Berlińczycy

Ze świata warszawskojesiennego, z towarzystwa młodych ludzi i anturażu Hali nr 5 Studia Tęcza trafiłam wczoraj wieczorem do towarzystwa ą ę, w kreacjach i garniturach, w większości innego niż zwykle spotykam w Filharmonii Narodowej. (Nic dziwnego, skoro ceny biletów wynosiły od 250 do 350 zł – nawet na Zachodzie takie ceny to curiosum; wejściówki kosztowały ponoć 50 zł, ale w szerszej sprzedaży ich nie było.) No cóż, ale warto było.

Filharmonicy Berlińscy byli w Warszawie ostatni raz 17 lat temu, a Simon Rattle nieco później (wyznawał wtedy „Kocham Szymanowskiego!” i zabierał się do nagrywania serii jego dzieł z orkiestrą Birmingham, którą wówczas jeszcze kierował). Wtedy jeszcze trudniej było pojechać do Berlina, żeby ich posłuchać, teraz jest dużo łatwiej – bardzo nam się odległości europejskie zmniejszyły. Rozmawiałam przed koncertem z paroma osobami, które stwierdziły, że już tyle razy słuchały tej orkiestry, że teraz nie muszą iść na koncert, zwłaszcza za taką cenę (ten ostatni argument całkowicie rozumiem). Ale kreacja, jaką muzycy przedstawili wczoraj, była niesamowita.

Najpierw II Symfonia Beethovena, jedno z jego najpogodniejszych dzieł. Brzmienie miękkie i lekkie, precyzja ogromna, choć nie jakaś porażająca (z lekka niepewne wejście waltorni w pewnym momencie przypomniało, że za pulpitami siedzą ludzie, a nie maszyny), tempa idealne, Rattle niemal tańczący na podium. Ale po tym, jak muzycy wprawili nas w miły nastrój, jaki zwrot o 180 stopni po przerwie! IV Symfonia Szostakowicza. Ta, która przez dziesięciolecia leżała w szufladzie, niewykonana, a kompozytor nie chciał nigdy w ogóle o niej mówić. Powstała w strasznym roku 1936, trwa ponad godzinę (w wykonaniu Berlińczyków – godzinę i kwadrans) i jest obrazem tego, co wówczas przeżywał autor – przerażenia, zagrożenia, odczucia tchnienia lodowatego, polarnego zimna, ale i desperackiego sarkazmu (stąd też zaskakujący finał złożony z samych cyrkowych wygłupów, z błazeńskich wykrzywień i grania na nosie; bardzo mahlerowska jest ta symfonia). Już sam początek, przerażający szybki marsz, który nazywam „marszem sił zła”, uderzał po uszach. W tym utworze dopiero wyraziła się niesamowita wirtuozeria tej orkiestry (jest taki bardzo szybki fragment w pierwszej części, który był po prostu piorunujący), jak również umiejętność budowania nastrojów. To, co zrobił z tą symfonią Rattle, było po prostu genialne. I pierwszy raz widziałam takie zjawisko, żeby tego typu publiczność, biznesowa raczej niż melomańska, zamilkła na minutę po zakończeniu utworu i po prostu wstrzymała dech. Jak on to zrobił, nie wiem. Bisów nie było, bo być nie mogło. Wszystkim polecam – jak tylko możecie, wysłuchajcie w poniedziałek retransmisji w radiowej Dwójce (19:05).

Dodam jeszcze, że ponoć ludzie Deutsche Banku, którzy stanowili dużą część tej publiczności, zostali przez firmę przeszkoleni, jak się zachować na koncercie (m.in. żeby nie klaskać między częściami). To rozumiem!

O konferencji prasowej napiszę na podstawie relacji z drugiej ręki, od koleżanki, bo sama byłam w tym czasie na WJ. Otóż podkreślano, że jest to koncert polityczny, jedyny, który Berlińczycy grali na tym tournee za granicą (są na trasie krajowej), a to w podzięce za to, że „zaczęło sie w Gdańsku”, że to dzięki Polsce i wydarzeniom sprzed 20 lat upadł mur berliński i rozpoczęła się zmiana. Że są Polsce wdzięczni i że wciąż proszą ją o wybaczenie. Tyle pani ambasador Niemiec. Co mówił Simon Rattle, można usłyszeć tutaj i tutaj. Szczególnie interesująco brzmi tu projekt wykonania cyklu utworów Lutosławskiego. Tutaj jeszcze kilka słów koncertmistrza, p. Daniela Stabrawy. Musiałam się naszukać tych filmików na stronie „GW”, bo choć jeszcze wczoraj istniał na niej cały serwis poświęcony koncertowi, dziś już nie istnieje. Recenzja jakaś? Szkoda gadać. Było, minęło. Bardzo zabawne zwłaszcza w zestawieniu ze słowami Rattle’a o „najbardziej muzykalnym narodzie”…

PS. To pytanie do tych, co oglądali „Stawkę większą niż życie”: czy przypadkiem pierwszy temat IV Symfonii, ten właśnie „marsz sił zła”, nie bywał sygnałem tego serialu? Pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałam ten utwór w całości, natychmiast stwierdziłam, że ten temat dobrze znam, i to chyba z takiego kontekstu. Czy słusznie?