Jak oni pisali

Nie mogę sobie tej przyjemności odmówić. Odkąd Wielkanocny Festiwal Beethovenowski przeniósł się z Krakowa do Warszawy (a jeździłam na wszystkie), co roku na początek imprezy rusza ze stolicy obecnej do dawnej wagon doczepiony do Intercity, którym dziennikarze (bywa, że i osoby towarzyszące, i tacy, co już tylko dziennikarzy udają) jadą zaproszeni specjalnie przez festiwal, aby wziąć udział w otwarciu tradycyjnej wystawy manuskryptów z tzw. berlinki, przechowywanych w Bibliotece Jagiellońskiej. Od tego zaczęła się idea Festiwalu Beethovenowskiego i z tego nie można było zrezygnować. Otwarciu zwykle towarzyszy koncert – poprzednio były to koncerty popołudniowe w innym miejscu, w tym minikoncercik przed otwarciem w samej Jagiellonce – a potem jest lanczyk w restauracji „Cherubino”, troszkę wolnego czasu i z powrotem. Ja tym razem zostałam na noc, bo był jeszcze koncert Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, a chciałam po pierwsze posłuchać na żywo fantastycznego Łukasza Długosza w Koncercie fletowym G-dur Mozarta, a po drugie, zobaczyć, jak młodziaki dadzą sobie radę z Beethovenowską Dziewiątką (grali raczej entuzjazmem niż umiejętnościami, a z dęciakami, zwłaszcza waltorniami, koniecznie trzeba coś zrobić).

Ale tu chciałam się zatrzymać na manuskryptach. Nie mogę się na nie napatrzyć. Kiedy festiwal był w Krakowie, przychodziłam na wystawę po parę razy. To naprawdę fascynujące. Po pierwsze sam fakt, że to kawałki papieru, których dotykali i które zapełnili Oni sami. Po drugie – ileż można wysnuć refleksji patrząc na te większe czy mniejsze szacowne i bezcenne bazgroły…

Mozart, Haydn czy Schubert – to zresztą jeszcze bazgroły umiarkowane, nawet bardzo porządne. Mało mieli wątpliwości. (Jeszcze porządniejszy był np. pokazywany w zeszłym roku Mendelssohn.) Najbardziej mnie jednak fascynuje bazgranina Beethovena, który nawet kiedy pisał na czysto, to też było to co najmniej zamaszyste, ale już jego szkicowniki… Obserwowanie, jak myśl wyprzedza rękę, pewien proces, więcej – emocje, dynamika kryjąca się za tymi koślawymi znakami, wciągają bez reszty.

Nad Dziewiątką, zwłaszcza sławetnym finałem, męczył się biedak okrutnie. Ten prosty temat, który dziś jest hymnem i wydaje się naturalny, miał tyle wersji i tak trudno się wykluwał, że aż trudno to zrozumieć. Co roku ten szkicownik jest na wystawie – w berlince znajduje się parę szkicowników z zalążkami bardzo różnych utworów. Ale ten jest chyba najcenniejszy.

W tym roku tematem festiwalu jest „Beethoven i jego Wiedeń”, więc akcentów wiedeńskich jest na wystawie więcej – na ścianach wiszą reprodukcje grafik z epoki, których parę sfotografowałam. No i po raz pierwszy udało mi się ciachnąć kilka rękopisów. Zdjęcia są tutaj.

Dodam jeszcze,  że ta wystawa jest pierwszą zrobioną bez udziału śp. p. Agnieszki Mietelskiej-Ciepierskiej, która zmarła w styczniu br. Ta świetna pani, którą zawsze spotykało się na koncertach i która o berlince opowiadała niezmiernie ciekawe rzeczy (z wykształcenia była muzykologiem), przez wiele lat kierowała Oddziałem Zbiorów Muzycznych Jagiellonki (całe życie pracowała w tym miejscu). Tym smutniej mi było teraz oglądając tę wystawę, że Jej wystawy wydawały mi się o wiele bogatsze, więcej na nich było pokazane. Cóż, ale wystawa berlinki warta jest obejrzenia zawsze, nawet jeśli jest mało eksponatów.

Chodzę sobie co roku po tej wystawie, gapię się w nutki i śpiewam, co w nich jest. Tym razem też tak zaczęłam sobie mruczeć – i jedna starsza pani bardzo się ucieszyła, bo widziała mnie w akcji w zeszłym roku i ciekawa była, czy będę i czy znów to zrobię 😀