Muzyka dawna: orka na ugorze
Piszę o tym oczywiście w związku z audycją w Dwójce, jakiej słuchaliśmy parę dni temu. Ale także w związku z wydarzeniami, które akurat mają miejsce w Stołecznym Królewskim Mieście Krakowie.
Już na dworcu w Warszawie, kiedy wsiadałam do pociągu do Krakowa na kolejne wydarzenie z cyklu Opera Rara, spotkawszy znajomego pedagoga z tamtejszej Akademii Muzycznej usłyszałam od niego najnowsze wieści o wielkiej awanturze. Parę słów wstępu dla tych, którzy krakowskich realiów nie znają. Zespół Capella Cracoviensis został założony 40 lat temu przez Stanisława Gałońskiego. Z założenia miał wykonywać muzykę dawną, której p. Gałoński był entuzjastą; to on także stworzył Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej. A że czasy były takie, że muzykę dawną grywało się na instrumentach współczesnych, tak ją grano. Potem repertuar został poszerzony, p. Gałoński stworzył drugi festiwal, Muzykę w Starym Krakowie, obok orkiestry powstał Zespół Madrygalistów (z czasem coraz rzadziej wykonujący madrygały, a stający się raczej chórem oratoryjnym), a osobno Zespół Rorantystów (w nawiązaniu do wawelskiej tradycji). W sumie więc zespół z tradycjami. Ale z czasem zaczął się artystycznie pogarszać. Nie mówiąc o tym, że i czasy się zmieniały: coraz bardziej dochodził do głosu nurt wykonawstwa historycznie poinformowanego. Nie w Polsce co prawda, ale faktem jest, że p. Gałoński na letni festiwal sprowadzał znakomitych muzyków ze świata. Sama Capella przerzuciła się raczej na muzykę oratoryjną, a z czasem i na współcześniejszą.
Po parudziesięciu latach, jeszcze kilka lat temu, było tak: w Krakowie działało pięć orkiestr (Filharmonia Krakowska, Radiówka, orkiestra Opery Krakowskiej, Sinfonietta Cracovia i właśnie Capella), z czasem Radiówka została zlikwidowana, ale za to powstała nowa młoda Orkiestra Akademii Beethovenowskiej. A jednocześnie – w dawnej stolicy Polski, gdzie słynna była kapela wawelska – ŻADNEGO zespołu muzyki dawnej.
Nic więc dziwnego, że gdy trochę ponad dwa lata temu p. Gałoński poszedł na emeryturę, miasto ściągnęło na nowego szefa Capelli specjalistę właśnie od muzyki dawnej – Jana Tomasza Adamusa, który choć co prawda studiował w Krakowie (ale także w Konserwatorium im. Sweelincka w Amsterdamie), związany jest od lat z Dolnym Śląskiem – stworzył Festiwal Bachowski w Świdnicy i Forum Musicum we Wrocławiu. Z moich obserwacji wynikało, że miał bardzo ciekawe pomysły, które średnio umiał sprzedać. Teraz trafił chyba na takich, którzy mu w tym pomogą. Chyba, że się na nowym miejscu przejedzie, o czym wielu krakusów marzy.
Bo zapowiedział rzecz taką, że w kochanym Krakówku zawrzało. Otóż postanowił, że Capella Cracoviensis zostanie zespołem muzyki dawnej, grającym na instrumentach historycznych. Zapowiedział przesłuchania muzyków, zwolnienia części grupy dętej, zaproponował dokształcanie w zakresie wykonawstwa historycznego przez specjalistów z Zachodu. I ma w tych wszystkich działaniach poparcie władz miejskich (Magda Sroka, wcześniej szefowa Krakowskiego Biura Festiwalowego, a jeszcze wcześniej – Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego, została zastępcą prezydenta Krakowa do spraw kultury).
Zbrodnia! Zamach na czterdziestoletnią tradycję! Jak krzyczą działacze związkowi – to kradzież NASZEGO zespołu! Naszej marki! Melomani starszej daty, także ogarnięci sentymentem do tego, co Capella robiła kiedyś, dołączają do głosów sprzeciwu. Ci młodsi są za nowym nurtem, który Adamus pokazał już w ciągu ostatniego roku. Prasa krakowska także się podzieliła: „Gazeta Wyborcza” jest „za”, „Dziennik Polski” – „przeciw”. „GW” opublikowała ładny liścik. „DP” zapowiada wojnę i publikuje tekst absolutnie kuriozalny. Cytuję:
„Świat przeżywał to w latach 60. i 70. zeszłego wieku, my dopiero teraz: bitwę pomiędzy muzykami etatowymi grającymi na instrumentach współczesnych a wielką rzeszą muzyków grających na instrumentach historycznych, nie mających stałego zatrudnienia. To pod orężem „poprawności historycznej” rozpoczęła się w Polsce walka o państwowe i miejskie dotacje, bez których żaden zespół się nie utrzyma. Do tej pory u nas dotowane były z pieniędzy publicznych orkiestry współczesne, zaś zespoły instrumentów dawnych walczą o utrzymanie poprzez granty na projekty. Zazwyczaj takie zespoły (poza kilkoma wyjątkami) są zbieraniną różnych, często przypadkowych osób. Ale właśnie one zawłaszczają sobie rynek muzyczny, wmawiając słuchaczom, że nie wolno np. Bacha grać inaczej niż na dawnych instrumentach. Najpierw przywłaszczają sobie repertuar, sięgając już nawet po utwory neoromantyczne, a potem starają się zdobyć miejską dotację.
Wszystko wskazuje na to, że taka wymiana muzyków właśnie następuje w Capelli Cracoviensis. Problem w Polsce polega tylko na tym, że zazwyczaj są to muzycy słabsi. Bo w szkolnictwie polskim już od kilkudziesięciu lat jest tak, że kto nie radzi sobie np. na skrzypcach, może studiować skrzypce barokowe, kto źle gra na gitarze, sprawdzić się może na lutni, a słaby pianista przenoszony jest na klawesyn”.
NÓŻ SIĘ W KIESZENI OTWIERA. Przykro mi, że moja koleżanka Agnieszka (dziennikarka pisząca o kulturze, ale nie krytyk muzyczny) dała sobie nakłaść w uszy takie głupoty – przez muzyków starej daty, takich, z których powodu nasze życie muzyczne i szkolnictwo wygląda tak, jak wygląda.
Komentarze
Żal. A nie mogła Pani Kierowniczka wywiesić tego jutro rano? Teraz będę zgrzytać zębami, a kot chce spać i się zdenerwuje. 👿
Sytuacja raczej do przewidzenia. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie obecność pana Magiery. Jeśli pan J.T.Adamus rzeczywiście chce stworzyć rasowy zespół instrumentów dawnych jak i madrygalistów to raczej mógłby znaleźć lepszych doradców niż wspomniany wyżej jegomość.
Wielki Wodzu:
Trzeba było przezornie zaczekać z lekturą do rana, jak ja zrobiłem 🙂
Pobutka.
Dzień dobry. Już kiedyś tu podziwialiśmy ten mundur Andreasa Scholla 😉 Ale ładnie śpiewa też.
Dawny – jeśli mam być szczera, nie znam osobiście ani z osiągnięć p. Magiery, ale z życiorysu na stronie jego zespołu wynika m.in., że studiował dyrygenturę chóralną u rektora Stanisława Krawczyńskiego, czyli, można powiedzieć, jest bezpośrednie powiązanie z tradycją Capelli.
http://www.octavaensemble.com/zygmunt-magiera
Tak w ogóle to też przecież nie uważam, że Adamus to Najwspanialszy Muzyk Barokowy Świata, ale ogólnie jest postacią pozytywną, zawsze chciało mu się robić i wykazywał się dobrym gustem. Na Festiwal Bachowski do Świdnicy trochę jeździłam, programy wrocławskiego Forum Musicum śledziłam, raz nawet pojechałam do tej Świdnicy na sylwestra, kiedy z zespołem Harmonologia robił specjalny koncert (miałam akurat dolnośląską okazję, bo 1 stycznia i tak musiałam być na premierze w Operze Wrocławskiej). Głosy solistyczne też zawsze wyciąga ciekawe.
Smutne, bo jest już coraz więcej muzyków „dawniaków”, którzy jadą na zagraniczne studia, do Amsterdamu czy Bazylei, potem wracają, żeby się podzielić i spotyka ich coś takiego. W oczach miejscowych chałturników i tak będą gorsi, bo grają „na flakach”, „na starociach”, „fałszują”. Ech…
Tak było kilka lat temu w Świdnicy:
http://archiwum.polityka.pl/art/no-to-bach,399638.html
To i owo się od tamtej pory zmieniło. Np. Pilchowie nie są już razem…
Pani Doroto, witam,
No , no ,owszem- milo sie dowiedziec z artykuliku ,ewidentnie pisanego na zamówienie rozsierdzonych krakowskich muzyków, że grający na instrumentach dawnych to odpady ” prawdziwych i jedeynie słusznych” studiów muzycznych.. Miło, nie powiem. A jakieś rzeczowe argumenty?
Fatalne, bo miałam nadzieję – mam nadal-, że Tomkowi Adamusowi się uda cos tam ruszyć..No, ale rzeczywiście: robić przesłuchania, w instytucji artystycznej, fe!
Przypomina sie sytuacja w filharmonii łodzkiej..:(
Czy ma Pani może adresik mailowy Pani , która wysmażyła to dzieło?
Tak na priva, jeśli można prosić..Bo mnie szlag trafił, tak na powitanie w Ojczyźnie po powrocie z Salzburga: tam jelita jakoś nie przeszkadzają wyrobionej publicznośći!
Przepraszam, ale mi się ulało , tak o poranku.
Adresu mailowego AM-S nie mam, ale ona jest na fejsie:
http://www.facebook.com/people/Agnieszka-Malatynska/100000845418963
Jednym słowem, w Krakowie nic się nie zmienia, prócz obiektu aktualnych ataków. Co jest z tymi starymi miastami jak Kraków, czy Poznań, że hodują sobie duszny, zamknięty świat prowincjonalny?
Nie rozumiem, jak się można jelit czepiać. Jeżeli tylko są nadziane odpowiednią zawartością, to jest to jedna z najsmaczniejszych rzeczy w całej lodówce. 🙂
A nie można założyć Capelli Cracoviensis bis grającej HIP, a tę zostawić w spokoju?
Jak mają w tym mieście kasę na pięć orkiestr plus orkiestra HIP, to czemu nie
Bo takie czystki, słuszne czy nie, bardzo mi przypominają zmiany stanowisk po wyborach parlamentarnych.
Rzygać mi się chce od tego wszystkiego, debilnej zawiści, pysznej wyższości, pogardy wszystkiego, co niezgodne z jedynym słusznym poglądem.
Kraków to miasto szacowne i bardzo konserwatywne. Do elementów, które zasługują na zakonserwowanie zawsze należały kadry kierownicze. Również pozycje w świecie sztuki – muzycznym, teatralnym, plastycznym. Także prawo do wyrażania opinii na ważne tematy było przywilejem określonych osób i podlegało ścisłej opiece konserwatorskiej. Niektóre efekty tak pojętego konserwatyzmu mimo wszystko wychodziły pozytywnie, szczególnie w czasach słusznie minionych. Ale Bobika się pozbyli czyli coś w tym systemie się załamało i teraz źle funkcjonuje.
„Na flakach” to grają te artykuły z Dziennika Polskiego, w dodatku mocno przy tym fałszując. Zresztą nie dziw, przy tak zaawansowanym poziomie niewiedzy dotyczącym HIP… Aż się nie chce dalej tego wszystkiego czytać, bo to trujące 🙁
Na ogół opinie Gostka przyjmuję bez dyskusji. Tym razem mam opory. Poziom orkiestr, jaki jest, słychac gołym uchem. Najczęściej po wizycie w filharmonii na koncercie orkiestry z Grenoble, Lipska czy Amsterdamu myślimy sobie, jakby to było, gdyby dyrektor naszej filharmonii mógł wymienić parę osób w naszej orkiestrze na takie, którym będzie się chciało. Ostatnio zauważyliśmy, że to właśnie dokonało się z natychmiastowym efekterm w zakresie estetyki akustycznej. Dlatego nie godzę się na utozsamianie tego rodzaju ruchów kadrowych z roszadami powyborczymi 🙁
Hmmm, Panie Stanisławie, zaniepokoił mnie pan…
Dobry zespół powinien obronić się sam. Na zły zespół będzie przychodziło mniej osób, zły zespół będzie nagrywał mniej płyt, nie będzie dostawał zaproszeń na występy. Popadnie w zapomnienie.
Nie wiem, czy to coś da, ale wpisuję głos poparcia dla pana Adamusa. Dobrze, że jest ktoś, komu „nie jest obojętne”. Takich ludzi powinno być więcej. A muzykom z CC, okopanym na swoich pozycjach obronnych przypominam, że nawet Berlińczycy i Wiedeńczycy mają co jakiś czas sprawdziany umiejętności!!
Mimo wszystko, jacy ci muzycy nie są, jak się czuje człowiek, któremu z dnia na dzień pokazuje się drzwi?
Panie Gostku, tak to działa w krajach normalnych. Przecież u nas nie ma mechanizmu opisanego przez Pana. Grają jak grają i nie ida w zapomnienie, bo sa na państwowych etetach i melomani nie mają wyboru. Nawet jak sale świeca pustkami, nic sie nie dzieje. Zgodziłbym się z troską o samopoczucia muzyka, gdyby on kiepsko grał z winy dyrektora artystycznego, który mu nie zapewnia właściwych warunków do pracy. Ale najczęściej mechanizm jest taki, że muzyk rozpoczynając pracę w orkiestrze gra przyzwoicie, po jakimś czasie, zgrawszy się z kolegami i dyrygentem, gra bardzo dobrze, a potem zaczyna coraz gorzej, bo mu się nie chce. Myśli zupelnie o czymś innym i spóźnia wejścia, albo rozmija się z tempem. Kazdy, kto chodzi na koncerty, zna te zjawiska.
Ci sami muzycy potrafią sie czasem zmobilizować i grac bardzo dobrze – ze świetnym dyrygentem czy świetnym solistą. Ale świetny dyrygent po 1-2 próbach nie zrobi wirtuoza z byle jakiego muzyka. Po prostu wtedy im się chce. Więc jeśli na przesłuchaniu u nowego dyrektora artystycznego muzyk nie jest już w stanie nic z siebie wydobyć, dyrektor nie może kierować się samopoczuciem muzyka. Oczywiście można to zrobić różnie. Np. zebrać zespół i uprzedzić o swoich planach, zrobić kilka prób dając muzykom czas na przygotowanie się do sprawdzianów i otrząśnięcie się z pierwszego stresu. Albo natychmiast wszystkich wezwać i przesłuchiwać po kolei ze świadomością, że grają pod wpływem wielkiego stresu.
Pomijamy tu na razie kwestię pieniędzy. Gdyby muzycy w zespole zarabiali dosteczne pieniądze, nie chałturzyliby i może w orkiestrze bardziej by sie im chciało. Ale wydaje mi się, że w tej chwili też istnieje świadomość, że najwyższy poziom na rynku krajowym też już przynosi efekty finansowe. Choć z drugiej strony wydaje mi się, że w krótkim okresie po przeniesieniu na Ołowiankę nasza orkiestra grała całkiem dobrze, ale nikt tego w kraju nie zauważył.
Tak sobie pomyślałem, że mogę być znów źle zrozumiany. To, co pisałem, nie dotyczy w żadnym przypadku większości muzyków grających w orkiestrach w Polsce. Dotyczy to zapewne niewielkiej części, którzy psują efekt pracy pozostałych.
No właśnie tak mi się wydaje, że trudno się dziwić, że bronią swoich posad. Tylko tak dosyć po polsku to robią… i to niesmak. Nie mogą po prostu zastrajkować, np. zagrać pięknie nieHIPowo??
Każda pliszka swój ogon chwali, więc muszę pochwalić p. Kossendiaka z Wrocławia. Z umierającej orkiestry zrobił jednak zespół, któremu ewidentnie chce się grać. To zupełnie inna orkiestra niż była za pani polityk d’Oedenberg etc itd itp.
Od razu ludzie zaczęli przychodzić na koncerty.
Disclaimer: od dawien dawna nie mam nic wspólnego z Filharmonią im Lutosławskiego!
Tak, rozumiem argument wszechpotężnego etatu. Na zwykłym, abonamentowym, szeregowym koncercie nie byłem od wielu lat, więc może umknęło mej pamięci to, o czym Stanisławie piszesz.
Tak – to fakt. Brak profesjonalnego outplacementu w środowisku muzycznym stoi na przeszkodzie rozwoju tych zespołów na które władze mają pieniądze. Outplacementu takiego nie da się prowadzić ze względu na szczupły rynek pracy dla muzyków. Ale nie oszukujmy się. Tak jak nasza liga w piłkę kopaną nie działa tak nie będzie działać odpowiednio nasza liga filharmoniczna.
Wszak mówił przewodniczący Mao
„Niech zakwita tysiąc kwiatów”
Żebyż to jeszcze słuchaczom się chciało (i kasy starczało)
Słuchać i starych i nowych „flaków”
Jakiż to czas ciemny nastał w Krakowie
Że już prasa miejscowa się pyta
Dawnej czy nowej muzyki to człowiek ?
I jakie kto ma w strunach jelita ?
Krakusi kochani ! – zespół odpowiednio zgrany (także opłacany, dobrany, dyrygowany itd.)
Do śniadania, podwieczorku czy kolacji
Zagra w sposób historycznie poinformowany
Lub też z pominięciem tych informacji 🙂
Analogia z piłką kopaną jest całkiem udana. Inna dziedzina, ale zakłócenie mechanizmów doskonalących talenty podobny. Urzędnicy widzą ratunek w dalszym przeregulowaniu. Projektowany zmiany ustawowe w stosunku do aktorów, jeżeli wejdą w życie, zostaną przeniesione na inne dziedziny artystyczne. Pewnie na muzyków w pierwszej kolejności. Jak chcesz zagrać w kwartecie jazzowym, musisz najpierw uzyskać zgodę dyrektora filharmonii. Nie tędy droga. Z dugiej strony sytuacja, gdy dyrektor teatru ma obowiązek udzielenia urlopu bezpłatnego na granie w serialu, jest równie idiotyczna. Myślę, że dla najwybitniejszych kontrakty zamiast umów o prace są jakimś wyjściem, które przy całym ryzyku będzie się jednak rozpowszechniać.
Kwestie kontraktów to osobny rozdział.
Wszyscy muzycy orkiestrowi są w strachu przed nową ustawą o prowadzeniu działalności kulturalnej, która zakłada kontrakty początkowo roczne, a dopiero po 15 latach muzyk mógłby mieć umowę na czas nieokreslony. No i wszystko oczywiście wiązałoby się z regularnymi przesłuchaniami. Ja rozumiem, że przesłuchania budzą strach. Rozumiem też racje czysto życiowe, jak np. czy jakikolwiek bank da kredyt tym, którzy mają kontrakt na rok i nie wiadomo, co potem.
Tadeuszu – zespół Filharmonii Wrocławskiej ożywił de facto Kaspszyk. Ale ściągnięcie go do Wrocka było rzeczywiście zasługą Kosendiaka. Tak jak stworzenie przy filharmonii orkiestry barokowej. Pierwszy taki przypadek w kraju!
Z Capellą to bardzo trudna sprawa. Ja sama mam sentyment do dawnych czasów pana Gałońskiego, który robił świetny festiwal, gdzie od wielu już lat przyjeżdżały różne Savalle i van Aspereny, ale i np. kwartet Filharmoników Berlińskich czy Shlomo Mintz. Niestety sama Capella na koncertach grała… hm, różniście.
Tu już dyrekcja chce wyjść przed orkiestrę, że tak powiem:
http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35233,8975033,Orkiestra_nie_chce_dyrektora__Konflikt_u_muzykow.html
Pani Doroto:
pan Zygmunt jak i jego zespół bardzo ładnie wyglądają na papierze, zdolności dyrygenckich nie mam prawa nawet kwestionować ani też mu ich nie odmawiam. Raczej kieruje się poniękad znajomością pana Magiery i jego toku działania i żeby nie zagłębiać się w szczegóły to np. jego zespół OCTAVA całkiem nieźle zapowiadał się jako zespół muzyki dawnej, lecz okazało się że płyta z Pękielem była bardziej zabiegiem marketingowym niż próbą rewitalizacji stanu muzyki dawnej w Polsce, a obecnie zespół rozmienił się na drobne, śpiewają wszystko i gdziekolwiek (włącznie z weselami i imprezami firmowymi).
Natomiast mam nadzieję że pan Adamus ma całkiem odmienną wizję CC i znajdzie się w niej też miejsce dla rodzimych muzyków bo mamy ich trochę oczym Gospodyni już wspominała
No, to niedobrze. Śpiewanie jako takie na imprezach i weselach nie jest grzechem, Octava, jak widzę, idzie tu śladem np. poznańskiego Affabre Concinui. Ale jak chce się zajmować muzyką dawną na serio, to jednak chyba lepiej się w takie zabawy nie wdawać. Rozumiem, że to dla chleba, panie, dla chleba, ale albo wte, albo wewte. Taki Ars Cantus nie gra na weselach 😉
A tak to wygląda z perspektywy śpiewaczki pracującej w Niemczech: http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,9045133,List_otwarty_do_wladz_Krakowa_o_Capelli_Cracoviensis.html
Właśnie dostałem informację, że prezentacja kopii (McNulty) Boisselota (Liszt) odbędzie się w lipcu w Wigmore Hall.
—-
Paris – bilety kupione, hotel zarezerwowany – w niedzielę o 10:15 jestem St. Sulpice, o 17.30 St. Eustache… Może akurat będzie grać J.G.
—-
Wczoraj Sony poinformowało o odnalezieniu nagrań GG z Mitropoulosem.
Ciekawe, pisał o tym Stefan Rieger już jakieś 15 lat temu…
lesiu, a jutro na PA w FN jesteś? 🙂
O! No właśnie, w Niemczech już jest inny system. Zdaje się, że to ogólnoświatowa tendencja – artyści muszą zapomnieć o „czy się stoi, czy się leży”…
Dziękuję Pani za ten piękny i prawdziwy wpis. Śledzę Pani blog od niedawna (a szkoda bo dużo straciłem)i po raz pierwszy ośmielam się coś napisać. Po przeczytaniu artykułu w Gazecie Polskiej krew mnie zalała. Po drugie, że muzycy grający na starych instrumentach są gorsi od tych”prawdziwych”(dlatego są nie do dostania bilety na m.in IL Giardino Armonico-ponieważ ludzie lubią słuchac tych gorszych:), a po pierwsze, że Adamus nagle postanowił zamknąć CC. Przecież od kiedy objął stanowisko dyrektora w pierwszych wywiadach zapowiadał, że chce stworzyć zespół barokowy z prawdziwego zdarzenia, przez co zacznie współpracę ze specjalistami w tej dziedzinie. Kilka zwolnień to oczywistość. Kiedyś pamiętam straszne krytyki w Krakowie pod adresem festiwali Opera Rara czy Misteria Paschalia, które wydają „straszne” pieniadze na artystów zagranicznych podczas gdy mamy naszych. Zgadza się, że wielu artystów polskich jest na najwyższym wykonawstwie muzyki dawnej, ale bez zapraszania wielkich nazwisk ryzykujemy zaściankowość. To rozumieją na świecie i to rozumie Adamus. Pozwólmy pracować komuś kto się na tym zna
Krystian – witam. Prostuję: nie „Gazeta Polska”, tylko „Dziennik Polski”, lokalna gazeta krakowska.
PK !
nie mam biletu – niestety – a przynajmniej jeszcze nie mam…
Może wystoję jak Henio Meloman 🙂
Nie wiem, jak jest w chórach, ale w orkiestrach niemieckich nie robi się regularnych przesłuchań muzyków. Po zdaniu egzaminu na miejsce w orkiestrze jest się na okresie próbnym, który w większości orkiestr trwa jeden sezon, a w niektórych orkiestrach (np. w Berlińczykach) dwa. Jeśli okres próbny się zda, dostaje się umowę na stałe i od tego momentu – szczególnie jeśli należy się do ogólnoniemieckiego związku zawodowego muzyków orkiestrowych – ma się względnie pewną posadę do 65 roku życia. Oczywiście zdarzają się redukcje, fuzje lub wręcz likwidacje orkiestr, ale generalnie nie ma rotacji, która rzekomo ma podnieść poziom polskich zespołów po wprowadzeniu ustawy.
Odcinek z dzisiaj:
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,9045178,Muzycy_Capelli_Cracoviensis_do_ministra_listy_pisza.html
Jako wartość dodana pod artykułem komentarze internautów 😛
Odcinek z przedwczoraj:)
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,9039923,Grac_muzyke_dawna_w_sposob_uswiadomiony.html?fb_xd_fragment#?=&cb=f2b4d541e6b13de&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&width=120
w odpowiedzi na otwarty nóż w kieszeni:)
cieszę się, że Pani też za, bo już myślałem, że jestem jedyny głuchy, który coś w tym miasteczku słyszy. pozdrawiam tomek handzlik, gazeta wyborcza kraków
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2011/01/01d18f85-b3f1-4f49-920f-be5ea032332d.jpg
Dzień dobry! Mam do Pani kilka pytań. 1. Na jakiej podstawie określa się Pani jako „fachowy krytyk muzyczny”, w odróżnieniu od p.Malatyńskiej. Czyżby ukończyła Pani jakąś specjalną „Akademię Krytyki Muzycznej”,lub coś podobnego? Z tego co wiem,jest Pani absolwentką Wydziału Kompozycji,Dyrygentury i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej w Warszawie.Pani Malatyńska jest chyba po muzykologii na UJ i nie sądzę,żeby miała mniejsze kompetencje od Pani w pisaniu o muzyce. A recenzje o koncertach i artystach „pisać każdy może”,bo wszyscy się na tym znają (sądząc po komentarzach). 2.Kto i kiedy ogłosił „Dogmat o Przesłuchaniu, Jako Jedynej Formie Sprawdzenia Umiejętności Artysty”? Dlaczego inne profesje tego nie doświadczają? Dlaczego nie egzaminujemy co roku lekarzy,nauczycieli,urzędników,policjantów? 3.Czy naprawdę myśli Pani,ze środkiem na podniesienie poziomu polskich orkiestr jest „wzięcie za twarz muzyków” i pełna władza w rękach dyrektorów? Że wtedy będziemy mieli w każdym mieście „Berlińczyków”? 4. Czy Pani zna ten „inny system w Niemczech”, o którym pani pisze? Chyba jednak nie.
No to Pani Redaktor podpadła. Rynsztokowy język, znany dotychczas wyłącznie z arcykulturalnych komentarzy pod tekstami o Capelli Cracoviensis w Gazecie Wyborczej i Dzienniku Polskim, zaleje teraz Pani bloga…
Jak to dobrze, że istnieje jeszcze Hoko i jego koty 🙂
tomekh, Edward – witam. Rozmowę z Markiem Toporowskim też już czytałam, zastanawiałam się właśnie, czy i ją linkować. Myślę, że znalazłoby się więcej, także w Polsce muzyków, którzy grają na instrumentach historycznych, bo to kochają i robią to lepiej niż przeciętni polscy muzycy orkiestrowi – uwaga: nie mówię: wszyscy, mówię: przeciętni. Ci najlepsi dawno grają za granicą. W Polsce też tacy są, ale nie zachowują się tak jak związkowcy. Nie dają powodu.
Edward: 1 a. studiowałam kompozycję i w ramach studiów miałam przedmiot pt. „seminarium krytyki i prelekcji”, jak już Pan się tak dopytuje; 1 b. po jakich studiach jest Agnieszka Malatyńska, najlepiej, żeby sama się tłumaczyła. Jeśli Pan jest z Krakowa, to chyba Pan wie, że recenzjami ona się nie zajmuje (tylko informacją i wywiadami); pisują je tam (w „DP”) p. Anna Woźniakowska, teoretyk muzyki i emerytowany radiowiec, czy p. Adam Walaciński, kompozytor i muzykolog – on już coraz rzadziej, bo bardzo starszy pan. 2. Nikt nie ogłosił dogmatu, nikt też nigdzie nie mówi, że to jedyna forma, ale przesłuchania nikogo nie hańbią. 3. Wszystko zależy od danych muzyków i od danego dyrektora. Na pewno środkiem na podniesienie poziomu polskich orkiestr nie jest robienie awantury przy każdej próbie sprawdzenia umiejętności. 4. Przyjmuję wszelkie KOMPETENTNE informacje 😉 Jestem gotowa uwierzyć zarówno pani śpiewaczce, jak i quaqua – obie działają w Niemczech. Z tym, że ze śpiewakami zapewne jest inaczej niż z instrumentalistami. Przypominam, że w Capelli rzecz dotyczy też śpiewaków. Jednak reorganizacje zdarzają się wszędzie. Nawet likwidacje zespołów niestety 🙁
No nareszcie. Już myślałem, że nikt się nie zniży do polemiki. Szkoda jednak, że Edward się zniżył za bardzo, zapewne pod wpływem komentarzy pod tamtymi artykułami. Czy mogę liczyć na coś więcej niż piana z ust i retoryczne pytania, Edwardzie?
Panie Filipie, bez obaw. Edward rynsztokowych wyrażeń nie użył. A jak kto użyje, to go nie wpuszczę i już. Polemika – chętnie, ale na poziomie.
Rezenzja Anny Woźniakowskiej w „Dzienniku Polskim”:
http://www.e-dp.pl/pl/aktualnosci/kultura/1109045-muzyczne-odkrycia.html
O ile wiem, jej już też się dostało, bo jak śmiała napisać, że wszystko jej jedno, których muzyków słuchała, a i tak się jej podobało…
Niestety każdy z wymienionych przez Edwarda zawodów albo już przechodzi coroczną weryfikację w postaci ocen okresowych albo za chwilę będzie ją przechodził. W różnych instytucjach oczywiście różnie się to odbywa. Wszystkie korporacje mają takie systemy i wcale nie są to li tylko formalności. Ocena (przez studentów i komisję uczelnianą) nauczycieli akademickich jest wpisana do nowej ustawy. Bez takiej weryfikacji wszystko prędzej czy później schodzi na psy. A wśród muzyków ?
Łódzka orkiestra też to przechodziła w czasach dyrekcji T. Wojciechowskiego w 2008 r. W formie dość obcesowej nawet (przesłuchania z zaskoczenia też były a jakże, inwektywy z klasycznym „Ty dyrektorski psie” itd). Był szum w prasie i protesty związku zawodowego ale jakoś sprawę domknięto. Myślę, że w generalnym rozrachunku chyba się opłaciło. Bo to też przygotowało trochę pole dla Raiskina. Jest trochę informacji z tamtego czasu w necie.
W sumie nie ma chyba w kraju orkiestry w której by nie było w ostatnich latach jakieś „jazdy”. To czego nam brakuje w takich sytuacjach to po prostu „zarządzanie konfliktem”. Jedna strona wiesza psy na drugiej i kto pierwszy naubliża ten berek. Politycy, którzy dają pieniądze w niczym nie pomogą bo ich to serdecznie nudzi. Najczęściej tak bardzo się nie znają że nawet w swoim otoczeniu nie mają nikogo kto by im po ludzku coś doradził. Nawet niekoniecznie co do samego muzycznego meritum ale właśnie jak przeprowadzić mediacje, jakie zabezpieczyć środki na przeprowadzenie zmian itd. Zresztą jak czytam te wszystkie linki to jest mi też przykro, dlatego że właśnie ani władze ani sam nowy dyrektor pola konfliktu nie rozpoznali i nie wybadali zawczasu.
To prawda, że żadna ze stron nie umie rozwiązywać konfliktów. W Łodzi był pat, bo Tadeusz Wojciechowski z pewnością nie był aniołkiem, ale jak się zachowywała orkiestra (w realu i wirtualnie), szkoda gadać. Dlatego w końcu jednak musieli się rozstać. Teraz Raiskinowi, mam nadzieję, nie podskoczą. Trzeba trzymać kciuki za ich formę na tournee 🙂
Tomasz Adamus ma to do siebie, że jest człowiekiem od pracy, a nie od rozwiązywania konfliktów. Kwestia charakteru. Nie każdy jest typem gładkiego dyplomaty, i on też nie jest nim. Ale w swojej dziedzinie ma dużą wiedzę i chęć robienia dobrych rzeczy. A poza tym jest nieprzemakalny, już niejedno przeszedł i liczę na to, że i ten harmider wytrzyma. Z korzyścią, mam nadzieję, dla muzyki dawnej w Krakowie.
Witam wszystkich,
może warto przypomnieć, że to druga tura tego konfliktu:
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35796,7552719,Prezydent_Majchrowski__artystow_nie_zwalniac.html?fb_xd_fragment#?=&cb=f138f89605bcc4a&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&width=120
musiał to być w Capelli piękny rok;-)
Pozdrawiam
Tutaj rozmowa z Adamusem.
Gatsby – witam. Tak, to już nawet, można powiedzieć, druga runda 🙂
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,9006242,Octava_Ensemble_na_podboj_Europy.html?fb_ref=su&fb_source=profile_multiline
Koko – no ładnie 😆
Ciekaw jestem dlaczego i czym tak bardzo się naraziłem Panu/Pani Dawny. Serdecznie pozdrawiam Panią Redaktor, dziękując za miłe słowa w moim/naszym kierunku.
Jeśli tu się spotykają miłośnicy kotów to polecam, w ramach relaksu lekturze tylu ciekawych wypowiedzi, taki oto link.. 🙂
http://www.cda.pl/video/11351e2/Do-czego-zdolny-jest-glodny-kot
😯 Że też można wytrzymać tyle czasu w takiej pozycji 😆
Zygmunt Magiera – witam. To były jakieś miłe słowa? 😯 Może będą, jak kiedyś posłucham Państwa w realu 😀
Szanowna Pani. Odebrałem to jako miłe w kontekście komentarzy pod naszym adresem z ostatniego okresu. Serdeczności
Oj, rozumiem… 🙁 Wzajemne serdeczności.
Optymizmem napawa to, że po uderzeniu w stół odzywają się prawie wszystkie potrzebne nożyce, co dobrze rokuje na merytoryczną refleksję i rozmowę.
A co do meritum, nie znam się, ale zawsze mi się wydawało, że na takiej, na przykład trąbce barokowej (bez wentyli) to gra się o wiele trudniej niż na współczesnej.
Panie Zygmuncie, personalnej urazy do Pana nie mam i niczym mi się Pan nie naraził, po prostu szczerze oceniłem dotychczasową działalność Pana w ramach zespołu OCTAVA, jeśli były to gorzkie słowa, a wiem że każdą krytykę/uwagę traktuje Pan jako atak, to niestety nic na to nie poradzę, takie mam zdanie. Natomiast jeśli płyta z Bizantiną to krok ku poważnemu zaangażowaniu się w muzykę dawną i wytyczania w Polsce nowych „trendów” wykonawczych to zdanie pewnie zmienię. Nie mniej życzę powodzenia w nagraniu płyty.
Kot jest w takiej pozycji,jak cała polska kultura.Niby nie ma prawa,a wisi.
Czy będzie donosik z PA? Ja się wybieram w kwietniu do Krakowa.O ile Kraków po tej batalii jeszcze będzie…
Ja też chętnie się przejadę do Krakowa. Może nic mi nie zrobią… 😆
W kwietniu na PA?To cudnie! Własnie dostałam Schumanna i słucham w kółko.No baaaaardzo.
No wreszcie byśmy się zobaczyły po długich… 😉
Sprawdziłam, co w tym czasie w Warszawie. Jedno, czego żałowałabym, to wykonanie pieśni Almy Mahler jako cymelium (na Festiwalu Beethovenowskim), ale artystycznie to zdaje się nie były wielkie dzieła 😉
Mam nadzieję,że się poznamy,he,he…To zapraszam do knajpki,ja lubię np.Corleone.A na jubileuszową pięćdziesiątkę do Łańcuta?To co???
Sie zobaczy. Na razie gorączkowo próbuję jakoś zorganizować kwietniowy kalendarz, bo również dostałam interesujące zaproszenie do Berlina ze Staatsoper i nakłada się to na oba festiwale… Chyba że najwcześniejsze terminy, to wtedy tylko na jeden 😉
Zaczyna być moda na kompozytorki No i dobrze.Doktorantka AP pisze o Fanny i wygrzebała jej kawałki.Słyszałam na domowym koncerciku,Całkiem,całkiem.
Łańcut w tym roku 20-29 maja
Fanny bardzo OK. Także Clara Sch.
@babilas: jedyna optymistyczna rzecz w tej sprawie to twoje przekonanie. 🙂 Nawet jeśli prawie nikt nie używa sformułowań obraźliwych, to jeszcze trochę za mało na merytoryczną rozmowę.
Wszystko się skupiło tutaj na miłości bliźniego w wersji krakowskiej i na pewno to jest rzecz do refleksji, ale niekoniecznie na interesujący nas (bardziej) temat. Zostawmy może głosy zawodowych idiotów z jednej strony i ludzi mądrych a naiwnych/niepraktycznych z drugiej, zastanówmy się nad środkiem. Ja już to zrobiłem jak umiałem. 😛 Długo i nudno by o tym mówić, więc tylko powiem, że jak bym nie kombinował, zawsze wychodziło mi jedno – chodzi o pieniądze. Których nie zarabiam ja, ale jakiś przybłęda na obsikanym przeze mnie wiele lat temu terenie. Zaprawdę, rodzaj strun i liczba przeczytanych traktatów ma dużo mniejsze znaczenie i jeśli chcemy rozmawiać merytorycznie, nie rozmawiajmy o tym, zwłaszcza, że nie ma z kim.
AP na swoim iwonickim festiwalu będzie wygrzebywał córkę Ogińskiego.No,może nie dosłownie…Będzie ciekawostka.
E, wcale nie tak źle było z tą Almą. Tutaj malutkie próbki:
http://www.cduniverse.com/search/xx/music/pid/6245220/a/Alma+Mahler%3A+Complete+Songs.htm
Z tego co wiem, Fanny Hensel jest rozpracowywana w Niemczech już od lat 70., w latach 80. było kilka prawykonań. Ale nadal jest co odkrywać i opracowywać. Zdolna była ponad miarę, tak nie wypadało kobiecie. Zelter ją komplementował w liście do Goethego, że „gra jak mężczyzna”. Takie były czasy.
Robert to chociaż swojej Clarze pozwalał na komponowanie, a nawet ją w tym wspierał, choć doprawdy kiedy ona miała czas, tyle dzieci i jeszcze kariera pianistyczna 😯
Gdyby kompozytorzy musieli wychowywać swoje dzieci,to pewnie tylko Chopin byłby dzisiaj do grania.No i Fanny z Klarą.
Wyobrażacie sobie Bacha jako szefa tego przedszkola,które uskutecznił?Uziemiając przy okazji żonę-śpiewaczkę!.
Faktycznie,Alma nieźle się zapowiada.Czy to prawda,że Mahler dopiero po rozwodzie zorientował się,że ona tak na serio?Może architekt bardziej ja docenił?
Mąż Fanny, artysta malarz, też był w porzo i jej nie zabraniał. Zresztą ojciec zapewnił jej bardzo dobre muzyczne wykształcenie, ale potem opuścił szlaban, bo nie wypadało, żeby kobieta zarabiała pieniądze, a już tym bardziej nie muzyką. No ale na słynnych niedzielnych domówkach brylowała: dyrygowała chórem, akompaniowała, wykonywała z zaprzyjaźnionymi muzykami oratoria, arie, muzykę kameralną. Świadkowie wydarzeń twierdzą, że na wysokim poziomie. A towarzycho przewijało się na tych koncertach niezłe, m.in. bracia Humboldtowie, Franciszek Liszt, Clara Schumann, Heinrich Heine. I te koncerty ją w sumie motywowały do komponowania. Zmarła w wieku 42 lat podczas próby od jednego z koncertów na udar mózgu.
„do jednego z koncertów” miało być
Czyli rację ma pani Gronkiewicz,która twierdzi że kobieta chcąc zrobić karierę,musi „dobrze wyjść za mąż”.Czyli za kogoś,kto nie ma kompleksów i nie będzie bruździł,uważając to za konkurencję.I to wystarczy.Natomiast żony artystów zobowiązuje się do opcji „full wypas”.Przynajmniej do niedawna…
Właśnie ściągnęłam z półki wspomnienia Almy Mahler-Werfel, otwarłam na chybił-trafił. Pierwsze zdanie, które przeczytałam:
„Jeśli Gropius dość mnie kocha, to mnie zdobędzie.
Jeśli nie dość mnie kocha, dalej popędzę tą moją słoneczną, zakurzoną drogą pozbawioną cienia.”
W malarstwie też były niezłe egzemplarze.Taka Sofonisba Anguissola,w XVIw nadworna malarka w Madrycie.Piękny jej autoportret wisi w Łańcucie.
Grunt,mieć tą SWOJĄ droge…
Oj tak, łabądku, chociaż taka droga też czasem potrafi piaskiem po oczach 😉
Szanowna Pani Redaktor! Dziękuję za obronę przed p.Filipem Berkowiczem. Myślę,że Jego słowa o „rynsztokowym języku”, oraz słowa Wielkiego Wodza o „pianie z ust” pod moim adresem są poniżej poziomu,który dopuszcza Pani na swoim blogu. Dziękuję również za wyjaśnienie dotyczące pojęcia „fachowy krytyk muzyczny”. Miałem jeszcze coś pisać,ale po przeczytaniu wpisu Wielkiego Wodza z 22:22 stwierdziłem,że nie ma sensu.Każdy wie swoje,więc szkoda czasu. Lepiej włączyć płytę z cudowną muzyką i odpłynąć w inny świat.Pozdrawiam.
O tak, na pewno najlepiej odpłynąć z cudowną muzyką 🙂 Pozdrawiam i dobranoc.
Oj,tak!Zwłaszcza na skrzyżowaniach.
Wyszło na to, że najlepiej odpłynąć z cudowną muzyką na skrzyżowaniach 😆
Chyba rzeczywiście trzeba iść spać…
To było do drogi,nie do muzyki.Muzycznych snów!Wracam do architektury,ale nie w tym sensie co Alma…
A ja do wspomnień Almy, bo wciągające.
To trochę pięknego Haendla w przepięknym Kościele Pokoju w Świdnicy. Z Capellą oczywiście 😉
http://www.youtube.com/watch?v=QGrRC2bZCzw
Najbardziej mnie tu zaskakuje p. Katarzyna Oleś-Blacha – nie wiedziałam, że Haendel jej tak leży 🙂
Monteverdi – jak się okazuje – też 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=dUc9wNl_QQw&feature=related
Rewelacja jakowaś! A Peszek to od czasu Scenariusza regularnie robi w kulinariach?
Peszek to im nawet Mozarta reżyserował… Najpierw w Świdnicy, potem w Krakowie na sylwestra…
http://www.youtube.com/watch?v=RjXKTuvHIOI
Oj,czuć MW2.Jednak się przydało.Właśnie dziś w trakcie porządków po remoncie znalazłam dwa surrealistyczne listy od AK.Łza sie w oku kręci…
PK miała spać!To odpływam.
Pani Kierowniczka to już nigdy się nie nauczy i będzie taka niepolityczna? Jak można wspominać o Świdnicy w kontekście pyskówek w Krakowie? A już Edward był prawie zadowolony.
Pobutka.
Istnieje coś takiego jak Świdnica 🙂 . Mieszkałem tam stale 16 lat, potem (na studiach) często bywałem, szczególnie w wakacje. W Krakowie mieszkałem krótko. Świdnica była miastem otwartym. Artystycznie działo sie cokolwiek w latach 40-tych, gdy działał tam niezły teatr. Mieszkał tam (był założycielem i krótko dyrektorem I LO) Mieczysław Kozar Słobódzki, mieszkała Katarzyna Gaertner.
Świdnica była miastem otwartym. Mieszanka ludności niesamowita. „Repatrianci” (we Wrocławiu dominował Lwów, w Świdnicy Wilno), żołnierze Andersa z rodzinami, często z brytyjskimi żonami, Żydzi, osoby z różnych stron Polski szukający szczęścia bądź starający się nie rzucać w oczy, wreszcie autochtoni o polskich korzeniach prawdziwych lub pokrętnie udowodnionych. To wszystko sprawiało, że brak było przesłanek do wytworzenia się „konserwy”. W Krakowie, który bardzo kocham, konserwa od wyzwolenia dawała twardy odpór wszystkiemu, co z zewnątrz i wszystkiemu, co nowe. Był okres, gdy życie publiczne zostało zdominowane przez koalicję starej konserwy z młodą komuną. Co ciekawe, część starej konserwy, która skumała się z „nowym”, to ci sami ludzie, którzy w czasie okupacji współpracowali z gadzinówkami.
Po 1956 krakowska konserwa zdołała nadać miastu swoisty charakter, którego już nie straciło do transformacji. Bogate życie artystyczne z zewnątrz wyglądało wspaniele, wewnątrz nadal niechętnie otwierało się na obcych. Znany niegdyś dowcip: Jaka jest różnica pomiędzy nieboszczykiem a kulturą? Nieboszczyka grzebie się łopatą a kulturę Motyką. Lucjan Motyka był I sekretarzem w Krakowie od 1957 do 1964, potem był ministrem kultury dość długo. W Krakowie na ogół dobrze wspominają jego ministrowanie. Zdaje się, że dla Krakowa był dobry.
Z ciekawostek zapamietanych. W 1955 roku do Teatru Ludowego w Nowej Hucie zawitało małżeństwo Skuszanka – Krassowski realizujące swoje pomysły z dużym udziałem Józefa Szajny. Reakcja krakowskiej konserwy była wręcz histeryczna. To, co teraz pisze się tam o przybyszu z Wrocławia, to mały pikuś w porównaniu z tym, co wówczas się mówiło o wspomnianej trójce. Pisać wóczas się nie dało. Ale pamietam powszechną opinię o niszczeniu przez nich krakowskiego życia teatralnego. W tym samym czasie nie wytykano niczego np. Marii Biliżance, dyrektorującej w Teatrze Młodego Widza, bo była swoja choć czerwona. Ale Skuszanka i Krassowski byli obcy. Adamus też jest obcy. Związkowcy z CC doskonale wiedzą, że dzięki temu ich awanturnicze działania znajdą poparcie całej krakowskiej konserwy. I tyle.
Oj, Stanisławie, historyjka pouczająca…
Co do Świdnicy, moi rodzice z małoletnią (moją) siostrą wróciwszy po wojnie aż z Uzbekistanu właśnie tam w Polsce skierowali swoje pierwsze kroki. Mieszkali tam w sumie chyba ponad rok i z grup wymienionych powyżej należy ich wrzucić do przegródki „Żydzi”, jak też do przegródki „byłe Wilno”, bo tam się rodzice przed wojną uczyli i się poznali, choć żadne z nich stamtąd nie było. W Świdnicy był w tych pierwszych latach powojennych cały żydowski świat, po którym śladu nie zostało. Odbyłam spacer sentymentalny po mieście z przemiłym p. Witkiem Tomkiewiczem z ŚOK (Świdnicki Ośrodek Kultury), który mi pokazał miejsca, gdzie mieściła się szkoła żydowska, którą kierowała moja mama (potem kierowała warszawską, do jej zamknięcia; ja urodziłam się już w Warszawie), i gdzie rodzinę zakwaterowano. Ponoć życie kulturalne też wówczas kwitło.
Teraz to inny świat. Króluje tam prawica. Po katedrze (przepięknej) oprowadzał mnie działacz ZChN; z tej formacji zresztą wywodził się też ówczesny wiceprezydent wymieniony w moim artykule, wielki zresztą meloman. A obok Kościół Pokoju i neutralny, towarzyski ksiądz Pytel, który stara się żyć dobrze ze wszystkimi. Świat się zmienia. C’est la vie.
Byłam też obwieziona po okolicy, pięknej i smutnej często, bo w biedzie. W każdej prawie miejscowości zamek lub pałacyk, najczęściej w ruinach.
Jeszcze nikt nie wymyślił „jedynie susznego sposobu” na zarzadzanie tak skomplikowanym organizmem, jak zespół muzyczny. Gardiner ma najlepszy chór na świecie, może w historii śpiewu chóralnego. O żelaznej, panującej tam dyscyplinie, graniczącej z terrorem, krążą legendy, ale sam terror nie wystarczy. Muszą być pieniądze, żeby można było płacić lepiej, niż gdzie indziej – to znaczy również zagrozić utratą tych pieniędzy.
I musi być marchewka innego rodzaju: głaskanie ambicji. Ponieważ chór Gardinera składa się z samych „pierwszych pulpitów”, czyli jakby „pół-solistów”, opłacamy to ich obsadzaniem w różnych, mniejszych rolach solowych, co przynosi czasem skutki… średnie. Chór śpiewa jak Callas w Niebie – po czym wychodzi solistka i ledwo sobie radę daje.
Jak zwykle i jak we wszystkim : znaj proporcją mocium panie. Fifty fifty kija i marchewki. Wedle starej zasady : dość poczucia bezpieczeństwa, żeby zasnąć wieczorem i dość poczucia zagrożenia, żeby wstawać rano. W nieustannym zagrożeniu pracować niesposób. W nadmiernym poczuciu bezpieczeństwa pracować się nie chce.
I jeszcze odnośnie pani Oleś-Blacha. W latach siedemdziesiątych chyba jakiś mądrala napisał, że w Polsce nie należy wystawiać Mozarta, bo polscy śpiewacy nie umieją go śpiewać. Na to ktoś naprawdę mądry odpalił, że najlepszy sposób, żeby się nie nauczyli – to nie dać im go śpiewać.
Póki się o muzyce „dawnej” (Haendel to „muzyka dawna”? a Szekspir to co – „dramaturgia dawna”, tak?) wygaduje takie brednie, jak w cytowanym artykule (jak bym czytał gazetę sprzed 50 lat), to będzie jak jest.
Pracowałem i pracuję czasem z polskimi artystami i nikt mi nie wmówi, że „w Polsce nie ma głosów”. Diamentów jest pod dostatkiem. Ze szlifierzami, niestety, dużo gorzej.
PMK
Cóż, znów można tylko pokiwać głową…
Panią Oleś-Blacha zdumiałam się, ponieważ znałam ją dotąd tylko z kontekstu operowego. Ale od dawna mam o niej dobre zdanie. A głosów w kraju – też uważam, że mamy tyle, że tylko przebierać.
U Gardinera rzeczywiście ten „terror” widać gołym okiem – takie było też zresztą moje najpierwsze wrażenie, kiedy widziałam ich lata temu po raz pierwszy na żywo. Ale z tymi chórami solistów niekoniecznie musi być tak. U Herreweghe np. (ja wiem, PMK będzie się zaraz zżymał) zwykle soliści śpiewają w chórze, ale jak śpiewają solo, to czasem po prostu niebo się otwiera. Jak w przypadku podziwianej tu nieraz p. Mields, a to tylko jeden przykład. To bardzo indywidualne sprawy są, ale pewnie z Herreweghem faktycznie zagrożenia nie ma, a bezpieczeństwo jest, tylko nie „nadmierne”.
Stanaisław, 08.52. Teatr Skuszanki w Nowej Hucie był zjawiskiem niepowtarzalnym. Był w pełni zintegrowany w krakowska kulturą, był tam nawet specjalny autobus dowożący widzów z centrum Krakowa nie mówiąc już wspaniałym zespole aktorskim. Na wiele przedstawień chodziłem po kilka razy; Myszy i ludzie, Imiona władzy, Lejzorek lub Kaligula. Darmo teraz szukać teatru w taki sposób odpowiadającego na potrzeby widzów ich emocje i oczekiwania. Do dziś słyszę donośne i piękne głosy ze sceny Pieczki, Gintera, Przybylskiego, Pyrkosza i wielu pięknych kobiet. To były czasy emocji i wrażliwości mimo ubogich warunków egzystencji. A że Kraków jest miastem mściwych kołtunów to wiadomo. Nie darmo stąd wywodzą się Ziobro, Rokita, Dziwisz, Kurtyka, Nowak, Pieronek, Waserman i wielu innych. Ale mamy także innych bardzo zacnych i mądrych. Do teatrów nie chodzę, pustka i nuda, ale z przykrością obserwuję zajadłą walkę tutejszej Gazety Wyborczej z filharmonią, która radzi sobie coraz lepiej pod dyrekcją Przytockiego.
Tych moich kolegów i koleżanek ze Świdnicy, którzy poznikali po 1956 roku, bardzo mi brakuje. Mnóstwo z nich było pacjentami mojego ojca. Nie da się opisać zdumienia, jakie u nas wzbudziła 30-kilogramowa skrzynka przysłana z pieczątkami „Jaffa” pod koniec lat pięćdziesiątych. Gdy mój brat w grudniu 81 roku ubył z wycieczki do Kopenhagi (jechał za kobietą, która go porzuciła), z obozu uchodźców wyłuskał go były pacjent ojca (ileż to lat minęło od wyjazdu – około 25). Sam go jakoś przypadkiem rozpoznał, rzecz prawie niewiarygodna. Wziął go do domu, pomagał we wszystkim, łącznie z wyjazdem do Norwegii i znalezieniem tam pracy. A teraz coś, do czego wstyd mi się przyznać. Otóż na studiach ojcu zdarzały się wybryki antysemickie. Te najgorsze, to sprzeciw wobec siadania studentów Żydów w ławkach, które nie były zdaniem szykanujących dla nich przeznaczone.
Potem ojciec bardzo tego żałował, tłumaczył, że to nie było z wewnętrznego przekonania tylko podporządkowanie się grupie. Opowiadał mi o tym przestrzegając przed podobnym zachowaniem w stosunku do kogokolwiek. Równocześnie przyjaźnił się z paroma studentami pochodzenia żydoskiego. Podporządkowanie grupie to coś, przed czym bardzo przestrzegałem moje dzieci od najmłodszych lat, między innymi właśnie ze względu na tamte zdarzenia. Pozornie niewinne, w istocie jest jednym z najgroźniejszych zjawisk społecznych i psychologicznych. Świetnie pokazał to Ionesco w Nosorożcu. Wielka rola Świderskiego.
Znów offtopic. Wspominając „Nosorożca” uświadomiłem sobie wielkie analogie z „The Power and the Glory” Grahama Greena. Bohater tego utworu to ksiądz katolicki z czasów, gdy w Meksyku czynne wypełnianie funkcji kapłańskich karane było śmiercią. Nie stroniący od alkoholu, posiadający kochankę i dzieci pozostaje wierny swoim kapłańskim obowiązkom i w efekcie zostaje stracony.
Bardzo ciekawa motywacja. Właśnie poczucie winy z powodu obleśnego trybu życia skłania go do bohaterstwa. Można to rozumieć jako potrzebę zachowania człowieczeństwa. Troche podobnie było z nosorożcem, którym bohater dramatu ostatecznie nie dał się zrobić. A też był słabym człowiekiem.
Szkoda, ze piszac o muzyce dawnej nie wspomniala Pani o zespole Fistulatores et Tubicinatores Varsoviennsis…tak przy okazji, ze jednak w Polsce (i nie tylko) byla wykonywana muzyka dawna na starych instrumentach zrekonstruowanych przez prof. Kazimierza Piwkowskiego.
Jasny Gwincie, sam chodziłem do Teatru Nowego. Myszy i Kaligulę widziałem, a jakże. Obracałem się trochę w świecie teatralnym i stale słyszałem inwektywy pod adresem Skuszanki i Krassowskiego. Szajna był tolerowany, bo był z Krakowa chyba. Zapewne było w tym i wiele zazdrości, ale przecież Stary i Słowackiego miały wówczas wiele sukcesów. Z drugiej strony Krassowski trochę podłożył się środowisku Dziadami, z których usunął trochę zbyt wiele.
andre – witam. Tak, był taki zespół jak najbardziej, pół wieku temu. Zajmował się średniowieczem i renesansem.
A propos prof. Piwkowskiego:
http://paluki.tygodnik.pl/content/view/5000/46/
Jeśli można, off-topic, ale tu zwykle mile widziany: http://czterykaty.pl/czterykaty/5,57597,9014884,MIESZKANIA__Koty_we_wnetrzu.html
Ten na pierwszym zdjęciu oszałamia urodą (i wie o tym!)
A co do Schumanna PA, to ja też dostałam tę płytkę ze dwa tygodnie temu. Słuchając op. 56 pomyślałam sobie: hmm… to by nawet było do zagrania…
Otworzyłam nuty i … niee!!
🙂
Dziś Koncertująca Szymanowskiego. Mam nadzieję, że poprawię czerwcowe wrażenie z Łodzi, dyrygent chyba lepszy, o orkiestrze nie mówiąc. Napiszę, jak było.
A w niedzielę w S-1 gra Kułtyszew. Niestety Chopina. Organizatorzy mówią, że takie było zapotrzebowanie. Ja, gdyby grał cokolwiek innego, pobiegłabym w podskokach, a tak to się zastanawiam, czy pójść…
Koty są w porządku, ale żeby nie było za słodko, proszę zwrócić uwagę na takie zdanie prof. Piwkowskiego: Marzy mi się jeszcze założenie zespołu, w którym dawną muzykę grałaby utalentowana polska młodzież.
Czy to nie jest ładne podsumowanie tematu? 60 lat profesor różne rzeczy robił, więc na pewno by umiał, ale na to jest za krótki.
Był tu za krótki, więc pojechał do Niemiec… 🙁
A propos Gardinera mi się skojarzyło i dyscypliny. W Cambridge zajrzeliśmy kiedyś na próbę tamtejszego chóru. Chłopcy siedzieli bardzo zmobilizowani, na spiętych pośladkach, a jak się który pomylił, to od razu się zgłaszał. Śmiesznie to wyglądało, jak czytali nowy utwór: co i rusz gdzieś ręka wystrzeliwała w górę i błyskawicznie opadała.
Różne wykonawcze tradycje angielskie miały ogromny (a może i mają nadal, ale chyba już mniejszy) wpływ na wykonawstwo muzyki dawnej i tego co zwiemy HIP. Choćby ta fiksacja na rejestrze głowowym (traktaty z epoki zaś mówią o odważnej zmianie rejestrów, to jeden ze środków wyrazowych), czy wprowadzenie do wykonawstwa muzyki dawnej kontratenora, który w operach barokowych jest przecież jak przybysz z księżyca, jeżeli chcemy mówić o wykonawstwie historycznie poinformowanym.
O Kazimierzu Piwkowskim opowiadał mi dużo dobrego Marcin Bornus, który z jego zespołem debiutował jako kontratenor (też ahistorycznie zresztą).
Tak, to wszystko było bardzo ahistoryczne.
Rozbrajająca była ta rodzina Piwkowskich, bo i Leon puzonista, i Leokadia, i ich dzieci… Z dziećmi chodziłam do szkoły. Rozproszyły się po świecie. Chyba tylko jedna Ela, dziś Wróblowa, została w Warszawie.
Pozdrawiam z wyjątkowo dziś wietrznej Świdnicy. Rozgrzewamy się pichcąc lipcowy Festiwal Bachowski i z właściwym prowincjuszom zdziwieniem obserwujemy co się w Krakowie z CC wyprawia.
Widziałem „Wesele Figara” w sylwestra w Muzeum Narodowym i choć świdnickie wystawienia mi bliskie, bo kosztowały wiele nieprzespanych nocy, to na krakowskim ubawiłem się jak dziecko – bo i muzycznie finezyjne i inscenizacyjnie przemyślane do granic możliwości.
Zazdroszczę krakusom tego wszystkiego co oni tak krytykują: JTA i Berkowicza, który robi najlepszą muzykę na wschód od Drezna, Peszka i Muzeum pod Rynkiem, Smoka Wawelskiego i Dziennika Polskiego.
Na tym Weselu (na sam ślub się spóźniliśmy, bo korki:)) widziałem bardzo elegancką publiczność, o dziwo bardzo żywo reagującą, widziałem też wiele znajomych twarzy w orkiestrze i kilka ponurych, spiętych facjat – zwłaszcza w smyczkach. Później poinformowano mnie, że to etatowi muzycy CC, dla których wielkim problemem jest brak kubła na śmieci w narożniku sali prób, w którym stał od dwudziestu lat…
Jadę w kwietniu na MP. Zaraz jak wrócę z nart… Ukłony pani Doroto.
Właśnie się zastanawiam, czy to ten Maciek, z którym chodziłam do szkoły 🙂
http://www.nieporet.pl/index.php?cmd=zawartosc&opt=pokaz&id=8
O! Jak miło, Panie Witku! To może się spotkamy w Krakowie. Serdeczne pozdrowienia dla rodziny 🙂
Tu obrazki (na tle uwertury) ze spektaklu krakowskiego:
http://www.youtube.com/watch?v=tFy0fVCZZqQ&feature=related
PK, 12:00
Ahistoryczne, ale za to z wyobraźnią i intuicją, takie pionierstwo to piękna rzecz 🙂 Podobno w Niemczech Piwkowski już nie miał takiego komfortu pracy i realizowania własnych pomysłów.
No ale teraz to już czas najwyższy, żeby muzyka dawna w Polsce w końcu przestała działać w warunkach pionierskich…
W Świdnicy tez kiedyś występowałam, w Kościele Pokoju z Polsko-Niemiecką Akademią Chóralną – niesamowity klimat, świetna publiczność. I tylko trochę martwił napis „Proszę nie wchodzić na empory”. Ale chyba i tak uprawialiśmy jakąś emporową polichóralność, już teraz dokładnie nie pamiętam.
No własnie, ja też zazdroszczę krakusom i tłukę się przez pół Polski na koncerty muzyki dawnej, bo tam śpiewają najczęściej tacy, co zmieniają rejestry, choć zdarzają się wyjątki, m.in. słynny kontratenor 😉
d11b prawie pełna symetria. Within-topic wyjątkowo. Pisałem już kiedyś, ale tutaj tak pasuje. Bylismy kiedyś na kempingu w masywie Chartreuse w okolicy miasteczka Sait Pierre de Chartreuse. Godzinkę spaceru od kempingu jest kościółek z muzeum wspólczesnej sztuki sakralnej z obrazami Arcabasa. Oglądając obrazy dostrzegliśmy też ulotki o zbliżającym się terminie koncery muzyki barokowej. Przyszliśmy na koncert zachęceni dodatkowo wolnym wstępem. Koncert był wspaniały, grany na instrumentach z epoki. Grali muzycy (kilkunastu mniej więcej, prawie 20 lat minęło, więc dokładnie nie pamiętam) z różnych renomowanych orkiestr francuskich symfonicznych i kameralnych. Muzyką na dawnych instrumentach entuzjazmowali się do tego stopnia, że urlop czy jego część poświęcali na wspólne granie za darmo
Moja siostrzenica z własnej nieprzymuszonej woli poszła na studia podyplomowe z muzyki dawnej (właśnie studiuje traktaty 😉 ). Tiaaa, gorsza jest, w zeszłym roku dyplom z piątką 😉 A zaczęło się od tego, że wypchnęłam ją na kurs do Świdnicy (prowadził Zbigniew Pilch). Załapała się…
Po emporach Kościoła Pokoju też łaziłam, co więcej, podglądałam oba instrumenty organowe z bliska 🙂 A w ogóle Adamus robił tam wycieczki po okolicy w celu zwiedzania zabytkowych organów. Jest tam co oglądać…
Na tegorocznych Misteriach Paschaliach podobno oprócz głównego programu koncertów wieczornych szykują się również niespodzianki. Szczegóły jutro w radiowej Trójce o 12.20, w programie RADIOWY DOM KULTURY z ust Dyrekcji.
My tutaj też mamy Dom Kultury 🙂
O, to dobre wieści o Siostrzenicy. Do traktatów głowę trza mieć nie od parady, więc dla niej w sam raz 🙂 Znajomy opowiadał, jak nagrywali we Wrocławiu z Agatą Sapiechą. Po południu wszyscy ruszali w miasto a p. Agata do bibliotek, do traktatów i partytur.
Potrzebny był m.in. podręcznik napisany przez Leopolda Mozarta. Został on parę lat temu wydany po polsku w prohibicyjnym nakładzie 500 egz., nie jest wznawiany, bo „się nie opłaca”. Studenci psioczą i bulą za ksero 👿
Na filologiach obcych ksero było koniecznością od zawsze, więc znam ten ból aż nadto i towarzyszy mi na co dzień. I tak taniej jest sprowadzić książkę przez wypożyczalnię międzybiblioteczną i skserowac (do domu nie wypożyczają) niż kupować (pozycje naukowe to średnio 30-40 EUR, więc nie sposób kupić wszystkiego, co potrzebne).
Ciekawe czy ten Leopold Mozart chociaż dobrze przetłumaczony. Tutaj jest w oryginale: http://www.archive.org/details/GrndlicheViolinschule1787
A koledzy zajmujący się średniowieczem to dopiero mają schody z tymi traktatami… No i jadą wszystko w oryginale, do bólu pleców.
A w Poznaniu tego Mozarta wydali, Stowarzyszenie Miłośników Kultury i Sztuki… Wrzuciłam do gugla tytuł (Gruntowna szkoła skrzypcowa; już tytuł wydaje mi się nietrafiony) i wyskakują tylko aukcje na Allegro…
Zmiana tematu, zmiana tematu pstrąg:
http://www.facebook.com/photo.php?fbid=10150098939711593&set=a.466641281592.241302.107486201592#!/photo.php?fbid=10150098939711593&set=a.466641281592.241302.107486201592&pid=6385867&id=107486201592
Przepraszam, nie pamiętam, jak się linki skraca.
Nic się, Pani Dorotko Kochana, zżymać nie będę : zawsze uważałem Herreweghe’a za znakomitego chórmistrza!
Pamiętam, jak cudownie Chapelle Royale śpiewała. parę lat temu w Warszawie z Creedem, Pasję Brockesową Haendla. Raj w uszach.
A co do solistów i chóru, to miałem na myśli ruch odwrotny : nie, że soliści śpiewają w chórze (tak było w tej Pasji – i było cudnie, choć to się też nie zawsze sprawdza, jak w orkiestrach złożonych z solistów…), ale, że dobrzy chórzyści zostają solistami.
Najgorzej, jak są to życiowe (sakramentalne lub przelotne) życiowe partnerki dyrygentów. Panna Elizabeth Priday zatruwa mi po dziś dzień kilka nagrań JEG, a to nie jedyny przypadek.
A ta krakowska afera straszna. Bo w końcu gdzie w Polsce powinni grać The Polish Baroque Soloists na najwyższym poziomie światowym (pierwszy pulpit jest, nawet tutaj czasem bywa), do spółki z The Zielenski Choir, jak nie pod Wawelem?
PMK
A co porabia dzisiejszymi czasy Jan Stanienda?
Orkiestra Wratislawia i pedagogika na warszawskiej uczelni.
Dziękuję. Jakoś zniknął mi z pola widzenia, a takie oryginalne nagrania Vivaldiego były z Leopoldinum.
I jeszcze to:
http://icanhascheezburger.com/2011/02/04/funny-pictures-videos-cat-vs-metronome/
😆
Przeczytałam wpis PK i zrobiło mi się smutno. Czy nasi rodacy wszędzie, nawet tam, gdzie się w zasadzie nie powinno dać, czyli w muzyce, muszą wprowadzać uświęcony narodową tradycją podział na słusznych mych i niesłusznych onych?
A mnie zastanawia czy to jest porownywalne do sytuacji takiej, ze powiedzmy nowy dyrektor Canadian Brass mowi: wicie, rozumicie, ja to widze tak, ze polowa z was jednak powinna grac na smyczkowych. Taka mam koncepcje. Od jutra przesluchania.
No, to jednak chyba trochę nie tak. Canadian Brass – każdy zna tę markę i wie, co ją charakteryzuje, co już ma częściowo w nazwie. Ma wciąż duże powodzenie w świecie w takim właśnie kształcie, w jakim jest. Capella Cracoviensis to niestety od lat trochę dziwny twór spod znaku mydło i powidło, i długo by opowiadać, jak to się stało. Choć znałam tam i niezłych muzyków.
Tak jak przewidywałem, gdzie z Sharon Kam – to sukces tam:
http://lodz.gazeta.pl/lodz/1,35136,9057476,Antwerpia_zdobyta_przez_lodzkich_filharmonikow.html
Uff 🙂
Ale Stanienda gra z Leopoldinum? Bardzo dawno go nie widziałem. A ostatnio widzę, że i Szufłat nie jest koncertmistrzem, ale Christian Danowicz.
Swoją drogą miło być z dala od przepychanek 🙂 Ja tak krążę z jednej uczelni na drugą, jakoś mi się upieka.
a propos planów CC:
http://krakow.pl/aktualnosci/4951,26,komunikat,capella_cracoviensis_nie_jest_likwidowana.html
Tadeuszu,
W 1993 r. nagrał 4 Pory Roku jeszcze na płycie Tonpressu, razem z koncertem fletowym Mercadante z niejaką Jadwigą Kotnowską.
Na klawesynie grał niejaki Władysłw Kłosiewicz… 🙂
http://www.leopoldinum.art.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=41&Itemid=30
Stanisław, 10,21. Jeszcze na chwilę do Krakowa. To nie był Teatr Nowy a Ludowy /aczkolwiek wtedy bardzo nowy/ i dalej jest Ludowy, aczkolwiek w Nowej Hucie ludu już nie ma. Ja byłem w teatrze zawsze tam gdzie jest teatr, czyli na widowni. Teraz natomiast spotkałem jednego ważnego aktora z tego teatru i opowiadałem mu stare dzieje. Wybałuszał ślepia na dźwięk nazwisk Skuszanki i Krasowskiego i zdumienie, że na tych deskach grali przed nim Pieczka, Pyrkosz lub Lutosławska.
nie wiem jak to jest u JEG, ale i tak w pamięci pozostaje mi Collegium Vocale – z Hosanna z h JSB pięknie wyśpiewanym jako : Osanna !!! czyli z bezdźwięcznym H (tak jak w tysiącach innych wyrazów łacińskiej proweniencji).
A może nie tylko łacińskiej, bo również słyszę w nawoływaniach minaretowych : la illa Alla – który w znacznej części polskiej literatury funkcjonuje jako Allach. Zgroza !
Albo z Liebeswalzen Brahmsa.
@PK. W okolicy Świdnicy głównie budował Schlag (und Sohne) – to ja już jednak wolę Englera np. w Krzeszowie ostatnio ładnie zrekonstruowanego przez Jemlitza z Chemnitz (czyli Karl-Marx-Stadt).
@PMK. Mając nieco wolnego w poniedziałek postanowiłem się przejść (będę pomieszkiwać w pobliżu Canal de la Villette) do muzeum instrumentów w Cite de la Musique. Podobno piękne klawesyny (nie tylko Ruckersa) i piano-forte…
Pozdrawiam Wszystkich
Lesiu, nie żebym się wymądrzał, ale kiedyś naliczyłem sześć oficjalnych kanonów wymowy łacińskiej i wszystkie są dobre, a żaden nawet z daleka nie przypomina wymowy Rzymian, którzy się na tym najlepiej znali. Jest jeszcze wymowa stosowana przez prawników z Teksasu, ale o tym lepiej nie wspominać. 🙂 No i hosanna to z hebrajskiego jest najprawdopodobniej…
Oczywiście, że Ludowy. Ta moja skłonność do przekręcania wszystkiego…
A polskie skłonności to też dziwna sprawa. Jak pisałem o przekleństwie działań grupowych, to i to miałem na myśli. W kazdej sprawie mamy jakieś grupy, z których większość jest kompletnie bezmyślna. Wystarczy, że autorytet grupy coś podrzuci i cała grupa podchwytuje i powtarza. Krakowska śmietanka też. Ktoś powie, że instrumenty z epoki do bani i reszta za nim. Kto powiedział? Pewnie związkowiec jakiś.
O związkach zawodowych dużo mogę powiedzieć na podstawie doświadczeń z rady nadzorczej. W swoim czasie spólka skarbu państwa o strategicznym znaczeniu, która utworzyła grupę kapitałową obejmującą wiele spółek, starała się sprzedać jedną ze swoich spółek. Przetarg na zakup wygrała firma niemiecko-holenderska. Ale konsorcjum złożone z pracowników tej spółki (kilku, głównie związkowców) złożyło protest do Ministra Skarbu twierdząc, że ich oferta, choć gorsza cenowo, powinna byc wyżej punktowana, gdyz proponowała najlepszy pakiet socjalny: podwyżkę płac dla wszystkich pracowników co roku o wskaźnik inflacji + 10 pkt procentowych na górkę. Minister, jak zwykle, skierował protest do rozpatrzenia przez RN, a w radzie ta sprawa akurat mnie przypadła do załatwienia. Nie ważne inne szczegóły. Clue sprawy w tym, że cena oferowana nie tylko była niska, ale do tego oferenci nie proponowali zapłaty przy nabyciu spółki, tylko zapłatę z przyszłych zysków. Oczywiście przy takim windowaniu płac zysków nigdy by nie było.
Protest nie został uwzględniony, ale związkowscy urządzali demonstracje z paleniem opon i oferent holendersko-niemiecki się wycofał. Spółka do dzisiaj nie jest sprzedana. W tych demonstracjach nie brali udziału żadni pracownicy poza działaczami związkowymi. Z tej spółki i z sąsiednich po koleżeńsku. Tak to działa. I podejrzewam, że w CC jest podobnie. Związkowscy krzyknęli, po mieście się rozeszło. A że Adamus obcy, cały Kraków chętnie to kupił.
Dobry wieczór, wróciłam z koncertu 🙂
Zanim zabiorę się do opisywania, wspomnę jeszcze w odpowiedzi Tadeuszowi, że Stanienda już bardzo dawno rozstał się z orkiestrą Leopoldinum, a z częścią jej założył orkiestrę Wratislavia. Nie wiem, jak teraz działa. Natomiast Szufłat został w Leopoldinum. Od paru lat Leopoldinum prowadzi Ernst Kovacic, co bardzo dobrze zespołowi zrobiło. Nagrali m.in. ciekawą płytę z udziałem Agaty Zubel.
Cieszę się z sukcesów Łodzian. Ale dyrekcję widziałam dziś na koncercie… 😉
Dla lesia – są tam i instrumenty z okolic Konserwatorium 😉
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/ParyzWrzesien2010#
dobrze, że zajrzałem przed wylotem jeszcze..
Dziekuję
Dziękuję
No ale Wratislavii nie widać we Wrocławiu, Leopoldinum bardzo. A zabawne są koncerty, gdy Leopoldinum gra to samo co orkiestra barokowa. Kiedyś tak im wyszło z symfoniami Haydna. Jednak na barokowo Haydn lepiej wypadał. Orkiestra współczesna ma taki homogeniczny dźwięk.
Sporo ludzi przychodzi na koncerty.
Szkoda, że Arte dei Suonatori jakby przestało przyjeżdżać.
AdS jakoś się chyba zawiesiło. Według kalendarza na ich stronie ostatni koncert zagrali jesienią. Co dalej, nie wiem. Rozstanie z Czarkiem Zychem, nieuchronne po tylu latach, nie zrobiło im dobrze. A Czarek ma swoje pomysły. Muzykę w Raju zrobił w zeszłym roku już bez nich, teraz organizuje rewelacyjny cykl Mazovia Goes Baroque (w Studiu im. Lutosławskiego) i dziwię się, że niewielu ludzi przychodzi na te koncerty – w Warszawie, która przecież jest wyposzczona w dziedzinie muzyki dawnej.
Hmmm…
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,9057894,Rewolucja_na_Misteriach_Paschaliach__Zagra_Portishead.html
Tadeuszu no właśnie, homogeniczny Haydn… Znam kilka osób z traumą sięgającą podstawówki – nauczycielka muzyki traktowała ich takim homogenicznym w ilościach hurtowych i po dziś dzień na sam dźwięk nazwiska Papy robią się senne. No i starannie omijają… Wcale nie tak łatwo potem z takiej traumy wyjść.
Co do AdS wiem tylko, że miała być reaktywacja jesienią, no ale widać skończyło się na jednym koncercie.
Wygląda na to, że nawaliła Venice Baroque Orchestra… jeszcze parę dni temu to ona miała grać w sobotę w Wieliczce (20.) 😆
A teraz… w Wieliczce o 17. La Morra (cieszę się z powodu Michała i Coriny), a w Operze o 20. wymieniony projekt. Porobiło się…
Jest jeszcze więcej odjechanych projektów w tym roku, ale już raczej w związku z Sacrum Profanum z przyległościami 🙂
„Przyległości” to Europejski Kongres Kultury we Wrocławiu – tam będzie dopiero… 😆
Cieszyłam się na Rominę Basso. Nie posłuchałam jej w grudniu (Alcyna), a teraz jej nie posłucham w kwietniu 🙁
Wielka byłaby szkoda, gdyby AdS miało przestać istnieć. Mieli swój własny rozpoznawalny dźwięk. Zawsze z przyjemnością szedłem na ich koncerty.
Ja tam przyznam, że oczy mi się otworzyły na Haydna w dojrzałym wieku. Kupiłem jakąś przecenioną płytkę 🙂 i nagle do mnie dotarło, że to jest to co tygrys we mnie lubi bardzo! I zrozumiałem powiedzenie Rattle’a (sera zresztą), że Haydn to taki Strawiński XVIII wieku. Pasuje!
I przyznam się, że zaintrygowany słowami p. Kamińskiego, który jak może to przypnie łatkę Antoniniemu, że AdS nagranie Concerti Grossi Handla znacznie lepsze, kupiłem też AdS. I przyznaję mu rację. Chociaż zmuszają do wsłuchania się, a Antonini dobry na śniadanie, jako pobutka. Szybko, pobudzająco i bezproblemowo.
Nie przepadam za tym nagraniem AdS.
A Antonini przewspaniale gra na fifulce 😀
I tym powinien się zajmować w towarzystwie paru kolesi, a nie orkiestrami dyrygować. Albo opery wystawiać. 😛
E, aż tak surowa to ja dla niego nie jestem. Lubię Il Giardino Armonico.
Ja mam tak z Antoninim, że mnie nie rusza i juszszszsz, nawet te akrobacje na fifulce. Sprawdzałam wiele razy, w tym kilka na żywo. No i nic. Chyba nie łapię tych częstotliwości czy cóś 😉
Ja też, ale czy każdy musi być zaraz Wielkim Dyrygentem? Niech robi to, co umie najlepiej, a w razie wątpliwości zadzwoni do Savalla. 🙂
Co do Misteriów, to mam mieszane uczucia…
Pewnie za parę lat wszyscy zamieszani będą chcieli zapomnieć o tym Projekcie, chociaż na mękach powiedzą co innego. Może nie idźcie tą drogą, co?
Spokojnie, nic się nie zmienia. MP są żywym organizmem i od czasu do czasu trzeba lekko zamieszać 🙂
Od tej edycji – co rok: 7 koncertów „gwiazdorskich” (Mainstream), 1 debiut młodych zespołów (Debuts) i 1 „odjechany” projekt (Trance – odpowiednik Freak w SP, który znakomicie się przyjął).
Pani Redaktor wspomniała też EKK – już w piątek karty zostaną odkryte 🙂
PS. Nie nawaliła VBO. Bardziej RB, która przeraziła się windy 🙂
A bo RB nigdy nie schodzi poniżej pewnego (wysokiego) poziomu 😉 Uprasza się organizatorów o załatwienie jej następnym razem naziemnego stanowiska pracy…
PS. Ja to ogólnie mało „odjechana” jestem, ale żeby tak od razu od mainstreamów wyzywać… 😉
Jak to przeraziła się windy? 😯
A ten Trance to ja widzę raczej jako odpowiednik dawnego „czegoś dla ludu” na Rynku, tylko teraz lud czegoś innego łaknie 😆
@Beata – RB w 2011 będzie w Krakowie 3 razy 🙂
@Dorota – Trance ma ambitne aspiracje 🙂
Czy to Pani jest tym „ekspertem”, który nie potrafił w programie tvn Druga Twarz rozpoznac prawdziwego dyrygenta od czlowieka, ktory dyrygowania uczył sie (chyba) 2 tygodnie? Co z Pani za krytyk???
Hi, hi, oburzony się oburza, ale niech lepiej oburzy się na swoją pamięć. To ja właśnie rozpoznałam amatora – pana Piotra (widzi Pan, nawet pamiętam imię tego człowieka z kolczykiem). Rozpoznałam go natychmiast; mój kolega Adam Rozlach rozpoznał go także, po dłuższym namyśle, a nie rozpoznał – pan Zbigniew Lasocki, wówczas dyrektor Filharmonii Łódzkiej. Kto widział program, ten pamięta.
Skompromitował się Pan, dobrze Panu tak.
Nic w przyrodzie nie ginie. Tutaj wspominam swoje wówczas świeże doświadczenie z tym programem (jeszcze wtedy pisywałam do „Twojej Muzy”) w kontekście Konkursu Dyrygenckiego im. G. Fitelberga:
http://www.twojamuza.pl/index.php?w=6&id=348&g=11
Zapraszamy na stronę: http://www.facebook.com/ratujmycapellecracoviensis
Inicjatywy co prawda nie popieram, ale proszę bardzo, audiatur et altera pars. Zresztą wypowiadają się tam bardzo różne głosy, nie tylko za „zasiedziałą” CC. Miłej lektury 😉
Śliczne sformułowanie z listu członków CC do prezydenta Majchrowskiego, że Filip Berkowicz jest z Janem Tomaszem Adamusem „w najściślejszym związku”. Ciekawam, co owi „artyści” pragną zasugerować i co na to żony obu panów 😆
Cały list zresztą kuriozalny 😯
Pozwólmy każdemu wyrobić sobie swoją opinię w tej sprawie.Nie rozumiem skąd tyle w ludziach jadu…co do „najściślejszych związków” to nie wiem czy to prawda,ale wiele się o nich słyszy w Krakowie.Z resztą myślę, że całe to „zamieszanie” na blogu Pani Szwarcman zostało specjalnie wzburzone,żeby wzrosło nim zainteresowanie.Ale to moje zdanie…
To jest właśnie metoda „gościów”. „Nie rozumiem, skąd w ludziach tyle jadu”… ale w tym samym zdaniu obrzydliwa i kłamliwa insynuacja – „a nuż się przyklei”. Zamieszanie było wcześniej, i to bynajmniej nie w cudzysłowiu. I tak, robię to dlatego, żeby ludzie byli świadomi ważnych problemów życia muzycznego w kraju. To jest jeden z celów istnienia tego blogu i jest to oczywista oczywistość 😉
Trzymam kciuki za reformę pana Adamusa. To wstyd, by w 40-milionowym kraju nie było kilku przyzwoitych kapel specjalizujących się w muzyce dawnej. Kraków ma świetny festiwal z tą muzyką – marzy mi się, by w przyszłości choć jeden wieczór w jego ramach zarezerwowany był dla polskich muzyków, którzy mieliby bezpośrednią możliwość porównywania się ze światową czołówką. Póki co, mamy tak naprawdę Arte Dei Suonatori, które – odnoszę takie wrażenie – nie jest dostatecznie doceniane i promowane.
Pozdrawiam!
miderski – witam. Mamy w tej dziedzinie w ogóle duży kłopot, ale mimo to zespołów w Polsce jest już troszkę więcej.
Rzuciłam okiem na blog – fajny 🙂
A tu dalsze sprawozdanie z frontu krakowskiego:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,9131340,Capella_Cracoviensis__rewolucja_i_protesty.html