Niezależna i samorządna

Człowiek zawsze z dobrego koncertu wychodzi naładowany energią, a podczas występu London Symphony Orchestra, a zwłaszcza ostatniej jego części, dostaliśmy tej energii olbrzymią dawkę. Zaczęło się od Muzyki na instrumenty smyczkowe, perkusję i czelestę Bartóka – bardzo jasny koloryt tego wykonania, nawet w dość mrocznych częściach pierwszej i trzeciej, wynikał z jasnego z natury brzmienia smyczków w tym zespole. Wszelkie niuanse barwowe wypadły bardzo smacznie, a jest ich niemało w tym dziele, w którym Bartók poeksperymentował sobie w tej dziedzinie; jednocześnie precyzja formy, zamiłowanie do symetrii i złotego podziału, widoczne w każdej frazie i czasem wręcz bliskie obsesji – jak melodia idzie w jedną stronę, to za chwilę trzeba ją puścić w przeciwną – zawsze silnie działa.

Po tym utworze szczęśliwie była przerwa, bo Chopin do Bartóka średnio pasuje. Solistą był Emanuel Ax, grał poprawnie, nie byłoby się do czego przyczepić, ale też nie było to wykonanie porywające. Valery Gergiev rozpoczął wstęp strasznie wolno i mało się to nie rozlazło, ale dęte brzmiały cudownie (jak się okazało, był to dopiero malutki przedsmak do tego, co mieliśmy usłyszeć później), a nawet mały kiks waltorni w słynnym myśliwskim sygnale pod koniec nie był bardzo rażący. A publiczność przyjęła pianistę nawet ciepło – zabisował dwa razy: pierwszym utworem z cyklu Fantasiestücke Schumanna (Der Abend) i Mazurkiem C-dur z op. 24. (Dziś już zresztą słyszałam w jego wykonaniu te utwory i jeszcze parę, które zagrał uczniom szkoły podstawowej na Miodowej – odwiedził ją po wielu latach, bo kiedyś krótko się tu uczył, przed wyjazdem za ocean. Mogę powiedzieć, że jesteśmy kolegami z podstawówki…)

Tak naprawdę jednak dopiero potem zaczął się właściwy koncert. LSO pod Gergievem wykonała Pietruszkę w wersji z 1947 r. Ja naprawdę nie wiem, jak oni to zrobili, ale siedząc w tym swoim 12 rzędzie czułam się, jakbym się znajdowała w środku orkiestry. Czy to instrumenty donośniejsze, czy tak plastyczna interpretacja, czy zamiłowanie Gergieva do jaskrawych barw – pewnie wszystko razem. Nigdy dotąd nie słyszałam tego utworu tak wyraziście, ze wszystkimi planami, dostrzegając, w jaki sposób jedna melodia bywa dzielona między różne instrumenty (częsty zabieg Strawińskiego). Tu dęte dały popis niesłychany (jedna trąbka raz zakiksowała, ale nie zepsuło to całości). Ludzie siedzieli z rozdziawionymi ustami, także muzycy orkiestrowi – widziałam ludzi z Narodowej i Sinfonii Varsovii. Politycy i oficjele liczni też musieli to wytrzymać i ja się bardzo cieszyłam, że raz zaserwowano im coś innego. A Gergiev jak zwykle dyrygował paluszkiem, oczkiem, dyskretnie, a sugestywnie. Po Pietruszce była owacja na stojąco – i bis, od którego ciarki po prostu przechodziły: początek II Suity z Romea i Julii Prokofiewa.

O tym, jak interesujący to zespół, dowiedziałam się więcej podczas popołudniowego spotkania z jego kierownictwem. Prezes, Lennox Mackenzie, jest skrzypkiem, jednym z koncertmistrzów; przyszła z nim pani dyrektor naczelna Kathryn McDowell, również członek zarządu. Orkiestra ta, która liczy sobie już 106 lat (i właściwie trudno zrozumieć, dlaczego dotąd nie odwiedzała Polski), funkcjonuje w sposób bardzo ciekawy. Jest własnością muzyków. Co roku zbiera się na walne zebranie i wybiera prezesa i zarząd; prezesem jest zawsze instrumentalista. (Prezydentem jest Sir Colin Davies, który po raz pierwszy poprowadził orkiestrę ponad 50 lat temu.) Wybierają też głównego dyrygenta i go zapraszają (tak było i z Gergievem); dyrygentów gościnnych wybiera już zarząd, ale też w konsultacji z zespołem (teraz są to Daniel Harding i Michael Tilson Thomas). A tradycje mają bardzo bogate – pierwszym ich dyrygentem był Hans Richter, po nim Edward Elgar; wśród bardziej współczesnych byli Claudio Abbado i Andre Previn. Do tradycji orkiestry należy też opowieść, że była ona pierwszą z Europy, która przekroczyła ocean; przy tym miała niesłychane szczęście rezygnując w ostatniej chwili z podróży „Titanikiem”…

Orkiestra dostaje dotacje od rządu UK (przez Arts Council) i od miasta (przez City of London Corporation), ale największe przychody ma z działalności komercyjnej. Ma własną wytwórnię płytową LSO Live; dużo nagrywa, i to nie tylko muzyki poważnej, ale i lżejszej, a także muzykę do filmów. (Ciekawe, że nie płaci muzykom honorariów za nagrania, tylko dzieli zysk za płyty.) Gra ok. 70 koncertów w sezonie w swojej siedzibie w Barbican Centre; ponadto ma tzw. rezydencje, czyli kontrakty na stałe występy w Nowym Jorku i Paryżu, regularnie też odwiedza Japonię i Chiny. Oczywiście z Gergievem jeżdżą też do Rosji.

Bardzo ważna jest dla nich działalność edukacyjna (LSO Discovery), którą prowadzą na kilku polach: angażując się w koncerty dla dzieci i młodzieży, a także np. dla ludzi starszych i niepełnosprawnych; rozwijając program kształcenia nowych muzyków orkiestrowych w kontakcie ze szkołami muzycznymi, umuzykalniając społeczeństwo szeroko; organizują też warsztaty dla młodych kompozytorów – przegrywają ich utwory, a najlepsze włączają do repertuaru. Na koncertach dla młodzieży studenckiej grają np. Ligetiego, Dutilleux czy właśnie Pietruszkę – młodzi ludzie najlepiej się czują w takiej muzyce i reagują bardzo entuzjastycznie.

Michał Dworzyński, który przez rok wygrawszy konkurs pełnił tam funkcję asystenta, jest wspominany bardzo ciepło, jako ogromnie uzdolniony młody dyrygent. W zespole, w skrzypcach, gra dwoje Polaków. A tutaj jest strona orkiestry.