Schubert na skrzypcach Hubermana

Czy konkretny instrument może mieć wpływ na styl gry artysty? Chyba tak. W każdym razie po raz pierwszy słuchając Joshui Bella naprawdę byłam zachwycona – a nieraz bywało, że budził niedosyt, e, to tylko ładne, nie piękne…

Tym razem naprawdę było pięknie. I to zwłaszcza w przypadku najtrudniejszego chyba w programie utworu: Fantazji C-dur na skrzypce i fortepian D 934 Schuberta. Ten rzadko grany, bo trudny i technicznie, i muzycznie utwór zabrzmiał jak czysta poezja. Liczne ornamenty wariacji ze środkowej części były po prostu śpiewane. Nie było ani cienia popisu, epatowania wirtuozerią. I nie było też wrażenia „niebiańskich dłużyzn”. Niebiańskość, owszem, ale jako odlot w jakąś daleką krainę…

Także zagrana wcześniej Sonata A-dur Brahmsa była piękna: pogodna, łagodna, ciepła. Wykonana zaś w drugiej części II Sonata G-dur Griega ujmowała dyskrecją norweskiego kolorytu – nie było nic na siłę „dofolkowywanego”, jak można byłoby się spodziewać po dawnym wykonawcu bluegrass. Bardzo prosto i bezpośrednio, bez cienia kiczu, zagrał też Bell znaną Melodię Czajkowskiego, a potem powiedział: OK, no more Russian music – i wykonał Poloneza D-dur Wieniawskiego z takim przytupem i wygłupem, że można było naprawdę się uśmiać. Słusznie, bo to jedyny sposób na tę muzykę. I na koniec była transkrypcja Nokturnu cis-moll op. posth. Chopina, którą solista poświęcił pamięci zmarłej niedawno młodej polskiej skrzypaczki.

Sam Haywood, z którym grał Bell, to pianista inteligentny, ale raczej typ akompaniatora niż kameralisty; raczej nie wychodził na pierwszy plan.

Przyznam się, że cały czas jednak chodziło mi po głowie, że pewnie kiedyś, dawno temu, te utwory były na tych skrzypcach grane przez Hubermana… Nie wszystkie, ale na pewno niektóre.