Za dużo Chopina?
Nie spodziewałam się niczego wybitnego po tym wieczorze, mimo że choreografię spektaklu Chopin stworzył Patrice Bart z Opery Paryskiej. Nastawił mnie jeszcze dodatkowo jeden z tych, co przyłożył do niego rękę – Stanisław Leszczyński, autor doboru muzyki: przed spektaklem stwierdził, że szuka miejsca na popełnienie harakiri. Po premierze jakoś darował sobie życie (i całe szczęście), bo uznał, że mogło być gorzej, tylko skomentował, że (na prośbę pozostałych realizatorów) za dużo tam było Chopina.
Bo założenie tej warstwy było ciekawe: opowiedzieć o Chopinie przez dzieła innych, współczesnych mu kompozytorów, a muzykę samego bohatera ograniczyć do minimum (jest tylko jedna naprawdę duża scena – duet Chopina z George Sand przy II części Koncertu f-moll; ponadto parę mazurków i polonezów, fragmenty Wariacji B-dur i Scherza h-moll). I to chyba najbardziej interesująca strona spektaklu: utwory, których rzadko słuchamy, jak linkowany tu ostatnio poemat Siergieja Lapunowa Żelazowa Wola, fragmenty mało znanych kompozycji Berlioza i Liszta, w uzupełnieniu parę utworów Schuberta i Schumanna (całość zaczyna się właśnie Chopinem z Karnawału), a także parę utworów Chopina w opracowaniach orkiestrowych z późniejszych epok (de Falli i Stokowskiego). Orkiestra spisuje się nienajgorzej, jest jeszcze chór w Stabat Mater Liszta (z oratorium Chrystus); przyzwoicie gra solowe utwory fortepianowe Krzysztof Jabłoński, śpiewa też Agnieszka Rehlis.
Ale co widzi oko? Same pomysły scenograficzne nawet dość estetyczne (choć trochę dziwią góry w Żelazowej Woli czy paryski żyrandol w stylu Beksińskiego), kostiumy także nie budzą obrzydzenia, tyle że wszystko zajeżdża takim banałem i kliszą, że podśmiewałyśmy się z koleżanką przez pół przedstawienia. Tańce rzekomo polskie też polskich nie przypominają. Ale tancerze robią, co mogą i ostatecznie widzę, że przeciętnemu widzowi, który nie jest koneserem, może się to nawet podobać – słyszałam takie zdania. A pewnie to jest spektakl dla nich, nie dla przerafinowańców… Tyle, że i buczenie po spektaklu dało się słyszeć. Coś też niedobrego działo się z elektroniką, sprzęgało się w kilku momentach i brzmiało dość nieprzyjemnie.
Mam więc uczucia raczej mieszane. Ale wiem, że naprawdę może być gorzej.
Komentarze
Pobutka (nie zawiera Chopina).
A to znaczy, ze niby ile jest Chopina w Chopinie? A ile powinno byc i od czego to zalezy?
O rany, jakie to śmieszne. Ten kocur skradający się po fortepianie… 😀
Ile Chopina w Chopinie powinno być – mojemu koledze chodziło prawdopodobnie o to, że kiedy w spektaklu Chopin jest grany Chopin zwyczajnie, fortepianowo (czy z orkiestrą), to jest łopatologicznie, zbyt dosłownie, a w rezultacie – bardziej kiczowato. I chyba to rozumiem.
Pozdrowienia dla Stanisława spod poprzedniego wpisu 😉
Dziś jadę do Łodzi prowadzić spotkanie z Kubą Jakowiczem 🙂
Zaspałem na wczorajszej stronie. PK grzecznie dała mi to do zrozumienia, więc kopiuję, co napisałem:
Serdecznie dziękuje PK i mt7 za życzenia i nie tylko.
Grartuluję Teresie. Co prawda tylko z tego forum wiem, że poszło dobrze. Jak zwykle łatwiej o zapowiedzi niż recenzje, ale spodziewam się, że jakieś linki do recenzji tu znajdę w najbluiższym czasie.
Dziaiaj i jutro ciągle jeszcze zajęty ponad miarę, ale może w środę będzie już lepiej, o ile Warszawa się nie odezwie czegoś tam sobie życząc natychmiastowo.
Pewnie Szopena w Szopenie jest, ile jest. Teoretycznie 100%, ale jak analitycy się dorwą, to mogą zredukować do 10%, co i tak wystarczy, żeby muzyka była oryginalna, bo diabeł tkwi w szczegółach. Nie pytam, skąd to cytat, bo w tak przerafinowanym towarzystwie może się to okazać niebezpieczne dla pytającego.
Ale w spektaklu Chopin najlepiej, jakby Chopina nie było w ogóle. Najmniej by ucierpiał.
Oczywiście przesadzam, recenzja PK nie jest wszak miażdżąca.
Drogi Stanisławie: spóznione, ale bardzo, bardzo serdeczne życzenia imieninowe!
Tłumaczy mnie tylko wczorajsza komunia mojego 9-letniego Stasia 🙂 Dużo zdrowia! I ukłony dla małżonki.
mapap, to także dla juniora Stasia najlepsze życzenia 🙂
Droga MaPap, bardzo dziękuję i życzę wszystkiego najlepszego Stasiowi. Oby ten dzień zawsze pozostał znaczacy. Imieniny zawsze będą tę rocznicę przypominać, jeżeli nie patronuje Stanisław Kostka.
Ja wcale nie zaspałem, tylko czekałem z życzeniami, kiedy Stanisław się pojawi, bo co tak będę życzył w pustkę. 😀
Dzień obchodzenia imienin jest w końcu sprawą umowną, więc ja się umawiam sam ze sobą, że obchodzę Stanisława dziś. 😉 Najlepszego i na zdrowie! 😆
Młodemu Stasiowi oczywiście też, chociaż ludzkim szczeniakom to chyba wypada składać życzenia bezalkoholowe. No to młodemu nie na zdrowie, a zdrowia. 🙂
Sz Pani,
Ogladalismy chyba rózne spektakle.
Dla mnie kostiumy a szczegolnie choreografia byly trafione! cudna Georges Sand,taniec smierci&muzy-wzruszajace.
Kota nie zauwazylem,
uklony
Z
Bobiku, dziekuję. Ale z bezalkoholowością przesada. Nawet I Komunię można uczcić szampanem. Nasi księża nawołują stale, żeby w takim dniu alkoholu nie ruszać. Rozumiem to w pewnym stopniu, ponieważ krewniacy leżący pod stołem z okazji I Komunii młodego człowieka nie może na bohaterze dnia robić dobrego wrażenia. Ale jeden czy dwa toasty szkody przynieść nie mogą, a w ostateczności Kana Galilejska jest jakimś wyznacznikiem.
Wszystkim Stanisławom, naszemu blogowemu o okołodywanowym serdeczne, choć o dzień spóźnione 🙂
A tutaj jeszcze troszkę o temacie wczorajszych facecji:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7862977,Odezwa_Kaczynskiego_do_Rosjan_nagrana_w_Muzeum_Powstania.html
Tym razem kamyczek do ogródka Wyborczej, że jej redaktorzy nie odróżniają pianina od fortepianu 🙂
Ja nie z Kany Galilejskiej, a Galicyjskiej. 😉 Ale wiadomość o tym, że toasty nie przynoszą szkody, przyjąłem wdzięcznym sercem. Tym bardziej na zdrowie! 😆
Witam zgreda. Zgadzam się, że Śmierć (Siergiej Basałajew), Muzyka (nie Muza – Ewa Nowak) i George Sand (Marta Fiedler) tańczyli ładnie, dołączyłabym tu jeszcze samego Fryderyka czyli Władimira Jaroszenkę. Zresztą wspomniałam, że tancerze robią, co mogą. Ale jednak ten spektakl mi kliszami zajeżdża, i to nieraz fałszującymi, jak np. rzekoma przyjaźń Chopina i Schumanna – takowej nie było, Schumann podziwiał Chopina, a Chopin pozostał w dystansie.
Tak jak wspomniałam, to jest spektakl dla tych, którzy po prostu lubią taniec, a na Chopinie specjalnie się nie znają. Ma swoje plusy, o których napisałam.
A kot nie dotyczył spektaklu, tylko Glenna Goulda z Pobutki 😉
vesper @12:57 – – chyba poprawili, bo wszędzie widzę o pianinie 🙂
Vesper, dziękuję.
Problem jest ogólniejszy. Dla kogo się robi spektakle – dla kolegów i innych „przerafinowańców” czy dla ludzi. Powinno się robić przede wszystkim dla ludzi, a dla kolegów czasami coś wyjątkowego. Z drugiej strony robienie dla ludzi powinno zapewnić godziwy poziom. Samymi krotochwilami i wyciskaczami łez daleko się nie zajedzie, bo do ludzi przecież zaliczam i siebie i wielu innych, którzy jednak od teatru, opery i filharmonii oczekują też sztuki, nie tylko rozrywki. Ale robienie czegoś „z okazji” nigdy za dobrze nie wychodziło, może wyjątkowo czasami. Jeżeli tutaj wyszło niexle, to bym nie marudził. Ale między „przerafinowańcami” można swoje zastrzezenia wyrazić.
Stosy wydruków właśnie opuszczają drukarkę, więc się żegnam do jutra
Wreszcie w Kanie stągwie były w użyciu, a nie skromne buteleczki 0,75. 😀
Na to wspomnienie przestaję się czuć, jak stary opój (opojnica? 😆 )
Dzięki Stanisławie, na Twoją erudyzję zawsze można liczyć. 😀
Mapapowemu Stasiowi, stosownie do uroczystości, odpowiednich darów wiadomego Ducha. 🙂
Staś to chyba niecodzienne imię dla współczesnych chłopców.
Oczywiście – erudycję. 🙁
Opojnica czy opójka? 😆
mt7- dziękuję, przekażę.. Staś ma imie po swoim Dziadku. A wino bylo podczas komunijnego obiadu, przyznaję bez bicia, ale ” avec moderation ” 🙂 żadnych stągwi…
co do pomysłów chopinowsko-tanecznych (czy w ogóle takich pomysłów) jestem nastawiony raczej sceptycznie, jakoś mi to nie pasuje i z założenia wydaje się trącić kiczem (ale może się mylę)
vesper co do JK to kiedy ujrzałem, że to kawiarnia muzeum powstania, to aż mnie….. ach, nie chciałbym, tylko aby te rączki wiadomych person zagarniały to niesamowite miejsce dla swoich potrzeb, bo zostało ONO stworzone nie dla nich a dla powstańców….
Bobiku,
opójka to raczej córka opojnicy. 😆
Dziadek Stanisław musi musiał być kochany, Mapapku. 🙂
Trzymam za Teresę, czerwone na podorędziu 🙂
W sprawie szalonych dni.
Chciałam posłuchać Olgi Pasiecznik, ale nie mogę przełamać niechęci do pieśni.
Tak mi musiały kiedyś obrzydnąć, że dreszczy dostaję na myśl.
A myślałam, że może uda mi się przemóc. 🙁
Córeczka moja zainstalowała odpowiednią skrzyneczkę i wszystkie PC w domu (3) mają internet bezpośrednio z modemu. Super
Niechęci do pieśni nabierało się zwykle w dzieciństwie. W sobotę na imieninach była dyskusja o tym, jak na gusta muzyczne wpłynęła działalność Artosu. Osoby zamieszkałe w czasach szkolnych w Grudziądzu i w Gdańsku bardzo sobie chwaliły wpojenie zamiłowania do muzyki klasycznej i dobrego jazzu. Do szkoły przyjeżdżźał z Artosem m.in. Jan Ptaszyn Wróblewski. Ja na Dolnym Sląsku nie doświadczyłem niczego dobrego. Jazz był zakazany do kończ mojej podstawówki. Znałem go z audycji Conovera tylko. Może jeszcze z przedwojennych filmów radzieckich, ale był to jazz dość swoisty.
Za jazz wyrzucono z liceum muzycznego w Krakowie Kasię Gaertner. Dokładnie za demoralizowanie innych uczniów jazzem.
Esencxja moich doświadczeń z Pagartem to były panier z operetki śpiewające pieśni Schuberta i Chopina. Obrzydziło mi to pieśni na dziesięciolecia i nawet teraz muszę się przemóc, żeby chcieć posłuchać, a gdy słucham, często bardzo mi się podobają. Ale potem znów muszę pokonywać barierę niechęci. Rozumiem mt7 doskonale.
oczywiście operetka była bez panierki. To nie ten blog. Z operetki były panie.
Dobra panierka warta zachodu. 😀
A za co Haneczka kciuki trzyma?
Rozejrzałam się, ale nigdzie nie zauważyłam Tereski.
O co chodzi z kciukami? Też bym trzymał.
Teresa zamawiała wczoraj 20:32 na dzisiaj to trzymam http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=497#comment-65466
vesper @12:57 – – chyba poprawili, bo wszędzie widzę o pianinie
Tak, poprawili. A szkoda, tak ładnie było 😈
Nic nie rozumiem. Czytałem wczoraj o piwie i lodach, ale tych siedmiu primum nie widziałem. Jeszcze raz gratuluję
Oj, gamoniostwo moje! 🙁
Szukałam u Bobika, zaglądałam do wczorajszych wpisów i nie widziałam.
To wszystko przez te pochwały, tak mi zakręciły w głowie. 🙂
Zaspałem i nikt nie budzi? 😯
Antybutka, a co!
Dlaczego nie ma pobutki i nikogo 🙁 ?
No właśnie! Jak pies sam się musi pobudzić, to zaraz w depresję wpada 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=3x1OEaFD2Es
Dzień dobry. Z niewiadomych przyczyn wcięło Antybudkę PAK-a, ale już wrzuciłam 🙂 Sama wróciłam właśnie z Łodzi.
Dzień dobry. Po posiedzeniu muszę się zabrac za robotę. A tak dobrze by się poblogowało.
Jeśli redaktor opiniotwórczego tygodnika prowadzi blog na redakcyjnej stronie, podobnie jak kilkoro kolegów i koleżanek, to czy nie można by uznać, że udzielanie się na tymże blogu jest jednak jakąś formą roboty? Coś jak pielęgnacja ogrodu. Wszak konieczne, a że przy okazji sprawia przyjemność … 🙄
Ojej, dlaczego przeczytałam, że wpis Stanisława jest wpisem Pani Kierowniczki? 😯 To jest sprawa dla pani Jane Burgemeister*.
_________________
* Stosowne wyjaśnienia na blogu Bobika
Obejrzałam (bez dźwięku, bo w pracy, ale napisy są) rzeczoną panią Jane B. Ludzie to som… 😆
A jednak się kręci 😀
Ludzie to naprawdę som…
Poseł Poncyliusz ma w domu pianino. Gra jedynie „Odę do młodości”(!).I to tylko pierwsze dźwięki.
Koniec cytatu.
To znaczy: „Bez serc, bez ducha”… 😉
Tylko jak idzie melodia, bo jakoś zapomniałam 😆
PK pyta, czy za dużo Chopina? To ja mogę coś na inny temat – jak kto chce. Wróciłem i dopadłem jedynego komputera mającego jeszcze jakąś więź z siecią. Który to stan może potrwać niedługo. Pozdrawiam wszystkich.
No to już, czekamy 😀
Pomnik nieznanego muzyka
Stworzenie wszelkie: boże i ekumenicznie zwichrzone, a nawet potępione już tu i teraz – doczekało. Łąk zazielenienia, gałęzi uliścienia, krzewów okwiecenia. Zwiosennienia.
Stworzenie poszło: zobaczyć, dotknąć, powąchać, zanurzyć się. No i patrzyło, wąchało, nurzało się w kwiecie łąki – oddalało się, powracało. Zaczęło się dziwić – jak to jest, że ta gałązka troszkę koślawa, ta łodyżka jakaś taka wątła, tamten kwiatuszek to chyba jeszcze pączek, a ten obok – nie wiedzieć czemu – już stracił trzy płatki. Ale przecież widać to tylko wówczas, gdy zbyt blisko podejść lub gdy resztę cień skryje. Bo najbardziej trwałym „stanem skupienia” niebożęcia lubo czarcięcia jest pomimo wszystko i nade wszystko: zdumienie i zachwyt.
Zdumienie, że summa niedoskonałości składa się na doskonałość. Zachwycającą i oszałamiającą.
xxx
Lata całe lubiłem, ba – kochałem rabatki bujne, wypełnione mnogością kwiecia, jego zwielokrotnieniem tworzącym czytelne rozległe perspektywy. Im bardziej oddalić się od nich – tym bardziej ich architektura, jej logika porządkowały ogląd świata. Aż przyszedł nowy ogrodnik i na cudnej trawie posadził tylko parę pojedynczych kwiatów. I zostawił mnie z tym widokiem. W chwilę po tym z poprzedniego zagonu ostała się jeno trawa…
xxx
Przeszłość powraca – ale nie jej upiory, tylko jej echo, nostalgiczny obraz. W zrytym w szale ogrodzie w trawie wyrosły ponownie kwiaty – podobne tym, które kiedyś tak zachwycały. Podobne – snadź inne już. Inne były i one i ja, na nie patrzący. A tuż obok – te przepiękne „pojedynczości”. Co teraz?
Kocham je wszystkie. Może to dylemat egzystencjalno-bigamiczny? A niech tam: będę żył w bigamii – w sztuce bi- i poligamie to stan uświęcony.
xxx
W sali Rudolfinum w minioną niedzielę zespoły The English Baroque Soloists i The Monteverdi Choir prowadzone przez Johna Eliota Gardinera wykonały Wielką Mszę h-moll. Partie solowe w wykonaniu członków chóru.
xxx
Zobaczyłem, usłyszałem wszystko to, co znałem z nagrania sprzed 25 lat. Ale usłyszałem również to, czego w tym nagraniu nie ma. Ot choćby chwilami szaleńcze tempa – kapitalna akustyka tej sali pozwala docenić brawurę zespołów. Żeby tylko brawurę – perfekcja, jakość brzmienia, CHÓR – obezwładniające. Przy „Crucifixus” nad Pragą rozpętała się burza, której echo i błyski przedarły się do sali. I absolutnie fenomenalnie wykonane „Agnus Dei” oraz finałowe „Dona nobis pacem” – co tam będę się krył: sliozy poszli s głaz. Ja już inaczej nie potrafię. Dla samych tych dwóch części warto pokonać każdy dystans oraz zapłacić każdą cenę. Czyżby prażanie tego nie wiedzieli, nie rozumieli (mam na myśli zauważalną ilość wolnych miejsc na sali). Ale była za to na sali reprezentacja Polski południowej – spotkałem młodą sympatyczną parę, która przyjechała z Wrocławia.
A później już tylko nocny spacer po zmytej wiosenną burzą Pradze. I pierwszy tej wiosny zapach bzu.
xxx
A co do tego ma pierwsze zdanie tego zapisku? Na niektórych płytach firmowanych nazwiskiem sir JEG członkowie jego zespołu nie są nawet wymienieni z nazwisk. Ja tego nie rozumiem, nie akceptuję. Tym razem w programie są, ale kto śpiewał jaką partię solową – nie wiem. Dlatego, gdy podczas spaceru spotkałem dwie skrzypaczki orkiestry, pomyślałem że im należą się choćby dwa słowa podziękowania. I podszedłem, dziękując (w imieniu polskich melowariatuńciów) za ich grę i wieczór oraz za ostatnią ich płytę. Serdecznie podziękowały za miłe słowa. Cóż, schyliłem czoło przed pomnikiem nieznanego muzyka. A pomnik – szeroko się do mnie uśmiechnął.
Ach, cóż za strzelisty barokowy tekst o strzelistej barokowej muzyce 😀
Tylko zazdrość bierze, że tez się nie słyszało, zwłaszcza w kontekście tych wolnych miejsc 😉
Dzięki za kwiecistą relację! Mistrzunio nie zawiódł, nie mogło być inaczej 🙂 Bigamię i zachwycone pienia w różnych ogródkach się 60jerzemu wybaczy, wspominając wrażenia z wrocławskiego koncertu we wrześniu.
A ten brak wyróżniania solistów-chórzystów na koncercie bachowskim nawet rozumiem. Bliskie to jest myśleniu o muzyce sakralnej jako modlitwie i służbie, nieważne kto emituje, ważne co emituje i na jaki adres, no i żeby zaangażował przy tym swoje najlepsze umiejętności i adekwatnie do emitowanej materii żarliwym wykonawczo był. Jak najbardziej uzasadnione, przynajmniej w przypadku dzieł przedfilharmonicznych. A w ogóle to przypuszczam, że JEG mógł się tu kierować względami praktycznymi. Pewnie obsada partii solowych jest przynajmniej podwójna, a na koncercie śpiewa ten, kto akurat danego dnia prezentuje lepszą formę czy lepiej pasuje brzmieniowo do danego wnętrza i akustycznego całokształtu. Trudno to przewidzieć i podać odpowiednio wcześnie do programu.
A na płytach zwykle na liście chóru z podziałem na głosy dodaje się w nawiasie przy delikwent(k)ach numery solowych ścieżek, żeby było potem wiadomo, do kogo można zgłaszać pretensje za wylane łzy wzruszenia 😉 Uważam to za działanie potrzebne i uzasadnione.
PS. Gdyby 60jerzy się natknął niebawem na rzeczoną orkiestrę, to uprasza się wyściskać ode mnie oboje, które grają w Koncertach Brandenburskich 🙂
Zżarło, ale powtórzę. Skończyłem robotę i czas do domu. Ale 60Jerzy tyle pięknie popisał, że trudno nie przeczytać dokładnie. Nie przebije jednak posła, który nie tak ładnie, jednak sprawiająco wrażenie. Słyszałem chyba kiedyś Odę pod jakąś znaną muzykę, ale było to tak dawno, że nie pomnę szczegółów. Oda zwykle śpiewana przystoi raczej eurodeputowanym, chyba że to parada Schumana
Beato, jakbym mógł ściskałbym każdego z muzyków z osobna.
Te uwagi rozumiem i podzielam. Jest jednak tylko jedno małe ale – przesłanie bachowskie to jedno, a praktyka (współczesna) to drugie. Czy to się podoba czy nie – trochę już od siebie odległe. Zapewne jest tak jak napisałaś w kwestii obsady – chociaż trzeba przyznać, że większość partii solowych była śpiewana z pamięci, podobnie jak prowadzenie całości przez JEG. Natomiast – to już na marginesie – w foyer na stoisku z nadrukami firmowymi Harmonia Mundi (!) były wyłożone do kupienia płyty sir Johna Eliota – w tym ostatnie Koncerty Brandenburskie. Natomiast pośród nich znajdowało się tylko jedno nagranie „Mszy” w wykonaniu (zgadnik, koteczku, czyim)… oczywiście Marca Minkowskiego. Zachichrałem w środku jak pijana wiewiórka. I oczywiścioe czekam(y) na kwiecień roku przyszłego.
A Stanisławowi – z racji niedostępności do komputera od niedzieli – już teraz powinszowania imieninowe. Oraz wszystkim Stasiom dużym i małym.
Pozdróweczka
Jerzy Stanisław
Obejrzałem sobie maturalne arkusze egzaminacyjne z historii muzyki i wiecie co? Ani słowa o Chopinie, nic. Czy to jakiś nowy trynd w szkolnictwie, czy tylko perfidna niespodzianka dla obrytych jak dzikie świnie maturzystów?
Nie jest wykluczone, że to drugie 😉
Pan minister kiedyś wyrażał obawy, że „zamęczymy wszystkich tym Chopinem”, więc może to tak, zeby nie zamęczyć… 😆
Stanislaw wspomnial, ze jest 100% Chopina w Chopinie, ale biorac pod uwage rozne wariacje mozartowskie, czy wlaczanie do swoich kompozycji polskich koled czy melodii ludowych to technicznie Chopina jest jakby 95% w Chopinie. Zastrzegam, ze nie jestem analitykiem, ani muzykologiem wiec nie jestem w stanie wyliczyc dokladnych procentow.
Tak tego dużo nie było… 🙂
Kiedyś szukano w Kolbergu, czy są jakieś autentyczne polskie melodie ludowe, z których mogły się wywodzić te chopinowskie. Nie znaleziono nic, z wyjątkiem jednej, która jest w młodzieńczej Fantazji na tematy polskie.
Poza tematem z Mozarta Chopin jeszcze użył jako tematów wariacji paru popularnych melodii, w tym Hérolda. Ale w sumie raczej polegał na własnej inwencji 😉
Fajnie się Was czyta. 🙂
Jerzy może powinien zawód zmienić i połączyć pasje z zarobkowaniem.
co do pana JEG to przemiele wspominam go z zeszłorocznego koncertu we Wrocławiu (aż chciałoby się więcej takich koncertów), a co do matury (jako zeszłoroczny maturzysta) zdawałem historię muzyki na poziomie rozszerzonym i wtedy jak nigdy wcześniej część analityczna i wypracowanie opierało się tylko i wyłącznie na XX wieku (a zawsze dawali z każdej epoki po jednym utworze), natomiast w pierwszej części prawie całkowicie wyeliminowano romantyzm, a co do wypracowania to wybrałem temat, który mógłby posłużyć jako tytuł do opasłej książki- Kryzys systemu dur-moll i jego konsekwencje w XX wieku 😀
Ho ho, faktycznie 😀
Tak się ostatnio nadużywa słowa charyzma, ale dla mnie to właśnie jest to, co ma pan JEG. I docenia się to zwłaszcza, gdy ogląda się jego występy na żywo.
dokładnie 😀 JEG emanuje na publikę, jak skończyło się oratorium to chciałem jeszcze i jeszcze…. nawet nie przeszkadzała mi niewygodna kościelna ławka. Co do „wyciągania” solistów z chóru to niesamowitym efektem było finałowe „For ever and ever” cudo 🙂
Oprócz charyzmy JEG ma dwie orkiestry, chór, w chórze solistów, a na dokładkę jeszcze wytwórnię płytową. Samowystarczalny.
do tego z tymi instytucjami nagrywa wspaniałe interpretacje 🙂
No to nie pozostaje nic innego… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=bODWPYEUmmQ&feature=related
I dobranoc, bo padam 🙂
Pobutka, a JEG na prezydenta! 😀
Dzień otwarty w szkole Suzuki, czy raczej, zaproszenie na lekcję grupową.
Lekkie spóźnienie, gruntowne rozpoznanie terenu. Bez skutku. Telefon do znajomego, notowanie w głowie szczegółów topografii, rysowanie w terenie przez który parking, na tyłach którego budynku, przy którym śmietniku, które schody. Sukces. 25 minut spóźnienia.
Grupa maluchów karnie ustawiona w dwóch liniach, pan przy pianinie, pani na skrzypcach odstępująca co jakiś czas swoje miejsce któremuś z dzieci. Widownia złożona z rodziców, rodziców potencjalnych uczniów i owych uczniów. Oklaski dla wykonawców na chwilę jednoczą uczestników i gości, także tych najmniejszych.
Po chwili kącik z zabawkami okazuje się zdecydowanie bardziej atrakcyjny niż grające dzieci. Na koniec cukierki, dla wszystkich. Dla cukierka można na moment odstawić drewniane wagoniki.
Zaproszenie na obejrzenie lekcji indywidualnej, rodzic grającego dziecka korzysta z półgodzinnego okienka i załatwia coś na mieście, rodzice potencjalnych Kremerów przysłuchują się, przyglądają, nic nie podejrzewające (a może wręcz przeciwnie 🙄 ) pociechy, po chwili obecności znikają i coraz bardziej zatapiają się w zabawkach („nie będę grał żadnych Chopinów, idę rysować”, „już nie chcę słuchać”).
Po lekcji rozmowa zainteresowanych rodziców z nauczycielem, dyrektorką szkoły, panią z sekretariatu. Obietnica odpowiedzi czy możliwe jest rozpoczęcie kariery, przy takich to a takich możliwościach, potrzebach, ograniczeniach itp.
W kąciku z zabawkami zabawa w najlepsze, aż trudno opuścić szkołę. Szczęśliwie pierwsza partia odjeżdża, po chwili, po zaparkowaniu drewnianych wagonów, wybywa druga. Tym razem nie trzeba już błądzić kilku minut, by znaleźć auto. Bye bye Tychy, kierunek Katowice.
Drugi dzień rano.
– A pojedziemy tam jeszcze raz?
– Może pojedziemy. Podobało ci się jak dzieci grały na skrzypcach? Chciałbyś też tak grać?
– Nie, chciałbym się bawić pociągiem…
Hmmm…
No i gdzie jest błąd? Gdzie go typujemy? 🙁
Ciekawe, skąd się wzięło „nie będę grał żadnych Chopinów” 😉
Przeoczyłem, a raczej nie zakonotowałem, że 60Jerzy jest też Stanisławem. Szkoda, że drugiego imienia się nie świętuje.
Co do Chopina w Chopinie coś innego miałem na myśli pisząc o analitykach. Szopena poznajemy po różnych rzeczach. Po iluś latach słuchania muzyki znamy te utwory i rozpoznajemy nie tylko autora ale i nazwę utworu choćby niepełną. Ale zakładając, że jakiś utwór słyszymy pierwszy raz, poznajemy przecież, że to Szopen. I analityk, który będzie ustalał elementy utworu, po których poznaje się, że to Szopen, może dojść do wniosku, że jest ich nie więcej niż 10%, choć podchodząc do zagadnienia nieco inaczej wyjdzie 90%.
Nie ma błędu. Dzieci w tym wieku po prostu wolą bawić się pociągiem. A jeśli już mają grać, to też powinna to być najpierw zabawa 🙂
Myślę, że za wcześnie, by mówić o błędach. Uczestnictwo wciąga, długotrwała obserwacja nuży, szczególnie gdy się nie ma nawet czterech lat, trzeba siedzieć cicho, a obok takie fajne, nowe zabawki.
Skąd niegranie Chopinów – nie wiem, przesytem Chopka podzieliła się pociecha znajomych, pianistów…
A poważniej, z punktu widzenia rodzica – widać, że jest dobry pomysł dotarcia do dziecka, jest kontakt, jest odwaga grania przed innymi. To co trzeba, przynajmniej na sam początek.
Czy to doświadczenie wystarcza do wyciągnięcia wniosków, nie wiem. Wątpię. Może po paru dniach zabawy pociągiem muzyka nagle pochłonie. Może ta zabawa na początku pozwoli podświadomie oswoić się z muzyką. A może polskie dzieci reagują inaczej niż japońskie i mają inne odruchy. Moja wnusia w Finlandii potrafi się koncentrować na muzyce na długo. Ale sama wyznacza, kiedy chce grać. Niewątpliwie sprawia jej radość powtarzanie ze słuchu słyszanej muzyki. Ale próba z suzuki też nie była udana.
Istota metody chyba polega na oswajaniu się z muzyką podobnym do oswajania się z ojczystym językiem. Bawiąc się pociągiem można się oswajać.
o proszę
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,7870762,W_dawnej_bibliotece_Donnersmarckow_rusza_filharmonia.html
„Nie będę grał żadnych Chopinów”
Może to wyraz żalu? Chopin nie napisał żadnego utworu na skrzypce, więc grając na skrzypcach, dziecko ma nikłe szanse „zagrać Chopina” (poza Trio i Koncertami)… 🙄
No tak, rodzice pianiści to duże obciążenie 😉
Może właśnie obserwacja jak dla początkujących dzieci była zbyt długa. Ale coś łyknęły, nawet niechcący.
Dzieci a Chopin / muzyka / inne atrakcje, zaczyna się ciekawie:
http://tygodnik.onet.pl/37,0,46363,chopin_zbetonu,artykul.html
Ale tutaj i tutaj też jest ciekawie 🙂
Kto to widział, żeby tak się certolić z bachorami! Za moich czasów było inaczej.
To znaczy?… 🙂
smyczkiem po paluchach, a nie naklejka na koniec lekcji 👿
Pociąg, dobra rzecz (choć jeździ i gdzie jutro stanie, tego nie wie nikt…).
(Ale może było?)
Nie było. Nie mam teraz czasu obejrzeć, ale na pewno obejrzę później. Znam Lenę, bardzo cenię i lubię.
Brata starszego o 6,5 roku zmuszano do pianina. Uczył zaawansowany wiekowo Niemiec nie mówiący w ogóle po polsku, w kolejce do przymusowego wypędzenia z naszych ziem odzyskanych a swoich utraconych. Brat wykrzykiwał różne brzydkie słowa a Niemiec się uśmiechał. Te brzydkie słowa wykrzykiwane byly surogatem zabawy pociągiem, jak sądzę. Ja okropnie zazdrościłem i strasznie chciałem się uczyć, ale rodzice widząc niechęć brata do tych lekcjii postanowili mnie oszczędzić.
Poza tym obowiązywały zdrowe zasady: dziecko nie odzywa się nie pytane, nie zabiera głosu przy stole, siada z rodzicami do stołu tylko od święta. Chodzi po interwencyjne zakupy. Prezenty dostaje wyłącznie na imieniny i Gwiazdkę. Wyjątkowo może na Mikołaja, gdy Rodzice w dobrym humorze. I tak dalej. A kto zasady narusza, traci honor. Honorni, Wania, to są twardzi ludzie, więc według twardych zasad muszą żyć. Parfraza piosenki o złodziejach nasunęła mi się bez żadnych złośliwości. Rodzice nas kochali i braku miłości nie odczuwaliśmy absolutnie. Zasady rodzice rekompensowali bardzo częstymi i poważnymi rozmowami z dziećmi. A przecież ojciec był wyjątkowo zapracowany. Pracował ponad 16 godzin na dobę.
No i proszę, jaki Stanisław wyrósł 😉
Bo najważniejsze jest, żeby dziecko odczuwało miłość rodziców i żeby ze sobą rozmawiali – właśnie często i naprawdę 🙂
Słusznie. Najważniejsze, żeby to były rozmowy naprawdę.
Pozdrawiam do jutra
Foma o 9:24 pokazał bardzo ładną rzecz, a ja dociekliwy jestem i zapoznałem się z repertuarem onej filharmonii. Powiedzmy, że jestem zażenowany, to jedyne ładne słowo, jakie mi przychodzi na myśl. 😕
Podobna infrastruktura powstaje w mojej wsi, sala będzie trochę większa, ale ten sam kaliber. Na szczęście nie ma gotowego zespołu z maestrami i związkami zawodowymi, i nie będzie, ale coś by trzeba zrobić, żeby działalność trochę się różniła od wzorców zabrzańskich (gdańskich, koszalińskich… – tu długa lista). Mam taki ogólny pomysł, żeby wziąć sprawy w swoje ręce, trochę pomysłów szczegółowych też mam, może by jakieś kroki podjąć? 😕 😕 😕
Aby się posuwać, kroki są konieczne …
Wielki Wodzu,
od czegoś trzeba zacząć, najpierw zmiana siedziby, potem zmiana orkiestry… Fakt, nie jest to zespół do wytyczania i zaskakiwania, raczej kapela do przygrywania podczas miejskich uroczystości.
Beata o 10:31 podała tu link do początku artykułu z „TP” o zwiedzania Muzeum Chopina. Właśnie go dorwałam, dalej jest jeszcze ciekawiej 😈 Np.:
„Multimedialna prezentacja poświęcona Konstancji Gładkowskiej była popsuta. Maria Wodzińska milczała z powodu awarii. Za to George Sand nawijała bez przeszkód.
– Od siedmiu lat żyję jak dziewica z nim i innymi – zapewniała.
– Co to jest dziewica? – starsza [córka] zadała nieuniknione pytanie.
– Piętro wyżej też jest wystawa – odparłem”.
Albo wrażenia z sali dla dzieci:
„Największą radość wywołała bajka o Chopinie.
– Ja to znam! – entuzjazmowała się starsza. – To jest o zbójcach, miałam to w czytance. Fryderyk wyjechał do internetu…
– Dokąd?!
– …i chłopcy strasznie szaleli, więc pan opiekun poprosił, żeby Frycek zagrał im na fortepianie. Więc grał i opowiadał, ale tak strasznie nudno, że chłopcy zasnęli, więc potem strasznie mocno walnął w klawisze i wszyscy się obudzili…
– Patrz! – młodsza dotknęła ekranu. – Jak się dotknie, to Chopin pokazuje język!
– To nie Chopin!
– On beka!
– A temu spadają pończochy!”
No i oczywiście awarie na każdym kroku…
Z ogromną przyjemnością przeczytałem dziś w Polityce kapitalny tekst o mazurkach, jedynie wywiad Janiny Paradowskiej z prof. Łagowskim może z nim iść w zawody.
Szopenowski rok, szopenowski wiek,
ja się dziwię, że on jeszcze nie wziął się i wściekł!
Co on winien?
Przecież zwierz,
wygląd ma, wypierze też…
Upiór nocny, upiór dzienny,
szop pracz zawsze jest zbawienny,
kiedy skarpet górę masz,
nosisz je – zachowasz twarz
kiedy on ci je wypierze,
koniec woni, dobre zwierzę…
Wszystko było, wszak łaknienie
jedno mam i go nie zmienię
jest wszak przecież powiedzenie:
pitolenie o Szopenie
Czy zasłużył sobie gość?
Nie!
Lecz pytam: kiedy dość?
Czy synonim drętwej mowy
zniknie, co innymi słowy
z szopa zdejmie odium też,
Szopen zwierz i szop też zwierz…
a ja chciałem poruszyć trochę inny temat, jak wiadomo tegoroczny XVI KCh, będzie miał w pewnym sensie podwójne otwarcie: 1.10 recital M.Uchidy a 2.10 Argerich, Freire. Właśnie przeglądam projek sezonu 2010/2011 w Berliner Philharmoniker i natrafiłem na reciatl Uchidy w dniu 17.10 czyli bardzo blisko z warszawskim. Mam nadzieję, że artystka zaprezentuje również w stolicy taki sam program, oto on:
L.van Beethoven – Sonata e-moll op.90
R.Schumann – Davidsbündlertänze op.6
F.Chopin – Preludium cis-moll op.45
F.Chopin – 3. Sonata h-moll op.58
🙂
o i Blechacz 30.11.2010 zaprezentuje recital chopinowski w sali kameralnej, na szczęście douczył się nowych utworów (m.in. Polonezy op.26, Mazurki op.41, Ballada F-dur op.38), ale miał je w repertuarze, ale dopiero teraz dołączył do oficjalnych recitali
Piotrze M, dziękuję 😳
zeen 😆
mic – ja myślę, że program może być podobny, Uchida w ostatnich latach rzadko grywała Chopina, ale na Rok Chopinowski włączyła parę rzeczy do repertuaru, a przez naszych organizatorów była wręcz o to proszona.
A z najnowszego numeru „Polityki” polecam jeszcze to:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1505700,1,w-rytmie-korpohymnow.read
😀
Nie chcąc w błędu tkwić okopach,
pytam: czy to szop, czy szopa?
Wszak wie dziś już każdy kmieć,
jak czasami ważna płeć.
Nie jest chyba to w porządku,
gdy w kultury którymś wątku
szopa robi cyrk w plenerze,
a bez łeb się szopa pierze. 😯 🙁
O, z tym korpohymnami to Kierownictwo mi podpadło! 👿 Czytałem to dziś rano i zastanawiałem się, czy złamać klawiaturę, czy zawiesić ją na kołku. 😥
A dopytać można się:
co tu robił pan Szopę? 😉
pani Dorotko, jak sprawdzałem na stronie Uchidy wszystkie jej koncerty w sezonie 2009/2010 to ciągle w kółko Beethoven, Schoenberg, Berg, Webern, czasem Schumann; możliwe, że dopiero w sezonie 2010/2011 (i to sądzę, że jedynie do grudnia 2010) będzie wykonywać taki program recitalowy; ogólnie to ciekawa sytuacja jest z nią, jest chyba jedną laureatką KCh (ku przypomnieniu 2 nagroda w 1970), która kompletnie i całkowicie odcięła się od Chopina po konkursie (nie licząc płyty z sonatami, której już nie można dostać), ciekawy przypadek
Bobiczku, a dlaczego? Że tak pięknie nie potrafisz? Eee… 😆
mic – ja byłam na recitalu Uchidy w listopadzie i był Mozart, Beethoven, Berg, Schumann 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=417
Uchida lubi klimaty niemieckie i zresztą świetnie jej wychodzą a zdjęcia bardzo ładne (zresztą jak sam tekst 🙂 ), ja oczekuję na ten recital z niecierpliwością (w końcu to jej pierwszy koncert od KCh w 1970); a jeszcze odchodząc od wątku to ciekawe co zostanie zaprezentowane na wieczorze 2.10.2010, co o MA i NF przygotują? 🙂
No jasne, że tak nie potrafię. 🙁
Ale pocieszam się nieco tym, że na tym blogu nikt tak cudnie nie potrafi. 😈
Bobik,
możesz sobie gdzie chcesz wsadzić
Twoje gender studies…
zeen, Ty widząc moje gender studies
mołczi i sadis’… 😈
Mógłbym odpowiedzieć na to bardzo prosto,
Ty bądź licem ślicznym, ja zaś będę krostą.
A, bądźże i krostą, mój ty królewicu,
lecz… czy ona aby na pewno na licu? 😉
Oj, panoszą tu się takie myśli głupie,
Że ta krosta jest na królewica… łydce 😛
Głupią myśl ktoś widząc, czasem myśli: dobra, kupię!
Lecz na dłużej ją zachować – to dopiero głupie. 😉
Czy ta myśl jest głupia, czy też tylko brzydka,
Najważniejsze, żeby zdrowa była łydka 😉
Gdy o dobro łydki tak się troszczy człowiek,
winien jak najczęściej powtarzać: na zdrowie! 😆
mic 20:29
MA i NF zagrają zapewne (jak dojadą – o Opatrzności, spraw, by się stało) poniższy program:
Brahms – Neun Variationen über ein Thema von Joseph Haydn für zwei Klaviere op. 56b
Rachmaninow – Symphonische Tänze
Schubert – Rondo für Klavier zu vier Händen A-Dur D 951
Ravel – La Valse. Poème choréographique (Fassung für zwei Klaviere)
Krótko mówiąc: program z zeszłorocznego Festiwalu w Salzburgu, utrwalony na ich ostatniej płycie DG i który (jeżeli dojeżdżają) grają razem w tym sezonie. Jak kto ma blisko do Essen, to zagrają go tam już niebawem (jak dojadą etc) – 25 maja. Bilety jeszcze są – w cenach zbliżonych do cen biletów na koncerty chopinowskie w lutym br. w Warszawie. Patrząc na cenową bezkompromisowość NIFC – w Essen może być taniej niż jesienią w Warszawie 👿
No i dla PK link (program ciekawy chociażby ze względu na ulubionego Strawińskiego – ale nie tylko):
http://www.berlinerfestspiele.de/en/aktuell/festivals/05_musikfest_berlin/mfb10_programm/mfb10_ProgrammlisteUebersicht.php
Zamykając niejako temat Mszy h-moll: będzie wykonana na tegorocznej Wratislavii Cantans pod dyr. Ph. Herreweghe – zapewne z zespołem Collegium Vocale Gent. Powinno być zacnie. O ile oczywiście zapowiedzi ogólne WC 2010 w szczegółach się potwierdzą – póki co organizatorzy nie podają końcowego programu. Mam wrażenie, że żyją głównie naborem wykonawców do Berliozowskiej kobyły, zaplanowanej na finał festiwalu, a w której ma wziąć udział prawie pół tysiąca wykonawców. Dlaczego Mc Creesh chce tak po uszach dać – oto pytanie?
I pytanie do Beaty – czy londyńskie pod MM są już gdzieś „w handlu”?
Pobutka zaspana (znowu?!?!).
60jerzy,
http://www.magiamusica.com/index.php?id=2&produkty_id=215
ja tam wolę Harnoncourta 🙂
60jerzy nie wiem jak sprawy się mają w Polsce (bo niecierpliwam i jak dotąd w przypadku naivnych płyt MM ani razu nie wytrzymałam do czasu pojawienia się płyty u nas), ale polecam tutaj: http://www.jpc.de/jpcng/classic/detail/-/art/Joseph-Haydn-Symphonien-Nr-93-104-Londoner/hnum/8598197 Dostawa jedyne 3.90 EUR (nawet jeśli zamawia się kilka rzeczy).
Czyli u Maćka F. jest dwa razy drożej 🙁 Co ja mówię, prawie trzy razy…
Czy to już zawsze tak będzie?
A płyta przepyszna! Nawet ostrzegają kierowców przed „Niespodzianką” 😉
http://www.ndrkultur.de/feuilleton/cds/ncdshaydn172.html
O rany, ale Magia Musica zasunęła cenę… Spadłam z krzesła.
Oj tak, o tej niespodziance to już legendy się słyszało. Potrzebna może byłaby teraz, bo faktycznie jest jakaś koszmarna ospałość w powietrzu od kilku dni, nic dziwnego, że PAK wrzuca Pobutki z opóźnieniem, a ja jakoś nie jestem w stanie popełnić nowego wpisu…
Ale dziś już się postaram.
A co ze starym wpisem jest nie tak, że trzeba zmieniać? 🙄
Ja go nie chcę zmieniać, ja chcę napisać nowy 😀
Nowsze wrogiem nowego? 😯
i do tego zupełnie nieliczenie się z innymi 👿 co z tego, że Kierownictwo heroicznie jednak coś napisze jak reszta nie będzie na tyle heroiczna, żeby się zebrać i przeczytać? 🙄
W Magia Cena piszą (na głównej), że to z powodu, co trzeba płyty z zagranicy sprowadzać, bo wytwórnia nie wszędzie jeszcze daje – a potem gamonie z wytwórni narzekają, że piractwo kwitnie…
Co do niespodzianki, to jakbym miał zamiar słuchać tego częściej, bym to musiał wyciąć, bo mi takie niespodzianki działają na nerwy. Ale, jako się rzekło, wolę N.H. 🙂
No dooobra, to nie piszę… zwłaszcza, że muszę wyjść 😉
A z tymi cenami to, jak prywatnie lubię Maćka, chórowego kumpla od dziesięcioleci, uważam, że ostro przegina. Zawsze zresztą było u niego drogo.
Beato, dzięki wielkie za informację.
Ta Magica faktycznie dokonała cudu. Osiągnęła cel marketingowy, bo przynajmniej w rozmowach będzie teraz często wymieniana jako szczególne exemplum.
Oj Hoko, Hoko,
gdzie Twoje spoko?
Spoko Hoko jest w Maroko
Rzeczywiście można zzielenieć po przeczytaniu o korpohymnach. Ja nie lubię nawet gospels adaptowanych na potrzeby nabożeństw w naszych kościołach. Co innego, gdy zaproszą panie z Hameryki, żeby zaśpiewały i w kościele. Ale dorabianie polskich słów i śpiewanie na wpadające w ucho melodie bez ichnich umiejętności sprawiania, że to naprawdę brzmi, jest żałosne.
I teraz wyobrażam sobie, jak to brzmi na akademii w banku. Nie będę się rozwodził, jaką przyjemność sprawia mi zastąpieniem Pana przez Ernsta&Younga
Ja myślałem, że ta ospałość w powietrzu to tylko u mnie, a tymczasem widzę, że ona już chyba po całej Europie się rozlazła. 🙄
Moze to syćko bez te wulkany? 😯
Drogi Hoko – pewnie się narażę, ale trudno: ryzyk fizyk.
Czy w Pańskim sercu jest miejsce tylko na jedną interpretację tych symfonii? Czy innych rzeczy słucha Pan tylko w jednym wykonaniu? Myślę, że nie. Czy to, że Pan „woli” Harnoncourta nie wynika przypadkiem, z przyzwyczajenia?
Harnoncourt zrobił swój cykl 15-20 lat temu, zrobił go z „nowoczesną” orkiestrą, w studio. Minkowski zrobił go dzisiaj, na koncercie (przy minimalnych poprawkach – mam nagrania z koncertów), z orkiestrą „klasyczną”.
To fakt, że Concertgebouw to klejnot wśród orkiestr, a Harnoncourt jeszcze nie popadł tutaj w swoje manieryzmy, które dzisiaj wszelką naturalność mu spod żeber wyżarły. To napewno jedna z najlepszych rzeczy, jakie zostawił na płytach.
Ale, dla higieny estetycznej, radziłbym go teraz odstawić na półkę i przez jakiś czas posłuchać innych wykonań tych symfonii. Napewno gdzieś Pan znajdzie Doratiego, Jochuma, Davisa, Bernsteina, Bruggena, Minkowskiego, a w kawałkach cyklu – Toscaniniego, Reinera, Szella, Marrinera i wielu innych. To bardzo odświeżające! A tą muzyką znudzić się niesposób.
Pozdrawiam serdecznie
PMK
P.S. Cena „Magia Musica” istotnie groteskowa.
A Hogwood? Co z nim, panie Piotrze? Wydaje mi się godny polecenia, co najmniej. 😉
Harnoncourt grał Haydna też ze swoją orkiestrą i też dawno, zanim się zrobił nieznośny i zgaduję, że Hoko raczej o te nagrania chodziło.
Zbyt wysoki pozim dyskusji na moje dyletanckie osłuchanie. Ale Concertgebouw bardzo cenię, a Minkowskiego także. Poza tym wszystko przyjmuję na wiarę jako świętość. I od 60Jerzego i od Hoko i od Piotra Kamińskiego.
Drogi Wielki Wodzu : ograniczyłem się do Londyńskich, bo sądziłem, że o nich mowa, a te Harnoncourt nagrał z Concertgebouw (z Concentusem są liczne, wcześniejsze symfonie).
Hogwood akurat wszystkich Londyńskich nie nagrał (chyba skończyło się na czterech, plus dwa kameralne opracowania Salomona, jeśli dobrze pamiętam). Co do jego interpretacji, żeby się nie narzucać z moimi prywatnymi gustami, znów odeślę do mojego kochanego Taruskina, we wspaniałym cyklu esejów Text and Act.
Ale generalnie i zawsze: im więcej tym lepiej, tym mniejsze ryzyko, że się nam wykonanie pomyli z utworem.
Cześć!
PMK
Właśnie, Panie Piotrze, Hogwood to pies (za przeproszeniem Bobika), że go w tej wyliczance zabrakło? 🙂 A Goodman? Kuijken? Norrington?
Tak czy owak, Dorati na mnie jakoś specjalnie odświeżająco nie działa 😆 A na symfonie Haydna pod Harnoncourtem trafiłem stosunkowo późno, gdzieś kiedyś plątała mi się jakaś tania płyta z Teldecu, którą przesłuchałem jednym uchem – no bo jak tu taka duża orkiestra, skoro teraz wszyscy na starych instrumentach itd. I dopiero po latach zagłębiłem się w te nagrania bardziej – po Paryskich Harnoncourta, które mi bardzo spasowały.
A interpretacja Minkowskiego jest w moim odczuciu trochę „miśkowata” – miękka i taneczna, od razu wpada w ucho, ale wszystko dzieje się tu w jednej płaszczyźnie, na jednym planie. Dla wspomnianych kierowców może to i dobrze, ale jak chcę nie tylko przytupywać, a na przykład wsłuchać się w „pogadywanie” między instrumentami, świetnie podane u Harnoncourta, w jakieś zawieszenia, drugoplanowe smaczki, to z tym tutaj gorzej.
Drogi Hoko : napisałem o „wielu innych”, więc mam czyste sumienie, ograniczając się do wyliczenia kompletów 12 Londyńskich. Reszta – to kwestia gustu. Mnie Minkowski w tych symfoniach przynosi satysfakcje, jakich nie znalazłem w tym stopniu w żadnym innym komplecie. Ale to, oczywiście, kwestia gustu.
Cześć!
PMK
Jak zwykle dochodzimy do wniosku, że nie ma jednego ideału, choć dla niektórych jest 😆
O wyższości świąt Wielkiej Nocy na d świętami Bożego Narodzenia – czyli lepszy NH od MM lub co ma LB do FB.
Ja z przyjemnością słuchałem (przed wypadkami wiedeńskimi Anno 2009) Bernsteina. Po czym się zdarzyło – co rok temu donosiłem. Ale jest jeszcze jedna istotna sprawa: ja donosiłem o tym, co słyszałem na uszy własne, żywcem „umiśkowane”, dopieszczone rozkosznie, roztańczone bynajmniej nie historycznie. Ja nie wiem, czego doświadczę po wysłuchaniu płyty – wierzę, że coś z tej nirwany zeszłorocznej wróci. Chociaż nie musi – przekonałem się nie raz, nie dwa, że to co porywało mnie na sali, retransmitowane i odsłuchane w domu pozostawiało z brakiem odpowiedzi na pytanie: dlaczego nie zachwyca skoro zachwyca(ło)?
Tu, na marginesie, powróciła do mnie kwestia dyskusji nt. czy wykonywać Mszę w pojedynczej czy chóralnej obsadzie z solistami. Po Pradze jest dla mnie na swój sposób zamknięta. Wykonywać ją z pokorą, miłością, pasją i oddaniem. Osadzonymi na fundamencie rzemiosła najwyższej próby. Wielkość Bacha polega właśnie na tym, że jeżeli te warunki spełnić – to jego muzyka zawsze poruszy. Bez względu na przytoczone teorie i badania muzykologiczne. Będzie miał rację i Rifkin i Harnoncourt i Gardiner i Minkowski – chociaż gdyby ich zebrać w jednym pokoju to pióra w powietrzu by fruwały. Ale po jego opuszczeniu daliby – każdy z osobna – dowód przejmujący oddania Bachowi i sztuce.
Nie inaczej rzecz się ma z nagraniami londyńskich, paryskich etc. Dobrze, że się nam chce i słuchać i porównywać. Ale przede wszystkim należy: chodzić. A czasem i tańczyć – choćby i miśkowato.
Acha, w sobotę o 13.00 w „Dużej czarnej” gościem będzie prof. Łętowska.
Się cieszę.
A może najlepiej będzie powiedzieć, Pani Doroto, że każdy ma swój ideał – co nie wyklucza wcale takich lub innych argumentów w jego obronie?
Mnie ten haydnowski czteropak Minkowskiego wciąga jak najlepszy serial sensacyjny. Czuję się, jak by mi kto podarował nowe uszy „full wypas”. Szalona gęstość wrażeń, aż chyba wprowadzę na swoje potrzeby nową jednostkę tej gęstości – MM (ile MMów na minutę) 🙂
A z Jerzym się zgadzam – ostatecznie przekonują nas nie teorie i dyskusje o wielkości i charakterze obsady, lecz efekt – to co słyszymy na koncercie (czy z nagrania). Dyskusje bywają ciekawe i potrzebne, ale i tak odpowiedź „tak” lub „nie” pada na każdym koncercie z osobna. I albo się wylatuje z niego na skrzydłach, albo człapie niemrawo z poczuciem rozczarowania (bywają też stany pośrednie).
Pan Piotr Kamiński kiedyś powiedział w swojej audycji o pewnym artyście(parafrazuję), że ten nie stoi pewnie na dwóch nogach w sensie artystycznym, więc wyhodował sobie nóżkę intelektualną. No to mnie jako słuchaczkę interesują nóżki artystyczne, to je chcę oglądać 🙂 A na intelektualną rzucę z zaciekawieniem okiem przy okazji, pod warunkiem, że te artystyczne okazały się wystarczająco zgrabne.
„Mój Boże” (pięknie to mówił pan Daukszewicz w swoich skeczach) a więc Moj Boże – droga Pani Gospodyni i Szanowni Goście,
piszę aby wyrazić wyrazy uznania jakie piękne towarzystwo się tutaj spotyka.
Zero polityki i nieeleganckich wypowiedzi, dużo ciekawych informacji, odsyłaczy i dowcipu na poziomie do którego wznosić raczej się niż zniżać należy.
Rzadkim bywam tu gościem i nie odzywam się bo brak mi i wiedzy, i osłuchania ale z przyjemnością czytam Państwa wpisy i raduję się, że jest tu takie asylum od wulgaris dnia powszedniego na innych forumach.
Gratuluję, podziwiam i zazdroszczę.
I serdecznie pozdrawiam nisko się kłaniając.
oczywiście pani Jerzy taką sytuację, przewidywałem od samego początku co do MA i NF (a recital jest świetny, płyta ciekawa, choć brakuje na niej jak dla mnie Szostakowicza – Concertino, który był w salzburskim programie), ale ostatnio jak przeczytałem jeszcze raz, że uroczysty koncert z udziałem MA i NF to wpadała mi inna myśl do głowy, że może zagrają koncerty jubilata. Pewnie ktoś zapyta się skąd ta myśl już śpieszę odpowiadać: NF daje kilka koncertów przed otwarciem KCh i gra na nich 2. Koncert f-moll op.21, a MA ma grać 1. Koncert e-moll op.11 w Wiedniu jakoś za niedługo (rocznica urodzin F.Guldy) oraz również ma go w planach swojego festiwalu w Lugano 😀 a kończąc mój potok słów pragnę tylko jedno – żeby tylko przyjechali! 😀
mic
proszę o datę koncertu MA we Wiedniu – troszkę ta informacja mnie zaskoczyła, bo w broszurach repertuarowych Musikvereinu i Konzerthausu nie ma żadnego jej koncert we Wiedniu w przyszłym sezonie; zaś w dwóch ostatnich sezonach wszystkie zapowiedziane zostały odwołane (tzn. były zastępstwa). Wiem najlepiej, bo sam byłem ofiarą owych odwołań.
Ale w pragnieniu końcowym – łączę się jak najbardziej. Reszta dywanu zapewne też.
Dobry wieczór 🙂
Z Martunią naszą kochaną to jak z pszczołami – nigdy nic nie wiadomo 😉
Serdecznie pozdrawiam Krakowiaczka Małego! 😀
To już drugi mały Krakowiaczek na blogu. 😀
No tak, pieseczku 😀
Może razem zaczną cijać 🙄
oto ona: 16.05.2010 godz. 20:00 Wiener Konzerthaus (sam bym pojechał ;P )
O, cijania to ja prawie nigdy nie odmawiam. 😆 Krakusy są w końcu znane z szacunku dla swoich tradycji. 😉
pani Dorotko ja tam nie wiem jak bym zareagował na pszczoły, ale na Marthunię reaguję nie alergicznie (zresztą sama Martha, nie użądliła nikogo z obecnych w jej pokoju w FN, wręcz odwrotnie sprawiała wrażenie, że nie chce abyśmy wychodzili 🙂 )
No nie, wszyscy ją kochamy i jest za co 😀
a jeszcze co do koncertów MA w tym roku to największym wydażeniem będzie chyba jej powrót do recitali (koniec listopada 2010) w Tokio, w programie:
F.Liszt – Sonata h-moll
F.Chopin – 3. Sonata h-moll op.58
R.Schumann – 2. Sonata g-moll op.22
szkoda, że aż tak daleko i to ryzyko, że może odwołać (choć wątpię, bo ma to być jakiś cykl koncertów MA and friends w Tokio poświęcone Chopinowi), a i jeszcze jedno szkoda, że Robercik nie napisał sonaty h-moll, wtedy program wyglądałbym magicznie 😉
broń Boże nikomu nie chciałem zarzucać braku miłości, czy mówić, że jej nie ma w stosunku do MA (jak to pozwala sobie czynić JK z patriotyzmem), a porównanie do pszółki pasuje, bo wkońcu ruchliwa, pracowita (może trochę pracowita, bo jednak czasem odwołuje koncerty) 🙂
Jak tak, to pewnie będzie grała tylko jedną z tych sonat…
czemu miałaby grać tylko jedną sonatę?
No bo jak z przyjaciółmi…
może źle to napisałem, inne koncerty są z przyjaciółmi lub koncerty z orkiestrą (taki jakby festiwal), a dwa wieczory zaplanowano tylko z MA
No to super. Rzeczywiście długo nie chciała dawać całych recitali, ale skoro przestała mieć opory, to fantastycznie.
tylko dlaczego aż w Tokio? nie mam na tyle oszczędności ;(
a i jeszcze jedno szkoda, że Robercik nie napisał sonaty h-moll, wtedy program wyglądałbym magicznie
– Co było wczoraj w programie?
– Hamole. Liszt, Chopin i Schumann
A kto rozróżni we współczesnej polszczyźnie mówionej h od ch
🙄
czyba górale to potrafią, jak dobrze pamiętam 😀
Trzeba by było zapytać Owcarecka, czy jak cepry idą sobie zrobić herbatę, to ortograficznie, czy nie zawsze 🙂
dokładnie! 🙂
Dziś koleżanka przysłała mi kilka zdjęć, które mi zrobiła w Żelazowej Woli, więc dołączyłam do albumu – od tego zdjęcia jeszcze kilka 🙂
Nie tylko górale potrafią, ja potrafię i rodzina też. Ale co mam zrobić, jak mam h w nazwisku i nie mam nic wspólnego z tymi odszczepieńcami pisanymi przez ch? 👿 Tu na północy nikt tego nie odróżnia, oprócz bardziej świadomych przybyszów ze wschodu, tubylcy nie widzą różnicy.
Wielkie dzięki dla tej koleżanki; jakkolwiek nasza PK zamieszcza i rozpieszcza nas swoimi, tj. robionymi przez siebie, zdjęciami, to jednak chyba ją na zdjęciach lubimy najbardziej.
mic:
Dziękuje za tę informację.
No to Konzerthaus nieźle się z tym krył – w rocznym hefcie 2009/2010 w ogóle tej imprezy nie było. A nawet teraz, jak byłem dwa razy w kwietniu w W. – nie dostrzegłem t a k i e j informacji. A przeca na TO nazwisko wyczulony jestem. Pora umierać. O tym tokijskim recitalu mówi sięj uż od jakiegoś czasu – pora na zakłady bukmacherskie.
Ale niech się uda i niech M. tam zagra – a może wówczas i na Stary Kontynent przyjedzie później z tym programem… Ja już dawno próbowałem wchodzić na tę tokijską stronę i coś się dowiedzieć – ale tam tylko krzaczki, a w wersji angielskiej tylko jakieś szczątki informacji.
Ale pozostaje nadzieja na rejestrację tych recitali na DVD.
W każdym razie mamy tu niezłe centrum informacji. Istna baza szpiegowsko-donosicielska 🙂 pozdrowienia od szpiega J60
ale tylko w taki sposób pani Jerzy można się czegoś dowiedzieć, bo są tacy artyści, którzy np. nie mają strony internetowej (MA czy KZ) i wtedy tylko trzeba się opierać na pogłoskach, co do koncertu MA w Wiedniu, to nie wiem czy to nie jest jakiś cykl koncertów poza sezonem (zazdroszczę panu tych wyjazdów koncertowych do Wiednia 🙂 ), również zastanawiałem się czy jak zagra w Tokio to czy wróci z tym programem na stary kontynent (i po pierwszych pogłoskach niestety na to się nie zanosi), zatem gdyby ktoś wtedy leciał do Tokio, albo wybierał się na ten koncert i chciałby wziąć dodatkową walizkę to z całą przyjemnością poleciałbym z nim (w walizce oczywiście, żeby zredukować koszty)