Florence rządzi

Prawdę powiedziawszy jest to wpis, który zamierzałam umieścić na Prima Aprilis, ale, jak sami widzieliście, tak się złożyło, że nie miałam w ogóle tego dnia czasu. Ale my tu nie ustanawiamy przecież, że można żartować tylko przez jeden dzień w roku, raczej, powiedziałabym, wprost przeciwnie, więc piszę dziś. Uprzedzam tylko: do tego tematu trzeba chwilowo wyłączyć elementarną wrażliwość muzyczną.

Zupełnie niechcący, szukając czegoś na YouTube, natknęłam się na kolejną – nie tak całkiem nową, bo mającą już parę lat – formę memu internetowego zwaną z angielska shreds. Oznacza to dosłownie strzępki, ale w gruncie rzeczy polega na czymś całkiem innym. Posłuchajmy np. nowatorskiej interpretacji Krystiana Zimermana. Interpretacji jakiego utworu – to dobrze znającym Chopina nietrudno odgadnąć, a w trzydziestej sekundzie pojawia się nawet kilka prawdziwych akordów. Ale potem – znów hulaj dusza. Drugi filmik z tej serii jest równie „odkrywczy”, choć tu nie ma takiego numeru, jak w finale pierwszego.

Można znaleźć też shredy najrozmaitszych innych artystów. Np. Brendla (tu zupełnie inne podejście do „shredologii stosowanej”). Tutaj shreduje (czyli w tym wypadku – chrzani) Itzhak Perlman, a tutaj już nie sam, lecz z Yo-Yo Ma, i to nie byle gdzie, bo na inauguracji prezydentury Baracka Obamy! Shlomo Mintz, jak słychać, nielepszy, nie mówiąc o Lang Langu (tu rzecz dotyczy również reakcji publiczności). Nie było litości nawet dla Marthy. A i Pierre Boulez shreduje – to już wyższa szkoła jazdy.

Ale litości nie było też dla innych światów muzycznych. Proszę, tu shredy Paco de Lucii, a zespołów rockowych starszych i nowszych nie da się zliczyć. Patrząc po datach, ta moda wybuchła w 2008 r., ale i w kolejnych latach tworzono następne montaże. 

I tak się zaczęłam zastanawiać, co to oznacza i po co ludzie to robią? Bo to takie śmieszne, jak słyszymy coś całkiem innego niż to, czego się spodziewamy? Bo lubimy ściągać wielkich z piedestału do naszego poziomu? Bo lubimy się popisać sztuką montażu (nie zawsze udatną)? Trudno powiedzieć. W każdym razie w czasach przed Internetem nikt nie mógłby z Marii Callas zrobić Florence Foster Jenkins. Teraz Florence triumfuje.