Mahler jak Michael Jackson
W urodziny Mahlera przedstawię Wam jego biografię alternatywną: „(…) Tak jak Michael Jackson okrzyknięty cudownym dzieckiem, już jako czterolatek próbował gry na fortepianie. Jego symfonie były muzycznym przełomem podobnym do tego, jaki wiek później zapoczątkowały piosenki Kurta Cobaina i Nirvany. W latach największej popularności Mahler koncertował w całej Europie (…) Podbił również amerykańską scenę muzyczną – swój ostatni koncert w życiu dał w Carnegie Hall. Często występował na festiwalach, m.in. w Strasburgu, na który przed stu laty ściągały podobne tłumy, jak dziś na Glastonbury czy Open’era. Był kapryśny i humorzasty. Będąc u szczytu sławy związał się z prawie 20 lat młodszą i równie piękną, co niewierną Almą Schindler. Jej liczne romanse wpędziły go w depresję, z której leczył się uczęszczając na seanse psychoterapeutyczne do samego Zygmunta Freuda. Życiorysy Mahlera i Michaela Jacksona łączy jeszcze jedno: obydwaj artyści zmarli przedwcześnie w wieku 51 lat”.
Co to za pomysł – myślicie pewnie. Ano, pomysł René Martina, twórcy La Folle Journée, którego to festiwalu druga już warszawska edycja – Szalone Dni Muzyki (w tym roku pod hasłem Tytani) odbędzie się w dniach 29 września-2 października. Przedwczoraj była pierwsza konferencja prasowa, ale nie podano jeszcze szczegółowego programu ani ważniejszych wykonawców, tj. René wymienił kilka nazwisk, z których zaledwie parę mi coś powiedziało, ale podobno układanie programu jeszcze trwa. Za to dostaliśmy takie właśnie życiorysy pięciu głównych bohaterów, zmodyfikowane w taki sposób, by mogły coś powiedzieć młodym (i może nie tylko młodym) ludziom, którzy klasyki nie słuchają.
A więc Liszt: ” (…) Jego występy (…) wyzwalały niesamowicie silne, pozytywne emocje podobne do tych, które w latach 70. XX w. wywoływali Beatlesi. Kobiety go uwielbiały, a jego koncerty przyciągały tłumy melomanów. Lisztomania niczym nie różniła się od pożądania, jakie sto lat później budzili John Lennon czy Paul McCartney. Wielbicielki idola znad Dunaju potrafiły wyrywać sobie wyrzucony przez niego niedopałek papierosa. (…)”
Brahms: „Niemiecki gwiazdor muzyki romantycznej II połowy XIX w. Podobnie jak Jimi Hendrix w dzieciństwie cierpiał niedostatek. Aby zarobić na chleb, grywał na pianinie w nocnych klubach i domach publicznych w Hamburgu. Szczytowe lata muzycznej kariery spędził w Wiedniu, ówczesnej stolicy światowej muzyki. (…) Poza cesarstwem austro-węgierskim miał rzesze fanów w całej Europie (…). W 1887 r. otrzymał złoty medal London Philharmonic Society, prestiżem odpowiadający współczesnym nagrodom Grammy czy Brit Awards. Nieodłącznym elementem scenicznego wizerunku Brahmsa była długa broda a la ZZ Top, którą zapuścił po czterdziestce, by dodać sobie powagi. Słynął z trudnego charakteru. Arogancją i egoizmem mógłby bez trudu przebić Micka Jaggera, a perfekcjonizmem – Stinga. (…)”
Richard Strauss: „(…) Podobnie jak wokalista Aerosmith, Steven Tyler, wychował się w muzykującej rodzinie, a swój pierwszy utwór napisał w wieku 6 lat. Choć żył w niespokojnych czasach, jego muzyczna kariera trwała dłużej niż The Rolling Stones. Tak jak giganci rocka, Strauss nie bał się przełamywać obyczajowych tabu. Jego opera Salome, zainspirowana kontrowersyjną sztuką Oscara Wilde’a, wywołała skandal, ale zarazem zapewniła mu finansowy sukces. Dzięki niemu zamieszkał w okazałej willi w górskim kurorcie Garmisch-Partenkirchen. (…) Co rzadkie u gwiazd estrady (współcześnie podobnie chlubnym wyjątkiem jest wokalista Coldplay, Chris Martin), Strauss był stały w uczuciach. Jego związek z sopranistką Pauline de Ahna przetrwał ponad 50 lat!”.
I wreszcie – dołączony w polskiej edycji Karol Szymanowski: „(…) Jak pół wieku później Czesław Niemen, tak Szymanowski w swojej twórczości postawił na nowe brzmienia. Wraz z przyjaciółmi utworzył Spółkę Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich, która pełniła rolę dzisiejszej wytwórni płytowej, promującej muzykę alternatywną. (…) Dużo podróżował po Europie, odwiedził też USA i Afrykę Północną. Po każdym wyjeździe powiększał swoją kolekcję pocztówek. (…) Jeśli chodzi o sferę uczuć, dobrze rozumiałby się z George’em Michaelem i Freddiem Mercurym (…)”.
Jak Wam się to podoba?
Komentarze
Mnie się podoba 🙂
Jedną uwagę wszak mam: porównywanie trwania kariery Richarda Straussa z The Rolling Stones jest bezzasadne, kariera tych drugich trwa i jeszcze trwać będzie, bo te niezłe zombiaki zakontraktowani są przez najbliższe 50 lat 😉
A grają już przecież chyba od lat stu…
Pomysł naturalny jak sok z biedronki 🙂
No cóż,nie ma złej drogi do muzyki niebogi.Coś mi to przypomina,oby nie poszło aż tak daleko.
Do mnie nie trafia. Zakładam, że chodzi o to, żeby pokazać, że to nie żadne drętwiaki były – choć powagi kompozytorzy – ale swojskie ziomale. Podobne założenie przyjęli chyba twórcy filmiku, którego kawałek widziałam dziś na ekranie w tramwaju: pomnik Chopina rozmawiający z pomnikiem Syrenki o dokonaniach Marii Curie-Skłodowskiej. No ale to nie ja jestem adresatem – mnie nie trzeba (już) podstępem przekonywać do słuchania Brahmsa. Gdyby nawet było trzeba, to pisząc o jego muzyce, nie o jego brodzie. 😉 A po dzisiejszej pobutce pierwszego podejścia do Mahlera (za miesiąc; wiem, wiem – wstyd!) też się już nie boję. Gdybym się bała, to rzekome podobieństwo do MJ by mnie nie uspokoiło. Is Mahler bad?
No, też mam trochę mieszane uczucia właśnie. Ale jeżeli są tacy, których to przyciągnie… W każdym razie pomysły René zwykle się sprawdzają (dlatego w Nantes są aż takie tłumy na festiwalu), więc może i tym razem wie, co robi.
Dawali nam też znaczki z łebkami „Tytanów” 😉
Na Grochowskiej, u Leniwej Orkiestry, odbywa się właśnie Akcja Labirynt dla dzieci, gdzie są różne zabawy, podchody i quizy. Dzieciaki szukają np. w krzakach odpowiedzi na pytania. Potem już wiedzą, jak wymawia się nazwisko Liszt czy ile symfonii napisał Mahler 🙂 A znaczki już kolekcjonują i się nimi wymieniają 🙂
Czujnym korektorkom (dwóm!) dziękuję za zwrócenie uwagi na literówki. Czego to się nie robi w pośpiechu, mając inny tekst na głowie 😛 Zaraz poprawiam.
Mnie to przymierzanie kompozytorów poważkowych do Beatlesów i Stonesów w ogóle nie przeszkadza, o ile jest robione ze świadomym przymrużeniem oka, a tak chyba jest w tym przypadku. No i tak naprawdę najważniejsze jest, czy przekaz trafia do adresatów. Jeżeli tzw. grupa docelowa to kupi i przynajmniej zapamięta nazwiska, a może nawet poszuka Brahmsa czy Mahlera na tubie, to edukacyjny cel zostanie osiągnięty i wszystko jest w porzo. 🙂
Do frędzelków może to przemówić, bo zaświaty ściąga porównawczo na bliską ziemię. Na dotarcie do każdy sposób dobry, a merytoryzmowi to w żaden sposób nie zagraża, inna półka 🙂
Podrzędna łajza ze mnie i tyle 🙁
Dlaczego 🙂
Znakomity pomysł i bardzo niezłe wykonanie. 🙂
Bobik lepiej, Pani Kierowniczko. Ale tutaj być podrzędną łajzą, to nadal wielka przyjemność 😉
Ja powiem tak: Bobik opisowo, haneczka skrótowo. Jedno i drugie w porzo 🙂
Poczułam się posmyrana 😯 Dobranoc 🙂
Wniosek: nie tylko Bobiki smyrać należy 🙂
Dobranoc!
Ja tez dokladnie to samo chcialem powiedziec co krzestny wlasnie napisali. (nawyk z zebran, przepraszam). To, ze Mahler wielkim kompozytorem byl niewiele znaczy. A szansa, ze ktos po cos siegnie – priceless.
Nie bede sie juz przechwalal pamiecia, ale Waldo de los Rios, Paul Mauriat itp. Ale mieszanka powinna byc zrobiona dobrze, inaczej czasem nie wychodzi
http://www.youtube.com/watch?v=hIIf6drhCfg
„Oryginal” Andersona brzmi lepiej niz tutaj z „klasyczna” orkiestra.
Podoba mi się, mimo niepokojącego postawienia odwołań historycznych ‚na opak’ (tj. porównujemy wcześniejszych do późniejszych). Podoba się, bo zawsze trudno oddać dawne realia.
Pobutka.
Ależ ze mnie merytoryczny beton! 😉 Ale widzę oczyma duszy miłe tejże duszy nazwiska wypełniające serwis Pudelek i lekki dreszcz mnie przechodzi.
No zabawne, zwróciło moją uwagę na tych różnych panów porównywanych do tych wcześniejszych panów (a panie gdzie, hę?). Większości nie znam, a taki Jackson to mi się zawsze myli z Prince’m. Ale zdaje się, że jeden nie żyje? czy obaj?
Zestawienie trochę na zasadzie takiej, że ja jestem podobny do koszykarza pierwszej ligi,bo obaj mamy trampki Nike rozmiaru 54. Czyli Czajkowski wielkim kompozytorem był, bo był podobny w upodobaniach do Mercuriego, ale cierpiał.
A co to jest Pudelek??? Od razu zeznaję, że wiem, że forma zdrobniała od pudel, a to nazwa rasy psa domowego 😆
W tekstach cytowanych przez PK kompozytorzy muzyki klasycznej są porównywani z kultowymi wykonawcami wczorajszej muzyki młodzieżowej – to mi zgrzyta (wiem, że ci kompozytorzy muzykę nie tylko pisali, ale i wykonywali, ale namawiamy młodzież do słuchania ich kompozycji, nie wykonań). Argumentacja jest pokojowa i pełna szacunku dla obecnych upodobań muzycznych adresatów – to mi gra. Dość mocno akcentowane są podobieństwa w życiu prywatnym porównywanych – to mnie razi. Wisi nad tym wszystkim sugestia, że podobne są nie tylko biografie, ale i muzyka – i tuż za tą sugestią właśnie wisi moim zdaniem widmo katastrofy, bo jak ktoś pójdzie słuchać Mahlera z nastawieniem, że zaraz usłyszy kalkę z Nirvany… To prawda, że można trafić na koncert z – no choćby: dziwacznych – powodów, a wyjść – ba, wypłynąć, na fali zachwytu. Mnie się to właśnie zdarzyło. Ale nie jest prawdą, że jedyny problem, to ściągnąć delikwentów na salę koncertową, a nastawienie i oczekiwania z jakimi na tę salę wejdą, są bez znaczenia. Jak się źle ustawi pracę nóg w siatkówce albo w tenisie, to potem bardzo trudno to skorygować. Na koniec: może jakiś ochotnik napisałby pamflet dla Tadeusza porównując w nim np. Marka Knopflera do Strawińskiego (JAKIEŚ podobieństwo na pewno się znajdzie), a zespół Hurt do Leniwej Orkiestry? Spać nie będę mogła po nocach martwiąc się, że Tadeusz pewnie nigdy nie posłuchał Private Investigation ani Załogi G. 😉 😉 😉
Ps. Pudelek to jest (był?) internetowy serwis z plotkami o gwiazdach.
„Załogę G” oglądałem, jak byłem mały. Fajnie było 🙂
Hoko, inni też dobrze ten film wspominają. Na przykład tak. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=6KJlcuXOkuA
Tadeuszu,przecież to kopalnia informacji wręcz niezbędnych niektórym do życia (jeszcze bardziej niż Don Giovanniemu kobiety,a nam Dywan 🙂 ) Z większością opisywanych tam postaci mam ten sam kłopot,co Ty z Jacksonem i Princem – nie odróżniam.Albo wręcz nie słyszałam i dobrze mi z tym 🙂 Ale niektóre obrazki mógłbyś chyba uznać za interesujące 😉 http://www.pudelek.pl/artykul/26203/zdjecia_ze_slubu_liszowskiej/
Pół nocy myślałem o jakiejś nieagresywnej operze, ale dochodzę do wniosku, że należałoby doprecyzować co jest agresją, a co jeszcze nie.
Nie mówi się „podrzędna łajza”, tylko „łajza drugiego stopnia”.
Bardzo rzadko spotykana.
Występuje, kiedy podczas zażartej dyskusji na dywanie post osoby C mija się z postem osoby B, który minął się z postem osoby A.
Gostku, ostrożnie! Niewyspanie czasem wywołuje agresję (u niewyspanego). 😉
Oj, tak, a jeszcze większą, jak się zaśpi… 😉
Pudelka odkryliśmy z kolegami podczas poprzedniego Konkursu im. Wieniawskiego i zrobiliśmy sobie z niego ulubioną rozrywkę podczas nudnego czekania na kolejne wyniki 😆 I owszem, działa, a moja redakcyjna koleżanka od teatru regularnie tam zagląda, bo nie należy pomijać różnorakich źródeł informacji 😉
Prince nie tylko żyje, ale właśnie parę dni temu występował w Polsce 😆
@PK 9:38
I słusznie,no bo skąd dowiedzielibyśmy się,jaką suknię miała na premierze narzeczona reżysera ? Bez tego premiera nieważna,a kto i jak grał -to są nieistotne szczegóły 😉
Załoga G to tam, gdzie Roquefort i Wiewiórka i myszki? Pewnie, że oglądałem! Wszystkie seriale z dziećmi oglądałem, jak już mi wtrynili telewizor 🙁 I na Królu Lewie byłem i już nie wiedziałem za co którą córkę trzymać, bo jako te bobry były. A na Shrecku nr 1 to podobno cała sala gapiła się przede wszystkim na mnie, bo ryczałem ze śmiechu najgłośniej. A córki mnie za ręce trzymały 🙂
Ale kto to jest Knopfler na szczęście nie wiem….
Szczerze mówiąc jak przymusowo zobaczę tych wczorajszych idoli to mi się czasem żal robi, dziadki starsze ode mnie, ciężko pracują. Ja tak nie umiem.
Teraz o wpisie.
Wcale nie uważam, że taka forma biografii jest nieodpowiednia. Po prostu nawiązuje do symboli, osób i sytuacji znanych młodym i umieszcza je w odpowiednim kontekście.
Nie uważam też, że przeczytawszy taką biografię ktoś wyobrazi sobie, że Mahler to Kurt Cobain (choć początek VI Symfonii spokojnie można sobie wyobrazić jako thrash, a początek V jest cięższy od wszystkiego, co mógłby wymyślić Tony Iommi…)
Dzieci nie są takie głupie. Jeśli już dotarły w takie miejsce, to na pewno mają pojęcie, czego się spodziewać.
Kompletny wgląd: Pudelek, Kozaczek, Plotek, Gadulek.
Sorry za sprowokowanie bezsenności.Chyba nie ma nieagresywnej opert.Wszak nawet nieszczęsna Halka gwałtem tu idzie.
Co do porównań,to mnie jeszcze zbrzydza czasem wersja graficzna.Te różne Chopiny w adidasach są dość infantylne.Wydaje mi się,że jednym z „wabików” muzyki klasycznej jest również pewna jej ekskluzywność.
Opery,nie żaden opert…
To oddalam się na budowę.Jeszcze nieagresywnie i w adidasach.
Chopiny w dresie są infantylne, owszem, ale porównanie Chopina do kogoś z naszej epoki już nie jest.
Oczywiście, że wabikiem klasyki jest jej ekskluzywność, ale trzeba się tam jakoś dostać. Potem już spokojnie można zostać Hipster Kitty.
http://www.hipsterkitty.com/keith-richards-kitty
Czy w Weselu Figara jest agresja?
Tadeuszu, żadnych myszek i wiewiórek w „Załodze G” nie pamiętam, więc chyba masz na myśli tę niedawną produkcję z morskimi świnkami. Zwłaszcza że tamtą Załogę to mogłeś oglądac nie tyle z dziećmi, co będąc dzieckiem 🙂
http://www.nostalgia.pl/wojnaplanet/
Tak czy owak, nie ma porównania – świnka to świnka i nic tego nie zmieni 🙄
Dżizas… Tadeuszu, ale Knopfler jest naprawdę OK 🙂
A na Królu Lwie też byłam – z siostrzenicą 😆 Natomiast na Załodze G (żadnej) nie.
W Weselu Figara może być agresja, jeśli nowomodny reżyser ją wstawi 😛
Nie nie, ja mówię o samym libretcie, a nie o czyichś majaczeniach.
W Cyganerii też chyba się nie tłuką po ryjach?
Po ryjach nie, ale robią sobie kuku mentalnie. Czy to uznajemy za agresję?
Agresja w Weselu Figara? Chyba jest – Figaro, np, czai się ze strzelbą na niewierną małżonkę – niczym Wojewoda u Mickiewicza.
Mozart/Da Ponte a Mickiewicz – ta paralela nie przyszła mi jakoś do głowy 😆
Co prawda jednym z ulubionych hiciorów wieszcza była aria Non piu andrai 😉
I jeszcze Cherubina gonią! I go do armii wysyłają, a tam — agresja.
Mam, to był serial Chip i Dale, Brygada RR!!!!!!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Chip_i_Dale_Brygada_RR
To ja nie znam Załogi G. Odkąd dzieci dorosły, nie znam też najnowszej produkcji, ze świnkami, ale na pewno bardzo żałuję poznania świnek.
No nie znam też Knopflera, co ja zrobię? Przeczytałem, że z Dire Straits, też nie znam.
Czy ja się muszę na wszystkim znać?? Nie rusza i nudzi.
Co do elitarności muzyki tzw. klasycznej: gdzieś czytałem o przyczynach znacznie mniejszego zainteresowania takową muzyką po roku 1968 i wskazywano właśnie na elitarność. A rok ten był znamienny…. No bądźmy na serio, te fraki was czasem nie śmieszą? Ja to jeszcze współczuję muzykom w tych surdutach, bo nie cierpię sam.
O jej, mam – nieoczekiwany – punkt wspólny z wieszczem! 🙂 Może nas ktoś porówna… No to koledzy w pracy mają dziś przechlapane – oni z dwojga złego wolą, kiedy z okazji piątkowej głupawki podśpiewuję Hurt, a nie Mozarta.
A co to jest Hurt? Podobny do Detalu?
podśpiewuję hurtem może?
Hurt to zespół, który śpiewa piosenkę Załoga G, którą podlinkowałam dziś o 9.03, bezwstydnie zaśmiecając Dywan. Jest to jedyna ich piosenka, której słucham i przyznaję, że dałam się uwieść na tekst. 😉 Za zaśmiecenie przepraszam, bo łoskot straszny.
Aaaa, podśpiewuję hurtem wszystko jak leci. Teraz rozumiem.
Ago,
zerkam jeszcze raz, z większym dystansem. Widzę plusy, fusy i minusy 😉
Plusy:
— zrozumiałe oddanie odmiennych realiów,
— opowiadanie z przymrużeniem oka,
— zdjęcie z muzyki (w polskich warunkach) przymiotnika ‚poważny’*,
— chwytliwe odwołanie się do współczesności.
Minusy:
— kurczowe odwoływanie się do wybranych (i może dla młodszych odbiorców już przebrzmiałych) nazwisk gwiazd popu;
— skupienie się na życiu prywatnym (tak, wiem, o muzyce pisać równie lekko byłoby niesłychanie trudno, ale to właśnie jest wyzwaniem).
—
*) Wczoraj ktoś mi z zachwytem tłumaczył, że Mozart to taki pop okresu józefinizmu 🙂 Bo spodziewał się powagi, a tu takie przyjemne koncerty 🙂
Gostku:
W Weselu Figaro przejawia agresję wobec ogrodu podbalkonnego.
(No i przepraszam, nie pamiętam czy tak stoi w libretcie, czy tylko leży w wykonaniach, które widziałem, ale Zuzanna policzkuje Figara. To w końcu agresja, nieprawdaż?)
Chyba jest nawet w didaskaliach, bo zawsze w tym miejscu jest policzek 😆 Więc dają sobie po ryju jak nic…
Agresję wobec ogrodu podbalkonnego przejawia raczej Cherubino, kiedy spada i go niszczy 😉
O! O 1:47 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=JU_J0FgwoHQ&feature=related
No mówiłem, że trzeba doprecyzować. Takie tam trzepanie kogoś z liścia to nie wiem, czy to agresja w dzisiejszych czasach 🙄
Po ryju to po ryju, nawet jak moc trzepnięcia niewielka. 🙄
Swoją drogą budżet w tej inscenizacji to mieli chyba niewielki. Nie stać ich było na cały rower, tylko na jedno kółko. 😈
A nudne to wykonanie jak flaki z olejem 👿
No tak… Figaro się tylko z tego tłumaczy 😉 Dlaczego tłumaczenia zostały mi w lepszej pamięci?
BTW. Fajnie się ogląda Wesele Figara z wyłączonym dźwiękiem i „Tańcami Połowieckimi” w słuchawkach 😀
O! widzę, że PAK ma podobne nawyki do moich, tylko u mnie Dyrekcję takie multimedialne rozwiązania doprowadzają do szału – w TV coś bez fonii, ze sprzętu coś inego, a z radyjka kuchennego jeszcze coś innego. W ten sposób poruszając się pomiędzy jednym pomieszczeniem a drugim nic nie tracę.
Wracając jeszcze do merituma: ja mam bardzo dobre doświadczenia z przemycaniem wiedzy w sposób nie całkiem poważny i z odwołaniem się do realiów, które młodzieży coś mówią (tu zresztą też bym się zastanowił, czy Beatlesi a nawet Cobain to nie jest aby dla młodych już prehistoria). Moi adresaci przymrużenie oka na ogół świetnie wyczuwają i zdają sobie sprawę, że nie powinni np. tego, co ja mówię, reprodukować w skali 1:1 na jakichś poważnych egzaminach. 😉 Ale widzę, że im bardziej potrafię ich rozbawić, tym w sumie więcej w głowach zostaje. 🙂
Figaro dostaje w trąbę nie tylko w didaskaliach, ale wręcz w tekście, i to dwukrotnie, bo najpierw w ciemnościach od Hrabiego („Ricevete questo qua!”), a następnie od Zuzanny (tu już nie ma wątpliwości: „che schiaffo! Non batter cosi presto!”). A w ogóle to w tym akcie ma szczęście, że hrabia nie ma przy sobie broni („Ah, senz’armi son io!”).
No i trochę agresji zdaje się być w scenie, gdy Hrabia koniecznie chce zabić lokatora alkowy, nieprawdaż?
Poza tym chciałem słowo kolejne w obronie porównań – toż to stara zasada retoryczna, żeby podobne tłumaczyć przez podobne. A że trochę wciąż działa, świadczy, że z sympatią pomyślałem o paru rockmanach. Choć pewnie nie starczy mi zapału, by ich słuchać. Ale w każdym razie o wiele lepsza metoda, niż infantylizowanie Chopina czy robienie mu na głowie irokeza – nie uwspółcześnianie na siłę dawnego twórcy, tylko pokazanie, że jest współczesny, bo był taki, jak dzisiejsi.
A poza tym dzień dobry.
Witaj 🙂
René Martin już uwspółcześniał dawnych twórców także wizualnie, ale mieściło się to w granicach przyzwoitości 😉
https://picasaweb.google.com/PaniDorotecka/Nantes2010#5432912817404059010
Bo w tę stronę (fotoszopnąć Fryckowi irokeza) to pójście na łatwiznę. Znalezienie analogii jak w powyższym wpisie (obaj umarli w tym samym wieku – to majstersztyk!) wymaga odpalenia kilku neuronów równolegle.
Wierzę w intuicję i doświadczenie René Martina. Te życiorysy zresztą harmonizują z koncepcją Szalonych Dni, do której się przekonałam rok temu na własnej skórze. Trochę mi się to kojarzy z radosnym bankiecikiem, na którym jest duży wybór przekąsek i swobodna atmosfera. Każdy skubnie, na co ma ochotę i biegnie do kolejnego stołu, rozejrzeć się, co by tu jeszcze… Wspominam to jak najlepiej 🙂
Takie podejście do sylwetek „Tytanów” może zadziałać choćby przez zaskoczenie – życiorysy twórców kojarzą się często z czymś uciążliwym, encyklopedycznym, co trzeba wykuć. Na przykładzie studentów obserwuję, że potrzebują punktu zaczepienia, czegoś, co wywoła emocjonalny stosunek do twórcy / pisarza (no bo to akurat moja działka). Zainteresują się paskudnym losem Schillera w Karlsschule czy bogatym życiem uczuciowym Goethego , a potem to już idzie z górki, bo artysta jest „kupiony”. Czytają i dyskutują. I nie trzeba im literatury sprowadzać do parteru czy tłumaczyć na język młodzieżowy. Podobnie patrzę na te teksty przygotowane przez René Martina – to zachęta / przynęta i nic więcej. Wychodzi naprzeciw lękowi wielu osób przed „sztywną i nudną filharmonią”, nie przekracza granic dobrego smaku, nie sili się na sztuczną młodzieżowość.
A taka burda na Święcie Wiosny niczym nie ustępowała dzisiejszym stadionowym.
Podłączę się pod to, co napisała Beata, w charakterze podrzędnej łajzy. 🙂 Ja pisałem o naciskaniu emocjonalnych guzików od strony niepoważnej, ale można oczywiście i na serio. A to, że zapamiętujemy najlepiej rzeczy, które robią jakiś „odcisk emocjonalny”, chyba każdy fizjolog mózgu potwierdzi. 😉
@ Bobik 11:36 i
@ PK 11:44
o to,to właśnie 🙂 A w tej inscenizacji akurat to Hrabina dostaje z liścia od małżonka.I tak dobrze,że nie użył siekiery :- (
http://www.youtube.com/watch?v=41zFjNcGgtQ&feature=related
Najpierw po przeczytaniu wpisu PK byłam na tak. No bo to się nawet wydawało nie takie złe przy Balbinie Bruszewskiej i jej chopinowskim komiksie za 7 M.
Ale potem przypomniałam sobie to: http://www.youtube.com/watch?v=qSLvcJ4I1mw
i teraz raczej podzielam zdanie Agi z godziny ósmej z czymś.
Przykładów oczywiście można znaleźć więcej.
Przepraszam za tego śmiecia. Dla przywrócenia równowagi:
http://www.youtube.com/watch?v=j_6AURk1qqc
Jak świat światem z klasyki były zrzynane tematy, motywy. Czym się różni Jacques Loussier od tej pani?
Przykładem koronnym, bardzo przeze mnie cenionym (naprawdę! – uważam tę płytę za skończone arcydzieło) jest to:
http://www.youtube.com/watch?v=c6BV29FVKq0&feature=autoplay&list=PLCDEA3C22C601925B&index=57&playnext=1
Racja, Beato i PK – taki pomysł znakomicie wpisuje się w konwencję Szalonych Dni, w założeniu lekko żartobliwych, gdzie publiczność nie konsumuje solennie całego dzieła w ciszy i skupieniu, tylko skacze z jednej imprezy na drugą. Zawsze jest nadzieja, że nowy słuchacz się „zainfekuje” i wróci do tematu na serio, albo nazwisko kompozytora mu utkwi w jakiejś szarej komórce i będzie mu się kojarzyło z czymś niekoniecznie przykrym i nudnym. Mnie np.od dzieciństwa Paul Dukas kojarzył się wyłącznie z Myszką Miki , bo w jedynym dostępnym wówczas programie telewizji dawali czasem od święta „ W krainie Disneya” z animowaną wersją Ucznia Czarnoksiężnika 🙂 Kto pamięta ? Do dziś zakodował mi się tak pozytywnie, że na Ariadnę i Sinobrodego poszłam bez bicia, mimo pewnych oporów związanych z osobą pana reżysera, nieustannego źródła naszych natchnień 😉 Oczywiście wszystko jest kwestią gustu, a popularyzatorzy powinni też zachować pewien umiar w uprzystępnianiu, bo granica tutaj jest dość cienka i lód kruchy(vide komiksy rocznicowe i inne wynalazki,czy np. to co zalinkowała Natka). A nad linkiem dodanym prze Gostka muszę trochę pomyśleć w ciszy i spokoju 🙂
Ile to ja już się nauczyłem określeń na „dawać w ryja” na kulturalnym muzycznym blogu… ach ta emocjonalność muzyki 😆
Czasami człowiek musi,
Inaczej się udusi.
Jak śpiewa klasyk.
Natko,a taka aria Cherubina ? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=41zFjNcGgtQ&feature=related
sorry,to nie ta linka:-) 🙂 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=gwvqdXR3XnI&feature=related
Ta inscenizacja nudna zaiste jak flaki z olejem to słynna i przez wszystkich zachwalana chała Clausa Gutha z Piekielnym Tadziem. Dyryguje patolo-manierycznie Harnoncourt, a realizuje wideo upiorne (z ujęciami „filmowymi”, z perspektywy nieosiągalnej z sali) równie sławiony powszechnie Brian Large, który to ostatecznie dorżnął.
No, ale przynajmniej na maszynie do pisania nie stukają.
Aha, a przemocy w Figarze (czółko!) bywa na kopy. W drugim akcie, w bardzo dobrej inscenizacji Ponnelle’a w Salzburgu, Hrabia nieledwie ciągnął Hrabinę za włosy po ziemi. Nawet u Strehlera w tej sekwencji jest gorąco. Hrabia wraca zresztą zazwyczaj z jakimś ciężkim narzędziem do wyłamywania drzwi.
W końcu jesteśmy w wysublimowanej komedii dell’arte, gdzie walenie kijem, najlepiej faceta zawiązanego w worku, było na porządku dziennym. Guignol też latał z pałą. Byle na tym nie poprzestawać…
PMK
Panie Piotrze, myśmy się wczoraj pół dnia zastanawiali, dlaczego akurat Tadzio Pan dał temu piekielnikowi. Uchyli Pan rąbka?
Świeże wieści z Salzburga czyli opera w służbie wścibskiej kamery:
„For the make-up artists of the Salzburg Festival, the technical progress of High Definition cameras is a great challenge. The higher the resolution in which the audience at the screens sees the action, the more perfect and even the artists’ make-up has to be. In order to achieve the perfect look for our artists, Neil Young, MAC Senior Artist UK, visited Salzburg in order to give our make-up professionals a Beauty Make-up Master Class before the Festival begins.”
Tekst fantastyczny!
Drobna korekta – The Beatles to raczej lata sześdziesiąte, w 1970 zespół ‚się skończył’
jezter – witam. No, to fakt, Beatlesi rozwiązali się w 1970 r., ale nie odpowiadam za błędy autora 😉
Ale po pierwszych nagraniach McCartneya z zespołem Wings (lata 70-te) dziennikarze pisali, że niebawem nikt nie będzie o Beatlesach pamiętał 🙂
Pozdrawiam!
ew_ka pisze: 15:24
Ta aria? Jest super, ale dziękuję postoję. Ten łomot rytmiczny… elektronika… ee..
Jestem nieuleczalnie konserwatywna, jeśli chodzi o muzykę.
Natomiast malarstwo, rysunek, architektura – tu ciągle artyści pokazują coś nowego, mieszają pop-kulturę z ambitniejszymi przedsięwzięciami i to mnie cieszy, jestem na to otwarta. Rzeżba w mniejszym stopniu, powiedzmy z 20 wieku Brancusi. Nie odmówiłabym…
Dlaczego właśnie muzyka jest dla mnie taką świętością – nie wiem i nie wiem, ale zacytuję za Poetką: trzymam się tego jak zbawiennej poręczy.
Jak już się tak zwierzam, to dodam jeszcze, że już w dzieciństwie przejawiałam te dziwactwa. W szkole wszyscy, dosłownie wszyscy słuchali Jacksona, oprócz mnie. Zabijali się dla płyt etc, a mnie to śmieszyło trochę. Jak zaczęłam chodzić do muzyka, to była połowa lat 80-tych. 😯 Nie było takiego dostępu do nagrań, jak teraz. Ja sobie nagrywałam z radia (wtedy był taki program IV z muzyką klasyczną, jak teraz Dwójka) i tylko tego słuchałam, głównie fortepianu i kameralistyki. Stuknięta trochę byłam, ale co zrobić. :sigh:
Ale płytę „Bad” Polskie Nagrania wydały, więc czy o tę płytę naprawdę trzeba było się „zabijać”? Pytam o to, bo byłem wtedy za mały na bieganie po sklepach, ale pamiętam, że starszy kuzyn miał te płytę dość szybko…
pozdrawiam!
Nie pamiętam, czy o tę konkretną płytę. Szaleli za Jacksonem i to mogło być bardziej w połowie podstawówki…
aa teraz widzę braki redakcyjne:
Powinno być:
mnie to śmieszyło trochę. Jak zaczęłam chodzić na muzykę, to była połowa lat 80-tych, nie było takiego dostępu do nagrań, jak teraz.
Jackson był póżniej. Słowo honoru, że nie szalałam za Jacksonem. Szalałam za Bachem, Schubertem, Mozartem…
Nie wiem, co to „Bad”, ale z „Tutu” Davisa tak bardzo prosto nie było. To w ogóle był krzywy kraj 👿
No i pomknął PMK i nie wiem czemu Piekielny Tadzio to akurat ma być 😥
Do video High Definition to w ogóle powinni roboty zatrudnić, bo albo trzeba lalkę robopodobną zrobić z żywego człowieka, albo po prostu nieciekawie żywy aktor/śpiewak wygląda.
Ciekawy przykład: mam Chinatown Polańskiego, na DVD co prawda, ale najwyraźniej przygotowane pod HD, szczegółowość niesamowita. Jest scena łóżkowa, aktorka wychodzi ubrana w uśmiech i wyraźnie widać, że ma staranną charakteryzację na twarzy, ale na reszcie nie. Nicholson to już w ogóle wygląda okropnie. I co teraz? Odrealnią ich postacie dla HD??
„Okropnie” to jest najbardziej adekwatne słowo niestety. Neil Young pracował w Salzburgu nad twarzą pani, która w realu wyglądała bardzo dobrze, ale powiększona kilka(naście) razy na ekranie wręcz przeciwnie (oni ćwiczą od razu pod telebimy…) No i paćkał chytrze, żeby zniwelować to „wręcz przeciwnie”.
„Bad” to płyta, którą na świecie kupiło kilkadziesiąt milionów ludzi, a dwadzieściakilka lat później niewielu, jak widać, ją kojarzy :))
„Tutu” kupiło kilkanaście razy mniej ludzi, ale twarz tego gościa na jej okładce to pewnie i za kilkadziesiąt lat będą bez problemu kojarzyć 🙂
Oto paradoks godny naszych czasów!
A telebimy to raczej low definition, to jak musiała wyglądać w wersji, gdzie każdą włosek osobno widać na twarzy…
@ Beata:
czy to ten Neil Young od Buffalo Springfield i Crosby Stills Nash & Young? 😉
To był mój ostatni żart, sorry, ale zaczął się weekend…
pozdrawiam!
Sorry, pomknąłem istotnie, bo jam na wakacjach, więc internet z doskoku. Tadzio przez natychmiastowe skojarzenie z Tadziem Tomasza Manna w (Hospody, pomyłuj) wydaniu Viscontiego…
Dzię-ku-je-my. 🙂 No to Pani Kierowniczka rację miała. Oczywiście. 🙂
Ktoś sobie przypomina, żeby Pani Kierowniczka nie miała kiedyś racji? No? 😈
Czyli ja nie mam szans na manie racji, bo pomysł na przybliżanie tak sobie mi się podoba. Jakoś to mi się paskudnie kojarzy z takimi starymi babami, które nie odezwą się do dziecka normalnie, tylko rożne aciuciu, am am, głośno i wyraźnie, bo wiadomo, dziecko inaczej nie zrozumie. Głupio wygląda i daje efekty inne, niż zamierzone. 😎
Eee tam, Wielki Wodzu. 😎 Ja na aciucianie mam alergię, ale w edukacji jakieś formy przybliżania są potrzebne, bo po prosto rzeczywiście często jest tak, że dziecko nie rozumie. A jakie konkretnie formy przybliżania się sprawdzają, to należy testować na zainteresowanych. 😉 Jak coś jest zbyt aciuciu, to młodzież sama zaraz to uzna za obciachowe i odrzuci. No a jeśli nie odrzuci, kupi i się czegoś przy okazji nauczy, to w czym rzecz? 😈
Slyszalam wypowiedz kogos z organizatorow tej imprezy, ze nie trzeba byc sztywnym i przychodzic elegancko ubranym na ich koncerty. Rozumiem ze moge przyjsc w worze po kartoflach?
Do mnie takie cos nie przemawia w ogole, tym bardziej na odwrot, jak ide na koncert, impreze czy do teatru lubie byc ladnie ubrana tj odswietnie a nie dresach, z golymi brzuchami i kolkiem w nosie.
Dziekuje.
Rzecz w tym, Bobiku, że się nie nauczy, bo nie kupi. Próbować można, ale to nie działa, bo nikt nie lubi być na wstępie traktowany jak głupszy od konia, choćby istotnie był.
Zresztą mówię, że mi racja nie przysługuje. 😛
To ciekawe dlaczego na Szalonych Dniach od lat są tłumy, ludzie stoją w kolejkach i wracają co roku, skoro ten Rene Martin taki nieskuteczny… 😉 Warto chociaż raz spróbować „zaszaleć” samemu, bo może się okazać, że będzie to b. pozytywne doświadczenie. Elegancko ubranych nikt tam palcem nie wytyka (ale i tych w dżinsach też nie, gołych pępków nie odnotowałam). A co najwazniejsze: w ciągu dwóch dni trafiłam na kilka dobrych koncertów. Nie były to ochłapy czy paćka dla ubogich duchem, co to im jeszcze ząbki do konsumpcji kultury nie wyrosły 😉 Duży wybór dobrej muzyki w małych dawkach i przystępnej cenie, ot co.
Może dlatego, że dotąd nikt ich (ludzi) nie traktował jak sprawnych inaczej? Są tłumy i będą, ale nie sądzę, żeby ten eksperyment powiększył tłumy. Wystarczy wybór dobrej muzyki itd. i informacja sformułowana jak dla rozumnych, to ludzie przyjdą. 😎
No nie wiem, WW. Artei dei S. to całkiem niezły zespół, Podger niezła skrzypaczka, a na koncercie we Wrocku tłumów nie było. A na Wratislavie tłumy …. Socjologia, moda, stadne odruchy, etc. Please nie mówcie o umilowaniu muzyki …
Ale ja o imprezach René Martina, nie o ogólności. I to by się zgadzało, bo to jest firma i Wratislavia też firma, a na taki koncert luzem się nie pchają, bo nie ma zwyczaju, odruchu, informacji, ani choćby szkszypczów za 4 mln dolarów. Jak już ta cała socjologia jest i działa, to po co zmieniać wątpliwymi metodami? Że jakaś nowa grupa docelowa się zgłosi? No bez jaj proszę.
Dziękuję za „aciucianie”. Już wiem, jak nazywa się to coś doprowadzające do szału.
Wodzu, żeby zarazić, trzeba otwierać okna. Niech one będą różne różniste. Może nie grupa, tylko grupka, a może tylko jeden. A z jednego nawróconego itd. 😉
No dobra, czy ja coś mówię? Tylko nie ma we mnie wiary. 😉
A nie mniej. Bardziej szkodzi manie wiedzy 😉
@ Chiaranzana 22.50 W worze po kartoflach to się ostatnio pani Górniak objawiła – znaczy ta kreacja już teraz salonowa jest i basta. 😆
Wierzę obecnym na Dywanie bywalcom Szalonych Dni i edukatorom milusińskich, że metoda działa – skoro ludzie przychodzą. Ale mnie się dalej nie podoba. 😉 I – tu muszę się nad sobą zastanowić i skonsultować rzecz z Freudem – chyba mi się nie podoba, że działa. Słucham muzyki i czytam książki. Jeśli coś mnie poruszy, sięgam po następny utwór tego autora. Jeśli tak się naczytam/ nasłucham, że twórca staje się dla mnie kimś bliskim, to mogę – następnym razem wyciągając rękę – sięgnąć nie po kolejny utwór, a po informacje o twórcy. Takie informacje, które mi go przybliżą – także jako człowieka – i być może pogłębią moje odczuwanie/ rozumienie jego utworów. Wtedy z autentycznym zainteresowaniem – i emocjami – mogę przeczytać o tym, że zbierał pocztówki, wariował przez niewierną kochankę, zapuścił brodę, bo chciał dodać sobie powagi. Porównywanie życiorysów: obaj urodzili się na wiosnę, obaj umarli w tym samym wieku, obaj lubili czerwony – żadnych reakcji emocjonalnych u mnie nie uruchamia. Każdy twórca musi mnie poruszyć od nowa, siłą własnej twórczości, nie na mocy podobieństwa jego biografii do biografii kogoś, kogo już znam i mam za bóstwo. 😉 Co może być dla mnie przynętą? Dobra recenzja. Nie taka, która mówi, że ‚X wielki jest’, ani nie taka, wyśmiewana przez Jerzego Waldorffa w Sekretach Polihymnii, która przytłacza fachowymi terminami. Jaka więc? Taka, która obiecuje wzruszenie lub przygodę i jest przekonująca, bo z jej stylu jasno wynika, że jej autor sam się wzruszył/ ubawił/ zadumał słuchając/ czytając.
Od samego rana, tj. od 8.52, kiedy napisałam, że podoba mi się, że autorzy z szacunkiem podchodzą do niepoważnych upodobań muzycznych adresatów czekałam, aż ktoś to zakwestionuje i napisze, że jemu to nie na szacunek wygląda, a na protekcjonalność – no doczekałam się w końcu, choć dłuuugo trzeba było czekać (do 22.25). 😉 Dobranoc.
Ponarażam się pobutką, bo kto lubi dzisiejszych Brucknerów, czyli zespół Rammstein? Nawet w wersji na chór?
O rany! 😛
No faktycznie o rany 😆
Ja w gruncie rzeczy czuję podobnie jak Aga @2:46 (czy ta biedaczka w ogóle dziś spała? 😯 ). Kiedyś, dawno już (pamiętam, że jeszcze Alicja brała w tej rozmowie udział) była dyskusja na temat: czy różne Rubiki mogą człowieka nieuczonego przybliżyć do klasyki. Parę osób wtedy z całym naciskiem twierdziło, że tak.
Pani Kierowniczko, bez obaw: ja śpię, tylko na raty. Ta pogoda mnie rozchybotała. 🙁 Za to o 3 rano lutnia brzmi wyjątkowo pięknie. 🙂 Korciło mnie, żeby sprawdzić, jak o 4 rano brzmi Locatelli (Concerti Grossi), ale myśl o sąsiadach mnie powstrzymała. Sprawdzę, jak kupię słuchawki. 🙂
😯
Nad ranem bardzo pięknie brzmią suity wiolonczelowe JSB, ale tylko w wykonaniu Casalsa.
Nie wierzę… Dlaczego tylko Casalsa?
Bauer odpada?
Bo najpiękniejsze.
Nie do końca mamy z Gostkiem zbliżone gusta.
Jeszcze w sprawie aciuciania /piękne słowo!/.Jak miałam ze 3 lata reagowałam na to jak ryś.Gryzłam bez ostrzeżenia i całkiem dosłownie,również w miejscach publicznych.Odbierałam to jako osobistą zniewagę,ponieważ rodzice nigdy nie aciuciuali.Ale czy to się przekłada na tzw.przybliżanie?Nie wiem.
Kiedy słucham Bacha nic nie istnieje poza Bachem.Kiedy slucham The Beatles nic nie istnieje poza The Beatles.Po prostu.
Trawo, trawo do kolan!
Podnieś mi się do czoła,
Żeby myślom nie było
Ani mnie, ani pola.
Żebym ja się uzielił,
Przekwiecił do rdzenia kości
I już się nie oddzielił
Słowami od twej świeżości.
Abym tobie i sobie
Jednym imieniem mówił:
Albo obojgu – trawa,
Albo obojgu – tuwim.
O, Witold 😀
Też tak mam.
A co do suit wiolonczelowych – co z HIPciami? Ja np. lubię, jak gra je Jaap ter Linden. Kiedyś lubiłam bardzo Bylsmę.
Na B jeszcze Berger ładnie gra.
Nie powiedziałem, że Casals w ogóle, tylko nad ranem. Nad ranem (czy ogólniej: późno w nocy) jest na tyle cicho, że słychać przestrzeń, w której gra artysta.
To samo zresztą dotyczy przedwojennych nokturnów z Rubinsteinem.
Jest też coś pociągającego w szumie tych nagrań, czego za dnia po prostu nie słychać.
Teraz niech jakiś psycholog to rozwikła, tę audiofilię odbitą w krzywym zwierciadle.
Bauera właściwie nie znam. Jakoś do niego nie dotarłem. Yo Yo Ma brzmi jak lata 80. i to mi trochę przeszkadza. Mischa zbyt romantyczny – be.
Z HIPów faktycznie ter Linden.
Kto napisał o słuchaniu muzyki na lutnię w nocy? Dlatego dobrze się jej słucha, bo tylko w nocy jest cicho i słychać wszystkie niuanse. Każdego cichego instrumentu lepiej słucha się w nocy.
Aha, Wodzu, jakoś nie skumałem tego o rozbieżnych gustach 😳
Casals najpiękniejszy, znaczy się?
Nie, Bylsma najpiękniejszy, bo gra brzydko. Casals brzydki, bo gra pięknie. Tak to widzę. Wolę granie bez romantyczno-akademickich upiększeń, bo jestem na nie uczulony. 😎
Casals nie przesadza z upiększaniem. Poz tym to były lata 20. i 30. Przesadza natomiast Mischa i dlatego nie lubię jego Suit.
Czyli jednak nie do końca się nie zgadzamy 😛
Jak zwykle. 🙂
Spróbuj przy okazji posłuchać Bergera, dobrego kumpla Miszy, który podkupił mu instrument z XVI wieku i dobrze zrobił, po co Miszy taki instrument?
Ja też tu czegoś nie rozumiem. Nad ranem to jest przecież najnormalniejsza w świecie pora, na dodatek dobra do życia, w przeciwieństwie do rana. 😈
Moim pieskim zdaniem przybliżanie to nie to samo, co aciucianie, jak również nie to samo, co równiachowanie (na to ostatnie też mam alergię). W przybliżaniu edukacyjnym (opisuję oczywiście pewien teoretyczny model, bo w praktyce bywa różnie) nie ma paternalizmu ani chęci podlizania się, jest natomiast podobna zasada, jak w turystyce pieszej – najsilniejsi powinni dostosować krok do najwolniej idących, a nie pędzić naprzód, zostawiając tych powolnych własnemu losowi, na zasadzie „jak nas nie dogonią i się pogubią, to ich problem”.
Jasne, że granice między aciucianiem czy równiachowaniem, a przybliżaniem albo/i zwyczajnie zabawą, są dość nieostre i określa się je zwykle na wyczucie. Gdyby Martin bez dystansu i przymrużenia oka wyjechał do młodzieży z tekstami w rodzaju „Karol to niezły ziomal był, z Cześkiem w Zakopcu wódkę pił”, sam by się wzdrygnął i warknął. Ale jeżeli ten sam tekst poleci na Dywaniku w ramach wspólnej zabawy, to przecież nie będę taki głupi, żeby warczeć (Z kogo warczycie? Sami z siebie warczcie!). Chopin w dresie mnie też się wydaje głupawy (i przede wszystkim nietrafiony, bo nie był to typ człowieka, który by się współcześnie „zapisał” do dresiarzy), ale wskazanie, że kompozytorzy poważki cieszyli się kiedyś równym uwielbieniem tłumów, jak Beatlesi i Stonesi, może być nawet punktem wyjścia do całkiem interesujących refleksji zarówno nad kulturą, jak i naturą ludzką. Itepe, itede.
Zmierzam do tego, że bez sensu widzi mi się tu wtealbowewcizm, czyli wydanie wyroku obowiązującego we wszystkich przypadkach: albo – o poważnych wolno tylko poważnie, albo – dla młodzieży zawsze musi się upraszczać czy dostosowywać. Można różnie i raz to wyjdzie ciekawie, zabawnie, z wdziękiem, a drugi raz… no, szkoda gadać.
Na mojego nosa to, co cytowała PK, był zrobione z wyczuciem, ale rozumiem, że nie wszystkie nosy są identyczne i nie będę protestował, kiedy ktoś powie „a mnie nie podchodzi”. 😉 Protestuję tylko na założenie, że wolno tylko albo tak, albo tylko inaczej. Bo to by oznaczało również założenie, że wszyscy jesteśmy identyczni i do wszystkich musi to samo przemawiać. A chyba skądinąd wiadomo, że to guzik prawda. 😈
No wszystko się zgadza, Bobiczku, ale pytanie Pani Kierowniczki było [quote]Jak Wam się podoba?[/quote] 😆
Ja nie młodzież, więc nie wiem co jej się spodoba, a nawet jak byłem młodzież, to ździebko nienormalna (w stylu opisanym wyżej przez agę chyba).
No więc mnie się nie podoba, bo nie wiem o czym on pisze, jak pisze o Prince’ach i Jacksonach.
Słuchania Brucknera nad ranem bym nie ryzykował. To może zabić – bezpośrednio lub pośrednio, w postaci rozwścieczonego sąsiada, więc to nie tak, że nad ranem można wszystko, mimo pozornie bycia zdolnym do wszystkiego 😛
Tadeuszu, to niebezpiecznie brzmi jak „lubię to, co znam, a znam to, co lubię”.
Ja wiem, że początkowe pytanie było „jak wam się podoba?” (i posłusznie na nie odpowiedziałem 😉 ), ale potem poszło w stronę rozważań ogólniejszych, to i ja się w nie wdałem, bo co mam sobie żałować. 😈
Ja naprawdę usiłowałem słuchać niektórych takich, ale mnie to nudzi. A co gorzej, często śmieszy. To przestałem. Tak więc nie jest to stan postawy całkiem zamkniętej.
No a młodzieżą naprawdę nie jestem. Mogę ostatecznie zdziecinnieć, ale nie zmłodzieżeję 😆
Bobiku, jestem absolutnie przeciw uidentycznianiu. Żarty z powagi mogą być w porzo, choć moja reakcja na to np., co wyczynia Waldemar Malicki pokazuje, że gdy idzie o muzykę, ja akurat mam bardzo niski próg bólu. Nie żartobliwość podejścia mi tu zgrzytnęła, tylko, hmm, kąt tego podejścia. I nie na tyle, żeby szarpać za nogawki tych, do których trafia. Ot, nie moja długość fali. 🙂
Oddaliłam się na trochę, a tu poważne głosy 🙂
Czego tu się boję, to właśnie – jak Bobik napisał – równiachowania. Ale chyba to zatrzymało się w znośnym punkcie.
Młodzież nie młodzież… moje podlotkostwo przypadło szczęśliwie na najlepsze lata Beatlesów, w szkole jeszcze będąc podstawowej uwielbiałam ówczesne brytyjskie przeboje (listy śledziło się pilnie), które, jako że były bardzo melodyjne, po latach okazały się i wciąż ukazują evergreenami. Natomiast późniejsze liceum i studia to już była Warszawska Jesień w kręgu najgłówniejszych zainteresowań 🙂
Chopin na pewno nie byłby dresiarzem. Byłby pewno metroseksualny 😉
Wielki Wódz @12:44 – nie mogę się zgodzić, że Bylsma gra brzydko. Bylsma gra przede wszystkim mądrze. Jest zresztą parę jego nagrań. A jeszcze przed przesłuchaniem (i zaistnieniem) tych nagrań miałam szczęście słyszeć go na żywo z Bachem w kościele na Salwatorze (Muzyka w Starym Krakowie), gdzie mało kto przyszedł, bo nikt pewnie jeszcze nie wiedział, kto to jest.
Ale dziś chyba jednak Jaapcio bardziej mi się podoba.
No i jeszcze Wispelwey. Jego z kolei słyszałam w tym na żywo na Wratislavii.
Pomysł na zapełnienie niszy na rynku: nauka odbioru muzyki niepoważnej przez muzykologów
Żarty żartami, ale Martin wcale nie żartuje. On bardzo umiejętnie i atrakcyjnie przedstawia dany temat.
To, co robi Malicki to zupełnie insza inszość i ja też tego nie trawię, choć może bardziej dlatego, że to w ogóle nie jest śmieszne niż dlatego, że grają Vivaldiego w rytmie umcyk.
Gostku, bardzo malutka to nisza – ilu jest w Polsce muzykologów?
Nie wiedziałem, jak to ująć. Szerzej – osób, które muzykę niepoważną mają w głębokim poważaniu.
O to, to, Gostku. Chyba najgorszy przypadek, to wtedy, kiedy ma być okrrrropnie śmiesznie, a jest w ogóle nieśmiesznie. 🙄
O ile się nie mylę, młodzież ludzka na coś takiego mówii żenua. 😛
Nietrawienie to jest wyważona reakcja – ja przy żartach z Jana Sebastiana wpadłam w takie święte oburzenie, że otarłam się chyba o stan przedzawałowy. Umiaru mi brak. Czasem. Pani Kierowniczko, ja się tak domyśliwuję, że u Wielkiego Wodza ‚gra brzydko’ to komplement.
Szkoda serca na zawały!
Gra brzydko to oczywiście, że był komplement. Mam nagranie ter Lindena z Akademii MD w Wilanowie (tak, tak, ono też pójdzie w świat). Wtedy, zdaje się, był straszny upał. W każdym razie wiolonczela często-gęsto wydawała z siebie dźwięki skręcającego tramwaju i to było bardzo piękne w swej brzydocie.
Ago, wszyscy moi psi kumple twierdzą, że umiar jest rzeczą bardzo pożyteczną, zwłaszcza w okolicach posiłków. Jakoś wtedy z tym trawieniem jest łatwiej. A u psów akurat na ten temat nie ma żadnej różnicy zdań -Trawienie Jest Najważniejsze. 😆
Aga się dobrze domyśliwuje, Gostek zarówno. 😎
Pani Kierowniczko, ależ Wispelwey jest z tych ślicznie grających. Czytałem parę wywiadów, wynika z nich, że on chce grać obojętnie jak, ale inaczej niż Bylsma i w ogóle dostaje drgawek od porównywania. Co chyba nie jest najlepszym pomysłem na życie w tej branży. 🙂
Ja, znana wielbicielka rankingów, też bym dostawała drgawek od porównywania 👿
Nie wiem, co to znaczy ślicznie w wypadku Wispelweya, to, co słyszałam we wrocławskim ratuszu, podobało mi się, i owszem.
Ja się zgadzam w całej rozciągłości – i co do pożyteczności umiaru, i co do wagi trawienia. Od kilku lat wisi nad moim biurkiem hasło-przypominacz: sophrosyne – ale z praktykowaniem tego ideału nadal mam poważne kłopoty. Human nature being as it is… Mam jednak pewne osiągnięcia na gruncie zdrowej konsumpcji: dla dobrego trawienia ważna jest nie tylko wielkość, jakość i częstotliwość posiłków, ale i ich atmosfera i towarzystwo, w jakim się je zjada. Dlatego konsekwentnie odmawiam udziału w biznes lunchach. 😉
Wtedy w Wilanowie po Jaap ter Lindenie łaziła baaardzo natrętna osa.. a tu nagranko i transmisja.. biedny był , ale bardzo dzielnie ją lekceważył..:)
Gral przepięknie.
Byłam tam 😀