Triumf Xenakisa

Jaka jest moc w tej muzyce – ostrej, brutalnej, pełnej niesamowitej energii, czerpiącej z tradycji starogreckiej, bizantyjskiej i nawet, w ekspresji pewnych momentów, japońskiej. Oresteia częściej bywa wykonywana koncertowo, nie zawsze w całości, Xenakis zresztą pisał ją dość długo, z odstępami w czasie. Myślę, że właśnie w wykonaniu koncertowym, zainscenizowanym szczątkowo i symbolicznie, wywarłaby największe wrażenie – byłaby na pierwszym planie, nie zabrudzona nadbudowanymi wizjami, nie mającymi z treścią wiele wspólnego, a jeżeli, to powierzchownie.

Oczywiście Michał Zadara (debiut w operze) zbudował całą konstrukcję ideologiczno-intelektualną, przypisującą dramat Ajschylosa do PRL od końca wojny po czas Gierka. No bo mit założycielski kraju (?), po wielkiej wyniszczającej wojnie, zbrodnie w walce o władzę itp. Na scenie pojawiają się więc robole i zetempowcy w czerwonych krawatach i dekoracja-instalacja Roberta Rumasa będąca jednym wielkim rusztowaniem (z wyświetlanymi łopatologicznymi hasłami mającymi zasugerować, co jest w tle: Bierut, podwyżki cen, pomożecie? itp.). Klitajmestra, wstrętna zetempówa (w tej roli ekspresyjna Barbara Wysocka), morduje siekierką; towarzyszy jej dwoje dzieci, Orestes i Elektra, zabierające potem zakrwawioną siekierkę. Pegieerowska stołówka, kino objazdowe, różne wdzięki peerelu mają ilustrować grecki mit.

Siedząca koło mnie koleżanka spytała, czemu w spektaklu operowym ma służyć instytucja dramaturga. Powiedziałam, że najprościej mówiąc to facet, który pisze swoją bajeczkę pod wizję reżysera, którą wystawi się z muzyką innej opery. W tym spektaklu jako dramaturg jest podany Daniel Przastek, jako tłumacz – Jakub Porcari. Chór i soliści śpiewają Ajschylosa po grecku, bez zmian. W napisach wyświetlanych nad sceną, a także tekście wydrukowanym w programie jako „libretto”, jest zupełnie coś innego. Zadara z Przastkiem napisali w krótkim wstępie: „…Kierując się klarownością komunikatu i surowością wypowiedzi, świadomie zaniedbaliśmy skomplikowaną poezję greckiego oryginału. Jednocześnie jesteśmy przeświadczeni, że nasze tłumaczenie jest bardzo wierne tekstowi Ajschylosa, bardziej niż zawiłe, literackie translacje, z którymi zwykle mamy do czynienia. Mając na celu współczesne brzmienie tekstu, wszystkich ‚bogów’ tłumaczymy jako ‚boga’. Zdecydowały względy komunikatywności i prostoty przekazu. Biorąc pod uwagę prawie-monoteizm Ajschylosa, nie wydaje nam się to wielkim nadużyciem”. No przepraszam, ale to hucpa. Zwłaszcza – pozostając przy kwestii bogów – kiedy mówi się o Najświętszej Pannie (!) albo kiedy w fragmencie Kasandry mówi się o tym, że Bóg się w niej zakochał (a przecież wiadomo, że chodzi o Apolla). Ile zaś w treści tego „libretta” szczegółów dopasowanych jest do tego, co zmontowano na scenie, może zliczyć ten, kto zna grekę (a siedziałam akurat koło filolożki klasycznej)…

To jeszcze fragment zapodanego w programie streszczenia. „Zgodnie z założeniami Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, trwa uroczystość nadania ziemi chłopom bezrolnym. Chłopi z mieszanymi uczuciami odbierają nadziały. Dopełnieniem świątecznego dnia jest przyjazd kina objazdowego i projekcja filmu. Powraca Agamemnon – oficer z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, który przybył do kraju pierwszym możliwym transportem. Towarzyszy mu Kasandra, Niemka, przywłaszczona z obozu internowanych. Pojawienie się dawnego właściciela wprawia zebranych w konsternację. Klitajmestra wita męża w dekoracjach komunistycznych, co wzbudza jego niechęć. Rozpoczyna sie kolejna projekcja filmowa – obraz dobrodziejstw, które przyniesie Związek Radziecki. Kasandra przepowiada nieszczęścia, które spotkają ją i Agamemnona. Żołnierze wyprowadzają i zabijają Kasandrę. Klitajmestra morduje męża. Chłopi lamentują nad śmiercią Agamemnona, ale nie buntują się przeciwko nowej władzy”. No, to już wiemy, od czego jest dramaturg. Że dzieciakom się wszystko myli, że np. jednocześnie wynosi się na scenę transparent „Żądamy obniżki cen” i datę 1971 (!), to przecież nieważne, nie bądźmy drobiazgowi, prawda?

Ale Xenakis i tak zwycięża wszystko. Świetnie przygotowany chór (kobiety śpiewają białymi głosami – nawet nie wiedziałam, że chór TW-ON tak potrafi), z solistów wyróżnił się Maciej Nerkowski w roli Kasandry, który nie dość, że wskoczył do spektaklu prawie w ostatniej chwili (po wypadku, jakiemu na scenie uległ przewidziany do tej roli niemiecki wykonawca), ale wykonuje tę rolę wstrząsająco, przerzucając się w dialogu z samym sobą od głosu barytonowego po przejmujący falset. Towarzyszy mu na perkusji równie znakomity Leszek Lorenc. Świetne są momenty, gdy chór, który w pewnym momencie częściowo wychodzi na widownię i okala publiczność, włącza się z instrumentami perkusyjnymi i gwizdkami i wraz z orkiestrą z kanału i pozostałymi artystami na scenie osacza widzów. Całość z wyczuciem prowadził znany francuski dyrygent, specjalista od muzyki współczesnej Franck Ollu. Widziałam ludzi podśmiewających się na początku, którzy jednak z czasem przestawali się śmiać. Tak, to Xenakis. To on to sprawił.