W stronę Hameryki

Można by się zastanawiać (jak to zrobił w zapowiedzi koncertu publicysta Dziennika), dlaczego Minkowski tym razem wybrał tak w gruncie rzeczy – poza Fearful Symmetries Johna Adamsa – same banały: Amerykanina w Paryżu, Błękitną Rapsodię, suitę tańców z West Side Story… Ale co tu się zastanawiać, jest karnawał, artyści mieli niewiele czasu, trudno się uczyć tak zupełnie nowych rzeczy (kompozycja Adamsa – przypomniał dyrygent – była pierwszą, którą wykonali z Sinfonią Varsovią wspólnie – na krakowskim „amerykańskim” festiwalu Sacrum Profanum w 2007 r.).

No i dobrze. Ale satysfakcja była jednak tym razem jedynie połowiczna. Niestety widać, że członkowie Sinfonii Varsovii – choć to przecież świetni muzycy – wywodzą się z konserwatywnego polskiego szkolnictwa, w którym z jazzem ma się styczność tylko wygłupiając się na szkolnych przerwach… Z dęciakami było trochę lepiej (zresztą gościnnie wzięło udział paru saksofonistów), ale ogólnie odnosiło się wrażenie pewnej kanciastości rytmicznej. Swing to dla nich raczej coś egzotycznego. No, po prostu to nie ich specjalność i było to słychać. (Stąd ta Hameryka w tytule.)

Tak jak dla Leszka Możdżera nie jest specjalnością grać utwory zapisane na papierze. Po pierwsze, chyba go to śmiertelnie nudzi, uczyć się czegoś. Po drugie – to syndrom spotykany nieraz u tych, którym gra z lekkością przychodzi – pewnie wydaje mu się, że to łatwe. A jeszcze jest to typ pianisty „palcowego”, który nie ma zwyczaju specjalnie przykładać siły, a w Rhapsody in Blue czasem tę siłę trzeba jednak przyłożyć. Odnosiło się więc wrażenie pewnej nonszalancji, co potęgowało – jak mówią muzycy – tzw. dawanie po sąsiadach (mnie właśnie przyszło do głowy określenie „literówki muzyczne” – zastrzegam sobie), wykorzystane jednak później do improwizacji – choć tych improwizacji było niewiele. Kadencję Leszek rozszerzył o „swój” kawałek, a co było naprawdę śmiszne – imitował z lekko parodystycznym zacięciem Tatumowsko-Garnerowski styl gry: szeroko rozłożone akordy w akompaniamencie, „drobienie” w prawej ręce. Kawałek zagrali też na bis. Publika szalała (burnyje apłodismienty, wsie wstajut), bo przyszły tym razem dwa środowiska: wielbiciele Minkowskiego i wielbiciele Możdżera. Jednak z tym wstawaniem to była gruba przesada – Leszek jest naprawdę świetny wtedy, kiedy po prostu gra swoje.

Moim zdaniem poziom tego koncertu uratował zagrany w drugiej części utwór Adamsa (tu kawałek w formie baletu, tu drugi, a tutaj też można ogryzeczka posłuchać), choć jest potwornie trudny i prawie niemożliwy do idealnego wykonania – a takie w tzw. muzyce repetytywnej byłoby nader wskazane, to powinno chodzić jak w zegarku. I też z cieniem poczucia swingu, moim zdaniem. Minkowski zapowiedział, że słychać tu i boogie woogie, i techno, i jazz, i Bartóka, i Strawińskiego, i w ogóle wszystko. Jak dla mnie słychać po prostu właśnie repetitive music, a harmonie przypominały mi może najbardziej I część (przepraszam za jakość, lepszego nagrania nie znalazłam) Symfonii w trzech częściach Strawińskiego i choćby z tego względu (uwielbiam tę symfonię i Strawińskiego w ogóle) brzmiało mi to atrakcyjnie. Ale było to długie, koło pół godziny, i niejednego znużyło – zaraz po zakończeniu jakiś głupek wrzasnął „Da capo!”, a w ostatnich, cichych momentach ktoś się rozkaszlał – wedle teorii znajomego psychologa pewnie chciał zaistnieć.

Na bis Minkowski zapowiedział: A teraz trochę amerykańskiego esprit français: uwertura do Kandyda Leonarda Bernsteina. Tak się składa niestety, że ja ten utwór słyszałam na tej samej estradzie w wykonaniu Filharmoników Nowojorskich, którzy przyjechali niedługo po śmierci Bernsteina, już z Masurem, a on na bis stanął na boku i dał im zagrać to bez dyrygenta. No, po prostu było tak, jakby duch Bernsteina nimi dyrygował… Sinfonia Varsovia tego ducha nie przechwyciła, ale było dość przyzwoicie, choć przyciężko.

Wciąż jednak dla obu stron, i dla orkiestry, i dla dyrygenta, jest to faza eksperymentu i to się czuje. Ta współpraca będzie miała szansę dopiero, kiedy muzycy będą mogli naprawdę dużo więcej ze sobą popracować. A taka możliwość będzie ponoć dopiero w przyszłym roku.