Powrót Anderszewskiego

Szukałam go na YouTube. Znalazłam tylko to – Anderszewski jest tam gdzieś w połowie i w kawałkach (mówi też kilka słów). Posłuchać można też trochę na jego stronie. Czy to daje jakiś obraz? W małym oczywiście stopniu. Trzeba słuchać jego płyt, a zawsze warto posłuchać go na żywo. Nigdy nie będzie tak samo.

Choć wydawałoby się, że gra wciąż mniej więcej ten sam repertuar. Bacha – od zawsze (towarzyszę jego graniu dość długo), a Partity c-moll i B-dur należą do najczęściej przez niego wykonywanych jego utworów; obie też zarejestrował na płycie sprzed pięciu lat. Maski Szymanowskiego też gra od lat, a płyta z nimi i innymi utworami Karola Sz. wyszła dwa lata temu (tu jeszcze trochę „ogryzków”). Jedynym wcześniej tu nie słyszanym utworem była Humoreska B-dur op. 20 Roberta Schumanna i – choć może wstyd się przyznać – nie znałam nawet wcześniej tego dzieła. Humoru wbrew nazwie tu niewiele, ot, utwór cykliczny w typowym dla Schumanna charakterze, o zmiennych nastrojach. Do Schumanna zresztą w ogóle Anderszewski od czasu do czasu powraca i potrafi go grać pięknie, ale tak naprawdę jego muzyką jest właśnie Bach i Szymanowski. Każdy inaczej. Bachem się bawi. Szymanowskiego przeżywa.

W Filharmonii Narodowej nie było go parę lat. Środowy koncert rejestrowała ekipa francuskiego reżysera Brunona Monsaingeona, tego samego, co robił filmy m.in. o Gouldzie i o Richterze, a Anderszewskiego filmował już podczas nagrania płyty z Beethovenowskimi Wariacjami na temat walca Diabellego. Jednym słowem – uważa go za godnego następcę tamtych Wielkich…

Jednak czy to obecność tej ekipy, czy jakieś inne niedogodności (a może też cień tremy po długiej w końcu przerwie?) sprawiły, że pianista wyszedł na estradę trochę jakby wstał lewą nogą i agresywnie rzucił się na klawiaturę, by rozpocząć Partitę c-moll. Już się chwilami wydawało, że tym razem będzie rozczarowanie – momentami bywało sucho i szorstko, trochę manierycznie, zdarzało się też wiele – jak na niego – potknięć. Dopiero w Maskach jakoś się wyżył; też grał je bardziej ostro, ale on w ogóle gra je genialnie, jak nikt inny nawet nie próbował.

W drugiej części rzeczony Schumann, a na koniec – odzyskanie równowagi i przepiękna, koronkowa Partita B-dur. A potem Piotr wykonał numer typowy dla siebie: na bis powtórzył całą Partitę c-moll! I świetnie, że to zrobił – tym razem była o wiele bardziej wyważona, niemniej fascynująca od początku do końca. Szkoda, że nie był równie niezadowolony z Masek – ich także chętnie posłuchałabym jeszcze raz… Zamiast tego zagrał spokojną miniaturę, chyba transkrypcję którejś z romantycznych pieśni (nikt na sali nie rozpoznał, typowani są Schumann lub Brahms), i tak refleksyjnie się z nami pożegnał. W piątek będzie grał w Budapeszcie mniej więcej to samo, tylko zamiast Szymanowskiego – Sonatę c-moll Mozarta. Myślę, że my wyszliśmy na tym lepiej…

A tu ciekawy opis projektu Monsaingeona.