Nie, nie, nie

Dobra ta Carmen z Covent Garden. Realizacja sprzed trzech lat, w reżyserii Franceski Zambello, którą coraz bardziej lubię – ten spektakl niby bardziej zachowawczy niż np. Don Giovanni, krytycy nawet ponoć na tę zachowawczość wybrzydzali, ale to naprawdę działa odświeżająco – widzieć, że treść zgadza się z formą, że jeżeli śpiewa się o robotnicach wychodzących z fabryki cygar, że mają cygara w kącikach ust, to rzeczywiście mają, a jeżeli mowa o lśniących haftach na strojach pikadorów, to rzeczywiście takie widzimy. Najważniejsze, że napięcie jest niemal elektryczne, że każdy szczegół tej reżyserii jest przemyślany i że śpiewacy świetnie spisują się jako aktorzy, co w wersji filmowej możemy lepiej docenić.

Co do solistów, Anna Caterina Antonacci jako Carmen jest rzeczywiście charakterna, w jej mimice może trochę razi nadużywanie efektu wysuwanej dolnej szczęki, a Jonas Kaufmann jako Don José przechodzi samego siebie, może nawet zbyt, w finale dominując nad Carmen, choć ma to być przecież swoisty pojedynek. Antonacci pokazuje niezależność, obojętnym spojrzeniem dowodząc, że jest już w zupełnie innym momencie życia i błagania Joségo są dla niej jakimiś księżycowymi bredniami. Ale Kaufmann swoimi kipiącymi emocjami przykrywa tę obojętność.

Przypomniały mi się w tym momencie rozmaite interpretacje dowodzące, jak to Carmen w finale w gruncie rzeczy z własnej woli poddaje się José, wiedząc, że on musi ją zabić, a nawet że na swój sposób musi wciąż go kochać, skoro mu się poddaje. Wątpię, czy taka interpretacja jest tu właściwa. Moim zdaniem Carmen wyzywając los, choć ma w pamięci, że karty wywróżyły jej rychłą śmierć – w gruncie rzeczy nie wyobraża sobie, że to się naprawdę może spełnić. Tym bardziej, że kochając Escamilla czuje się tą nową miłością silna. Gdy więc José pyta ją, czy wróci do niego, odpowiada: non, non, non!  Całkiem jak Don Giovanni, który wyzywa Komandora, a gdy ten wzywa go do pokuty, twardo odpowiada: no, no! Nie, nie! Nie myśli o konsekwencjach, podąża za swą straceńczą odwagą, za którą go kochamy. Podobnie jak Carmen właśnie.

Jest jeszcze jedna paralela pomiędzy tymi postaciami: Don Giovanniego Viva la libertà!, Carmen La liberté, la liberté! Wolność za cenę śmierci nawet. Tylko czy to jest jeszcze rzeczywiście wolność? Na tej sprzeczności właśnie opiera się cały dramat. Prawdziwej wolności nie ma, ale Carmen i Don Giovanni swoimi marzeniami i wyobrażeniami o wolności dają nam sugestię, że takowa istnieje, i to nas tak w tych postaciach porywa. W chwilach buntu jesteśmy z buntownikami.

Tak przynajmniej ja to odbieram. Ktoś inny może to widzieć inaczej.

Carmen pokazano w Cinema City w ramach letnich powtórzeń z cyklu Cinemaestro. 21 sierpnia, jak już wspomniałam – Wesele Figara.