Przyjemności z wagarów

Co dwa lata uczestniczę w walnym zebraniu Związku Kompozytorów Polskich, którego jestem członkiem. Dziś to już zupełnie inne wydarzenie niż kiedyś, kiedy to różne zdarzały się rozrywki, różne nawiedzone postacie występowały (większość z nich już nie żyje, więc nie będę opowiadać), no i były potyczki z historią, których akurat ta organizacja nie musi się wstydzić. „Odwiesili” nas w stanie wojennym chyba najszybciej ze wszystkich związków twórczych, bo chcieli, żeby była Warszawska Jesień jako demonstracja, że życie się normalizuje – oczywiście nie dość, że w 1982 r. nie było Warszawskiej Jesieni, ale na pierwszym walnym po odwieszeniu wydaliśmy uchwałę potępiającą stan wojenny. Pamiętam, jak Kisiel wypowiedział słynne słowa o Józefie Patkowskim, ówczesnym prezesie ZKP, że „przeprowadził związek suchą nogą przez Morze Czerwone”.

Dziś nie ma aż takich atrakcji, za to jest kryzys i właściwie z grubsza wiadomo było, czego będą dotyczyć sprawozdania. Bo tak to się zwykle odbywa, że pierwszy dzień to przemówienia wstępne i sprawozdania, a na jego koniec udziela się absolutorium poprzednim władzom; drugi zaś dzień to wybory i wolne wnioski. Sobotę więc zamierzam grzecznie przesiedzieć na obradach, a dziś po prostu nie zdzierżyłam niekończących się przemówień i w środku dnia wyszłam.

Zachowałam się jak współczesny dzieciak: pojechałam na wagary do CH Arkadia. Ale nie po to, żeby włóczyć się po mallu, tylko żeby pójść do Cinema City i skorzystać z ostatniej okazji, by obejrzeć Wesele Figara z Covent Garden (realizacja sprzed trzech lat); a że w środku dnia, to było to za jedyne 35 zł. No i dawno nie miałam takiej przyjemności, choć jakość odbioru była wkurzająca. Pierwszy raz odwiedziłam pokaz operowy w Cinema City, Multikino od tej strony już znam, no i muszę stwierdzić, że jednak pod względem jakości obrazu i dźwięku nic nie przebije transmisji z Met, zwłaszcza tych w Filharmonii Łódzkiej, gdzie ekipa wyświetlająca umie zadbać o dźwięk.

Ale cóż to była za miła odmiana obejrzeć wystawioną całkowicie po bożemu (reżyseria – David McVicar, kierownictwo muzyczne Antonio Pappano), nie – jak mówi Piotr Kamiński – w obsikanej windzie na Ursynowie. I to jeszcze w takiej obsadzie. Zuzanna – wdzięczna Miah Persson, Figaro – przystojniaczek Erwin Schrott, Hrabina – pulchniutka, ale o cudownym głosie Dorothea Röschmann, Hrabia – przerysowany niemal Gerald Finlay, Cherubinek – urocza Rinat Shaham. Nie tylko świetne głosy, ale po prostu koncert gry aktorskiej. Dużo kawałków z tego spektaklu jest na tubie, np. tu, tu, tu, tu. Tutaj aria Cherubina, tutaj Hrabiny, tutaj cudny duecik Zuzanny i Hrabiny, a tu jest moja ukochana aria Zuzanny.

No i co to komu przeszkadza, że wszystko jest na swoim miejscu?

Wieczorem byłam z kolei w Fabryce Trzciny na recitalu flecistki Agaty Igras-Sawickiej. Bardzo dzielna dziewczyna, grała swego czasu w Sinfonii Varsovii, potem wyszła za mąż i urodziła dwóch synków (młodszy ma osiem miesięcy), a właśnie wydała płytę, z pianistą Mariuszem Rutkowskim. Pomysł ciekawy: zgromadzone osiem utworów pod tym samym tytułem Fantaisie – w większości kompozytorów francuskich (mało zresztą znanych poza Gabrielem Fauré i André Jolivetem). Na koncercie zrobili jeszcze jedną niespodziankę i wykonali transkrypcję Źródła Aretuzy z Mitów Szymanowskiego – świetnie to brzmiało. Miły koncert, prawdziwie relaksujący.

W sobotę też zniknę na cały dzień, bo po owocnych obradach idę jeszcze na koncert Nowego Teatru.