Plastikowy homar
Nocą halloweenową się straszy. Ja, zamiast niszczyć dynię, wolę zrobić z niej coś smacznego, a w zamian napisać o czymś strasznym związanym z muzyką.
Czytam wciąż zapiski Richtera, skompilowane przez Monsaingeona. No, to bez wielkich wstępów tłumaczenie fragmentu.
„Kiedyś zawsze grałem z pamięci, ale skończyłem z tym pod koniec lat 70. Na przekór temu, co ludzie nazywają moim temperamentem, jestem w istocie człowiekiem zrównoważonym, który widzi sprawy obiektywnie. Przywykłem do tego, że mam absolutny słuch i mogę wszystko odtworzyć słuchem wewnętrznym, ale zauważyłem, że moje słyszenie się pogorszyło. Dziś mylę tonacje i słyszę wszystko o cały ton, a czasem dwa, wyżej, z wyjątkiem nut w basie, które słyszę jako niższe niż są – to wynik osłabienia mózgu i systemu słuchowego, tak, jakby mój słuch się rozstroił. Przede mną na to samo cierpieli Neuhaus i Prokofiew – ten ostatni pod koniec życia słyszał wszystko aż o trzy tony wyżej. To po prostu tortura, i oczywiście ma wpływ na koordynację palców. Ileż kosztuje poświęcenie życia muzyce!
Przechodziłem okresy chronicznej depresji, z których najpoważniejsza przypadła w 1974 r. Nie byłem wtedy w stanie rozstać się z plastikowym homarem, którego zabierałem wszędzie, zostawiając go dopiero w ostatnim momencie za kulisami przed wyjściem na estradę. Tej depresji towarzyszył rodzaj słuchowej halucynacji, która trapiła mnie miesiącami, w dzień i w nocy, nawet podczas snu. Zacząłem słyszeć powtarzającą się muzyczną parotaktową frazę o gwałtownym rytmie i wznoszących się wysokościach dźwięku. Oparta była na zmniejszonym akordzie septymowym. W świetle dnia próbowałem zastanawiać się, co to znaczy, nawet kiedy dręczyło mnie to bez przerwy, nawet mówiąc sobie, że ten fenomen może być interesujący dla nauk medycznych. Ale spróbuj opowiadać doktorowi o zmniejszonych akordach septymowych! Czasem leżałem czuwając całą noc i próbując dojść, co takiego właściwie słyszę – oczywiście nie słyszałem tego naprawdę, tylko w myślach – czy określić, jakie to są wysokości dźwięku. Próbowałem zidentyfikować nuty i te prymitywne harmonie, i poprawić je, bo były zupełnie nonsensowne – ta raaa ra riii ri rii – przechodząc przez moją głowę w każdej możliwej tonacji. W końcu zdałem sobie sprawę, że był to rodzaj wariantu stosunkowo skromnego dzieła zbudowanego na podstawowych funkcjach harmonicznych, które, to dość dziwne, wywarło na mnie duże wrażenie, gdy byłem dzieckiem: to była Wokaliza Rachmaninowa. Była ona nieświadomym modelem dla moich własnych wczesnych kompozycji.
Dziwne: fenomen nagle zanikł, akurat wtedy, gdy przestałem uprawiać medytacje, które mi zalecano. Ale powracał za każdym kolejnym atakiem depresji, podczas gdy mój słuch się pogarszał. Kiedy zaczynałem grać np. w a-moll, słyszałem to w h-moll i, aby być w zgodzie z tym, co słyszę, transponowałem to, co słyszę (…) Ostatecznie postanowiłem nigdy więcej nie grać bez nut”.
Brrr…
Komentarze
Gdyby Kierownictwo wrzuciło wpis kilka godzin wcześniej, to bym się przebrał za psa Baskerville’ów i trochę postraszył. Ale teraz już taka pora, że nawet duchy i widma zaczynają ziewać. 😉
Dynia może sobie zostać do rana, ja jej na pewno nie ruszę. 🙂
Pobutka.
Brrr, rzeczywiscie brrr…
Szymonowicz tez mial podobne problemy. Co prawda nie mial homara, ale sluch absolutny zupelnie mu sie rozjechal i ostatnie koncerty podobno byly juz zupelnie bezradne. Cale szczescie nie bylam na nich.
A WszystkoSwietnie, znalazlam na onecie taki wzruszajacy fotoreportaz:
http://tygodnik.onet.pl/1240,63553,1,tanzania_cmentarz_polskich_wygnancow,tanzania_cmentarz_polskich_wygnancow,fotoreportaz.html
No, ogromnie wzruszające. I piękny p. Edward, i piękni ci Tanzańczycy, co się cmentarzem opiekują. I to zniekształcone nazwisko jakiejś prawosławnej babci, która tam wrosła i zmarła dopiero kilka lat temu… I te różne wyznania koło siebie – ostatnie echa różnokolorowej przedwojennej Polski.
A czegoś takiego jak dolegliwości Richtera to ja się panicznie boję. Mam absolutny słuch…
Tak, az mi sie lezka.
Nie boj sie, kochana, nie boj sie, prosze…
To jeszcze okolicznosciowo:
http://polskiecmentarzewafryce.eu/home
eee, dyniamit mi nie strasny, jakem młodsy saper 🙄
Będę dziś przyrządzać dynię. Nie dla Bobika, bo nie lubi 😉
A tymczasem właśnie przyklepałam nagłe zaproszenie, niespodziany mały wyjazd (dawno nigdzie się nie ruszałam 😉 ) – takie postscriptum do konkursu:
http://www.basf.pl/ecp1/Poland/pl/content/News_Information_Center/Press/Press_releases/2010-10-23
Jedna przykrość: że we środę będę musiała wstać skoro świt… A w piątek po południu już będę z powrotem.
„Pod kierunkiem doświadczonego redaktora muzycznego dwunastu młodych dziennikarzy przygotuje gazetę towarzyszącą koncertowi.”
Czy może PK poprowadzi warsztaty?
Eh, ja ciągle cierpię na zespół odstawienia KCh…
Ha, ha…
No nie. Przecież to po niemiecku, a ja tego języka nie bardzo. Niestety zresztą.
A propos zespołu odstawienia: ponoć punktacja jest do tego stopnia jawna, że można pójść do NIFC (na stronę nie wrzucą, bo za dużo danych) i sprawdzić, kto kogo jak punktował 😉
Jak będę miała trochę czasu, to może się udam. Parę rzeczy mnie ciekawi. Np. kto chciał nie przepuścić Koli do II etapu, mimo że miał najwięcej punktów 😯
Pani Kierowniczko, zamiast dyni mogę dostać homara, tylko bardzo proszę, żeby nie był plastikowy. 🙂
Nie zaposiadowywuję ani takiego, ani siakiego. To nie u mnie 😉
Za to z przyjemnością podczas czynności domowych podsłuchuję sobie Wariacji Goldbergowskich. W porządnym, klawesynowym (jak Pan Bach przykazał) wykonaniu Aliny Ratkowskiej. Bardzo dobrze się słucha w tych okolicznościach przyrody 🙂
Dopisek do wpisu Tereski, tym razem o południu Afryki.
W czasie II wojny światowej do RPA przybyła z Syberii grupa 500 dzieci polskich, głównie sierot. Trafiły one do miejscowości Oudtshoorn w rejonie Małe Karoo na południu RPA. Tam miejscowe władze zaopiekowały się nimi, pomogły uzyskać wykształcenie i zintegrować się z miejscowym społeczeństwem.
Spotkałem kilka osób z tej grupy. Zadziwiająca jest ich miłość do Ojczyzny, której może nawet nie widzieli, a swoich polskich rodziców pamiętali, jak przez mgłę.
To chyba nawet jeszcze piękniejsze…
Swoją drogą, co ci ludzie musieli przeżywać – z Syberii do Afryki…
Czy Kierownictwo nie mogłoby mieć na składzie homarów dla gości, jak już samo nie jada? 🙄
No, od biedy mogłyby być chociaż ze dwa omułki jako p.o. homara. 😀
Kierowniczko, prawidłowo się domyślam się, że cytaty pochodzą ze świeżo nabytej książki, którą Kierowniczka się nam niedawno pochwaliła?
Och, Urbanie, dzieki, nie wiedzialam! A czy jest moze jakies opracowanie na ten temat? Nigdzie dotad sie z tym nie spotkalam. Bo ze znalazlam polskich przymusowych pracownikow dla III Rzeszy w Laponii, to chyba juz gdzies zapodawalam, ale o RPA nie wiedzialam.
Urbanie, moja wdziecznosc nie zna granic ani kontynentow. Wielkie, wielkie dzieki!
Tak, vesper, ze świeżo nabytej drogą prezentu ze świetnej ponoć księgarni książek używanych w Nju Jorku 🙂
Z tej: „Sviatoslav Richter: Notebooks and Conversations”?
Mam pytanie. Gdzie można przeczytać więcej zapisków Richtera? To był niezmiernie interesujący człowiek i oprócz jego nagrań, chciałbym jeszcze sie dowiedzieć, co myślał i co przeżył.
Tak, andruszu, z tej.
Ha! Można obejrzeć w necie cały film Monsaingeona Richter: The Enigma 😀
Tu część pierwsza: http://video.google.com/videoplay?docid=7977788071425317946#
Obok część druga.
Teresko, szukaj w internecie „Oudtshoorn polskie dzieci”. Oto jedna ze stron: Afryka Nowaka.
Pozdrawiam 🙂 au
Tak sobie słucham mezzo przy robocie i rozmyślam jak ta MA to robi,że jest nie tylko genialna,ale cały czas piękna?
Czy to w skafandrze,co wyskakuje,to plastikowy homar?
Dzięki za Richtera!
Gdzie w skafandrze wyskakuje? 😯
Reklama z jakimś rajdowcem.Na stronie Polityki i na czołówce Dywanu.
Zupełnie do homara podobny.
Fascynujace, Urbanie.
Na interklasie znalazlam tez taki apel:
http://www.interklasa.pl/portal/index/strony?methid=341837126&mainSP=subjectpages&mainSRV=historia&page=subpage&article_id=321707&page_id=21435&.comments=%28minpage:thread,root_id:17731%29#comments-section
Wprawdzie to sprzed dwoch lat, ale jakos odpowiedzi nie widze, choc nie znaczy, ze jej nie bylo.
Nadsekwanskie pozdrowienia.
I przepraszam, ze ten watek z plastikowego homara zwekslowal na Poludniowa Afryke. Wybaczcie pasjonatce 😉
Watek afrykański równie pasjonujący.A Fryc jakieś kwiatki dzisiaj dostał na Perlaszezie?
Och, Fryc codziennie kwiatow tumulty zbiera. Ja bylam u Lelewela. Trudno trafic i malo kto pamieta.
To miłe,że niektórzy jednak pamiętają.A z Fryca to pewnie okoliczne kwiaciarnie żyją?
Tam na Perlaszezie jest więcej takich, z których kwiaciarnie żyją.
A najwięcej gości to pewnie ma Jim Morrison 😉
No i jeszcze Heloiza z Abelardem, odkad ich listy opublikowano 😉
Kwiaciarnie nie narzekaja, zaiste. Sluchajcie, moze by tak zalozyc tam kwiaciarnie i grac Chopika, Petruccianiego, Cherubiniego i innych wiekszych czy pomniejszych, ktorzy tam spoczywaja? Z Maginem wlacznie.
A tak a propos, w nocy to musiala tam byc niezla impreza, bo w peczku leza sobie Cherubini, Habeneck, Chopin i Petrucciani. Slyszycie to? I ten cien Lodoiski, co sie blaka…
Wątkiem afrykańskim jestem bardzo zainteresowany i szalenie popieram, nie tylko zresztą w kontekście cmentarnym. 🙂
O imprezie na Perlaszezie trzeba było wczoraj mówić. Cóż to by był za cudowny temat dla okolicznościowej poezyi. 😉
Bobiku, wszak Dziady jutro, wiec antycypuje. Nie zapomnijcie jeno o Klementynie z Tanskich Hoffmanowej, przewodniczke Chopina po skalkach i strumykach Ojcowa
Skusiłem się wczoraj na „Muzykę w Raju”, którą nadawała Dwójka i muszę przyznać, że podobała mi się ta audycja. Przy czym, jej tytuł powinien być „Muzyka o Raju”, bo w Raju każdy słuchać będzie swojego rodzaju muzyki, niektórzy – rocka.
Stwierdzam, że muzyka dawna jest idealna jako tło naszych medytacji, między innymi o Raju (stąd zmiana tytułu). Wybrane wczoraj utwory, wprawdzie zaliczane są do muzyki barokowej, to brzmieniem swoim plasowały się wśród kompozycji muzyki wczesnej.
Dziękuję za informację 🙂 au
…ta ra riiii ta ra ri tara ri ta ra taaa – to jest wokaliza Rachmaninowa..przecież…
🙂
Ale tam nie ma zmniejszonego akordu septymowego 😛
Pewnie chodzi o jakąś przeróbkę, jaką sam Richter zrobił 😉
Pewnikiem, jeno un pewno w piata wiosne zywota wchodzil byl, to i mu sie w pamieci omsklo, a potem hycnelo jak nie przymierzajac woda z dziurawego przyszcznica 😉
Wlasnie poslyszalam bylam, jako to Chopek z Petruccianim przerabiaja Laure i Filona na Lodoiske i Ciagniona, stad to rozradowanie, hihihi
Tylko jak On tam biedny imprezuje bez serca…
Niezły pomysł z tą kwiaciarnią live.No to zrzutka na Dywanie,trochę piaru i biznes rusza!Nazwa? Np.”Fioritura”.To kto pisze biznesplan?
Tylko wyprostuję, co Urban wspomniał – barokowy był początek, pierwsza część (i to raczej bardzo wczesnobarokowy). Druga i trzecia część aaabsolutnie barokowe nie były. Trochę XII wieku i trochę XIV na koniec.
Zainteresowanych tematyką afrykańską informuję, że znalazłem w archiwum ciekawy artykuł mojego kolegi pt. „Polskie koneksje w Afryce Południowej”. Postaram się go udostępnić na jakiejś stronie, a tutaj zamieszczę link. Nie mogę tego zrobić dziś, bo nie mam w domu prądu, a bateria w moim laptopie jest już poniżej 50% 🙁
PS. Że nie ma prądu, to małe piwo, że za oknem szaleje burza z piorunami, to też nic strasznego – ale perspektywa zobaczenia ducha Richtera nucącego Rachmaninowa o trzy tony wyżej, przeraża mnie zadusznie 😉
No wlasnie, labadku, zawsze problem z tym biznesplanem. Albo pomysl na biznes, albo biznes. Jak w parze = Bill Gates
…a kiedyś z kolegą poszliśmy po koncercie do Richtera po autograf.
I z nerwów chyba dostaliśmy głupawki, a potem to już w ogóle z rozpaczy jakieś histeryczne spazmy nas ogarnęły były. Coś koszmarnego….ale on , po chwili….no…po chwili …śmiał sie razem z nami 🙂 przemiły był….
ten homar mnie przeraził, bo jak to, czyżby Swiatosław męczył stworzenie takie delikatne , które w morzu sobie żyje. Ale plastikowy, no to ok.
ta ra ri ra ra ra…..;)
Moje wspomnienia z Richterem:
Wspomnienie n. 01, jak to wbiegl na estrade i z parszu, jeszcze nie zasiadlszy, zaczal sonate op.22 Beethovena. No i ekspozycja, to byla masakra i gonitwa po klawiszach. Powtorzyl, zgodnie z obowiazujacym kanonem, i bylo przewspaniale!
Wspomnienie n. 02
Pobieglam z wyswiechtanym egzemplarzem sonat Beethovena po autograf. Mialam wowczas wiosen z 17. Popatrzyl wyrozumiale i tylko zapytal, ktora sonate gram. Op.10 n.3, D-Dur. A (i tu oko blysnelo) – tam jest taka piekna czwarta czesc, to jedna z moich ulubionych. 🙂
Wspomnienie n.03
Jako iz nalezalam do elyty, a czasy byly jeszcze normalne, podcwiczywalam sobie w Filharmonii Lodzkiej. I przychodze ci ja sobie o poranku, wdziecznie usmiechajac sie do portiera, wchodze na zaplecze, gdzie stoi „moj” fortepian i coz widze – na fortepianie spi Richter. Poprzedniego dnia mial recital, to musial potem pocwiczyc, a ze cwiczyl do czarnego poranka, to mu sie i usnelo.Bardzo byl skonfudowany, a ja za smarkata, zeby go z tej konfuzji wyciagnac. Cos tam obrocilam w zart, ale zmyl sie. Gdyby to bylo troche pozniej, pewnie poszlibysmy na herbate do bufetu. Jak do tego wracam, zawsze mam wyrzuty sumienia.
Urbanie, wszystkie wiesci o Polonii w Afryce biore bez zastrzezen. Wsrod znajomych mam takich „Afrykanczykow”, wiec serce sie rwie.
A tak jeszcze WszystkoSwietnie, ciekawam, czy ktokolwiek zapalil jakakolwiek swieczke w Harbinie w Mandzurii. Ktokolwiek widzial, ktokolwiek czyta, ktokolwiek wie…
Juz ostatni WszystkoSwietny wpis.
Dziele sie Krystyna Skarbkowna. Nie wiem, czy to z tych Skarbkow Chopkowych, czy innych, nic mnie to zreszta nie obchodzi, ale swieczka migoce. Radosnie.
http://www.gazetagazeta.com/artman/publish/printer_12108.shtml
Urbanie, wielkie dzieki, bo to po afrykanskich tropach trafilam.
Zawsze staram sie w tym okresie odkryc i wyszukac kogos nieanonimowego, a zapomnianego. W ubieglym roku byl to inzynier Abakanowicz, dzieki ktoremu Sienkiewicz Quo Vadis popelnil, w tym – Krystyna Skarbkowna. Dalej siegac pamiecia nie bede, bo to blog muzyczny. 🙂
Wspomnienie Anderszewskiego o Richterze 😉
http://www.anderszewski.net/writings/index.cfm?writing_id=6
Tereniu, a on naprawdę leżał NA fortepianie? Nie było mu za twardo? 😯
Nie było mnie od czasu konca konkursu dlatego pozwole sobie na przemyslenia na temat ostatnich postow. Ucieszyłem się gdy zobaczylem nazwisko Andrzeja Czajkowskiego w tekscie i linki do Jego strony, za co dziękuje. Pamietam jak kilka lat temu odkrywalem A.CZ za sprawa programow Webera i było to dla mnie coś bardzo miłego. Mozart i Schubert w Jego wykonaniu to kapitalna rzecz. Szkoda że Ryszard Bakst nie ma takiej strony. Gilbert i jego NY rzeczywiscie fatalnie brzmia, ale to chyba problem wiekszosci oskiestr w Stanach. Wystarczy posłuchac Cleveland albo Metropolitan żeby miec tego dosyc na dłuższy czas. Ostatnio gdy patrzyłem na jakies zdjecie wykrzywionego de Pachmanna zdałem sobie sprawe ze Bozhanov nasladuje go na całego. Nawet w graniu. A Richter ma wiele ciekawych wspomnien i przygod tego rodzaju. Pozdrawiam
Wzajemnie 😀
Stanisław Dybowski co prawda twierdzi, że Bozhanov małpuje Richtera, ale to chyba wszystko jedno.
Pamiętam, jak Jacek Kaspszyk na studiach naśladował satyrycznie wielkich dyrygentów i potem tak mu to weszło w krew, że sam zaczął tak dyrygować 😉 Ale w końcu odnalazł własny styl.
Lezal NA fortepianie, przykryty pokrowcem. Na temat twardosci nie dyskutowalismy. Mowie, ze za smarkata bylam. Teraz na pewno podlozylabym poduszeczke, zaspiewala Wokalize Rachmaninowa z wszystkimi mozliwymi septymami i rozna takie. Wtedy bylam raczej wystraszona. No bo wyobrazcie sobie – stoi fortepian, a na nim lezy CIALO. Pod pokrowcem. To czlowiek nie wie, co to za zwierz. Przecie.
No, jakbyś mu zaśpiewała Wokalizę, to chyba by Cię udusił 😈
Pobutka.
Obiecane Koneksje.
A propos Quo Vadis – w muzeum kopalnii diamentów, tzw. Big Hole w Kimberley, znajduje się bardzo stary egzemplarz Quo Vadis wydany w Londynie po angielsku.
Witam
Albo by mnie udusil, albo – jezeli juz zupelnie mu przeszlo – bysmy sie szczerze usmiali. 🙂
Urbanie, wielkie poranne dzieki. Bardzo, bardzo ciekawe. To Quo Vadis bylo rzeczywiscie kultowe. Kiedys za 2 euro kupilam na pchlim targu zgrabnie odchudzone wydanie dla ludu z ilustracjami Styki. Dosc wyczytane, pewnie dlatego tak tanio. 😉
Tyle tematów, za dużo, żeby od razu wszystko ogarnąć. Słuch absolutny to nie ja, na zmniejszonych septymach się nie znam i w ogóle na muzyce słabo, więc może te dzieci polskie.
Pierwszy transport polskich dzieci w liczbie około 500 popłynął już w 1940 roku do Australii na Batorym. Miały być z Batorego wyokrętowane w Kapsztadzie, aby dalej płynąć brytyjskim transportowcem. Urządziły strajk głodowy i ostatecznie Batory popłynął aż do Australii.
Wielka akcja transportowa rozpoczęła się w 1943 roku po opuszczeniu ZSRR przez Armię Andersa. Jak zapewne wszyscy tu wiedzą, wbrew umowie Sikorski-Stalin do polskich obozów wojskowych oprócz żołnierzy przyjmowano cywilów, w tym kobiety i dzieci. Ponieważ Rosjanie przydzielali racje żywnościowe oficjalnnie dla faktycznego stanu żołnierzy, a faktycznie dla 25-50 % faktycznego stanu, w obozach panował głód. Był to podstawowy powód, dla którego gen. Anders starał się możliwie szybko ZSRR opuścić, co było także życzeniem Stalina, choć propaganda temu zaprzeczała. Dylemat był poważny, ponieważ szybkie opuszczenie skazywało praktycznie na śmierć tych, którzy nie zdążą dotrzeć do polskiego wojska, zwlekanie prowadziło do śmierci wielu z tych, którzy już dotarli.
Ewakuację przeżyło około 40 tysięcy kobiet i dzieci. Dzieci z matkami po opuszczeniu ZSRR przebywały najpierw w Iranie. Opiekunką sierot w jednym z obozów była Hanka Ordonówna, która zmarła pełniąc tę funkcję.
Plan „rozlokowania” dzieci był opracowywany długo i na długo. Transportowano sieroty, a czasem dzieci i kobiety, do różnych zakątków świata – kilku państw afrykańskich, Indii (Batory w grudniu 1944 wypłynął do Indii (obecnie Pakistan – port docelowy Karachi) wioząc 900 polskich sierot), Nowej Zelandii, Meksyku, Kanady i kilku innych państw. Nie wiem, ile dzieci ewakuowanych było lub wkrótce stało się sierotami, bo można znaleźć dane bardzo różniące się między sobą.
Oprócz losów po dotarciu do miejsc przeznaczenia, warto, jeśli ktoś nie zna, poznać losy sprzed ewakuacji. Najlepiej czytając Wańkowicza „Historię rodziny Korzeniewskich”. To cienka broszurka. Może wydawać się niewiarygodna, ale jest bardzo zbieżna z opowiadaniami mojej babci, która po wojnie wróciła z Kazachstanu. Także z opowiadaniami mojego kuzyna, który po wojnie budował kopalnię w Workucie.
Dzień dobry. Ja z kolei o dzieciach polskich nic nie wiem, więc się nie wypowiadam. Ale Rodzinę Korzeniewskich Wańkowicza czytałam dość dawno, jeszcze za głębokiej komuny. Wstrząsająca.
Może przesadziłem pisząc, że ci, którzy spóźniki się do polskiego wojska, byli skazani na śmierć. Wielu spóźnionych zasiliło Armię Berlinga. Właściwie Berling był już w Armii Andersa, ale został, żeby współtworzyć I Dywizję już pod opieką władzy radzieckiej. Co do pobudek, różne wersje można spotkać. Jedna – uzgodnienie tej sprawy pomiędzy Andersem i Berlingiem dla ratowania spóźnionych, druga – Berling był agentem NKWD i został wbrew rozkazowi, aby umożliwić wejście do Polski „polskiego wojska” całkowicie podporządkowanego ZSRR. Obie są potwierdzane relacjami „naocznych świadków”. Myślę, że obie wersje mogą być prawdziwe. Jeżeli Berling uzgodnił z Andersem swoje pozostanie, i tak musiał zostać „wbrew rozkazowi”. Mógł zgodę Andersa uzyskać namawiając go do ratowania spóźnionych na polecenie mocodawców z NKWD.
Berling był agentem NKWD bez wątpienia, sam pisze w swoich pamiętnikach o zażyłych stosunkach z Mierkułowem. Sąd wojenny Armii Andersa skazał Berlinga na karę śmierci za dezercję.
Szanse na przeżycie dzięki wstąpieniu do I Dywizji WP mieli młodzi mężczyźni i część młodych, zdrowych kobiet. Starsi cywile obojga płci i dzieci już tych szans nie mieli. Byli kierowani do kołchozów kazachskich jako darmowa siła robocza.
Korzystając, że poza Panią Teresą wszyscy jeszcze śpią, wypowiem się na inne tematy.
Badenische Anilane und Soda Fabrik to w tej chwili potężny koncern światowy o zmiennych powiązaniach, bo ciągle coś z posiadanych całych firm sprzedają i kupują. Jakiś czas temu do spółki z Gazpromem założyli Wingaz zapewniający dystrybucję rosyjskiego gazu w UE. Sądzę, że firma wspomagająca Instytut w zakupie Stainweya należy do lobby domagającego się od Polski poddania umowy gazowej kontroli Komisji UE, a to dlatego, że w ich interesie leży nabywanie przez Polskę rosyjskiego gazu poprzez Ruhrgaz a nie bezpośrednio gazociągiem jamalskim.
Ten gaz w tle tylko, bo w istocie impreza wydaje się wręcz niezwykła biorąc pod uwagę jej oba dni. Ciekawe, że pisząc o fortepianie wspominają tylko fabrykę w Hamburgu, jakby tej macierzystej w USA nie było.
Hanka Ordonowna pozostawila po sobie przepiekne wspomnienia wydane w 1948 roku przez Instytut Literacki w Bejrucie. Nie wiem, czy ukazaly sie w Polsce. Publikowala pod pseudonimem Weronika Hort.
A z blizszych nam czasem – autor „Obledu”, Jerzy Krzyszton, byl jednym z takich dzieci i „Krzyz Poludnia” i „Wielblad na stepie” wlasnie o obozach przesiedlenczych na Bliskim Wschodzie traktuja.
Bobiku, niedługo będą homary plastykowe o smaku i zapachu naturalnych nie do odróżnienia nawet dla piesków. I tylko za 2/3 ceny naturalnego. W tej chwili są już prototypy, ale w sprzedaży wychodzą w cenie trzech homarów naturalnych i nie ma popytu 🙂
Lajza, Stanislawie. W swietle powyzszych informacji postuluje wyprodukowanie fortepianu z napedem gazowym. Dziwie sie, ze Orlen jeszcze nie wpadl na to po poprzednim konkursie. 😉
Tułacze dzieci były wydane ostatnio w 2007 roku. Autor – Hanka Ordonówna. Właściwie te dzieci były jakby w ubocznym nurcie ewakuacji, który ostatecznie trafił do Libanu i do końca pozostawał w obozie.
Krzysztoń to autor wstrząsający. Obłęd to jedna z najlepszych polskich książek ostatnich kilkudziesięciu lat. Jesli ułożyć listę dwudziestu, Obłęd musi się tam znaleźć. Jeżeli na liście wybrać po jednej najlepszych autorów, obłęd powinien zmieścić się w dziesięciu, choć w takim przypadku na pewno będą kontrowersje przy zaakceptowaniu całej listy.
Pomysł ciekawy. Może nie do celów konkursowych i w ogóle koncerowych, ale do kameralnych to były takie instrumenty ze świecznikami. Jakby zamiast świeczek były lampy gazowe, byłoby całkiem całkiem.
A zresztą prawdziwy napęd też można gazowy zrobić. Też nie do koncertów z wirtuozami, ale w ramach konkurencji z Yamahą zrobić instrument komputerowo zapamiętujące wszystkie cechy uderzeń wirtuoza, aby potem odtwarzać jego grę. Yamaha stosuje napęd elektryczny, Stainway sponsorowany przez BASF może skonstruować gazowy.
Jako osobie starożytnej mnie BASF kojarzy się z taśmą do magnetofonów studyjnych i z cennym do niej lepikiem, którzy przywozili szczęśliwcy z podróży z Zachodu. Na takim materiale powstawała klasyka tzw. muzyki na taśmę. 🙂
Moze byc jeszcze fortepian przejezdny do dawania koncertow w kazdej chwili i w kazdym miejscu, fortepian latajacy i machajacy jednym skrzydlem. Fortepian kroczacy na trzech nogach dla lubiacych zwiedzac. Fortepian machajacy ogonem (specjalnie dla Bobika), fortepian „stoliczku nakryj sie”.
W gruncie rzeczy szalenie inspirujacy ten fortepian.
Postuluje rowniez naped gazowy do przewracania kartek w nutach. Zbawienne w muzyce kameralnej.
A co do Krzysztonia – mowie dziesiec razy TAK! 🙂
A teraz niestety ojczyzna mnie wola, wiec opuszczam Dywanik. Ale wroce, wroce.
Fortepian „stoliczku nakryj się” też dla mnie! 😀
A te plastikowe homary nie są przypadkiem robione z okropieństwa pod nazwą surimi? 👿
Jak już mowa o usprawnianiu fortepianów, to trzeba by wreszcie wykombinować taką ich powierzchnię, po której karty by się nie ślizgały. 😆
Dla szerokich mas najważniejszym chyba wynalazkiem BASF jest styropor znany nam w formie styropianu. Taśma magnetofonowa to wynik wieloletniej współpracy z Agfą, która przed wojną była firmą niemiecką, a po likwidacji IG Farben (były tam i BASF i Agfa i Bayer) stała się firmą belgijską z siedzibą w Mortsel, gdzie była siedziba firmy od papierów fotograficznych Gevaert, z którą Agfa weszła w spółkę. Agfę, a potem Gaveart wykupił Bayer.
Były taśmy firmowane przez BASF i przez Agfę. Były jeszce doskonałe tasmy ORWO profesjonalne, które, jak podejrzewam, też były produkowane przez Agfę. A może ktoś wie coś dokładniejszego na ten temat.
Mogę jeszcze dodać, że w firmie Agfa-Gevaert częstują gości wyjątkowo dobrym jedzeniem, ale to informacja raczej dla sąsiadów.
Wracając do BASF właaśnie sobie przypomniałem, że finansują w skali światowej badania naukowe roślin (Plant Sciences), co mi się bardzo podoba jako ojcu takiego badacza roślinnego. Co prawda córeczka nie brała udziału w badaniach przez nich finansowanych, ale im więdzej pieniędzy na takie badania idzie, tym lepiej.
Nie z surimi, z poliuretanu wynalezionego w firmie Bayer.
Drobna popraweczka – nie „Anilana” tylko „Anilina” „Badische Anilin und Soda Fabrik” – bo zaczynali i do dzisiaj zajmują się barwnikami do tekstyliów, druku etc.
Tematykę początków taśmy pamiętam z nieocenionej książki Prof. Kominka „zaczęło się od gramofonu…”
Do fortepianu z nutami zamontowałbym do wyświetlania nut promter obsługiwany zdalnie – już by żadna dziewuszka biustem pianisty nie rozpraszała (a propos wspomnienia PA o Richterze) 😉
Stanisławie Obłęd Krzysztonia to nie jest wcale taka wybitna rzecz. Ta książka zdobyła powodzenie tylko dlatego, że brakowało książek polskich autorów o takiej tematyce, brakowało książek podobnych traktujacych o obłędzie w tak naoczny i obszerny sposób. Ale nic poza tym ta książka nie oferuje, obłęd samego Krzysztonia to rzecz zupełnie nie atrakcyjna dla czytelnika, poziom warsztatu pisarskiego tez nie za wybitny. Mnie ta książka mocno rozczarowała w młodości, ledwie zjadłem te trzy tomiska. Obłęd Krzysztonia nie zastanawia, nie boimy się go. Co innego np. Komornicka.
Dlatego nie widzę tej książki w takich rankingach najlepszych książek ostatniego półwiecza w Polsce. Zdecydowanie nie. Powiem więcej ta powieść to kicz. W Niemczech , gdzie autorów z obłędem było przez wieki dziesiątki, Krzysztoń nie zwróciłby większej uwagi. Tylko w Polsce z braku laku…
Kanibalu, mogę przyjąć, że można mieć różne opinie na temat warsztatu literackiego Krzysztonia, ale nie zgodzę się z uznaniem jego dzieła za kicz.
Nie bijmy się o Krzysztonia, nie ma po co.
Stanisławie, z tego, co pamiętam w swoich czasach radiowych, taśma ORWO była enerdowska, a zarazem gorsza; ceniło się przede wszystkim BASF. Oczywiście AGFA-Gevart też chodziła, chyba nawet wtedy najczęściej, i też była ceniona.
Żeby było łatwiej i prościej, ten BASF, który będzie Panią Kierowniczkę gościł, nie ma nic wspólnego z tym od taśm. Tamten razem z Agfą kupili dawno temu Francuzi i teraz nazywa się EMTEC. Tym sposobem zatarli ślady po IG Farben, ale chyba też po niemieckiej jakości, bo w zeszłym roku kupiłem opakowanie ich płytek i co druga była z wadą fizyczną, widoczną gołym okiem. W sklepie przeprosili, dali mi w zamian tajwańskie i więcej tego nie sprowadzają.
kod 1861 – wydano pierwszą gazetę w języku grenlandzkim.
😀
Gdybym był źłośliwy napisałbym nie ma o co , ale nie jestem : ) uważam tylko że Krzysztoń nie mieści się w kanonie polskiej literatury współczesnej, a umieszczanie go na jakiś listach w pierwszej 10 to gruba przesada. Tylko tyle. Czy Ryszard Bakst wykonywał Obrazki z Wystawy , albo sonaty Haydna? Wie ktoś? Dziwnie ostatnio polubiłem tego pianiste, ale poza płytami winylowymi ciężko o cokolwiek. Ktoś z Państwa słyszał Baksta na żywo? Czy w Reminescencjach muzycznych Weber coś poświęcił Bakstowi?
„Ale spróbuj opowiadać doktorowi o zmniejszonych akordach septymowych! ”
Powinien porozmawiać z tym Panem:
http://www.oliversacks.com/books/musicophilia/
O Krzysztonia kłócić się nie mam zamiaru, ale jak już mowa o literaturze obłędowej, to w ramach lojalności gatunkowej przypomnę pieski wątek u Gogola, w „Notatkach szaleńca”, gdzie popadający w obłęd bohater zaczyna podsłuchiwać gadające i piszące do siebie psy, a potem przechwytuje ich korespondencję.
Z rodzinnych opowieści wiem, że to mój prapraprapradziadek, Łapientij Ogonowicz Mordasow, podsunął Gogolowi ten pomysł, ale nie doczekał się żadnego oficjalnego podziękowania, ani nawet głupiej dedykacji. 👿
Poproszę P.T. Dywanostwo o pomoc:
W jakim utworze muzycznym jest wyeksponowana partia tuby w typowych dla tego instrumentu rejestrach 🙂
Niestety koncerty pisane dla tuby w partii solowej wchodzą w rejestry wysokie.
Na szybko jest II symfonia Mykietyna, ale ten wstęp jest dość krótki.
Merci de la montagne,
sługa uniżony G.P.
p.s. chodzi oczywiście o rozpoznawanie dęciaków blaszanych, którym to pani od muzyki katuje Gostkównę.
Puzon i trąbkę załatwiłem fortelem, puszczając dziecku „Blue Train”. Róg też w miarę łatwo wychwycić, ale tuba?
Muszę sprostować a właściwe uściślić. Ślady po IG Farben zostały „zatarte” nie skutkiem jakiegoś francuskiego spisku ale w ramach ustaleń konferencji poczdamskiej (4 D – demokratyzacja, demilitaryzacja, denazyfikacja i dekartelizacja). Dyrektorzy IG Farben zostali osądzeni w osobnym procesie norymberskim co im się należało za sam Cyklon B. W 1952 r. IG Farben zostało zlikwidowane i ustanowiono 3 następców – BASF był jednym z nich.
BASF się nie wstydzi swojej historii. Tu jest wszytko doskonale opisane:
http://www.basf.com/group/corporate/en/about-basf/history/1925-1944/index
Co do taśm miała w l. 70-tych duże poważanie taśma 3M Scotch – od której wzięła się gwarowa polska nazwa dla taśmy montażowej.
A Bułhakow „Psie serce” to tez od Mordasowa zmalował ?
Krzysztonia proszę jednak nie szargać. To jest szacowny „Kaskader” literatury PRL i jego miejsca w historii nie da się skanibnalizować.
CO do tuby – googlować Zdzisław Piernik – Capriccio na Tubę Pendereckiego może albo Szalonka Piernikiana per tuba solo ?
Tu linki do nagrań we FLAC Pana Zdzisława Piernika
http://www.avantgardeproject.org/agp146/index.htm
Piernik, no właśnie. I nawet FLACzki są w necie. No, no…
Dzięki.
Z BASF i EMTEC sprawa nie jest taka prosta. Różne zakłady i wydzielone części koncernów bywały kupowane i sprzedawane. BASF w mariażu finansowym z Agfą firmował własną nazwą gorszą produkcję taśm, ale i były BASF z wyższej półki prawdopodobnie produkowane w zakładach Agfy. BASF sprzedał te swoje i one zasiliły EMTEC, którego nośniki są w samej rzeczy byle jakie. Kasety magnetowidowe wytrzymują krótko, a nieraz od początku są do niczego.
Ale ORWO produkowało byle co masowo, ale taśmy ORWO Profffesional są bardzo dobre. Nie do kupienia na szpulach, bo nagrywało się i odtwarzało z „naleśnika” dającego taśmie oparcie tylko od dołu. Podejrzewam, że były produkowane przez Agfę, ponieważ wiele najlepszych wyrobów „enerdowskich” wytwarzano w RFN. Ale zakłady ORWO to przedwojenna Agfa i mogli mieć urządzenia do produkcji bardzo dobrej taśmy, mogli też korzystać z konsultacji w Agfie przy modernizacji linii produkcyjnej. Ale kontrast jakościowy pomiędzy popularną taśmą ORWO i profesjonalną jest po prostu niesamowity.
Może nie powinienem podrzucać, ale tak ukradkiem zerknąłem co u ‚spiskologów’ słychać, a tam proszę, kolejny spisek, akurat muzyczny…
http://newworldorder.com.pl/artykul,2610,Dlaczego-zmieniono-stroj-instrumentow-muzycznych-na-A-440-HZ
—
Co do IG Farben owszem, ale można też przypomnieć, że do pewnego stopnia było to przywrócenie stanu wcześniejszego, zanim BASF, Agfa, czy Bayer połączono w jeden koncern.
Dobrze, że podrzuciłeś, bo nie znałem tego miejsca. Nigdy dość wiedzy o knowaniach.
Dzisiaj mnie prześladują znaczące kody. Proszę bardzo – 1934. Działo się wtedy.
Ano działo się – moi Dziadkowie się pobrali, co zapewne teraz czyni możliwym moje klepanie w klawiaturę na Dywanie 😀
Bułhakow kombinował sam, natomiast inny mój odległy przodek, Perro Loco de Extremabzdura, wymyślił pewemu pisarzowi opowieść, z główną postacią odbijającą korzystnie swym zdrowym, psim rozsądkiem od szaleńca Don Kyszkota. Postać ta nazywała się Sancho Pansen (od niemieckiego Pansen, żwacz – ulubionego przysmaku mojego przodka) i początkowo była, rzecz jasna, psem. Ale ten hiszpański pismak wziął i Sancha uczłowieczył, Kyszkota również, czyniąc go na dodatek głównym bohaterem, nazwiska dla niepoznaki nieco przerobił, a potem udawał, że to wszystko w jego własnej głowie się ulęgło. Też coś! 👿
Zawsze mówię, że mądre psy nie powinny się zadawać z literatami. 🙄
Nie zgodze sie, Bobiku! Gdyby Ferdynand Wspanialy nie zadawal sie z Kernem, nikt by nie znal jego bogatej biografii i nie wiedzial, ze hotel bez windy jest jak stol bez nog, jak chleb bez masla, jak herbata bez cukru, jak wazon bez kwiatow, jak fortepian bez klawiszy, jak woda sodowa bez gazu.
A wiedze te zawdzieczamy komu? Ferdynandowi Wspanialemu, ktory wspanialomyslnie zezwolil spisac swe wspaniale wspanialosci wspanialemu Kernowi.
Krzysztonia bede bronic. Nawiasem mowiac ubiegle wakacje spedzilam czesciowo na saczeniu „Poczty literackiej”, ktora pamietam z mlodych lat. 🙂
Dzieki za pasjonujace informacje o AGFA, ORWO, BASF i innych tajemniczych kryptonimach. 🙂
Kern był przede wszystkim zdeklarowanym psiarzem, a dopiero potem pisarzem, o czym wuj Ferdynand świetnie wiedział, więc zrobił wyjątek. 😎
Czcigodny Don Bobico,
Wasza Miłość raczy nie zapominać o „Rozmowie psów”, którą imć Cervantes spisał i mowie ludzkiej przyswoił.
O! Właśnie!
A propos, znalazłam ładną historię psów hiszpańskich i majorkańskich, z zacytowaniem tegoż Cervantesa 🙂
http://www.psy24.pl/2643-DOG-Z-MAJORKI-El-perro-de-presa-mallorquin.html
Ha! Niby miało to być zadośćuczynienie, a tak naprawdę w dziele tym Cervantes oczernił nas, opowiadając na przykład takie podłe bajędy, że napadamy na byki i odgryzamy im uszy!
Haniebnie z bykami obchodzili się Hiszpanie, a nie psy. 👿
Jak już koniecznie nam się chce dołożyć, to można przynajmniej zgodnie z prawdą. Króliki i zające wiedzą, że jest za co. 😳
po tym wszystkim wyrażenie „stroić się przed wyjściem” nabiera całkiem nowego znaczenia… 🙄
http://www.sviatoslavrichter.ru tą stronę oczywiście znacie?
Podam jeszcze jeden skandaliczny przykład wykorzystania psa przez literata. Inny z moich przodków, owczarek niemiecki z Pragi czeskiej, Hundrick von Begraben, zakopał w ogrodzie wspaniałą kość. Kilka dni później poszedł ją wykopać i – o rozpaczy! – znalazł na jej miejscu tylko spasionego robala. Wyszczekał swój żal fałszywemu „przyjacielowi”, niejakiemu Franzowi K., który natychmiast poleciał do domu i spisał całą historię, zmieniając zaledwie kilka detali. Oczywiście „zapomniał” zaznaczyć, kto był rzeczywistym autorem, a potem już nikomu nie przyszło do głowy, żeby to sprawdzić. 👿
Don Bobico, Wasza Miłość winien tłumacza winić. Imć Cervantes pisał tak:
„Este tal Nicolás me enseñaba a mí y a otros cachorros a que, en compañía de alanos viejos, arremetiésemos a los toros y les hiciésemos presa de las orejas. ”
„Hiciesemos presa de las orejas” wykłada się: „byśmy za uszy chwytali”, nie zacz „byśmy uszy odgryzali”.
Okej, może tu tłumacz rzeczywiście trochę przesadził, ale z chwytaniem byków za uszy Cervantes też pojechał po bandzie. Propagowanie tak niebezpiecznych dla psów czynności nie może wzbudzać mojego zachwytu. 🙄
No i te szkaradne dwuznaczności… Pozornie określanie szczeniąt jako los cachorros jest całkiem w porządku, ale jak się dokładniej wsłuchać, zwłaszcza polskim uchem, to czy przypadkiem nie zakrawa to na obelgę? 👿
Cervantes jako Hiszpan inaczej to widać odczuwał. 😉
A „los cachorros” to nie tylko szczenięta, ale i np. wilczki, lewki, tygryski czy niedźwiadki, więc nie tylko psy mogłyby mieć wątpliwości…
Fakt, mogłyby. 😉 Ja też bym mógł jeszcze jakieś pretensje do C. wnosić, ale właśnie zjadłem kolację, a po kolacji żaden pies nie jest w stanie się na poważnie denerwować i oburzać, więc teraz przez jakiś czas będę cichy Don Bobico. 😀
Lewki albo niedźwiadki jako kaczorki, to dobre 😆
Chciałam wymyślić jakiś nowy wpis, żeby Was z czymś zostawić, ale cały wieczór szukałam aparatu, który gdzieś byłam uprzejma posiać, i wściekła jestem, bo go nie znalazłam i nawet nie mam wyobrażenia, gdzie może być. Mam drugi, ale bez karty… Tak więc z tego wyjazdu zdjęć nie będzie 🙁
Biorę za to maluszka, bo w hotelu jest darmowe wifi – tak przynajmniej piszą. Ale i tak coś do pisania będzie dopiero po jutrzejszym intensywnym dniu, który dosyć późno się skończy… Wcześniej mogę się najwyżej zameldować.
Nie wiedziałam, że Mannheim i Ludwigshafen to właściwie jedno miasto – to bardzo zabawne, bo Mannheim to Badenia-Wirtembergia, a Ludwigshafen to Nadrenia-Palatynat. W tym pierwszym będę spać, w tym drugim są imprezy, na które jadę.
Zaraz pójdę spać, bo tym razem muszę zerwać się o godzinie, której naprawdę nie ma. Wystarczy wspomnieć, że odlot o 6:25… Będę „Pasażerem do Frankfurtu”, ale mam nadzieję, że ostatecznie akcja nie będzie taka głupia jak u Agatki, bo to zdecydowanie najgorsza jej powieść sensacyjna, choć z motywami muzycznymi, głównie wokół Wagnera. Nie będę się rozwodzić, bo literatura nie warta 👿
To dobranoc! 😀
1635 – rok zapewne znamienny, ale niech mu bedzie.
Aparat koniecznie, poprosze. A teraz w Morfeja, choc nie bardzo wiem jak, bo pranie, wszystko rozbebeszone, mokre. Chyba wyjme spiwor. Uff, ciezkie jest zycie artysty ze zbyt wieloma umiejetnosciami.
Wspomniany wyżej Wagner dla Naszego Pielgrzyma do Badenii-Wirtembergii / Nadrenii-Palatynatu 🙂
O, … . Człowiek patrzy na świat i nic nie widzi. Słucha i nie słyszy. Moja wiara nakazuje przyjąć za fakt, że diabeł nie śpi i knuje bez przerwy. Ale żeby to tak sprytne było, żeby w Rockefellera się wcielać. Wychodzi, że łównie muzycy francuscy przeciwko spiskowi występowali i nie chcieli dać się oddzielić. Ciekawe, że kraj tak laicki największy odpór dał szatanowi. Ale 432 i tak nie przyjął.
Jakby tak jeszcze trochę pododawać i pierwiastki powyciągać, niejednego jeszcze „odkrycia” byśmy dokonali.
Przegapiłem odlot. W TV nie pokazywali, a szkoda. Dlaczego pokazują panienkę, która zajęła 16 miejsce na jakichśtam zawodach, a Kierownictwa tak znaczącego organu nie. 🙁
Mam nadzieję, że aparat się znalazł. W ostateczności kartę chyba można dostać nawet na lotnisku we Frankfurcie. Na Okęciu o 6 rano wykluczone. Spora karta kilkanaście EUR może kosztować, o ile nie przeznaczona do warunków ekstremalnych.
Badenia-Wirtembergia czy Nadrenia-Palatynat (jak Palatynat ładnie brzmi w porównaniu z Pfalz) wszystko jedno. I tu i tu bardzo dobre wina robią, tylko niesłychanie trudno je kupić. W sklepach, nawet tych wyspecjalizowanych, króluje słodkawe i słodkie paskudztwo o zawartości alkoholu 6-9%. Nie chodzi o to, że upić się nie można, tylko o to, że przerywając przedwcześnie proces fermentacji uzyskują wino słodsze, ale niedokończone. Ale dobrze szukając można znaleźć produkty godne winnego smakosza.
Bobiku, toć już w Rzymie na er przełomie któryś Twój przodek o zjawisku metamorfozy opowiadał, a niejaki Owidiusz nędznie to wykorzystał na długo przed K. Robal nie robal metamorfoza jest metamorfozą.
Witam, Stanislawie. Wiadomo, media spia albo nie cala prawde mowia.
Zaiste, prawde o tych winach Waszmosc prawisz. Konsekwencje takiej niedokonczonej fermentacji na dodatek sa bardzo, bardzo przykre. Win z Germanii unikam jak ognia. 😉
Witam, Pani Tereso. Przyznam, że też unikam, gdy muszę płacić. 21-35 EUR za butelkę białego wina, to dużo więcej niż za dobre wino trzeba zapłacić we Francji. Ale częstowany nie odmawiam dobrego Rieslinga, czyli tego, co najlepsze Niemcy dodali do historii winiarstwa.
Heymann-Löwenstein Uhlen ’Blaufüsser Lay’ Riesling 2002 i Keller Kirchspiel Riesling 2003 dla przykładu. Albo tam, gdzie PK, Forster Pechstein Riesling 2001 od Dr. Bürklina-Wolfa z Palatynatu. W ogóle w Niemczech, jak ktoś chce wino dobre produkować, najpierw o tytuł doktora się stara.
Ech, winiarze… Ja poszukiwać nie będę 🙂
Na razie wylądowałam w hotelu w Mannheim i czekam na jakieś wieści. Tu piękna złota niemiecka jesień, ale szaro. Dobrze, że choć nie pada i ciepło. Mieszkam jakoś na uboczu, ale już przejeżdżałam koło śmisznej secesyjnej wieży ciśnień, która jest tu jednym z głównych zabytków.
Aparat się nie znalazł, naprawdę przykro mi 🙁
to niemieckie złoto jest szare? 😯 się dzieje po tych zagranicach, oj dzieje…
Racja, Stanisławie. Tym Owidiuszem też się zajmą nasze pieskie służby. Nie będzie Rzymianin pluł nam w ogon! 😈
Szare na złote. A jeszcze leciałam złotym, nie szarym, samolotem. Powiedzieli, że on jest specjalny złoty z okazji czegoś tam i jubileuszu LOT-u. Widziałam tylko śmigło, bo wchodziłam i wychodziłam przez rękaw.
Kierownictwu się udało z tą złotą niemecką jesienią. Jeszcze tydzień temu była szara i nagle, w ciągu kilku dni zdołała się przebarwić. 🙂
Niemieckich win w Niemczech zwykle wybór jest na tyle duży, że można jakieś przyzwoite wybrać nawet bez gorączkowego szukania, czyli z palcem w Pfalzu. 😆
Nieprecyzyjnie się wyraziłem. Tydzień temu drzewa były zszarzałozielone i nagle się zazłociły. Ale na szarówkę ogólną to, niestety, nie wpłynęło.
Też ją mam. 🙁
Szare i złote (między innymi) są francuskie wina z Jury. Ogólnie zaliczane do białych są ich szczególnymi odmianami. Różnica w kolorze dla laika jest trudno dostrzegalna, ale jest. Jednak w tym kontekście szara złota jesień wcale nie dziwi.
Ale zlote to dopiero dźwięki PK będzie dzisiaj i jutro słyszeć. Nie wątpię, że wrażenia będą.
Z aparatem trzeba cos zrobić, bo nie możemy być trwale pozbawieni fotorelacji. A niemiecko-francuskie pogranicze jest warte fotografowania. Na zachód to jeszcze do Francji trochę, ale na południe blisko. Heidelberg pod nosem, trochę dalej Koblencja. Do Koblencji statkiem byłoby fajnie, ale chyba nie o tej porze roku. No i bez aparatu nie warto. Prawie w połowie drogi skała Lorelei.
No to zamiast:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Mannheim-Wasserturm-2005-06-26.jpg&filetimestamp=20050703184407
Zawsze to coś, ale PK by nie szła na kompromis z Pizą, jak to robi autor tego zdjęcia.
Za to pogoda nie taka śliczna…
No i niestety Blechacz nie zagra – zagrypiony, a ja planowałam z nim porozmawiać 🙁 Życzmy mu szybkiego powrotu do zdrowia. Jedna dobra strona tego, to że zamiast niego zagra Trifonov! 🙂 A tak żałowałam, że nie pójdę na jego koncert w Warszawie. Ma chłopak zdrowie, dziś tu, jutro tam…
To idę w miasto.
Pewnie Blechacz jeszcze lepszy, jak dotąd, ale w atmosferze pokonkursowej Trifonow na pewno dostarczy wrażeń, na jakie Kierownictwo czeka. Rozmowa z Blechaczem niezastąpiona, bo, jak pamiętam, Blechacz umie nie tylko grać ale i rozmawiać o muzyce.
się przynajmniej Kierownictwo nie zarazi… 🙄
Najpierw misię czyta „Plastikowy humor”, teraz „Plastikowy fomar” – cieawe, co to za zaraza?… 🙄
😳 ciekawe, cie choroba! 😳
Jeszcze mógłby być komar 😉
Tylko kto robi komary z plastiku? 🙄
Zlotousci:
„pianisci ze Wschodu sa doskonalymi reproduktorami”
Ciekawostki:
„wielcy artysci pili butelke waleriany na 4 godziny przed koncertem”
ja kicham, wiec zamiast waleriany kogelmogel z wkladem, a co do pianistow ze Wschodu – nie mam zdania. 🙂
I jezszcze taki jeden, nastepca slawetnego Paula
http://i.wp.pl/a/f/jpeg/25636/TRDV854499.jpeg
Prawdziwe ciacho. Jak sadzicie, czy dozyje przyszlego KCH? Bo wlasciwie powinno sie go zatrudnic.
Wyobrazacie sobie takiego przystojniaka w Filharmonii? Pod krawatem, a moze w muszcze. A w ogole to kokiet. Na domiar zlego.
Och,jaki piękny ! I jeszcze taki trochę nieśmiały…..a może tylko udaje ? On mógłby chyba nawet dwie pierwsze etiudy z op. 10 naraz grać i jeszcze przepowiadać kto wygra KCh….Ech, są zdolni na tym świecie :))
do wszystkiego…
Bobiczku a jeszcze Porthos J.M.Barriego 😉
miałem nie wrzucać, ale może jednak:
http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101031/REPORTAZ/615753719
brak komentarza….
Ja bym skomentował, ale Pani Kierowniczka mnie stąd wywali … 🙁
Och, a moze to dziewczynka?
http://i.wp.pl/a/f/jpeg/25636/TRDV854383.jpeg
Wielki Wodzu, nie warto I tak wiadomo, ze najlepszymi reproduktorami, etc…
Micu, do psich facetów o rozmiarach Porthosa wolę zachowywać rozsądny dystans. Niechby mieli najzłotsze serce, ale zawsze mogą przypadkowo, niechcący łapą machnąć… 😉
Ja skomentuję, proszę bardzo.
PANIE ANDRZEJU HALUCHU. JA JAKO KRYTYK, KTÓRY ŚLEDZIŁ TEGOROCZNY KONKURS CHOPINOWSKI OD POCZĄTKU DO KONCA I NA DODATEK MA WŁASNE USZY I COŚ SŁYSZY, NIE WSKAZAŁAM JAKO ZWYCIĘZCĘ INGOLFA WUNDERA. WŁASCIWIE PO TAKIM III ETAPIE NIE POWINIEN W OGÓLE BYĆ W FINALE, ALE JEGO SZCZĘŚCIE, ŻE SIĘ W NIM ZNALAZŁ, BO TYLKO DZIĘKI TEMU DOSTAŁ II MIEJSCE PO JEDYNYM UDANYM WYSTĘPIE NA TYM KONKURSIE.
I piszę to jako osoba całkowicie odpowiedzialna za słowa. Mogę mu to nawet posłać pocztą.
Obrzydliwe to wszystko, naprawdę.
„Dziś mylę tonacje i słyszę wszystko o cały ton, a czasem dwa, wyżej, z wyjątkiem nut w basie, które słyszę jako niższe niż są – to wynik osłabienia mózgu i systemu słuchowego, tak, jakby mój słuch się rozstroił.”
hmm…. to by wyjaśniało czemu jak mam gorączkę to słyszę wszystko trochę (mniej niż pół tonu) niżej, a jak już dochodzę do siebie to przez jakiś czas trochę wyżej.
Jawor – witam. Ciekawe, nigdy jakoś nie zauważyłam u siebie czegoś takiego – to widać są reakcje indywidualne. Ale, prawdę mówiąc, bardzo rzadko miewam gorączkę i już trochę zapomniałam, jak to jest 🙂
Mówiłem tu o porządnej gorączce…. przypomniało mi się też, że raz jak grałem przez bardzo długi czas w siatkówkę, a potem wycieńczony zadzwoniłem do kogoś, to wysokość sygnału słyszałem około tercję małą niżej niż zazwyczaj… a po wypiciu butelki wody, i po jakichś 10 minutach wszystko wróciło prawie do normy.
Jeżeli by się jeszcze przyznać do czego innego… kiedyś po kilku nadużyciach alkoholu, zauważyłem tą zależność, że zawsze następnego dnia słyszę dźwięki ok 0,33 tonu wyżej.
Wydaje mi się że właśnie chodzi o zmianę stanu organizmu – jak zaczynam się czuć coraz gorzej, to jakimś sposobem słyszę dźwięki niżej, a jak dochodzę stopniowo do siebie to słyszę je wyżej. Ale nie będę tego już więcej „badał”, no chyba że zachoruję 🙂
To zdrowia życzę 😉
Dorotko, a umiesz zupę z dyni? Bo podobno jest świetna, a ja nigdy nie jadłem, więc może masz przepis? A poza tym to lubię do Ciebie tu zaglądać, tak fajnie jeet żywo i bezpośrednio. Uściski, M
Dzień dobry.
Piszę właśnie pracę magisterską na temat m.in. słuchu absolutnego w pracy muzyka. Czy zechciałaby Pani wziąć udział w ankiecie?
Gmerałam, szperałam w Internecie, a jednak nie udało mi się znaleźć Pani adresu mailowego, dlatego pytam w komentarzu.
A film o Richterze zaraz obejrzę, dziękuję. Fasssscynujące 🙂