Lśnienie cytatów

Rzeczywiście warto było Lśnienie Kubricka obejrzeć, jak już się miało taką lukę w wykształceniu. Oczywiście jestem za stary wróbel, żeby się stresować sztucznymi horrorami i nie dziwię się, że reżyser bez końca chciał powtarzać i zmieniać np. moment, kiedy krew wylewa się zza drzwi windy i zalewa pomieszczenie, bo wydawała mu się za mało krwawa – faktycznie to się z krwią średnio kojarzy. Ale ogólnie film zrobiony jest znakomicie, w końcu Kubrick to był majster.

Ja jednak zatrzymam się na temacie muzyki. Jak wiadomo, jest ona różna. Czołówkę opartą na melodii średniowiecznej sekwencji Dies irae, wykorzystywanej przez wielu kompozytorów, żeby wspomnieć tylko Symfonię fantastyczną Berlioza czy Totentanz Liszta, stworzyła Wendy Carlos – już po zmianie płci, wcześniej nazywała się Walter Carlos (pamiętna płyta Switched-on Bach na syntezatorze Mooga). Poza paroma jeszcze rozrywkowymi utworami z sekwencji balowych jest w filmie użyta wyłącznie muzyka poważna XX wieku, dobrana niedługimi fragmentami, które akurat reżyserowi przypasowały.

Ligetiego jest tam stosunkowo najmniej – tylko w bliskich początku scenach, kiedy jednocześnie brzmi dźwięk bardzo wysoki i bardzo niski, który dobrze ilustruje, jak bohaterom zaczyna dziać się coś z głową. Baśniowe krajobrazy III części Muzyki na instrumenty smyczkowe, perkusję i czelestę Bartóka pojawiają się też w pierwszej godzinie, w błądzeniu Danny’ego z matką po labiryncie i paru późniejszych scenach. Ale najwięcej tu Pendereckiego, można powiedzieć, że to jego muzyka zrobiła ten film.

I tu można sobie podumać nad tym, jak założenia kompozytorów niewiele miały wspólnego z wymową filmu – i jak dobrze te fragmenty filmowi się przysłużyły. Większość orkiestrowych fragmentów pochodzi z Polymorphii, De natura sonoris I i II (dużo smacznych awangardowych brzmień) oraz Przebudzenia Jakuba. Z tego ostatniego utworu powtarza się często początkowy fragment, który przezwałam kiedyś żartobliwie „chrapaniem Jakuba” – efekt rzeczywiście przypominający chrapanie, burczenie niskich dętych instrumentów. W filmie budzi to napięcie i potęguje grozę; nie pamiętam, żebym odczuwała coś podobnego słuchając utworu. To było dla mnie zabawne – obserwować, jaką rolę mogą spełniać utwory, które zawsze odbierałam całkiem abstrakcyjnie. A już ostatnia sekwencja, ta, w której Jack lata po hotelu z toporem, a której towarzyszy Jutrznia z wielkopostnymi kołatkami i chórem, miała dla mnie posmak surrealizmu. Ale trzeba przyznać, że wszystkie te fragmenty spełniają swoje zadanie. Ciekawam, jak odbierali samą muzykę ci, którzy nie znali jej wcześniej i posłuchali potem samej, bez filmu… Ile jednak zależy od kontekstu.

A co do Lontano, jakoś trudno mi sobie było wyobrazić udział tej muzyki w tym filmie. No i szczęśliwie było jej niewiele. Ten utwór ma dla mnie coś w sobie czystego, budzącego respekt, jakąś siłę, ale siłę pozytywną. Wzrusza mnie i właściwie nie wiem, dlaczego.