Złocisty flet

Na spotkaniu z Łukaszem Długoszem w Filharmonii Łódzkiej (mam nadzieję, że wtorkowy jego recital wypadł ładnie – a raczej jestem tego pewna) po raz pierwszy w naszym cyklu zabrzmiały dźwięki nie tylko z nagrania (na początku, dopasowując się banalnie do aury, puszczono Zimę Vivaldiego), ale i z natury. Co prawda tylko kilka dźwięków i parę pasażyków, a po nich padła zapowiedź „Reszta na koncercie”, ale to i tak była nowość. Chodziło o to, by pokazać ulubiony flet Łukasza, ten, na którym grywa najczęściej – a jest to nie byle jaki instrument, ma swoją historię. Otóż jest to flet, który należał do zmarlego dziesięć lat temu Jean-Pierre’a Rampala, który grał na nim przez cztery lata, uzyskany przez Łukasza po sukcesie na konkursie imienia wielkiego francuskiego flecisty.

Osobno Łukasz pokazał pudełko z siedmioma bodaj osobnymi główkami do fletu, tzn. końcówkami, na których znajduje się ustnik (w przypadku fletu poprzecznego ustnik jest dziurą, okoloną również metalem, w którą dmucha si,e nieco z ukosa). Każda z tych końcówek była zrobiona z innego metalu – srebra, złota, platyny i kombinacji, np. główka ze srebra, a ów właściwy ustnik ze złota. Niektórych używa żona Łukasza, Agata Kielar, też flecistka. Grają często razem, studiowali kiedyś razem w Monachium, a teraz – w New Haven, na Yale. On jest ze Skarżyska, ona z Sanoka, a oboje swoje kariery zaczęli budować od razu za granicą. Nie tracąc zresztą kontaktu z Polską.

Łukasz stał się rekordzistą w ilości wygranych konkursów – w sumie, jak je tak wszystkie podliczyć, łącznie z ogólnokrajowymi, ogólnoniemieckimi (kiedy studiował w Niemczech – najpierw we Freiburgu, potem w Monachium) i ogólnofrancuskimi (studiował wtedy w Paryżu), jest ich ze czterdzieści. Trochę to było zapewnienie sobie bytu – studia jednak są drogie.

Ale chcialam jeszcze o samym instrumencie. Łukasz zaczął grać na flecie od 9 roku życia; mówi, że próbował i na fortepianie, i na skrzypcach, ale we flecie od razu spodobało mu się jego „mistyczne brzmienie”. Ciekawe, że użył właśnie tego słowa; żalił się potem zresztą, że dziś często kompozytorzy, kiedy piszą na flet, traktują go jako taki sobie wesoły instrumencik, a przecież ten chmurny dźwięk (słowo „chmurny” jest moje) jest najpiękniejszy i najciekawszy. Otóż interesujące, że właśnie te walory brzmieniowe mają w większym stopniu flety srebrne niż złote. Dlaczego więc tak ceni się te złote? Okazuje się, że przede wszystkim ze względu na siłę dźwięku. Każdy metal ma więc swoje zalety.

To jeszcze w takim razie trochę „mistycznego brzmienia fletu”. Jeśli tak, to przede wszystkim oczywiście Syrinx Debussy’ego, no, ale także Density 21.5 Varèse’a, którego tytuł nie ma zresztą nic wspólnego z mistyką, lecz dotyczy gęstości stopu platyny, z którego zrobiony był flet zamawiającego utwór Georges’a Barrère’a. I jeszcze coś z Japonii, tak trochę z tradycji shakuhachi. Ale i nasze poprzeczne flety tam, obok USA, robią jedne z najlepszych.