom wiosennie odmerduję ogonem! 😆
Bo z tymi jeżami, panie, sam kłopot.
Kiedyś idąc wieczorem ulicą chciałem przekonać panią jeżową z dzieckiem (!), żeby jednak nie pętali się po jezdni i poszli do jakiegoś ogródka, których wokoło wiele było.
Ale mi się dostało. A fukania i tupania przy tym ile. Pretensji. W końcu jakoś dopchałem towarzystwo do krawężnika i poszedłem, bo co jeszcze mogłem zrobić?
Nie chcę tu zostać uznany za coś tam, coś tam, ale czy przypadkiem w grę tu nie wchodzą jakieś sprawy genderowe? Ja kiedyś cierpliwością i pracą przekonywałem prawie całą jeżową rodzinę, żeby uznała mój dom za stołówkę połączoną z placem zabaw i udało mi się to z wszystkimi z wyjątkiem Pani Jeżowej (nie mylić z Panią Jerzową z Sekretariatu). Co wieczór powtarzała się ta sama historia: Pan Jeż z dwójką przychówku dziarsko wmaszerowywał do kuchni, cała grupa udawała się prosto do już przygotowanych miseczek ze smakołykami, a po kolacji dziatwa zajmowała się zwiedzaniem apartamentów i używaniem pochylni dla autek-zabawek jako zjeżdżalni. Tylko naburmuszona Pani Jeżowa stała kilka kroków za progiem i powtarzała „nie wejdę, nie wejdę, nie wejdę, nie!”. Fukanie też było, nawet przy próbach wyniesienia za próg resztek uczty. Dałem w końcu spokój, bo co będę z uparciuchą dyskutował.
Ale z resztą rodziny, nie powiem, miałem dużo szpasu. 🙂
Dziś, widzę, popołudnie jeżów i Jerzów 😉 Nasz Kwok się pokazał, jak miło 😀
Pamiętam z dzieciństwa takie opowiadanie o jeżu u Jana Grabowskiego, które miało nawet chyba taki tytuł: Fufu-tup-tup. Była tam mowa m.in. o tym, że pies strasznie szczekał na tego jeża, a ja sama z życia domowego pamiętam, jak nasz Kajtuś „upolował” jeża, tzn. strasznie szczekał na pewien krzak, gdzie ten obywatel się przyczaił.
To może Bobik wystraszył Panią Jeżową szczekaniem?
Jeszcze a propos Haendlowskiego jubileuszu, przeklejam z maila od radiowej Dwójki:
W niedzielę, 19 kwietnia, w Dniu Specjalnym Euroradia upamiętniającym rocznicę śmierci kompozytora, Program 2 zaproponuje swoim słuchaczom pięć „haendlowskich” koncertów. Pierwszy z nich odbędzie się o godz. 11.00 w Halle – MDR Chorus, Handel Festival Chorus, Halle Opera Chorus, Halle Madrigalists, Handel Festival Orchestra oraz The English Concert pod dyrekcją Howarda Armana wykonają utwory Haendla: „Zadok the Priest” HWV 258, „Uwerturę” do oratorium „Esther” HWV 50a, „The ways of Zion do mourn” HWV 264, „La Marche” z oratorium „Saul” HWV 53, „Jubilate (O be joyful)” HWV 279 i fragmenty oratorium „Izrael w Egipcie” HWV 54. O godz. 12.00 transmisja koncertu w rzymskim Kwirynale, gdzie zabrzmią: „Laudate pueri Dominum” HWV 237, „Te decum Virgineum” HWV 243, „Dixit Dominus” HWV 232 Haendla w wykonaniu Raffaelli Milanesi, Rominy Basso oraz Collegium Apollineum pod batutą Marca Feruglio. Transmisji z Domu Haendla w Londynie będzie można wysłuchać o godz. 16.00. Gary Cooper – klawesyn, Pamela Torby – flet i Andrew Lawrence-King – harfa barokowa, zagrają utwory Haendla: uwerturę „Semele”, „Sonatę fletową d-moll” HWV 367a, fragmenty „Mesjasza”, „Sonatę fletową B-dur” HWV 377, „Chaconę z Concerto F-dur a due cori” oraz „Suitę klawesynową F-dur” na tematy z „Rinalda” Haendla, autorstwa Williama Babella. A o godz. 17.00 transmisja ze Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego, w którym Maria Keohane – sopran wraz z Arte Dei Suonatori pod kierownictwem Martina Gestera zaprezentują utwory Haendla: „Concerto grosso d-moll” op. 6 nr 10 HWV 328, „Concerto grosso F-dur” op. 6 nr 2 HWV 320, arie: „Myself I shall adore” i „Oh sleep, why dost thou leave me?”, „Concerto grosso h-moll” op. 6 nr 12 HWV 330, „Concerto grosso G-dur” op. 6 nr 1 HWV 319, „Concerto grosso e-moll” op. 6 nr 3 HWV 321 oraz arie z oratorium „Il Trionfo del Tempo e del Disinganno”: „Fido specchio”, „Un pensiero nemico di pace”, „Voglio cangiar desio”, „Pure del Cielo”, „Tu del Ciel ministro eletto”.
Ponadto o godz. 20.00 będzie można wysłuchać rzadko wykonywanej i nagrywanej opery w 3 aktach „Faramondo” HWV 39 Jerzego Fryderyka Haendla, którą zarejestrowano w Salle Métropole w Lozannie w marcu br. Obok Chóru Radia Szwajcarii Romańskiej w Lugano i zespołu I Barocchisti pod dyrekcją Diego Fasolisa wystąpili wówczas: Max Emanuel Cencic, Sophie Karthäuser, Marina de Liso, In-Sung Sim, Philippe Jaroussky, Xavier Sabata Corominas, Fulvio Bettini, Teresa Nesci. Późnym wieczorem, o godz. 23.30, retransmisja Koncertu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Radia Duńskiego pod batutą Tona Koopmana, z udziałem solistów Andreasa Scholia – kontratenor, Tona Koopmana – organy. Występ miał miejsce w Kopenhadze w lutym br., a w programie, obok utworów Haendla – arii „Vivi tiranno” i „Dove sei” z opery „Rodelinda”, „Concerto grosso G-dur” op. 6 nr 1, arii „Ombra mai fù” z opery „Xerxes”, arii „Aure deh per pietà” z opery „Juliusz Cezar” oraz „Muzyki królewskich ogni sztucznych” – znalazły się również dzieła Jana Sebastiana Bacha: „Fantazja” G-dur BWV 572, „Nun komm der Heiden Heiland” BWV 659 i „Fuga g-moll” BWV 578.
Oprócz koncertów, które przybliżą twórczość Jerzego Fryderyka Haendla, 19 kwietnia w radiowej Dwójce pojawi się wiele specjalnych audycji poświęconych kompozytorowi. O godz. 13.05 „Haendel po polsku” – reportaż Barbary Schabowskiej, w którym m.in. Lilianna Stawarz, Władysław Kłosiewicz i Olga Pasiecznik opowiedzą, jakie znaczenie ma dla nich muzyka twórcy „Mesjasza”. W „Muzycznym Turnieju Dwójki” o godz. 13.30 Piotr Orawski zaprosi słuchaczy do udziału w konkursie wiedzy o życiu i dorobku kompozytora, a o godz. 15.00 w „Płytomaniii” Jacek Hawryluk porozmawia z Piotrem Kamińskim o wydawnictwach płytowych muzyki Haendla i o ewolucji interpretacji jego utworów w XX wieku. Postać artysty baroku pojawi się również w „Dramacie w Teatrze Wyobraźni” (godz. 19.00), w którym Program 2 przypomni sławną sztukę Paula Barza pt. „Kolacja na cztery ręce”, w adaptacji i reżyserii Janusza Kukuły. Punktem wyjścia komedii Barza jest fikcyjne zdarzenie – spotkanie Jana Sebastiana Bacha z Jerzym Fryderykiem Haendlem w 1747 roku, z okazji przyjęcia Bacha do Towarzystwa Nauk Muzycznych, którego pierwszym i jedynym członkiem honorowym był od 1745 roku Haendel. W rzeczywistości obaj kompozytorzy nigdy się nie spotkali. Wszystkie pozostałe informacje zamieszczone w sztuce, przy całej swobodzie interpretacji, są prawdziwe – w tym także wyraźna niechęć Haendla do spotkania z Bachem. Fikcyjnie wykreowana sytuacja konfrontacji cenionego i hojnie wynagradzanego Haendla z biednym kantorem Bachem, to okazja do walki o prym w kompozytorskim świecie. Który z nich jest większym artystą? Czyje dzieło zasługuje na miano wybitniejszego: „Mesjasz” Haendla czy „Pasja wg św. Mateusza” Bacha? Bohaterowie sztuki nieustannie próbują przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. W obsadzie znakomici aktorzy – w roli Bacha Marian Opania, a w postać Haendla wcielił się Krzysztof Wakuliński.
O!
Teresa może zaliczyć radiową wersję kolacji w Teatrze Wyobraźni.
Przez Internet… 😉
No ale zawsze cuś.
Witam Panią Nadredaktor 🙂
Jak na Jeż(rz)o-Kwoka przystało
kukam w tę dziupelkę niemałą.
Dziękując psim jeżozbawcom wielce
Za okazane ćwierćagrestom serce.
A po szybciutkiej kwerendzie terminarzowej przypominam, że w przyszłym tygodniu (podobno od ok. poniedziałku) na ticketonline zaczyna się sprzedaż biletów na drugą odsłonę Opera Rara – czyli „Mieszczanina szlachcicem”. Spektakle 6 i 7 czerwca w Teatrze Słowackiego (o czym zadecydowano dzisiaj), a cena już mniej mieszczańska – od 150 zł wzwyż (czyli do 250 zł – taką informację dzisiaj uzyskałem). Po maju i czerwcu – jak już zapłacę za wszystkie opery, koncerty, teatry i transmisje – będę mógł już wespół zespół z jeżątkami zjeżdżać z bobikowej zjeżdżalni – licząc przy tym nieśmiało na wystawienie jeszcze jednej miseczki…
A my tu mamy przez weekend Gavrylyuka. Piątek i sobota symfonicznie, w niedzielę recital. Ja idę jutro, bo potem do Katowic muszę 🙂
Też trzymam rękę na pulsie w sprawie „Mieszczanina”. Przechodząc w ubiegłym tygodniu obok Teatru Słowackiego (kilka razy dziennie) za każdym razem sobie przypominałam, że to już w czerwcu 😉 Miałam nadzieję, że skończy się na 150 PLN. No cóż, trzeba będzie się szarpnąć… To może i ja zjadę do tej miseczki 😆
Ja w sprawie Karajana i Marrinera.
Pewnie jestem cokolwiek starszy od Gostka bo „wychowalem” sie na op. 6 poprzedzajacych nagrania Marrinera. Byly to wykonania, jak je okreslal nieodzalowany Jan Weber, „wytupane”. Marriner byl przy nich rewelacja, podobnie zreszta jak jego wczesne Pory Roku Vivaldiego.
Coz, lata leca. Marriner obchodzil wczoraj 85te urodziny. Przezyl wiec Karajana (chyba rowna 80tka) i przezyl swoje czasy, przede wszystkim ruch HIP i „autentyzmu”. A mimo to ja ciagle lubie do tamtych nagran wrocic.
Porownanie z Karajanem o tyle malo trafione, ze Marriner nie zrobil sie na starsze lata showmanem, w przeciwienstwie do tego pierwszego. Muzykami obaj byli/sa wielkimi.
jrk
Może byśmy zrobili zjazd i załatwili jakąś zniżkę blogową? 😉 Chociaż nie wiem, czy to możliwe… 😆
A co w Kattowitz dają?
Gdybym moje powinności dzisiejsze warszawskie wypadły jutro lub pojutrze, zakukałbym pewnie na Gawryluka. Zamiast tego ciągnę wycieczkę w sobotę do fisharmonii krakowskiej na Kern. Na to samo, co w piątek będą retransmitować z Paryża w Dwójce, a co miało być 13 lutego w Bydgoszczy z tamtejszą Filharmonią Pomorską (czyli Volodos w III kf Rachmaninowa).
Acha, ja przyjadę do Krakow na „Mieszczanina” 7 maja prosto z Wiednia, gdzie będę kwocze me jestestwo sycił grenoblską minkowszczyzną w londyńskim haydnie saute.
Ja najprawdopodobniej też będę na „Mieszczaninie” 7 maja (ostatecznie okaże się to w przyszłym tygodniu). Trzeba opracować dyskretny sposób na kaszlących 😉 Z rozrzewnieniem wspominałam na „Misteriach” jurkowe fioleczki z arszenikiem, bardzo by się wtedy przydały. A może jakieś dyskretne i szybkolotne strzały ze środkiem usypiającym, sama nie wiem. A Minkowskiego to już dziś zazdroszczę, oooojjj!
No to o reckę z Wiednia w stosownym czasie poprosimy 😉
Czerwca, nie maja!
A do Kattowitz ja tym razem w sprawach jazzowych. Jest czterdziestolecie Wydziału Jazzu i z tej okazji konferencja i koncerty (w ogóle cały tygodniowy festiwal i warsztaty, ale na tyle to ja nie mam czasu), a ja chcę coś na te tematy napisać. Tj. czy jazzu można uczyć, czy też nie za bardzo, dlaczego jest tak, jak jest z naszym jazzem itp. Z Katowic jadę zresztą prosto do Krakowa, gdzie w poniedziałek w Operze jest premiera Cesarza Atlantydy Ullmanna.
Nie wiem, skąd mi się tej maj wziął (pewnie wylazł z podświadomości, bo by się już zaraz dokądś pojechało), oczywiście: 7 czerwca 🙂
A w ogóle to dobra decyzja, że w Teatrze Słowackiego. Myślę, że organizatorzy podjęli taką decyzję po doświadczeniach z Misteriów Paschaliów…
Właśnie! Mnie najbardziej szkoda było Fabia, odartego przez to wnętrze z brzmienia (z kreatywności i pazurków na szczęście nie).
A w ogóle to nie daje mi spokoju, co tak w tej operze trzeszczy… Wydaje mi się, że te odgłosy dochodzą gdzieś z balkonu, ale nie jestem pewna.
Ojjj… czyżby zawalić się miał? 🙄
Sorry, to ja napisałem 7 maja – ponieważ w maju jest istne zatrzęsienie koncertowo-operowo-teatralne (bo to i Radu Lupu w stolicach paru, i Orfeusz z Eurydyką w W-wie, i Kopciuszki i balety holenderskie w Krakowie, a i w Gliwicach Spotkania Teatralne). Dlatego 7 czerwca wygląda jak w przyszłym roku.
Za czym kolejka ta stoi?
Do czego ogon rozwija,
mnoży się, dwoi i troi,
pięciorzy… Jezus Maryja! 😯
Czyżby do pieskiej to karmy
i do miseczki Bobika?
Ach, weźmy i się użalmy –
co z ludzi robi muzyka! 😯
Bobik się karmą podzieli,
bo stadne serce ma wilcze,
ale tych wszystkich Händeli
by trzeba… No, dobra, zmilczę. 😉
Bobik się karmą podzieli!
Gdym tylko tę wieść usłyszał
Wyrwało się wprost z gardzieli:
Hurrrra. Wprost żem się zdyszał.
Nie wierzę w wilcze serduszka!
To tylko taki psi zalot.
Stroi się w piórka rapciuszka,
a w sercu – miodowy jest nalot.
Z niezwykłą dla mnie powagą chcę podkreślić, że o wilkach mam najlepsze z możliwych zdanie. Nie dlatego, że są moimi przodkami, tylko ze względu na ich cechy charakteru, tudzież wzorową organizację życia stadnego, jakiej ludzie jeszcze długo nie osiągną. Mam nadzieję, że przynajmniej na tym blogu nikt nie dał się omamić wielowiekowemu czarnemu PR-owi i nie bierze za dobrą monetę tych głupstw, które ludzie o wilkach naopowiadali. Gdyby człowiek człowiekowi rzeczywiście był wilkiem, to mój Boże, jakie przyjemne i nieskomplikowane byłyby międzyludzkie stosunki… 🙄
Ja w sprawie Concerti grossi – akurat tu mogę coś powiedzieć. Mam parę nagrań, naturalnie Neville’a Marrinera lubię chyba najbardziej. Ale są inne i naprawdę doskonałwe nagrania, które mogę polecić:
– op.3 i 6 – English Concert, dyr. Trevor Pinnock, nagranie pełne życia i radosne (DG 413727, DG 410897/9
– op.6 – Musici di Montreal, dyr. Julij Turovsky (Chandos 9004/6),
– op.3 – English Baroque Soloist dyr.J.E.Gardiner (Erato 45981). Nagrania te z pełną odpowiedzialnością mogę polecić (i to gorąco). Mam również nagrania węgierskie i niemieckie – ale, zwłaszcza te niemieckie, są monotonne i nużące; a jeśli słuchało się tych wymienionych na początku -w ogóle nie da się ich znieść. Nie znam nagrań Hogwooda (podobno dobre) i Minkowskiego, który nagrał Concerti dla Erato – ale jakoś nie mogę upolować.
No tak. Ja też części z tych nagrań nie znam, tak się składa.
Bobiczku! Nie wiem, jak wilki, ale wilczki w porządku są! 😉 😀
He he, wrzucę Wam istne curiosum:
http://www.youtube.com/watch?v=Pih7tSk_VJY&feature=related
No dobrze, teraz na lekką odtrutkę:
http://www.youtube.com/watch?v=hjk0bXvia44&feature=related
Dobranoc! 😉
AmbronnayBonneNuit!!!
http://www.youtube.com/watch?v=TDmYxjcHkT8
Fufu-tup-tup. TROMBY!
A to pamietacie?
http://www.youtube.com/watch?v=lCsJZV7aCdY
Jezykowego dnia zycze.
Ponieważ wpis jest w dużej mierze poświęcony zdolnościom biznesowym kompozytora, to przytoczę następującą anegdotę. W foyer sali koncertowej wisiały we wspólnej ramce portrety Glucka i Haendla. Ktoś zmienił w podpisie literę „i” na „im” i podpis brzmiał : Gluck im Haendel czyli po niemiecku – Szczęście w Handlu.
To jeszcze linka do jednego z moich ulubionych filmow Norsteina:
http://www.youtube.com/watch?v=naGPOXzw5q4
A tak a propos, czytalam, ze tuba przynosi guglom pol miliarda dolarow strat rocznie i zastanawiaja sie, co z tym fantem zrobic. Mam nadzieje, ze nie zamkna serwisu, bo zycie bez tuby nie ma smaku! Jak mozna bylo zyc bez tuby ja sie zapytowywuje, no, jak? 😉
Pani Kierowniczka zapowiadała walkę z papierem i klawiaturą, więc może będzie coś nowego zanim zdążę się wpisać. Jednak ryzykuję. Czytam o krakowskich imprezach i żal bierze. Jednak Kraków to nie Bydgoszcz. 3 x dalej. Do tego ceny biletów też niczego sobie.
Zamiast na koncert idziemy do kina. Wczoraj byliśmy na Gran Torino Eastwooda. Niezły film, tylko trochę smrodku dydaktycznego za dużo. Nie powiem, że go u Eastwooda nie bywało, ale miał na ogół dobry kamuflaż. Tutaj smrodek dydaktyczny zupełnie jawny. Ale mimo to wrażenia pozytywne.
Są pewne ciekawostki. Polskie pochodzenie głównego bohatera chyba nieprzypadkowe, bo nasze niektóre słabostki nieźle podpatrzone. Inna ciekawostka – pierwszy od bardzo dawna film amerykański, w którym tak pozytywnie pokazany duchowny katolicki. Poprzedni, jaki pamiętam, to „Trzeci cud”, gdzie nieźle pokazani byli niektórzy duchowni.
I, jak zwykle u Eastwooda, trochę dobrej muzyki, częściowo stworzonej w ramach rodziny.
Teresa wczoraj uraczyła nas obrazem Davida. Czy bohater tego dzieła skończył marnie? Na pewno końcówka nie była wymarzona, ale niejeden chciałby żyć w takim więzieniu. Zważcie, jak wielu tęskni do poprzedniego ustroju. A miał w tym więzieniu, co wspominać. Mogły te wspomnienia dawać sporo satysfakcji, jeżeli tylko sumienie nie gryzło. Z dostępnych przekazów wynika, że raczej nie. Jeżeli, to z powodu błędów nie zbrodni. Bo cesarz zbrodni nie popełnia.
Mnie zastanawia tylko nieśmiertelny w naszym kraju kult Napoleona. Może ostatnio przygasł, ale w mojej młodości był jeszcze bardzo rozpowszechniony.
Stanislawie, trudno mi na dystans ocenic temperature kultu Napoleona we wspolczesnej Polsce, ale rzeczywiscie w pokoleniu, z ktorym mam do czynienia, jest dosc zywy.
Wlasciwie kult to zbyt wielkie slowo. Raczej jakas niespelniona milosc ocierajaca sie nie tyle o zdrade, co o niespelnione marzenia. Tym bardziej, ze te zwiazki polsko-napoleonskie byly jednak bardzo scisle, o wiele bardziej, niz mozna to sobie dzis uswiadomic. I bardziej osobiste, wystarczy wspomniec, ze Jozefine poznal Napoleon w srodowisku Polakow, nawet jezeli to Paul Barras mu ja podstawil, ze Krasinski wychowywal sie razem z Orlatkiem, nie mowiac juz o Marii Walewskiej…
(tak a propos nie dziwie sie Napoleonowi:
http://fr.wikipedia.org/wiki/Fichier:Maria_Walewska.jpg )
Za to we Francji Napoleon dzis reprezentuje Imperium. A ktorez panstwo nie ma imperialnych zapedow 😉
Dumni sa jak pawy, choc niekiedy lubia sobie popsioczyc. Tak poprawnie-politycznie.
Teresko, Norstein cudny! 😀 Tylko zastanawiałam się, dlaczego nam życzycz dnia językowego 😉 😆
Witam pharlapa z kraju do góry nogami 😀 Anegdotka zabawna. Pozdrawiam też jrk (@22:22), którego nie zauważyłam wcześniej, a który znów trochę zmienił nick, więc sobie poczekał. Tak, i ja pamiętam, jaką sensacją był swego czasu Marriner.
To prawda, że tęsknoty imperialne są wiecznie żywe. Stąd i kult Stalina w Rosji jeszcze nie wymarł, a Gorbaczowowi i Jelcynowi nie mogą wybaczyć odpuszczenia imperium. Z tego samego powodu popularność Putina. Co prawda za Putina i poziom życia bardzo się podniósł, ale to przyniosło takie skojarzenie – jak rośnie imperium to i stopa życiowa rośnie.
Dorotko, zawahalam sie, czy wstawic te wypustki, czy nie, ale w koncu doszlam do wniosku, ze i dzien jezykowy, i dzien jezykowy przydadza sie. Ani jednych, ani drugich za wiele. 😆
Norsteina uwielbiam, zreszta – jezeli macie czas – polecam nie tylko jego. Jest taki przepiekny film Atamanova z muzyka Schnittkego. Absolutny majstersztyk muzyczny.
http://www.youtube.com/watch?v=ogIEd-RjxWE
W dwoch czesciach, ale drugiej linki nie bede wklajac, zeby nie obciazac Pani Kierowniczki. A kto sie zachwyci, ten znajdzie. 😉
A wracając do Concerti grossi, to i Hawryluk się zachwyca Il Giardino Armonico.
Oczywiście – te wczesne nagrania Marrinera (4 Pory na Argo) są najlepsze. Tak samo jak pierwszy zestaw suit orkiestrowych JSB na Decca.
W porównaniu NM z HvK nie tyle chodziło mi o szołmeństwo, co o sposób podejścia do muzyki – przedstawienie każdego utworu jako monolitu, bez zagłębiania się w szczegóły. Słyszałem też od kilku osób, jakim to NM beznadziejnym jest dyrygentem – zupełnie jak Karajan 😛
Ja się z tym nie zgadzam.
Myślę, że z Marrinerem, Leppardem i resztą tego pokolenia trzeba było dorastać.
Nie dziwię się i rozumiem, jeśli „młode osoby” dziś kręcą nosem na te starsze wykonania, mając do wyboru tyle nowych nagrań.
Nie lubię natomiast op. 3 z Harnoncourtem. Są bardzo suche i niemelodyjne.
Pan Jacek ma słabość do tych włoskich zespołów i nie da na nie złego słowa powiedzieć.
Dla mnie grają zadziornie i już.
Zadziornie to by było jeszcze nieźle, ale to jest raczej ostre. Tu jest próbeczka wrzucona przez Deccę:
http://www.youtube.com/watch?v=HyNDC4lVTaA
Gostku, maila wrzuciłam 🙂
Zadziorne jak nieoheblowana deska – może tak.
Nic nie doszło… jeszcze.
No nie zwróciło mi, więc wyszło 🙂
Tereso, dzieki za przypomnienie Norsztajna i Jezyka we mgle. To czarodziej. Ja uwielbiam Basn nad basniami, autobiograficzne wspomnienia z dziecinstwa, ale tak naprawde – o Wiecznosci.
Nieoheblowana deska jeszcze niewiele wyjaśnia. Alosza Awdiejew taki dowcip opowiadał: W żydoskiej łaźni powstał spór, czy w parówce leżeć na desce heblowanej czy też nie. Nieoheblowana kłuje, a z oheblowanej się nieraz spada. Poszli bywalcy do rabina i proszą już nie o radę, lecz o podjęcie wiążącej decyzji. Rebe chwilę myślał i zawyrokował: „Wziąć deskę oheblowaną tylko z jednej strony i położyć nieoheblowanym w dół”.
Nawiązując do tej anegdotki mam pytanie, jak grają Włosi. Zadziornie jad dwustronnie nieheblowana czy może jednostroniie i ułożona gładkim do góry?
Ten Atamanow wizualnie też cudny, nie tylko muzycznie. 🙂
Dzien dobry.
Ja tez kocham Handla (jako skromny meloman, oczywiscie), mam w swojej plytotece prawie wszystko, co popelnil. Zostaly do kupienia niektore zapoznane opery. Ale on sie tak strasznie powtarzal. 🙂
Aspekt handlowy. Handel podobno zawsze tracil na interesie operowym, ale po smierci zostawil majatek, rowny w wartosci na nasze pieniadze ok. 4 mld $. To moze niewiele. Mel Gibson zgromadzil „tylko” ok 1 mld. Nieciekawym aspektem spraw byznesowych Handla bylo to, ze inwestowal on pieniadze w rozne interesy, w tym w handel niewolnikami.
Pani Doroto, jest rowniez zapomniane wykonanie CG op. 3 w wykonaniu kanadyjskiego Tafelmusik i J. Lamond, wydane kiedys przez Sony. Byl to kiedys dobry zespol, ale nieco zszarzal ostatnio.
Link ponizej
http://www.amazon.com/Handel-Concerti-Grossi-Tafelmusik-Lamon/dp/B0000028MU/ref=sr_1_1?ie=UTF8&s=music&qid=1239973086&sr=1-1
Pozdrawiam
Też pozdrawiam 🙂 Tafelmusik też przypominam sobie jako przyzwoity zespół, kiedyś tam występowali w Warszawie. Cóż, wypalili się może. Szkoda.
Dopiero miałam chwilę, żeby obejrzeć tego Atamanowa od Tereski. Jest przesłodki. Ale właśnie wielkie wrażenie robi muzyka, jej spójność z akcją, ilustracyjność, ale nie ordynarna. Wirtuozeria po prostu. Widzę, że na tubie są jeszcze inne filmiki z muzyką Schnittkego. Muszę obejrzeć w wolnej chwili. A teraz do filharmonii na Gawryluka marsz. Gra Koncert G-dur Czajkowskiego 😯
Zgadzam sie, ten Schnittke jest fenomenalny. Milosc od pierwszego wejrzenia. I trwa juz kilka lat (zeby to inne tak chcialy) 😉
Po prostu oniemialam.
A grzebiac w tubie przez przypadek trafilam na fenomenalny portugalski kanal poswiecony muzyce dawnej (z Haendlem na dzien dobry 😉 )
http://www.youtube.com/user/OedipusColoneus?recommended=1
Zdaje sie, ze szykuje sie kilka bezsennych nocy… Ech, a juz bylo tak spokojnie…
😆
Tereso, jakże Cię rozumiem z tym Oedipusem Coloneusem, już kilka razy zdradliwie mnie wciągnął! A teraz patrzę, a tu na czołówce Sara Mingardo, którą zachwyciłam się tydzień temu w Krakowie. Tylko jakość youtubowa zniechęca mnie zwykle do dłuższych nasiadówek 😉
No, fakt, jakosc youtubowa jest jedynie poznawcza. Wlasnie trafilam na sprawozdania z konkursow chopinowskich. Lata 50-60-70. Jacy wszyscy mlodzi! Ech…
Pozdrawiam Wszytskich z malowniczego Nowego Sacza, gdzie dzis zaczal sie XV Festiwal i XIII Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari. Coz za niezwykle rzeczy zaplanowali organizatorzy. Dzieki ciezkeij pracy zdobyli duzy grant z Unii i prezentuje 7 spektakli operowych – kazdy z innej sceny. Tutaj program:
http://www.adasari.pl/media/File/festiwal_i_konkurs_2009_program.pdf
Dzis jestem po premierze Cesarza Atlantydy Ullmanna (druga polska premiera!) w wykonaniu Opery Krakowskiej. Godzina pozadnego i wysmienitego spektaklu. Zoladkiewicz, Kierner, Machej, Zdunikowski, Grokholskyi, Tomaszewska i Lubańska pod czujnym okiem Beaty Redo-Dobber pokazli wielka klase spiewu i gry. Naprawde bardzo ciekawa opera.
Az zal ze ten Festiwal nie jest rozreklamowany bardziej w srodowisku muzycznym. WIELKIE RZECZY dzieja sie w Nowym Saczu! Bede sie staral donosic wiesci z konkursu.
Bardzo proszę, Brunnecie 🙂 Jak zwykle żałuję, że nie mogę się rozdwoić. Bardzo mnie ciekawią te teatry z naszego regionu Europy i czy dużo lepsze od naszych 😉
Ja na Cesarza Atlantydy wybieram się na poniedziałek do Krakowa (widzę, że obsada częściowo z Opery Kameralnej 😉 ). Jadę tam prosto z Katowic, gdzie spędzam jazzowy weekend. Jakby kogo w tym pięknym mieście (z obrzydliwym dworcem) interesowało, to wrzucam program i zwracam uwagę, że niektóre koncerty są za darmo, a ogólnie ceny biletów są raczej niskie. Ja będę tylko na dwóch pierwszych, w sobotę i niedzielę, zresztą głównie jadę na jutrzejszą konferencję i pogadać o tym, co w naszym jazzie piszczy.
http://www.gck.org.pl/index1.php?id_s=544&lang=0
😯
tekst z GW:
Koncert Chopinowski na stojąco
Zmartwią się także melomanii, którzy słuchali koncertów Chopinowskich leżąc na trawie. Od tego sezonu zakaz obejmie także ich. – Na pewno będziemy podtrzymywać praktykę niewpuszczania ludzi na trawniki ze względu na dbałość o obiekt muzealny – mówi Engler-Malinowska. Chodzi po prostu o zasadę – i park i obiekty to jeden wielki obiekt muzealny. Przecież nie mamy w zwyczju kłaść się w salach wystawienniczych. W pobliżu pomnika są ławki, a wstęp na trawnik jest wzbroniony- dodaje.
Zwyczaj wylegiwania się na trawie kultywowany jest w krajach anglosaskich czy w USA. Jednak dyrekcja stanowczo się od takich porównań odcina. Od tego są parki rekreacyjne, a zieleń Łazienek to zabytek. I być może dlatego czujemy się tam bardziej jak w muzeum niż w parku.”
LUDZIE!
Zieleń Łazienek ma ile lat, ta, na której możemy sobie legnąć czy przysiąść…
ZABYTEK, to jest Pałac, oraz inne obiekty, a nie trawa 👿
W kraju, gdzie mieszkam, nie ma czegoś takiego, jak „nie deptać trawników”! Trawniki są dla ludzi!
Właśnie też to przeczytałam i mną telepnęło. To na zeszłorocznym zjeździe blogowym mieliśmy ostatni raz okazję, żeby posiedzieć na trawie na koncercie chopinowskim? Wrrr… Mam nadzieję, że będzie z tego jakaś heca!
Przyszedł pies do Łazienek, legnął se na trawie,
lecz nim zdążył raz chrapnąć już było po sprawie,
spotkała go, niestety, życia twarda lekcja –
wygryzła go (wraz z ludźmi) z trawnika dyrekcja. 😯 😥
Fryc spod wierzby zdziwiony na dyrekcję patrzy:
– Może mi jakiś znawca przepisów stłumaczy,
Co to za brednie nowe, przeganiać z trawnika!
Może jeszcze dyrekcji przeszkadza muzyka? 👿
Nie fikaj, Frycek, nadto pod dyrekcji okiem,
bo ci to pyskowanie prędko wyjdzie bokiem!
Patrzcie ważniaka – myśli, że on tu się liczy
i dyrekcji dyktować może, jak muzyczyć 😯
To na francuska modle. Tak troche. Tu w niektorych parkach z trawnikow gonia.
Proponuje znalezc wyjscie salomonowe (tez na francuska modle): sa trawniki publiczne, sa trawniki ogrodzone z napisem „pelouse au repos”. No i trawa sobie odpoczywa. I ludzie sobie siedza tam, gdzie wolno.
Witam o godzinie, ktorej nie ma.
TROMBY i troche Chopina, czyli przezyjmy to jeszcze raz:
http://www.youtube.com/watch?v=JxWnwY_9GzE
Dzień dobry. O godzinie, która już raczej jest, macham Wam ręką i zmierzam za chwilę do pociągu 😀
a w nju saczu dzis Lucja z Lammermooru w produkcji Opery z Wegier 😉
Ja tam proponuje ofiarowac Pani Kierowniczce TO:
http://www.youtube.com/watch?v=YenjIV6hsp4
Podejmuje sie trzepac. Troche roboty, ale korzysci niepomierne!
Zapewne dyrekcja Royal Baths chce w ogóle pozbyć się tej niewygodnej imprezy.
Nieprawdą też jest, jakobyż azali nie polegiwało się w muzeach. W strategicznych miejscach tu i tam są porozmieszczane takie kanapo-leżanki, na których rozwaliwszy się nieprzyzwoicie można kontęęęęplowaććć wielkom sztukem.
Gostku, a w niektorych ksiegarniach to w ogole mozna sie rozwalic na kanapie i przeczytac CALA ksiazke. I nikt nie bedzie jej z reki wyrywac, ze niby zostana same biale kartki, a literki rozplyna sie w niebycie…
To akurat już się przyjęło w różnych Empikach, Czułych Barbarzyńcach itp. Ja akurat tego nie lubię, bo mi, jako staremu zgredowi, przeszkadzają dzieci zalegujące pomiędzy półkami, bo albo je muszę podeptać, albo jakoś lawirować. Ci, co siedzą na kanapie, to niech sobie siedzą.
Dzieci, jak powszechnie wiadomo, nalezy zamykac w ciemnej komorce o chlodzie, az skruszeja… 😉
Mnie w ogole ruch ludzkiego mrowiska rozprasza, ale jak sie czlowiek zaczyta, to dopoki nie dostanie lokciem w glowe, ça va. 🙂
A przynajmniej nie musze kupowac tego, co i tak mi na polke juz sie nie zmiesci. A w niektorych przypadkach poznawczo w zupelnosci wystarczy w empiku.
W odpowiedzi na prośbę P.Doroty proponuję fragment recenzji znanej płyty z udziałem m.in. Venice Baroque Orchestra. I mała zagadka: o jakich utworach mowa? Dla ułatwienia dodam, że nie chodzi o muzykę Haendla. Osobie, która rozwiąże zagadkę postawię dobre wino (albo inny smaczysty trunek) podczas jakiegoś muzycznego spotkania z nieodłącznym, co oczywiste, udziałem P.Doroty (mam nadzieję na akceptację spotkania?!)
„Rzadko rejestrowane, czy to publicznie, czy w formie nagrań, kreują zadziwiające oeuvre epatujące tyleż zgiełkliwą a chimeryczną wirtuozerią, co solenną imaginacją żądającą świątobliwego reweransu. Błyskotliwe kontradykcje fraz mknących echem przez podniebny areał, przetykanie i przenikanie się kapryśnych passusów, paralelne postępowanie skrzypiec zaniedbujących batalię o dominację na rzecz transparentnego unisono, alterujące trajektorie duetu lamentującego nad kameralnym continuo – oto symptomy weneckiej maestrii o proweniencji sonatowej, której reminiscencje epatują ze zwiewnych adagiów prędzej akompaniującym basem, niżeli orkiestrowym dodatkiem.”
Czujecie się Państwo zachęceni do słuchania? 😉
jastej, ja sie tego chyba na pamiec naucze. Takiego majstersztyku w zyciu nie czytalam. 😯
To oryginal, czy tlumaczenie?
Nie zgadnę o jakich to utworach mowa, ponieważ jest to złośliwa i dowcipna parodia recenzji muzycznej.
To oryginalny polski tekst i zapewniam, że nie jest to żadna parodia. Przepisałem po prostu fragment recenzji.
Zachęcona to bym się poczuła wyłącznie nazwą niedawno słyszanej w Krakowie orkiestry 😉 Chwytając się „paralelnego postępowania skrzypiec”, zaryzykuję: Czy to może chodzi o Koncerty na dwoje skrzypiec Vivaldiego, nagrane dla DG w składzie: Viktoria Mullova, Giuliano Carmignola i Wenecka Orkiestra Barokowa?
Zdecydowanie kupuje „kontradykcje fraz mknących echem przez podniebny areał”, stawiam na aeropagu obok „zamiartacji” i doklejam skrzydla!
Cudne, po prostu cudne, a jakie kompetentne… 😆
Prosze zdradzić autora tej strzelistej recenzji – skręca mnie z ciekawości. Ten styl!!!
Do Pana 60.Jerzy i innych ewentualnych sympatykow: M.M i Les Musiciens du Louvre na pewno w czerwcu w Wiedniu,
Koncerty 2,3,5 i 6 czerwca- wszystkie symfonie ” londynskie” Haydna. Będzie tez wtedy nagrywana płyta dla Naive. Można zaplanowac miłą wycieczkę, bo w tym samym czasie jest tam wystawa dzieł Rembrandta i PKP proponuje znizkę dla posiadaczy biletu pkp do Wiednia w wysokości…2 i pół euro. Kuszące.
Ta recenzja przypomina mi recenzje sprzętu audio w wydaniu redaktora W. Topolskiego. Kiedyś pisywał również dla Klasyki. Oto próbka:
Wrażenie obecności żywego, pełnego ciała w znacznym stopniu wynika z bardzo plastycznego reliefu niskich tonów. (…) Ciało dorodne i dojrzałe, a zarazem jędrne i zwinne jak u dziewczyny. Ukształtowanie dolnych partii pasma kryje w sobie klucz do zrozumienia tajemnicy wytrawnie esencjonalnego, sensualnego brzmienia X. Basy stanowią potężny, głęboko wkopany i niezachwiany fundament – idealną platformę monumentalnej i efektownej budowli.
(…)
Harmonia, proporcje, spójność, płynność w królewskim wachlarzu – to one konstytuują ową doskonałą jednorodność muzycznej materii; doskonałą, gdyż ocierającą się jak kot o Naturę.
😀
Brawo, brawo P.Beato! To rzeczywiście fragment recenzji płyty z Koncertami na dwoje skrzypiec Vivaldiego w wykonaniu: Viktoria Mullova, Giuliano Carmignola i Wenecka Orkiestra Barokowa. Wykazała się Pani nadzwyczajną intuicją odgadując niełatwą, jak mi się wydawało, zagadkę. Gratuluję!
Czy szczegóły „konsumpcji” nagrody możemy omówić po akceptacji (również osobistego udziału) P. Doroty?
Autorem recenzji jest Andrzej Osiński (s. 45-46 „Muzyka21” nr 4/2009). W numerze możemy znaleźć jeszcze parę tak interesujących omówień. Dodatkowa zachęta do zapoznania się z nimi zapewne nie jest już chyba potrzebna?! 😉
Jastej Dziękuję, dziękuję 🙂 Nagrodę powinna spić moja intuicja w towarzystwie łutu szczęścia 😆 Akceptację i udział naszego Kierownictwa w „konsumpcji” postrzegam wręcz jako nieodzowne 😉
Przy okazji pozdrawiam Mapap Wciąż rozważam, dokąd by się tu wybrać po autografy na płycie z Mszą h-moll 😉 Ale to raczej nie będzie Wien w czerwcu niestety (mimo tej oszałamiającej promocji PKP).
A dzisiaj my favourite Maestro dyryguje w Warszawie, tym razem wyjątkowo beze mnie w roli słuchaczki.
Mapap
Ponieważ miałem juz dawno temu zamiartację na wiedeńskiego Minkowskiego – to ona zamiartacja się już zyszczyła obleczając się w dresiszcze biletne bezupustne.
Wystawa poświęcona jest nie tyle samemu Rembrandtowi, co Niderlandom jego czasu. A że piękny to był czas dla sztuki – to nie ma to żadnego znaczenia, że samych parę prac Rembrandta będzie tylko cudnym wabiem. Wybieram się na nią jak najbardziej. A PKP niech się wydudka swoją promocją. Jełopy train-owane. Jadę samochodem borąc swój rower, by z jego nietypowych wysokości gapić się na CK błonia, a następnie tarzać się orgiastycznie na trawniku koło Albertiny (ponoć oficjalnie nie wolna kłaść się tam na trawie, ale:
http://picasaweb.google.pl/60jerzy/WiedenTrawkaKoOAlbertiny#5326002226710859394
A teraz gnam z wycieczką do CK Krakowa
Recenzja z Yutuby w Carnegie Hall 🙂
http://www.concertonet.com/scripts/review.php?ID_review=5505
Piotr Kamiński o Saskim Niedźwiedziu – naszym tytułowym Europejczyku 😉
http://www.rfi.fr/actupl/articles/112/article_7461.asp
A dzisiaj są urodziny Pani Sekretarz, a tu lud wierny się nie ciśnie, życzeń nie składa, do stóp się nie ściele. 😯
O toastach i pieśniach okolicznościowych nie wspomnę. 😆
Nie zaglądają do sąsiadów i nic nie wiedzą, co się na świecie dzieje! 😀
Zdrowie Pani Sekretarz wznoszę!
Widzę, że gardziella zrobiła furorę. 😀
Hej!
A bo jak Pani Sekretarz sie kamufluje i uprawia znikactwo, to niech sie nie dziwi!
W prezencie (chociaz nie a propos w 100%)
http://www.youtube.com/watch?v=RSslhCLTcx0
A… No i Toast przecie
jedyny na swiecie, bo sekretarzowy
na rok kolejny
nowy
usmiechniety latem
jesienia gasnacy
oslepiony zima
latem – tak, niechcacy…
Bo już w Piśmie, Tereniu, napisano, że niełatwo dwom panom służyć, a tu nawet w porywach trzy blogi są do obsłużenia. 🙂
Dobrze się trzyma Charles.
Tereso…
Bon anni… 🙂
A tu mi pisze six bad (taki kod) i co ja mam z tym zrobic?
Toast poszostny wiec!
Toast pierwszy wieczorny
Toast drugi zadziorny
Toast trzeci najszczerszy
Toast czwarty bez wierszy
Toast piaty przy pelni
Toast szosty sie spelni!
No i Niech zyjeeeee! Niech zyjeeeee! Niech zyjeeeee!
http://www.youtube.com/watch?v=RUIOp1sgZdg
Matko, Tereniu, czemu straszysz na noc, co my Ci winne? 🙁
Zdrowie Pani Sekretarz po raz pierwszy!
Ja w hotelu po okołojazzowym dniu w Katowicach, a zwłaszcza po konferencji, w czasie której szczęka mi opadała coraz niżej i niżej. Nie wiedziałam, ze mnie czeka taki szok kulturowy 😯 No nic, za to będzie o czym pisać. Do Komisarza się nie odzywałam tym razem, bo coś zajęty jakiś, nawet nie ma kiedy tu zaglądać…
Język tu dziś, widzę, kwitł taki, jakiemu nigdy nie dorównam… jastej, a ja jeszcze krzyknę: Autor! Autor! Kto i gdzie? 😯 Napiję się z Wami bardziej niż chętnie, a w jakim mieście? 😀
Hoko też wrzucił piękne treści, podejrzewam, że najbardziej go ujęło określenie „doskonałą, gdyż ocierającą się jak kot o Naturę” 😆 Mnie też! 😀
A o tubie napisałam kolumienkę do kolejnego numeru.
A w ogóle nie wiem, czy przeżyję tę noc. Tu jest wesele i dopiero się zaczyna Mimo że na szóstym piętrze, a ja na pierwszym, to wszystko słychać i co gorsza czuć (hotel się trzęsie). Wrrr… a właśnie dziś to bym już chętnie padła… Jutro wesela nie ma, ale co mi z tego, jak zamierzamy się napić…
Jak się domyślam, na weselu nie gra bynajmniej Le Poème Harmonique…
Tymczasem przyłączam się do toastów na cześć Pani Sekretarz! 🙂
Słyszę głównie: łup, łup, łup!!! – więc trudno mi nawet określić, kto gra 😉
W tej sytuacji należałoby się urżnąć, zwłaszcza że jest powód – nieustające zdrowie Pani Sekretarz! Ale niestety nie zaopatrzyłam się nawet w malutką puszeczkę pyfka, że o czym innym nie wspomnę… 🙁
Mnie się zdawało, że hotel to zawsze bezpieczniejszy w sensie akustycznym niż hostel (wycieczki szkolne), a tu proszę… Przydałoby się coś takiego:
http://www.militaria.pl/napier/stopery_do_uszu_napier_(6006)_p2741.xml
Na takie różne spania poza domem trzeba wozić zatyczki woskowe.
Koniecznie woskowe.
Świetnie się ugniatają, można wymościć ucho i chrapać.
W szpitalu nawet ryczący telewizor mi nie przeszkadzał, a normalnie ziewanie myszy mnie budzi.
Dobrej nocy mimo wszystko. 🙂
Coś się w lince nie złapało. Zatyczki do uszu prewencyjnie wzięłam, ciekawam, czy poskutkują. Na razie jest chwila ciszy, muszą odpocząć. Nie mam złudzeń, zaraz zacznie się z powrotem. Ja na szczęście mam robotę, spisuję notatki z dzisiejszego dnia, oj, obfite…
Te Pani Beaty to nie są żadne stopery, tylko kawałki gąbki, czy gumy.
Beznadzieja. Tylko woskowe specjalne paski, które się ugniata i przybierają kształt ucha.
Wypróbowywałam jedno i drugie i te gąbki wcale nie są takie złe.
Przy okazji natknęłam się na ciekawostkę, to byłoby coś w sam raz dla mnie na wizyty w Multikinie: http://www.allegro.pl/item610277112_stopery_zatyczki_do_uszu_hifi_etymotic_research.html
U Pani Sekretarz wczesna pora, więc mogę jeszcze przyzdrówkować.
Na budowie! 😀
emtesiodemeczko, to nie strachy, to najprawdziwsze Niech zyjeeeee!!!
Juz bardziej gromko i zbiorowo sie nie dalo.
TROMPY i mala poranna gimnastyka:
http://www.youtube.com/watch?v=TK27aknWVI4
😉
Już to tu kiedyś chodziło – ale milusie 😉
Dzień dobry! 😀
I jak po weselu wielopiętrowym?
Gąbki (!) w uszy, trochę wibracji się czuło, ale w końcu zasnęłam 😀
Teraz znów dzień bogaty przede mną, będę zwiedzac warsztaty jazzowe prowadzone przez Amerykanów z SIM (School of Improvising Music) z Nowego Jorku. Wieczorem koncert w Hipnozie. Nie wiem, czy będę miała kiedy odezwać się na blogu, choć maleństwo na wszelki wypadek biorę ze sobą. Ale pewnie nie będzie czasu.
No to – have a nice day! Tu się zachmurzyło, ale nie pada.
Dnia wspanialego!
Tu leje. Zimno. Jesien w pelni.
Dzień dobry!
U mnie nie wiem czy pada (jeszcze ciemno), o dziwo, po wczorajszych występach nie ma nawet tupotu białych mew 😯
Przed nosem książka … zanim sie do niej dobiorę, , zanim tytuł odczytam, kupa takiego czegoś: „Polski Rok w Prowansji!!! Bestseller!!! Ponad 200 000 sprzedanych egzemplarzy! Zysk i S-ka!” ops… to ostatnie, to wydawnictwo.
Tak czy owak, 500 stron do czytania 😉
Dziękuję wszystkim za życzenia. Puszka piwa może jednak by się przydała (też nie zabezpieczyłam, durna!), trudno, maślanka musi wystarczyć!
Myślę, że mogę w zastępstwie Pani Kierowniczki podać, że się poranne chmury uciekły i jest ślicznie.
Tyle, że zachodzę w głowę, jaki znak miał ten szok kulturowy. Plus, czy minus?
Dzień dobry.
@PAK
Bez Kierowniczki tego nie „rozbierzemy”.
Są plusy dodatnie jak również ujemne.
Tylko minus jest jednoznaczny (chyba, bo może nie znam najnowszych odkryć naukowych na tym polu). 🙂
W piątek słuchałem w radio retransmisji III kf Rachmaninowa w ramach paryskiego koncertu A. Volodosa z 19 lutego tego roku (czyli tydzień po odwołanym bydgoskim koncercie), do grania którego jest wprost stworzony. A ze swoimi propozycjami interpretacyjnymi mógłby A.V. dołączyć do Rachmaninowa, Hoffmana i Horowitza, tworząc wdzięczną i koherentną „czwóreczkę brydżową”. Piszę o tym, gdyż następnego dnia miałem jechać z całą wycieczką do Krakowa na tenże koncert w wykonaniu Olgi Kern i z góry było wiadomo, ż ciężko będzie „nie pamiętać” Volodosa – tym bardziej, że mam i znam jego nagranie płytowe z berlińczykami i J. Levinem – oczywiście tamto nagranie live i piątkowa retransmisja mają tylko jeden wspólny element: ogromny apluz sali. W tym nowym nagraniu miałem nieodparte wrażenie, że – zwłaszcza w pierwszej części – orkiestra (Orchestre National de France) ciągle nie nadążała za solistą i dała się absolutnie zdominować przez solistę. Co akurat może przy tym koncercie aż tak nie razi – zwłaszcza wobec tej klasy pianisty – jednak partnerstwo z Berliner Philharmoniker dało rezultat zdecydowanie bardziej spójny. Istotniejsze jednak było to, że jego interpretacja ciągle ewoluuje, próbuje – z co najmniej fascynującym skutkiem – pobudzać swoją wyobraźnię. Ale ja nie o tym chciałem mówić.
Gdyż bardziej zapewne ciekawe jest to, co zastałem i usłyszałem w Krakowie. Zastałem bałaganik przy kasie (spowodowany naporem chętnych), a usłyszałem, hm… Cóż powiedzieć? Łatwiej chyba to, czego nie usłyszałem. Ale po kolei – dla porządku: grali filharmonicy krakowscy pod dyrekcją A. Wita. W programie III Koncert d-moll Rachaminowa, a po przerwie uwertura-fantazja „Romeo i Julia'” Czajkowskiego i na koniec „Rapsodia na temat Paganiniego” Rachmaninowa. Krótko mówiąc: hiciory (stąd zapewne napór na kasę).
Kern ma ten koncert w repertuarze od zawsze, gra go ciągle i wciąż. I mam nieodparte wrażenie, że gra go ciągle tak samo. Dobrze, może nawet bardzo dobrze. W stylu, który wrednie nazywam „pianistyką musicallową”. Słuchałem jej z uśmiechem na twarzy, przyjemnością (płynącą bardziej z podziwu dla kompozytora jednakowoż), szacunkiem dla możliwości technicznych. Napisałem: z uśmiechem… Hm. Gdy te wszystkie szaleństwa pianistyczne – popełnione przez Rachmaninowa dla siebie i Hoffmana – słucham w wykonaniu wspomnianego Volodosa lub – biorąc pod uwagę parytety płci – Marthy Argerich, wtedy mam minę jako ta Małgorzata Braunek mówiąca „Jędruś, jam ran twoich niegodna całować”, opada mi szczęka, cielęctwo mam na obliczu – a z drugie strony targają mną żywioły wszelkie, zad mnię się unosi, po chwili całością korpusu swego lewituję, by z ostatnim akordem ryknąć i pieprznąć o sufit. Czyli, krótko mówiąc, dzieje się ze mną dokładnie to, o co zapewne szło panu Sergiuszowi, gdy pisał ten koncert.
Po koncercie krakowskim żadne meble i sufity nie ucierpiały.
Ale wieczór i tak był udany. Zdecydowanie lepiej – nawet ciekawiej – było z Rapsodią, z której zresztą Olga Kern ostatnie trzy wariacje zagrała na bis. Maestro Wit był niesłychanie zadowolony, ba, uradowany. W Warszawie już dawno go nie widziałem w tak radosnym nastroju. A co do Krakowskiej Filharmonii – w zasadzie było dobrze, jest to niewątpliwie zespół o dużych możliwościach.
Pogoda śliczna, kicham pracę i idę fotografować okoliczne kury.
Pozdrawiam wszystkich.
KoJaKu Moguncjuszu:
Powiem więcej — dwa minusy dają plus 😉
Minutka luzu przed koncertem, więc parę słów. Fakt, rozpogodziło się i to nawet dość szybko, ale rano zmarzły mi, Puchatku, uszki. Potem już było cieplej, ale większość dnia i tak spędziłam pod dachem. Szok kulturowy? Oczywiście, że na minus. Ale długo by opowiadać. Pewnie opowiem na papierze. Ale może i wcześniej coś wrzucę tu. Dzisiejszy dzień był ogromnie ciekawy i też jest o czym opowiadać.
60jerzy – Olga Kern jak dla mnie to jest po prostu sztywniaczką i ducha Rachmaninowa w ogóle nie czuje. No, ale jest efektowną walkirią, wychodzi i robi wrażenie. Tyle że nie na mnie, w ogóle. Co do Volodosa, cieszy mnie jego rozwój, bo pamiętam czas, kiedy to było tylko przebieranie paluszkami, wybitnie sprawne, ale tylko tyle. Teraz coś jednak za tym stoi, i bardzo dobrze.
To teraz idę się „Hipnotyzować” 😉 (Katowiczanie i okoliczni już wiedzą)
farg barg morg borg grorg
Nagranie „Kolacji na Cztery Ręce” wystrzeliło się w kosmos.
Ech.
PAK-u,
dwa minusy dadzą plusa, jeśli jeden jest poziomy, a drugi – pionowy, paralelne (jak te skrzypce u Vivaldiego) dają = 😉
O mnożeniu minusów albo wręcz potęgowaniu wolę nie myśleć 🙄
Polecam wiosnę na rozgrzewkę:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/April2009#
Obrazki są dedykowane Sekretarz Alicji z racji osiągnięcia kolejnej wiosny życia 😉
Powiem więcej…
w moim wieku minusów nie ma, są same plusy – cokolwiek by Jerzor nie ponarzekał… 😉
Dzięki za obrazki, passpartuto!
60jerzy, to w prezencie malutki bis Volodosa
http://www.youtube.com/watch?v=vuUK5c4gC9w
😆
uwielbiam takie sztuczki na deser
Tytułem uzupełnienia,
na wspomniany koncert jechałem bardziej jako kaowiec swojej wycieczki niż dla solistki – bo tu nie spodziewałem się żadnych cudów. Czego wyraz zresztą wyżej dałem. A swojej wycieczce, która traktuje mnie czasami jak skończonego malkontenta, jako lekcję do odrobienia przesłałem w celach porównawczych dwa linki do dwóch pań:
Olga Kern: 2001 r. (i w zasadzie prawie to samo słyszeliśmy w Krakowie)
http://www.youtube.com/watch?v=JAoQoZBTqLs
Martha Argerich: 1982 r.
http://www.youtube.com/watch?v=wLuv7s64y9s&feature=related
(uwaga: jakość tej tubki jest wyjątkowo dziadowska, jak kto ma nagranie na CD – choćby w serii Great Pianists of the 20th century – to lepiej sięgnąć do niej, chociaż i ta rejestracja – mam na myśli technikę nagraniową – pozostawia wiele do życzenia).
Powiem wprost: gdy słucham M.A. w Trzecim – nie myślę kategoriami pianista/pianistka, tylko w kategoriach absolutnych pianistyki jako takiej. I bynajmniej nie twierdzę, że nagranie Argerich jest kanoniczne. Bynajmniej. Ale jest się o co spierać. W przypadku O.K. (cóż, męska szowinistyczna świania wychodzi z człeka) – zaczynam uwzględniać „współczynniki płci”w aspekcie wykonania tego właśnie koncertu. Zapewne najzupełnej niesłusznie i niepoprawnie, ale trudno…
Można oczywiście powiedzieć, że głos rozstrzygający w sprawie ma sam Rachmaninow – wystarczy po prostu posłuchac jego nagrania z 1934 r. z filadelfijczykami pod dyr. Stokowskiego i w zasadzie można dyskusję zakończyć (traktując odrębnie Horowitza – ten stworzył coś zupełnie odrębnego, ale chyba w pełni akceptowanego przez kompozytora). W przypadku Rachmaninowa jedno nie ulega wątpliwości – jego wykonań nie wolno pomijać (truzim, ale czy przypadkiem nie zbywany – ot, tak sobie – przez młody pianistyczny narybek), zaś spośród koncertujących wirtuozów zdecydowanie najbliżej do Rachmaninowa-pianisty ma Wołodos.
Chociaż w tym momencie mimochodem pojawiło się zagadnienie, czy kompozytorzy – instrumentaliści są najlepszymi wykonawcami swoich dzieł. Odwrotnie niż w przypadku poetów – ci z reguły są najgorszymi interpretatorami własnej twórczości (inna rzecz, że często tylko o krok z tyłu za niektórymi aktorami).
A sesja z kurami nie wyszła. Poszły durnoty spać, zanim je wylansowałem.
Ale co się odwlecze, to się upiecze 😀
Pani Tereso
Dzięki za deser. Wołodos akurat nie skąpi (jeszcze) takich bisów. Gdzieś widziałem w tubie dawno temu filmik z nim z prywatnego jakiegoś locum, gdzie gra marsza weselnego. A czy próbowała sobie Pani wyobrazić np. grającego na 4 ręce Wołodosa z Horowitzem? Co by zostało z fortepianu?
60jerzy poczekał, bo dał dwa linki 🙂
Wróciłam. Oj, dały chłopaki czadu. Hank Roberts, najbardziej chyba odjechany wiolonczelista, Marc Ducret, Nosferatu Wampir na elektrycznej gitarce na wygląd przypominający raczej banjo i Jim Black, fantastyczny perkusista. Czy to był jazz? Pewien ortodoks z uczelni powiedziałby zapewne, że jeśli to był jazz, to marsjański chyba.
Więcej nie piszę teraz, bo padam. Wiem, zaniedbuję Was, bardzo mi przykro. Jutro postaram się jakoś to nadrobić.
Dobranoc, jeśli kto nie śpi 😀
60jerzy, bo trzeba fotografować psy, nie kury – wtedy można sobie pozwolić nawet na nocne sesje. 😆
Ja nie śpię, ale właśnie dlatego, że nie śpię, nie wiem, czy jest sens mówić mi dobranoc. 😀
Ale ja Kierownictwu mogę, skoro zahipnotyzowane marsjańskim jazzem już spać idzie. 🙂
Ja dziś sfotografowałam śmiesznego psiaczka.
I bez zbierający się do kwitnienia.
I orkiestrę dętą…
Wszystko rano podczas drogi z hotelu do Instytutu Jazzu. Instytut też sfotografowałam. Rzadkiej urody paskudztwo 😉
Ale picasą zajmę się w późniejszym terminie 😀
Bobiczku, to zamiast mówić Ci dobranoc smyram Cię po brzuszku. Może być? 😀
Smyranko zawsze! 😀
A Kierownictwu dobranoc. 🙂
Potwierdzam, Kierownictwo tym razem się nie odzywało. Taka to nasza powszechna powszednia zajętość…
No, bardzo tego żałuję. Nie da się ukryć, że jakoś nieswojo czułam się w tym pięknym mieście nie spotykając się z miłym blogownictwem… Ale po pierwsze niedawno się widzieliśmy, po drugie – może znajdzie się znów okazja jaka. Jazzowo-hipnozowe kontakty ugruntowane (choć już wcześniej istniały), więc obok okazji poważkowych dochodzą kolejne 😀
Chyba że po moim artykule narobię sobie wrogów 😆
Na razie na śniadanko i ruszam do Krakowa. Pewnie stamtąd dopiero wrzucę jakiś nowy wpis.
Nie doczytałem do końca, jako że maniak konkursowy ze mnie wylazł i jestem ciekaw, czy trafię. Recenzja mogłaby pasować do „Vivaldi: Concerti e sinfonie per archi”. Może się mylę co do płyty, ale recenzja pasuje mi trochę do Jowity Dziedzic-Golec z RFM Classic.
Juz tłumaczyłem się w sąsiedztwie, że córeczka wczoraj wyjeżdżała i ostatnie dni byliśmy z nią non stop i nikt nie zaglądał do komputera. Życzenia Alicji też złożyłem w sąsiedztwie, choć z dwudniowym opóźnieniem.
Przy okazji refleksje mnie naszły takie, że choć muzyczny ignoraznt, rodzinę mam umuzykalnioną. Już wspominałem, że ojciec grywał na pianinie, ale to w tamtym pokoleniu była normalka. Moja małżonka grywała w młodości ćwicząc po 4 godziny dziennie zanim nie zamieniła pianina na meblościankę koszalińską, bardziej ponoć niezbędną (to nie była Jej opinia ani inicjatywa).
Moje dziecię najstarsze konstruuje wzmacniacze lampowe dla zespołów muzycznych, a kiedyś nawet grał na gitarze z takim zespołem
Ścianka z Sopotu. Potem zajął się nagłaśnianiem koncertów i już nie mógł pogodzić. Z zawodo finansista wyspecjalizowany w dealerce bankowej (Kto widział Capital City, wie, o co chodzi.
Piszę o tym, bo dopiero w Święta od tegoż synka się dowiedziałem, całkiem przypadkowo, że syn kuzyna Mojej Małżonki wypuścił już chyba z 5 płyt, w tym jedną za granicą, a 13 marca mój synek nagłaśniał jego koncert w kościele św. Jana w Gdańsku. Ten młody człowiek jest z zawodu konserwatorem dzieł sztuki.
Jego ojciec wspominał kilka razy, że dziecię nie żyje z konserwacji tylko zajmuje się muzyką, ale nie przyszło mi do głowy, że to tak na poważnie. Z kolei moje dziecię, które nagłaśniało juz dwa koncerty kuzyna, nie miało pojęcia, że my możemy o tym wiedzieć tak mało. Moje dziecię wyraża się tym muzyku z najwyższym entuzjazmem, choć z kolei Mojka Małżonka sceptycznie wyraża się o możliwościach kogoś, kto nie ma muzycznego wykształcenia. W zasadzie się zgadzam, choć z drugiej strony nigdy nie chcę wyrażać opinii o czymś, czego nie poznałem.
Tutaj link do płyty z ostatniego konceru:
http://independent.pl/wiki/P%C5%82yta:%20Micha%C5%82%20Jacaszek%20-%20Pentral
Artysta posiada też własną stronę i hasło w Wikipedii. Brzmi to wszystko dość ciekawie, jak jest w istocie, postaram się przekonać przy kolejnej okazji, której postaram się nie przgapić.
Witam przedpoludniowo, slonecznie, pokawnie i posprzataniowo.
Stanislawie, co do owego muzycznego wyksztalcenia, z Malzonka zgadzam sie jeno polowicznie.
Jakos tak sie sklada, ze – procz oczywiscie wykreowanych przez media „muzykow”, ktorzy w zyciu nie widzieli nut, ani nie slyszeli Haendla – zetknelam sie z cala rzesza amatorow muzyki, ktorych „amatorskie” wyksztalcenie mogloby zapedzic w kozi rog niejednego profesjonaliste. Zdecydowanie zamilowanie do „przedmiotu” pcha do zglebiania jego tajnikow. A prosze mi wierzyc, sa tacy, dla ktorych ni historia muzyki, ni teoria (z harmonia i kontrapunktem wlacznie) nie maja tajemnic.
Wlasciwie ich jedynym problemem jest to, ze nie uwazaja sie za kompetentnych, bo przeciez nie skonczyli odpowiednich studiow. A poniewaz ci, ktorzy skonczyli czesto uwazaja sie za jedynych prawdziwych znawcow w materii i sa bardziej zarozumiali niz purchawki na lesnej sciezce (zwlaszcza jezeli malo wiedza) – nie ulatwia im to zycia.
Znam wspanialych pianistow, ktorzy na co dzien sa naukowcami, pracownikami poczty, czy – ostatnio spotkany, dawno nie widziany Jerôme, ktory mi wykonal (i to bardzo dobrze)… 24 etiudy Chopina ciurkiem – inspektorami podatkowymi 😯 , a od swieta – wspanialymi muzykami, niejednokrotnie ciekawszymi niz ci, ktorzy produkuja sie na wielkich estradach. No, ale zalozmy, ze maja podstawy – czy to na lekcjach prywatnych, czy to w szkole.
Ale znam tez kompozytora gitarowego, ktory do szkol nigdy nie uczeszczal, a pisze, jest wykonywany, etc…
60jerzy Volodosa z Horowitzem na cztery rece nie moge sobie wyobrazic, bo dla kazdego z nich klawiatura za mala, a co dopiero mowic o polowie klawiatury. 😉
Zreszta kazdy z nich ma cztery rece, to musialoby byc osiem.
Chyba ze cos takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=qyArTMtgT1w
(znane, ale to z innego koncertu)
Zeby nie wklajac dwoch linek
Wracajac do Olgi Kern – zgadzam sie, ze jest sztywniaczka, ale to tez czysty produkt pewnego stylu grania. Spotkalam sie z paroma pianistkami zza wschodniej granicy, ktore – niewiarygodnie sprawne technicznie – nie maja naprawde nic do powiedzenia w muzyce.
Jedna z nich nawet tu gdzies uczy i kiedys mialam watpliwa przyjemnosc byc na koncercie wyprodukowanych przez nia „cudownych dzieci”, grajacych oszalamiajace programy w oszalamiajacych tempach i oszalamiajaco niepotrzebnie.
Wygladalo to mniej wiecej tak:
http://www.youtube.com/watch?v=YfUBNCUoakw
Przerazajace, czyz nie?
Sam chciałem zrobić zastrzeżnie, że są osoby, które się same wykształciły, bo przecież, szczególnie teraz, dostęp no materiałów jest bardzo łatwy. Z drugiej strony znam profesorów, którzy robili doktoraty i habilitacje z innej dziedziny niż magisterkę. U nas jest to mżliwe. Stawali się nawet autorytetami w swojej specjalności, ale od czasu do czasu ujawniali nagle spore luki w wiedzy fachowej. Mówię o ekonomii, na której się znam.
Faktem jest jednak, że pomimo ujawnianych czasem luk, napisali wiele pożytecznych opracowań i może również w muzyce nie trzeba wiedzieć wszystkiego, co zdobywa się formalnymi systematycznymi studiami.
Zresztą moje dziecko grające na gitarze, choć amator, uczyło się tej gry formalnie ładnych parę lat i dostało jakieś tam papiery. A grając z zespołem Ścianka ćwiczyło w domu głównie muzykę klasyczną (specjalne transkrypcje na gitarę), bo to była według niego podstawa. Nawet nieźle brzmiał ten Mozart i Beethoven na gitarze klasycznej (na estradzie grał na elektrycznej).
W ogóle to bardzo cenię entuzjastów, którzy bez formalnego wykształcenia zdobywają wiedzę pozwalającą dorównać fachowcom, a czasem ich przewyższyć. Może coś w tym jest, że niektóre uczelnie zniechęcają do zgłębiania niektórych przedmiotów. Moja córka studiując biotechnologię zniechęciła się do podstaw ekonomii, które tam obowiązywały.
Gdy zapoznałem się z materiałami, które miała opanować, przyznałem jej rację. Było to dla niej kompletnie bezużyteczne i nie miało nic wspólnego z podstawammi ekonomii. Było to bardzo wyspecjalizowane zastosowanie matematyki do badań rynkowych. Pani, która dostała ten przedmiot na biotechnologii, wciskała to, co na co dzień robiła na wydziale ekonomicznym uniwersytetu w ramach zajęć specjalistycznych.
Wlasnie, Stanislawie, tez sie zastanawialam nad tym, skad biora sie te luki (bo zdarzaja sie, fakt) i odnosze wrazenie, ze jest to zwiazane po prostu z brakami bibliograficznymi. Inna droga idzie zdobywanie wiedzy przez pasjonatow, inna – uniwersyteckim rytmem.
Ale mnie to nie przeszkadza. Ama-tor to piekne slowo, szkoda, ze tak wyswiechtane.
A tak wlasnie na marginesie tych rozwazan – jesienia 2007 roku, przy okazji jakiegos spektaklu z udzialem mlodziezy autystycznej, poznalam Dawida.
Dawid jest autystycznym nastolatkiem, ale mowi (to juz sukces). Zasob slow ma dosc pokazny, choc czesto sie powtarza.
Otoz Dawid o muzyce symfonicznej wie wszystko, albo prawie wszystko. Zrobil mi wyklad o symfoniach Mahlera, porownywal karajanowskie nagrania symfonii Beethovena dokonane na roznych etapach jego dyrygenckiego zywota, zachwycal sie Giuseppe Sinopoli, etc…
Dawid gra (to znaczy improwizuje, bo czytac nut nie da sie go nauczyc).
I udalo sie! Od wrzesnia tego roku Dawid ma wlasne dziesieciominutowe audycje o muzyce symfonicznej w lokalnym prywatnym radio. Raz w miesiacu. Slownictwo zostalo poszerzone, najwiekszy problem jest z wybraniem odpowiednio krotkich fragmentow, bo wszystko mu sie podoba i po kilkudziesieciu sekundach zasluchania zapomina o bozym swiecie, wiec trzeba pilnowac. Ale udalo sie.
Podobno ma sie pojawic tez na tubie, ale to juz slysze od jakiegos czasu, wiec nie wiem. Ale jak sie pojawi, wkleje linke, bo bardzo optymistyczne.
„Nawet nieźle brzmiał ten Mozart i Beethoven na gitarze klasycznej…”
Zasadniczym problemem jest redukcja wielodźwiękowości z, powiedzmy ośmiu do czterech.
Nie zmienia to faktu, że istnieją bardzo udane transkrypcje z fortepianu na gitarę – Albeniz, Granados.
Teraz, żeby zgrabnie połączyć wątki pustej wirtuozerii, gitary i fortepianu proponuję to:
(Czyjś blog z wklejonymi ekranami Tuby – ostała się jedynie pierwsza część)
http://stuartbuck.blogspot.com/2007/05/kazuhito-yamashita.html
Jakość dość podła, ale wrażenie (tylko jakie?!) robi. Oczywiście jaki jest tego sens?
Dodam, że pan Yamashita także nagrał transkrypcję na gitarę solo (!) Ptaka Ognistego i IX Symfonii Dvoraka (co jeszcze zgrabniej zamyka temat omawianych tu onegdaj dziewiątych symfonii).
Myslę, że to nie tylko sprawa pozycji bibliografii, które na studiach poznać trzeba. Ta bibliografia wynika z ram programowych, nad którymi ktoś długo ślęczy, a potem jakieś ciało, na przykład rada wydziału jeszcze dyskutuje. Abstrahuje od przypadków, gdy tam jeszcze ten i ów ciągnie pod siebie. Zazwyczaj ten program zestawia się jakoś sensownie tak, żeby właśnie luk nie było. Amator wchłania tę wiedze, która go najbardziej pasjonuje, natomiast student musi wchłonąć trochę rzeczy nudnych, w danym momencie wydających się nieprzydatnymi lub mało aktualnymi.
Przypadek davida bardzo ciekawy. Myślę, że muzyka w ogóle autystycznym dzieciom może bardzo dużo dawać. Tylko czy nie wzmaga jeszcze bardziej izolacji?
Przy okazji przypomniał mi się głupi dowcip, ale chyba nie całkiem oderwany od życia.
W pewnej rodzinie urodził się chłopiec, który nie nauczył się mówić. Przynajmniej tak się wydawało. Nagle w wieku 7 lat przy śniadaniu zapytał: Dlaczego nie ma cukru? Rodziców ogarnął szał radości, w końcu pytają: Dlaczego dotąd nic nie mówiłeś? – Bo dotąd cukier zawsze był.
Czy to po prostu nie był swoisty autyzm?
Sztukę robią pasjonaci…tego nie można w szkole nauczyć, albo się jest artystą, albo nie. Oglądałam kiedyś ciekawy program (amerykańska stacja CBS) o autystykach. Bardzo niewielki procent z nich to fenomenalnie uzdolnieni ludzie, w jednym kierunku, niekoniecznie muzycznie, ale zazwyczaj artystycznie.
Jeśli chodzi o muzykę, to Mozart był (chyba) jednym z takich, a przynajmniej jego biografia tak sugeruje (oraz film Formana).
Stanislawie, dowcip – gdyby tak jeszcze byl odzwierciedleniem rzeczywistego stanu rzeczy… 🙂
Alicjo z tego, co wiem, na syndrom Aspergera cierpieli Gould i Bartok. To to, co wiem na pewno, a inni?
Japończycy znani są z wyczynowego grania.
Może doczekam kiedyś Legendy Albeniza na trójkąt w ich wykonaniu…
Stanisławie,
Ścianka to całkiem fajne granie i znany zespół jest 🙂
Asturias na trójkąt nie wiem, ale 4 Pory Roku na zespół koto (kilka chyba nawet naście) instrumentów już kiedyś dawno słyszałem.
Mozart podobno cierpiał na La Tourette’a, Beethoven był zatruty ołowiem itp. itd.
Czy to ważne? Każdy z nich na coś cierpiał, a tyle dobrego zostawili.
Macham Wam ręką ze słonecznego i zielonego Kazimierza 🙂
Jestem w szoku. Z Katowic do Krakowa jechałam pociągiem osobowym za 13 (trzynaście) PLN. Jechał krócej niż niejeden z pospiesznych 😯
A teraz zakwaterowałam się w hotelu Eden (Opera tak zarezerwowała). Biureczko, balkon z widokiem na zieleń (truchę dalej cmentarz Remuh), Internet nap… w powietrzu… czegóż chcieć więcej 🙂
Teresko, Gould pewnie tak, ale skąd wiadomo, ze Bartók miał zespół Aspergera?
Z tym Tourettem to bzdura oczywiście.
A z trójkątową twórczością to pamiętam tylko Donę Rosę, śpiewaczkę fado, o której kiedyś tu pisałam, a która śpiewa na ulicy akompaniując sobie na trójkącie. Faktycznie, nic więcej nie jest jej potrzebne.
A czy ktoś potrafi śpiewać akompaniując sobie na Trójkącie Bermudzkim? 😯
Niech może nikt nie próbuje, bo źle skończy 😉
Bobiku, a pewno! Starczy bermudy napiąć na trójkącie i można akompaniować do woli! 😀
Z Tourettem bzdura ewidentna, ale kase nabila zwlaszcza tym, ktorzy na rozpoczecie Roku Mozartowskiego zrealizowali godzinny film telewizyjny majacy absolutnie potwierdzic i nawet nie zaprzeczyc.
O Bartoku:
http://www.autismealsace.org/bartok.php
A w Kanadzie to jeszcze mozna przeczytac to:
Quelques Asperger célèbres : Albert Einstein, Bartok, Glenn Gould, Michel-Ange, George Lucas (Star Wars), Steven Spielberg , Steve Jobs (Apple), Ludwig Wittgenstein (philosophe), Jerry Yang (Yahoo), Bill Gates.
Jest jeszcze ksiazka:
Ledgin N. Ces autistes qui changent le monde : Salvator, 2008
Présentation de l’éditeur
Voir rassemblés Thomas Jefferson et Albert Einstein, Marie Curie et Orson Welles, Wolfgang Amadeus Mozart et Gregor Mendel, Béla Bartok et Glenn Gould peut surprendre, mais ce sont les noms d’hommes et de femmes qui ont énormément enrichi nos vies et qui peuvent servir de modèles pour les jeunes générations. Pour la plupart, cependant, les rapports sociaux qui semblent naturels à tous n’allaient pas de soi. Norm Ledgin nous invite à porter un regard nouveau sur des personnages historiques qui, tous, ont accompli de grandes choses et ont marqué leur temps de façon remarquable. Ils partagent la réussite mais aussi des traits de caractère que l’on diagnostique aujourd’hui comme ceux du syndrome d’Asperger, encore appelé autisme léger
Troche nie bardzo mi sie w to chce wierzyc, bo Asperger i autyzm w modzie, ale skoro madrzy ludzie napisali, zanim sie podwazy, trzeba samemu sprawdzic. A mi sie NIE CHCE
😆
Bobiku, jednak zdecydowanie odradzam granie na trojkacie malzenskim. Okropnie falszuje. 🙂
To nasza Maryśka Skłodowska też miałaby mieć Aspergera? 😯 Oj, coś za szerokie to pojęcie…
No, w ten deseń każdy „computer geek” ma Aspergera.
Tereso,
Gould na pewno autistic savant, to było głosne tutaj.
Gostek Przelotem
… no własnie! Bez cierpienia nie ma sztuki! Dawno temu, jak cierpiałam z powodu nieszczęśliwej miłości (byli takie czasy, o dziwo 😯 ), to nawet wiersze pisałam 😯
A może to wszystko drobne nieporozumienie i tak naprawdę chodziło o to, że wszyscy wymienieni lubili szparagi? 🙄
Ja też lubię i co z tego? 😀
No proszę! Sekretarz też potrafi 😀
Kicia lubi szarlotkę, a babkę piaskową PRZED upieczeniem.
To czy Pani Sekretarz nie moglaby sie zakochac na potrzeby bloga?
Wlasnie, cos wydaje mi sie to za szerokie, bo wedlug objawow to i ja tez jestem autystyczna.
No bo objawy sa takie:
01 Tendencja do izolacji i zapadania sie w siebie
02 Uciekanie ze wzrokiem
03 Stereotypy jezykowe
04 Obsesyjne zainteresowania
05 Rytualy niczemu nie sluzace (takie priwyczki)
06 Manieryzmy ruchowe (np wyginanie palcow)
07 Problemy ze snem
08 Problemy ruchowe
09 Malo zroznicowane odzywianie z preferencja jedzonka miekkiego (chleb, jogurt, kluchy)
10 Niecodzienne reakcje na dzwieki, obrazy, zimno, etc…
11 Zle rozumienie jezyka pozawerbalnego (gesty, mimika, etc…)
12 Obawy przed zmianami
No, kto bez grzechu jest?
Trzeba chyba coś mieć nie tak, żeby jakaś stosunkowo wąska dziedzina pochłonęła bez reszty. A tylko wtedy można być w tej dziedzinie geniuszem. Oczywiście, gdy już wiemy, że ktoś jest czymś pochłonięty bez reszty, nie dziwimy się, że nie reaguje na inne bodźce. Mówimy: zakręcony, naukowiec itd. A to mogą byc obiawy przypadłości (ponoć autyzm nie jest chorobą). O ile mniej ciekawe byłoby nasze życie bez wszystkich wymienionych osób. Zgadzam się tylko, że niektóre wymagają sprawdzenia.
Ja nie mam problemów ze snem. Wręcz przeciwnie!
Gostku, czy to znaczy, że sen ma problemy z Tobą? 😯
Najwidoczniej 😆
Jest już nowy wpisik 🙂
Nieeeeeee – sen i ja żyjemy ze sobą w świetnej komitywie. Dogadujemy się bez słów!
Przypomniało mi się z cytowanego ostatniu u Owczarka humoru zeszytów:
„Służący doił krowę nad stawem, a w wodzie wyglądało to odwrotnie.”
Howgh! 😆
Tereso,
Sekretarz zakochiwała sie nastolatkowo sto lat temu mniej więcej raz na kwartał i wtedy pisywała tęskne wiersze do aktualnego obiektu uczuć. No, przesadziłam, raczej byłam stała, pisałam wiersze, do kambucha oczywiscie, bo człowiek nie był wylewny taki, żeby od razu się obnosić z uczuciami, jak z tarczą szkolną na rękawie.
Teraz juz stateczna kobieta… ale wiersze gdzieś mam w archiwach, przekopać bym musiała. Jak znajdę, to zapodam, dla śmiechu!
Pod starym wpisem… wiem…