Zaraz po ciszy – suplement

W najnowszym numerze „Polityki” znalazł się mój artykuł pt. Zaraz po ciszy na temat jubileuszu firmy ECM. Zapewne niektórzy z Was już to albo czytali, albo przeczytają w niedługim czasie (w sieci jeszcze go nie ma). Ale został on bardzo okrojony z powodu wrzuconej na kolumnę wielkiej reklamy. A właściwie więcej niż okrojony: wycięta została z niego część, którą uważałam za najbardziej istotną. W rezultacie mogłam co najwyżej trochę wygładzić te resztki, co zostały, żeby tekst miał jeszcze jakikolwiek sens.

To, co wypadło, dotyczyło samej istoty rzeczy: próbowałam dojść, czy rzeczywiście istnieje jakieś specjalne „brzmienie ECM”, a jeśli tak, to na czym ono polega. Kiedyś zastanawiałam się trochę nad tym tutaj. Teraz próbowałam znaleźć jakieś konkretne wypowiedzi na ten temat i znalazłam rzeczywiście bardzo ciekawe rzeczy, np. wywiad z basistą Sławkiem Kurkiewiczem. Albo z jego kolegą Marcinem Wasilewskim. Albo z Tomaszem Stańką. Można się też z tych rozmów trochę dowiedzieć o tym, jak wygląda praca z Manfredem Eicherem i dlaczego ma taką opinię, jaką ma: człowieka, który zawsze wie, czego chce do tego stopnia, że sam decyduje o wszystkim. Żeby dla ECM nagrywać, trzeba to przyjąć. Komu trudno to zrobić, uważa go za apodyktycznego i wycofuje się ze współpracy – jak zrobił to po sześciu latach nagrywania dla firmy Pat Metheny, choć przecież właśnie Eicher go wylansował.

Z opowieści muzyków można wywnioskować, że Eicher pilnuje wszystkiego: nie tylko, jak muzyka jest nagrywana, ale jak jest grana. Jeśli chodzi o sposób nagrywania, można dojść na podstawie tych wypowiedzi, że Eicher preferuje bliskie plany i pogłos, naturalny lub dodany. To niewątpliwie tworzy jakąś aurę. Choć co do detali, to przecież wszystko zależy od studia (czy wnętrza – np. Officium Garbarka i Hilliardów było nagrywane w kościele), instrumentów, ekspresji. Bardzo ciekawą rzecz mówi Kurkiewicz: że owo stonowanie brzmień i emocji wynika ze względów praktycznych, bo głośne i emocjonalne dźwięki nagrane brzmią „jak przepalone” (czyli pewnie miał na myśli – przesterowane).

A owe słynne „najpiękniejsze dźwięki zaraz po ciszy”? To podobno dość już dawna wypowiedź krytyka amerykańskiego. Sam Eicher lubi mówić o tajemnicy, mając na myśli atmosferę zamglenia, melancholii, namysłu, kontemplacji.

Na nagraniu jest obecny zawsze, kiedy tylko może. Co tam robi? (Mam na myśli oczywiście jazz, bo w muzyce poważnej przecież wiele zmienić nie można.) Bardzo dużo. Też różne czynniki pewnie wpływają na to, czy wtrąca się bardziej, czy mniej. Ale czasem rzeczywiście potrafi przerwać nagranie, kiedy indziej znów poradzić, żeby zmienić charakter jakiegoś utworu, o czym gdzieś opowiadał Stańko. Wchodzi z muzykami w dialog, wywołuje burzę mózgów, w końcu to nie oni, lecz on wybiera ostateczne wersje (a w wypowiedziach muzyków powtarza się zdanie: „i miał rację”). Niewątpliwie więc można powiedzieć, że jest artystycznym współtwórcą płyt. I jeśli tenże Stańko nazywa go „równoprawnym improwizującym członkiem zespołu”, to jest to w pełni uzasadnione.