Sokołow
Inna jakość na festiwalu. Wcześniej były koncerty lepsze i gorsze, ciekawe i mniej ciekawe (te, trzeba przyznać, w mniejszości). Ale to było prawdziwe wydarzenie, nieporównywalne z tym, co było dotąd.
Grigorij Sokołow. Porównywanie jego sztuki z wykonawstwem Richtera to już banał, ale jest coś w aurze wokół tych koncertów zbliżonego. Nawet nie tylko to, że Sokołow lubi przyciemnione światło, jak Richter w swym ostatnim okresie (niezapomniane koncerty w Filharmonii Narodowej i w początkach Studia Koncertowego Polskiego Radia, jeszcze nie noszącego imienia Lutosławskiego), czy pewne upodobania repertuarowe, ale przede wszystkim atmosfera absolutnej wolności i prawdy. Sokołow, tak jak Richter, jest w stanie zagrać wszystko i wykorzystuje te umiejętności do wykreowania absolutnie indywidualnej wizji. I oczywiście można się z tą wizją nie zgadzać, może nawet budzić pewien protest (w przypadku Richtera ja się nie przekonałam nigdy do Bacha), ale zawsze robi wrażenie.
I ten stosunek do fortepianu, namiętny po prostu. Sokołow jest niemal autystyczny, zachowuje się, jakby publiczności w ogóle nie widział, wchodzi na scenę nie patrząc na boki, tylko na fortepian, to jest jego cel, do którego dąży, kłania się pobieżnie parę razy, siada i natychmiast rzuca się na klawiaturę. Jakby nie był w stanie długo bez niej egzystować. Potem wstaje, znów kłania się od niechcenia i szybko idzie za kulisy z dziwnym gestem zakładania lewej ręki do tyłu, po to, by szybko wrócić i znowu zmierzać do klawiatury.
A jak już za nią siada, to wszystko mu się wybacza. Nawet zmiany tekstu, które nierzadko stosuje (w Preludiach Chopina np. w e-moll, Fis-dur i As dur), pewną nonszalancję czasem, nawet usterki, jeśli się zdarzają, a zdarzyło się ich trochę, ale co z tego. Licentia poetica.
W pierwszej części dwie sonaty Mozarta, obie w tonacji F-dur (KV 280 i KV 332; ta druga lepiej znana, sama ją grałam w szkole), zagrane bez przerwy. Cóż za przyjemność – ten dźwięk (na instrumencie bodaj tym samym, który niedługo wcześniej maltretował Pogorelich), głęboki, jakby gęsty, aksamitnie miękki, kocio sprężysty. Ta różnorodność kontaktu z klawiaturą, tyle barw, odcieni… Mozart bynajmniej nie wysubtelniony i wyciszony, jak czasem się go grywa, ale i z naciskiem, kiedy trzeba, ale jednak ogólne wrażenie subtelności, podejście improwizatora (dodawane ozdobniki i warianty), czysta poezja. Ale czuło się, że ta część koncertu jest tylko przygrywką.
No i rzeczywiście. W Preludiach Chopina Sokołow ukazał ogromny diapazon emocji i dynamiki. Wędrował pomiędzy skrajnościami, ale operując niezliczoną ilością stopni pośrednich. Zmiany w tekście muzycznym dotyczyły nie tylko nut, ale przede wszystkim dynamiki. Zaskakujące były to operacje zwłaszcza w preludiach, w których się tego raczej nie spodziewamy, np. w pogodnym zwykle Preludium B-dur nagły dramatyczny wybuch w środkowej frazie, tam, gdzie tonacja się zmienia. I odwrotnie, tam, gdzie wszyscy pianiści zwykle rąbią i pędzą, jak w Preludiach b-moll, f-moll, g-moll, są nagłe wyciszenia, ostre kontrasty. Preludium e-moll w jego wykonaniu nikt nie nazwałby drugim „deszczowym”, tak jest rozkołysane dynamicznie. A co do Preludium Des-dur, które 60jerzy skojarzył z Le Gibet z Gaspard de la Nuit, ja bym do takiego skojarzenia się nie odniosła o tyle, że wisielec Ravela porusza się regularnie, ale z pauzami, natomiast tutaj najbardziej wstrząsa nieubłagana regularność uderzanych powtarzanych nut.
Wrzucę tu teraz Preludia z YouTube, ale sprzed jakiegoś czasu, więc niektóre szczegóły interpretacji nieco zmienił. W pięciu częściach: tu, tu, tu, tu i tu (wspomniane zaskakujące Preludium B-dur na początku piątego odcinka).
Sokołow uraczył nas aż sześcioma bisami, w połowie były to miniatury Skriabina, ponadto zagrał ten Mazurek Chopina, Marsz barbarzyńców Rameau z Les Indes galantes, i na koniec Bacha-Busoniego preludium chorałowe Ich ruf’ zu dir, Herr Jesu Christ. Publiczność nie chciała go wypuścić, a i on się przed graniem nie wzbraniał…
Jeszcze bis ode mnie: mała anegdotka, która świadczy o poczuciu humoru pianisty. Opowiadała mi ją moja dawna paryska znajoma Jola Skura, ta, która stworzyła firmę Opus 111 (a później się jej pozbyła; nie mam pojęcia, co się dziś z nią dzieje). W swoim apartamencie nieraz przenocowywała nagrywających dla niej artystów, w tym i Sokołowa. Jest w tym domu maluteńka winda, przerobiona chyba z gospodarczej, do której mieszczą się góra dwie osoby, a Sokołow ze swoją pokaźną tuszą z trudem mieści się sam. „A jak do tej windy wchodzą kobieta i mężczyzna, to potem mają dziecko” – powiedział kiedyś 😉
Komentarze
Anegdota urocza. I mam do siebie pretensję, że nie pojechałem do W-wy, wiedząc że GS nie szczędzi nigdy bisów. Pisząc o nieco ryzykownym skojarzeniu interpretacji preludium Des-dur z Le Gibet miałem w pamięci jedną konkretną interpretację – Marthy Argerich. Przesłuchałem jej przed chwilą i coś z aury tego nagrania wróciło do mnie w piątek w Krakowie, gdy słuchałem Sokołowa. W przypadku oceny różnych interpretacji, o których Pani wspomina na przykładzie Richtera, rzecz sprowadza się chyba do odpowiedzi na z pozoru proste pytanie: czy po odciśnięciu własnego piętna na utworze – dajmy na to Bacha (do czego ma prawo każdy artysta) – mamy dalej do czynienia z utworem Bacha, czy też jest to już rzecz „bachopodobna”. Wysłuchałem na Youtubie tych strzępów koncertu Rachmaninowa (jak podają ci, którzy byli na koncercie – oddających z grubsza istotę gry 15 sierpnia w FN) w wyk. wspomnianego przez Panią Pogorelicha … cóż. To już nie jest nawet wyrób rachmaninopodobny. Dziwny ten świat – jednym zapada na lata w pamięci wieczór z Sokołowem, innym wspomniany wieczór z Pogorelichem. A pijemy przecież z tego samego źródła… Pozdrawiam najserdeczniej.
Co się dzieje z Jolantą Skurą, czy z Opusem 111?
Bo Opus 111 kupiło wydawcnitwo Naive. Stopniowo nazwa ‚Opus111’ więc zanika, choć płyty raczej w sprzedaży są.
Bach-Busoni mi ‚nie wskoczył’. Ten link za to wydaje mi się działać:
http://www.youtube.com/watch?v=UrptYiV25JQ
Dzień dobry.
PAK-u, co się stało z Opus 111, to wiem, ale nie wiem, co się stało z Jolantą Skurą. Nie wiem też, co z tym linkiem, bo u mnie oba działają.
Dzien Dobry,
Z powodow zdrowotnych nie moglem byc na koncercie Sokolova,
ktory jest moim ulubionym pianista. Z wielkim zainteresowaniem
przeczytalem recenzje Pani Szwarcman.
Mam takie pytanie zwiazane z nagraniem plytowym Preludiow
Chopina w Paryzu (przez firme Opus111-Naive, o ile dobrze pamietam)
18 lat temu.
Czym rozni sie obecna interpretacja od tej poprzedniej?
Serdecznie pozdrawiam,
Onufry
Witam. Oj, trudno powiedzieć tak dokładnie z marszu, to znaczy, jak słucham tego (bo z tego czasu jest też nagranie na YouTube), to mi się ogólnie to wydaje łagodniejsze, obecne ma w sobie więcej dramatyzmu, krzyku. Ale może to efekt bezpośredniego zetknięcia na sali i krzykliwego instrumentu; nagrania po koncercie słuchałam bardzo wyrywkowo (paru preludiów zaledwie), z braku po prostu czasu. Zdrowia życzę 🙂
To „stare” nagranie paryskie Sokolova to bylo raczej stawianie sobie
wielu pytan, co do sposobu interpretacji Preludiow Chopina, anizeli
swiadoma interpretacja, gdzie kazda nuta jest przemyslana.
(Taka do konca przemyslana interpretacja Sokolova jest „Kunst der Fuge”
– absolutne arcydzielo sztuki pianistycznej.). Prawdopodobnie w tym wczorajszym wykonaniu, padlo wiele odpowiedzi na te wczesniejsze pytania…
Moze jeszcze taka refleksja. Sokolov (a przed nim Richter, takze Gould)
posiada niezwykla umiejetnosc, ktora ja okreslam „Od lokalnego
do globalnego” (ta terminologia pochodzi z matematyki). Mianowicie
sluchajac kilku taktow ich interpretacji, sluchacz potrafi ujrzec globalna
strukture wykonywanego utworu.
No i moze jeszcze anegdota o Sokolovie. Jakis czas temu mial on
dac koncert w Detroit. Przyjechal tam kilka dni wczesniej i poprosil by
mu udostepniono sale z fortepianem, aby mogl pocwiczyc. Zapytany
w jakich godzinach chce cwiczyc, odparl: „Od osmej do jedenastej”.
Nie bylo problemu – w tych godzinach sala byla wolna. Ale wkrotce
sie okazalo, ze jest problem: Sokolov chcial codziennie cwiczyc
od osmej rano do … jedenastej wieczorem! 🙂
Pozdrawiam,
O.
Z tymi kilkoma taktami jest coś na rzeczy…
Tak, słuchając w Warszawie Preludiów zdecydowanie nie miało się wrażenia, że pianista o coś pyta. Wypowiadał się z pełną świadomością.
A teraz przywołany przez 60jerzego Le Gibet w wykonaniu Marthy:
http://www.youtube.com/watch?v=eRCgNfd-rLQ
Jeden przykład: Preludium Es-dur. W nagraniu „zwyczajnie”, wszystko podobnym dźwiękiem. Na wczorajszym koncercie robił takie sztuczki z artykulacją, że kompletnie zmieniał barwę tylko za pomocą innego sposobu uderzenia w klawisze, przy tej samej dynamice, ale z nieco większymi przerwami („powietrze między dźwiękami” – nazwał to Rafał Blechacz, kiedy rozmawialiśmy o podobnym efekcie, który on stosuje w Walcu Des-dur).
Wspaniały to był koncert. Sokołow zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Dodam od siebie kilka niefachowych wrażeń. Widać było w jego grze, że doskonale wie, po co każda nuta jest i wie, jak ją wykorzystać. Nie dla taniego efektu, ale w konsekwencji dużej świadomości, odpowiedzialności za graną muzykę. Bardzo rzadko się dzisiaj zdarza tak głęboki szacunek dla wykonywanej muzyki, jak u Sokołowa. Nie wykonawca jest na pierwszym miejscu, ale właśnie muzyka. Tej zalety nie widziałam jeszcze chyba u żadnego z grających od kilku lat w FN pianistów (a może i muzyków generalnie). Wydaje mi się (to również na marginesie Państwa uwag o grze i zachowaniu Pogorelcia – którego miałam okazję widzieć i słuchać rok temu), że coraz więcej mamy w dzisiejszych czasach geniuszy, ale coraz rzadziej można mieć kontakt z mistrzami. Sokołow zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. A sześć bisów było wspaniałym prezentem, ale i wyrazem szacunku wobec publiczności, która zareagowała świetnie i zgotowała pianiście trzykrotną owację na stojąco (tym razem adekwatną do wartości występu, co nie zdarza się często). Pozdrawiam serdecznie.
P.S. Dzisiaj w ramach festiwalu Sergio Tiempo. Boję się, że po Sokołowie, trudno będzie się zachwycić.
anusja80 – witam. Tak, mistrz to właściwe słowo dla Sokołowa. Coraz rzadziej mamy kontakt z mistrzami – to prawda, ale czy rzeczywiście mamy coraz więcej geniuszy? Nie wydaje mi się… Na pewno mamy coraz więcej produktów rynkowych, czasem nawet na wysoki połysk.
A Sergio Tiempo w zeszłym roku mnie jakoś nie zachwycił. Ale może będzie jakaś miła niespodzianka? W końcu sama Martha go popiera. Posłuchamy.
Ci barbarzyńcy Rameau to tacy ciut miśkowaci… nie ma to jak klawesyn 🙂
No też prawda. A już najfajniejsi u Minkowskiego 🙂 Ci od Sokołowa może trochę zbyt cywilizowani 😆
Z przykrością stwierdzam, że tuba strajkuje i nie chce się w ogóle otworzyć 😥
hortensjo, to może zresetować trzeba? 😉 Mnie się otwiera…
O! Zwłaszcza ta barbarzynka jest fajna 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=RKvd4tMkFHc&feature=related
Hortensjo, coś mi się zdaje, że to Twój komputer może strajkować albo łącze 🙂
No, Magali jest fajna.
1 września mamy tu w stolycy Minkowskiego, ale z całkiem innym repertuarem…
http://www.sinfoniavarsovia.org/sv.php?ref=%2F
A we środę w „Polityce” wreszcie idzie mój wywiad z Maestrem.
Dziekuję za wrażenia z koncertu; krew mnie zalała, bo musiałem – Mama Guta jak na złość źle się tego wieczoru czuła – uciekać po Mazurku na bis.
Sokolov i Rameau! Do końca życia nie zapomnę, jak kilka lat temu, w tym samym miejscu, czarował Couperinem…
Od tamtego czasu niezwykle mnie intryguje wykonywany przez Sokolova Mozart, którego – trzeba przyznać – niezbyt lubię. Tutaj – nie mogłem złapać powietrza.
Podsyłam link do bardzo ciekawego tekstu w „NYT” – recenzji koncertu w Berlinie – z szeregiem niezwykle intrygujących pytań:
http://www.nytimes.com/2008/04/17/arts/music/17grig.html
serdecznie pozdrawiam,
TG
No tak, barbarzyńcy w wykonaniu muzyków z Luwru i Minkowskiego wiosną w Warszawie – toż to był istny rap. Przy tej interpretacji dresiarze mogliby spokojnie wykonywać te swoje choreograficzne sztuczki. A najlepsze w tym jest to, że nie było w tym za grosz tandetnego grania pod publikę. Minkowski miał zresztą w Salzburgu nad wyraz udany wieczór Mendelssohnowski (uwertury do Antygony i Athalii oraz Sen nocy letniej). Udało mu się z orkiestrą Mozarteum sporo ciekawych pomysłów zrealizować – aczkolwiek gdzieś w podświadomości było to „marzenie nocy letniej” – gdybyż to zagrali muzycy z Luwru. W każdym razie po koncercie w trakcie długich i burzliwych braw Maestro strasznie obściskiwał i ciumał a to w rączkę a to w ramię wszystkie panie – włącznie z cmokiem w rączkę dziewczynki z chóru dziecięcego.
Również miałem skojarzenie z Gibet, jednak nie w preludium Des-dur, lecz h-moll.
Pani Dorotko,
Zresetowalam i faktycznie wreszcie się otworzylo. 😀
Hoko,
Chyba Ty też masz rację, że to wina komputera. Narzekalam przecież już parę dni temu, że to zwierzę mi się za mocno grzeje. 🙁
Kochani,
czas robić przetwory, zatem przepis na łatwe pomidory:
Złap amola i ból wykrzycz swój
Niech od krzyku zatrzęsie się bór.
Póki ryczysz jak łoś, popraw strój,
Lecz gdy skończysz, to przejdź na cedur.
W tym cedurze snuj opowieść swą
I nie pękaj: zatrzymasz im dech,
Twoje jęki niech duszę im rwą,
Jak w demolu z płuc swych zrobisz miech
Teraz chwilę im daj, muszą wszak
Ze swych dusz stworzyć ci wielki chór,
Tyś jest wtedy swobodny jak ptak
Przyszła pora na czysty edur
Nie za długo, bo to tylko myk
Taki jest, by powalić ich znów
Amolwrzaskiem się dorwać do grdyk
Choć na dobę pozbawić ich snu…
Gdy już wybrzmi ostatni twój jęk
Za futerał chwyć prędko i w mig
Pomidory pozbieraj nie mięk-
-kie, nim ostatni wybrzmi sali gwizd…
Przyprawa do miękkich pomidorów:
http://blog.solingen-internet.de/solinger_generalanzeiger/images-si-ga/si-ga-amol.jpg
No to wróciłam z Jarosławia (zachwycona i poruszona do głębi). Relacja nastąpi, ale póki co wciąż jeszcze nie ochłonęłam na tyle, by coś składnie napisać 🙂
Widzę, że dziś sporo tu Marka Minkowskiego, co mnie bardzo cieszy. Przeczuwałam, że wywiad ukaże się w okolicach wrześniowego koncertu (skoro świt pobiegnę w środę do kiosku po „Politykę”). Mam nadzieję, że Pani Kierowniczka się wybierze na koncert 1 września i zrelacjonuje? Ja chyba tym razem nie dotrę (w końcu za chwilę ma być Kraków i Weill), chyba że zdecyduję się w ostatnim momencie, np. w poniedziałek rano (czego zupełnie wykluczyć się nie da).
A propos całuśnego Marca M.: Nie zapomnę wstrząśniętej (chyba ze szczęścia) fagocistki z Les Musiciens du Louvre w marcu w Krakowie. Maestro znienacka ją wycałował, mijając ją przy schodzeniu ze sceny 😉
W Salzburgu miał za to sympatyczny epizod z Schubertem, cytat z prasy: „Tylko Francuz może opisać bezwzględną próbę morderstwa z takim wdziękiem: „Zły człowiek chciałby anulować życie Rosamundy” Marc Minkowski rozbawił publiczność próbą streszczenia akcji opery Schuberta „Rosamunde, Fürstin von Cypern“ (op.26, D 797)”.
Witam Tatę Guta i adama. Tak, z tą szubienicą to prędzej Preludium h-moll, bo tam te powtarzane dźwięki „kuleją”… Zaraz przeczytam recenzję z „NYT”.
60jerzy, Beata (witam po Jarosławiu 🙂 ) – Minkowski rzeczywiście prawie raper… a podobnie jak Rozamundą, nas w Warszawie rozbawił streszczeniem Don Juana Glucka – wszyscy pękali ze śmiechu 🙂
zeen 😆
Widzę, że zeen dziś w wyjątkowo dobrej formie jest 😀
No tak, bo jeszcze psia piosenka na Komisariacie 😀
Przeczytałam recenzję od Taty Guta. No rzeczywiście, w Ameryce to chyba jest tak: nie wydajesz płyt, nie istniejesz 🙁 A skoro nie wydał nic od 1995 r…. samobójca, ani chybi…
Ciekawe, że recenzentowi Preludia skojarzyły się z Musorgskim (Obrazkami z wystawy najpewniej). Ja nie miałam takiego skojarzenia. To taki automat – jak Rosjanin gra, to kojarzy się z rosyjskim kompozytorem…
Rosjanie sami sobie winni. Trza im było nie mieć ani jednego hyrnego kompozytora. Wte zoden grający Rosjanin nikomu by sie z zodnym rosyjskim kompozytorem nie kojarzył 😀
Ja myślę, Owcarecku, że oni to się cieszą 😀
Ano… pewnie sie ciesom, Poni Dorotecko 🙂
A tak w ogóle, to juz fciołek piknie ogłosić, ze oto momy najkrótsy tytuł w historii bloga Poni Dorotecki, ale nie – 27 maja tego rocku był jesce krótsy 🙂
No faktycznie 😆
A kieby, Poni Dorotecko, wyryktować wpis poświęcony ponu Bachowi abo ponu Orffowi, tytuł wpisu mógłby być jesce krótsy 🙂
😀
Jeszcze paru takich by się znalazło, Cage na przykład 😉
A z nasego polskiego podwórka pon Wars! 🙂
Abo syćka śpiom, abo syćka posli sukać hyrnego kompozytora, co to mo nazwisko na nie więcej niz śtyry litery.
No to dobrej nocki 🙂
Ja nie śpię! Ja się szykuję! Może wypadałoby walizkę wyciągnąć? Liczę na pogodę, mam nadzieje, ze zapewniona. Pod Turbacz postaram się, a jakże. Czy Kierowniczka wpadnie na Zjazd Łasuchów? Bo jakby co , to trzeba by się w Stolycy na jakie piwo 😉
O właśnie – ponieważ mam w Warsiawie zapewnione locum w centrumie na 7-9 wrzesnia, moze by tak Kierowniczka podała mailowo jakiś numer, na który mozna byłoby zadzwonić i się ewentualnie na to piwo/wino/koniak umówić?
Na cztery litery to jest np. zeen… 😉
Na cztery litery to jest dupa, fomo komisarzu. A teraz idę spać.
Kierowniczka wybiera się na Zjazd Łasuchów, ale zaraz potem jedzie na trzy dni do Wrocławia, takie przynajmniej ma plany… jeszcze nie potwierdzone do końca 😉
Nie wiedziałam, fomo, że zeen jest kompozytorem 😀
Czyżby Kierownictwu zdarzało się nieuważne czytanie? 😯 Wszak liryczno-bojowe pieśni zeena przepojone są muzyką. Czasami nawet ich Autor podpowiada, jakie szeregi harmoniczne towarzyszą słowom.
Alicjo,
pewien sklep z krzesłami i fotelami nazywa się „Cztery litery”.
zeen – kompotyzoreen
Albo kompozeen 😉
Gdzie ten sklep?
Jakieś 500 m od nowej auli Akademii Muzycznej w K.
Jak kiedy będę, to zrobię zdjęcie 😆
foma:
Czy może lepiej określić kierunek, czy też będę musiał zwiedzić w jego poszukiwaniu cały okrąg o promieniu 500 m?
Ooo… będzie zdjęcie na „Nierealnym” 😉
Oki, widzę, że po frajersku reklamuję nie swój biznes, ale sam zacząłem 😆 Sklep jest na pierwszym piętrze niewielkiego CH „Belg”, tuż obok Biblioteki Śląskiej. Czyli – dla fotografujących – światło takie sobie…
Cóż za marnotrawstwo: z czterech liter wyrastają tylko dwie nogi….
Ale zważywszy, że literki są małe, a nogi dużo większe, można powiedzieć, że jest wprost przeciwnie…
Ale zauważcie, że czy jedna noga, czy dwie, liter mają tyle samo…, można by wręcz rzec: druga noga gratis…
No i co z tego, skoro Noga i tak nie zdobył medalu w Pekinie?
Z drugiej strony generał Nogi to i owo zdobył…
Natomiast wikipedia podaje, że cztery litery są pseudonimem dziewięciu liter… O, nijakiego Luca Dupanloupa.
Fajna grupa 😉
http://www.youtube.com/watch?v=126JVzLs3DA
Pewien Amerykanin, „wyedukowany” przez Polaków, pytał „Where’s the srutch?” 😯
Ewidentnie jest to aspiracja polszczyzną:
http://www.finadupa.com/welcome.htm
Cóż zwieńczenie nóg Maryni
Tak interesującym czyni?
Idąc nieco tu na skróty
Zebrać można to do kupy:
Całowanie i lizanie
W chwilach gniewu wręcz kopanie
W tym zwieńczeniu można zmieścić
Wiele osób oraz treści
Zabrać się od strony owej
Znaczy nieszczęście gotowe
Może być siedliskiem franc
Filozofów też, patrz: Kant
Do włażenia komuś doń
Wazeliną smaruj skroń
Jak obszerna bywa gdy
Wiedzie do niej troje drzwi?
Nic jej wszak nie zabezpiecza
Przed jesienią średniowiecza…
Drodzy moi, pragnę nieśmiało przypomnieć, że żadna Marynia nie jest tematem bieżącego wpisu…
Wątek czterech liter, wszczęty niebacznie w nocy przez Owcarka, uważam więc za chwilowo zamknięty, a nawet artystycznie podsumowany. Może kiedyś do niego powrócimy przy sprzyjającej tj. lżejszej i związanej tematycznie okoliczności 😀
To nie ma co apelować, tylko zająć nas nowym wpisem…
Po tym kierowniczym expose mogę powrócić do tematu pianistycznego, którym myślę, że część czytających się jeszcze ciekawi.
Wczoraj anusja80 wspomniała o Sergio Tiempo. Rzeczywiście po Sokołowie trudno się było zachwycić, ale nie wszystkim – został przyjęty entuzjastycznie, nawet owacją na stojąco, bo nasza kochana publiczność lubi, jak jest szybko i głośno, może być nawet nieporządnie. A co tam! Ale mnie on zachwycić nie mógł. Ma chłopak już 36 lat, a wygląda i gra jak szczeniak: popisać się techniką paluszkową i umiejętnością głośnego przywalenia, to najważniejsze. Śmieszna była Sonata D-dur Haydna, którą chyba każde pianistyczne dziecko w szkole gra – Tiempo zagrał ją z pełną satysfakcją, że już do szkoły nie chodzi i że już może się powygłupiać, ale to było ładne wygłupianie się i zabawy z dźwiękiem. Ale potem Sonatę h-moll Chopina zagrał po prostu histerycznie, zarąbał ją. Gaspard de la Nuit Ravela – z niedostatkami techniki palcowej, Walc Mefisto Liszta też zapędzony i nieporządny. Ale brawa, bo ładny i sympatyczny chłopczyk. Dopiero bisy były naprawdę fajne – preludium Alberta Ginastery i taniec z rodzinnej Wenezueli (byłoby lepiej i ciekawiej, gdyby więcej tego repertuaru włączył do programu). Na koniec własna transkrypcja etiud Chopina: w prawej ręce Tercjowa, w lewej Rewolucyjna – nawet dowcipne to było.
A potem była piękna Schubertiada… ale o tym już w innym wpisie.
Łajza minęli z fomą 😉 Nowy wpis dziś w nocy.
Też pianistyczny…?
Częściowo 😆
Spoko! Inne też kiedyś będą… 😉
Ale kiedy? Któż to wie…
Sekretarz zaraz po Zjezdzie Łasuchów ma zapewniona metę na Nowym Świecie róg Chmielnej w Warszawie, bedzie od popołudnia 7-go do przedpołudnia 9-go września. Totez mówię – jakieś piwo na Rynku, albo co? Komputerowo bedę podłączona cały czas.
Sergio Tiempo:
Argerich za swoich protegowanych nie wybiera nigdy byle kogo: to, ze jej „podopieczni” sa wielkimi talentami pianistycznymi nie moze byc podwazone.Ja wsrod tych pianistow: mam tu na mysli oproczTiempo, jeszcze Pualine Leszczenko, Gabriele Montero, moze jeszcze mo ktos sie umsknal, zauwazylem pewna generalna ceche, ktora jest nasladowanie typu gry Marty.
Nie jest wielka tajemnica, ze nasladowanie jest niebezpieczne glownie dlatego, ze podrabia sie deformacje, a nie piekno.
Prosze siezastanowic, ze nikomu nie udalo sie podrobic Lipattiego, Lupu Francescattiego, czy nawet naszego Arturka R. Podrabia sie idiosynchrazje Horowitza, Goulda, Heifetzaczy wspomnianej Argerich.
Ci mlodzi pianisci, wspaniale poruszaja sie po fortepianie i graja z zadziwiajaca biegloscia: to , ze Tiempo nie radzil sobie z Ravelem jest dla mnie nieco niespodzianka. Ale ich bledem jest moim zdaniem mylenie niechlujnosci(zazwyczaj rytmicznej) ze „swoboda”: dla mnie zbyt czesto rezultatem jest karykaturalna interpretacja. Nie wiem, czy Marta to aprobuje, chwali, czy moze nawet o tym nie wie( w co mi sie nie bardzo chce wierzyc), ale ci ktorzy sa z jej festiwalami, czy wspolpraca zwiazani nie moga sie wydostac spod wplywu jej niepowtarzalnej, choc nie zawsze przekonywujacej, osobowosci artystycznej. Tak jak lata temu, nie udalo sie skrzypkom wybrnac obronna reka spod wplywu Heifetza….
O tak, Romku, zdecydowanie Tiempo jest w Marthę zapatrzony, ale jej nie dorównuje (no, łatwe to nie jest). Może ja jestem surowa, ale akurat co do Ravela mam wyśrubowane wymagania, a w Ondynie kompletnie mu repetycje nie wychodziły, a to przeciez nie jest słonica pluskająca się w basenie, tylko zwiewna rusałka i każdą kropelkę ma być słychać. O tak, jak choćby u naszego „ulubieńca” w czasach, kiedy jeszcze umiał grać:
http://www.youtube.com/watch?v=sUQoFOIn8dA&feature=related
A tu stary poczciwy Perlemuter – Ravel z pierwszej ręki 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Ez1s9JCzvQg
A to jest dopiero wstrząsająca szubienica:
http://www.youtube.com/watch?v=BXdwmrT2A1k&feature=related
„Barbarzyncy” Rameau? Dlaczego barbarzyncy? Tytul oryginalny to „Sauvages” czyli „Dzikusy”. Tak sie przeciez nazywalo Indian w kazdym porzadnym westernie!
jrk
No dooobrze… barbarzyńcy byłoby les barbares 😉
O, wielbiciel westernów 😆
Miniatura „Les Sauvages” Rameau ma dluzsza historie, ktorej nie znam w calosci. Zrodzila sie jako fragment „Pieces de Clavecin”. W operze-balecie „Les Indes Galantes” figuruje jako „Dance du Grand Calumet de la Paix” (Taniec Wielkiej Fajki Pokoju). Tutaj ladne nagranie wersji spiewano-tanczonej Williama Christie (w odroznieniu od Minkowskiego wersji jedynie spiewanej):
http://www.youtube.com/watch?v=3zegtH-acXE&feature=related
Zachowal sie przekaz, ze sprowadzonego z Ameryki do 18-wiecznego Paryza „dzikusa” (znaczy, Indianina) zmuszono do wysluchania tego utworu i obserwowano jego reakcje. Podobno byla zadna. Ergo, jest to muzyczne wyobrazenie oswieceniowego Francuza o „dzikusach.”
Pozdrowienia,
Byly wielbiciel westernow (dzis mnie smiesza).
jrk
To śliczny obrazek, zwłaszcza w zestawieniu z tak cywilizowaną (i w cywilizowany sposób zagraną) muzyką. Minkowski robi to bardziej dziko…