Na obczyźnie

Skąd właściwie wzięło się twierdzenie, że emigracja wyjaławia artystów? Być może niektórych tak, ale wielu – wprost przeciwnie, żeby wspomnieć naszego największego emigranta, Chopina. Czasem właśnie na emigracji człowiek jest bardziej ze sobą. W końcu „te brzóz kilka, ten bieg wody” nie muszą być jedyną inspiracją dla polskich twórców – prawda? Podobnie z innymi.

Tegoroczny Festiwal Muzyczny Polskiego Radia „Emigranci”, który zaczyna się dziś, poświęcony jest właśnie tym, którzy przez pewien czas musieli porzucić swój kraj. I nie da się tu nic generalizować – co człowiek, to przypadek. Na inauguracyjnym koncercie o g. 19 (transmisja w radiowej Dwójce) wykonane będą utwory trzech ludzi o bardzo różnych losach.

Feliks Janiewicz (1762-1848) odniósł za granicą sukces. Zresztą spędził tam większość życia – miał zaledwie dwadzieścia parę lat, kiedy wyjechał podobnie jak dzisiejsi zdolni studenci – na stypendium. Trafił najpierw do Francji, potem był Wiedeń, Włochy, Paryż, wreszcie Wielka Brytania (osiadł w Liverpoolu) już do końca. Był wybitnym skrzypkiem, prowadził też orkiestry. Nic więc dziwnego, że pisał przede wszystkim muzykę skrzypcową, w tym kilka koncertów, z których drugi zagra tu znakomity francusko-niemiecki skrzypek Albrecht Breuninger.

Ernst Theodor Amadeus Hoffmann – tak, także on znalazł się w tym programie! Ale czy to emigrant? Królewiec, Głogów, Poznań – wszędzie tam mówiono po niemiecku, tylko trzy lata w Warszawie można uznać za pewną odmianę. A potem były już znów Niemcy. Autor Dziadka do orzechów i Kota Mruczysława kompozytorem był z pewnością gorszym niż pisarzem, ale na zasadzie ciekawostki przyrodniczej warto i jego utwory przypomnieć; dziś będzie wykonana Symfonia Es-dur z ostatniego roku jego pobytu w Warszawie.

No i Erich Wolfgang Korngold, gwiazdor muzyczny Hollywoodu, laureat dwóch Oscarów, który do Ameryki uciekł szczęśliwie w latach trzydziestych z brunatniejącej Europy. Ameryka kocha jego muzykę do dziś, to on był współtwórcą konwencji hollywoodzkiej muzyki filmowej, ale i np. jego Koncert skrzypcowy jest najczęściej w Stanach wykonywanym dziełem w tej kategorii. Co mu jednak tam były sukcesy – chciał wrócić do Wiednia i wrócił. Ale tam już go nie bardzo chciano, bez entuzjazmu słuchano muzyki mahleropodobnej, już zachłystywano się awangardą… cóż, wrócił więc do Stanów. Napisał wtedy Symfonię Fis-dur. – To jest prawdziwe dzieło emigranckie, pełne goryczy, choć ma też i fragmenty jak z muzyki filmowej – mówił na konferencji prasowej Łukasz Borowicz, który będzie dyrygował tym koncertem (w tym wpisie blogowym krytyka „New Yorkera”, bardzo ciekawym, jest kawałek wolnej części utworu). Z tą symfonią Korngold znów przyjechał do Europy i znów go odrzucono. Zmarł w Stanach w 1957 r. z poczuciem osamotnienia i zapomnienia.

W radiowej Dwójce będzie też transmisja kolejnych koncertów, do 5 października włącznie.