Plastikowy homar

Nocą halloweenową się straszy. Ja, zamiast niszczyć dynię, wolę zrobić z niej coś smacznego, a w zamian napisać o czymś strasznym związanym z muzyką.

Czytam wciąż zapiski Richtera, skompilowane przez Monsaingeona. No, to bez wielkich wstępów tłumaczenie fragmentu.

„Kiedyś zawsze grałem z pamięci, ale skończyłem z tym pod koniec lat 70. Na przekór temu, co ludzie nazywają moim temperamentem, jestem w istocie człowiekiem zrównoważonym, który widzi sprawy obiektywnie. Przywykłem do tego, że mam absolutny słuch i mogę wszystko odtworzyć słuchem wewnętrznym, ale zauważyłem, że moje słyszenie się pogorszyło. Dziś mylę tonacje i słyszę wszystko o cały ton, a czasem dwa, wyżej, z wyjątkiem nut w basie, które słyszę jako niższe niż są – to wynik osłabienia mózgu i systemu słuchowego, tak, jakby mój słuch się rozstroił. Przede mną na to samo cierpieli Neuhaus i Prokofiew – ten ostatni pod koniec życia słyszał wszystko aż o trzy tony wyżej. To po prostu tortura, i oczywiście ma wpływ na koordynację palców. Ileż kosztuje poświęcenie życia muzyce!

Przechodziłem okresy chronicznej depresji, z których najpoważniejsza przypadła w 1974 r. Nie byłem wtedy w stanie rozstać się z plastikowym homarem, którego zabierałem wszędzie, zostawiając go dopiero w ostatnim momencie za kulisami przed wyjściem na estradę. Tej depresji towarzyszył rodzaj słuchowej halucynacji, która trapiła mnie miesiącami, w dzień i w nocy, nawet podczas snu. Zacząłem słyszeć powtarzającą się muzyczną parotaktową frazę o gwałtownym rytmie i wznoszących się wysokościach dźwięku. Oparta była na zmniejszonym akordzie septymowym. W świetle dnia próbowałem zastanawiać się, co to znaczy, nawet kiedy dręczyło mnie to bez przerwy, nawet mówiąc sobie, że ten fenomen może być interesujący dla nauk medycznych. Ale spróbuj opowiadać doktorowi o zmniejszonych akordach septymowych! Czasem leżałem czuwając całą noc i próbując dojść, co takiego właściwie słyszę – oczywiście nie słyszałem tego naprawdę, tylko w myślach – czy określić, jakie to są wysokości dźwięku. Próbowałem zidentyfikować nuty i te prymitywne harmonie, i poprawić je, bo były zupełnie nonsensowne – ta raaa ra riii ri rii – przechodząc przez moją głowę w każdej możliwej tonacji. W końcu zdałem sobie sprawę, że był to rodzaj wariantu stosunkowo skromnego dzieła zbudowanego na podstawowych funkcjach harmonicznych, które, to dość dziwne, wywarło na mnie duże wrażenie, gdy byłem dzieckiem: to była Wokaliza Rachmaninowa. Była ona nieświadomym modelem dla moich własnych wczesnych kompozycji.

Dziwne: fenomen nagle zanikł, akurat wtedy, gdy przestałem uprawiać medytacje, które mi zalecano. Ale powracał za każdym kolejnym atakiem depresji, podczas gdy mój słuch się pogarszał. Kiedy zaczynałem grać np. w a-moll, słyszałem to w h-moll i, aby być w zgodzie z tym, co słyszę, transponowałem to, co słyszę (…) Ostatecznie postanowiłem nigdy więcej nie grać bez nut”.

Brrr…