Mozart dla Kwietnia

Mariusz Kwiecień istotnie ma już w Metropolitan Opera pozycję „polskiego księcia”. Skoro to dla niego wystawili Don Giovanniego… Co więcej, Renée Fleming, która tym razem wystąpiła w roli konferansjerki, rozpoczęła swoje rozmowy w przerwie spektaklu właśnie od niego. Pan Mariusz na zakończenie swojej wypowiedzi poprosił o możliwość powiedzenia kilku słów po polsku, pomachał nam siedzącym przed ekranami w różnych miejscach kraju i pozdrowił szczególnie Kraków. W grudniu będzie tam Januszem w Halce. No i znów Don Giovannim – w Warszawie, w znanym spektaklu Trelińskiego.

A jak było w nowojorskim spektaklu w reżyserii Michaela Grandage? Po bożemu. Na ekranie to trochę nużyło; podejrzewam, że to jeden z tych spektakli, które większe wrażenie robią na żywo. Mam też niejakie wrażenie, że ta tradycyjność nużyła i Mariusza Kwietnia. On się dobrze bawi, kiedy jest niestandardowo, dlatego na luzie podszedł np. do wersji Michała Znanieckiego w Krakowie, gdzie musiał grać w remake’u Osiem i pół. Przynajmniej wizerunek trochę zmieniony…

Opowiadając o roli Don Giovanniego podkreślał, że postać ta musi mieć wciąż młodzieńczą energię, napęd, i że on go na szczęście jeszcze ma, więc może go grać. Jednak wydaje się, że wciąż się nieco oszczędza – czemu trudno się dziwić – po swojej niemiłej kręgosłupowej przygodzie, z powodu której nie mógł wystąpić na premierze. Trochę robił wrażenie zmęczonego. W jednym miejscu już się bałam, że mu się zachwiał głos – ale szybko wybrnął; końcówka była dramatyczna jak zawsze. Ale tym razem trochę przyćmił go… Leporello, więc dostał chyba nawet mniej oklasków niż zawsze. Mam nadzieję, że szybko wróci do pełnego zdrowia!

Leporello (Luca Pisaroni) był drugą indywidualnością spektaklu, a miejscami wysuwał się nawet na plan pierwszy, tym bardziej, że jest od Kwietnia wyższy, ale trochę są podobni. Otóż rola ta została ustawiona tak: sługa organicznie nie znosi swego pana i od początku do końca odnosi się do niego zjadliwie (trochę więc fałszywie w tej wersji brzmi, kiedy próbuje powstrzymać Don Giovanniego przed pójściem za Kmandorem). Zwykle Leporello, choć marga swoje pod nosem, jest zafascynowany osobowością swojego pana. Tu odnosi się do niego wręcz pogardliwie. To sługa, który za chwilę się zbuntuje. Świetny głos i aktorstwo.

Panie nie satysfakcjonowały mnie szczególnie. W roli Donny Anny nowa postać – Marina Rebeka, Łotyszka z Rygi; to jej debiut tutaj. Głos mocny, ale zbyt ostry i często bez niuansów, co szczególnie mnie raziło w ostatniej arii, Non mi dir. Zdarzało się jej też bycie pod dźwiękiem. Barbara Frittoli jako Elwira – niby dobra śpiewaczka, ale zupełnie niepasująca do tej roli, zbyt mdła; Elwira powinna mieć charakterek (może już jestem skażona Kiri). Mojca Erdmann z Hamburga jako Zerlina – właściwie nie ma się do czego przyczepić, także do Masetta (Joshua Bloom). Ramón Vargas w roli Ottavia pokazał technikę, ale bez blasku głosu. No i niezły Komandor – Słowak Stefan Kocan. Całość w zawrotnych tempach prowadził Fabio Luisi. W sumie: nieźle, ale nie nadzwyczajnie.

A jak sprawdza się Teatr Studio jako miejsce transmisji? Nastrój z pewnością lepszy niż w kinie. Niestety aparatura jest chyba marnej jakości – przed przerwą dźwięk był okropny, dopiero w przerwie prof. Łętowska (która też miała prelekcję na początek) dała znać organizatorom i co nieco poprawiono. Ale nie ma to porównania z tym, jak się słucha w Łodzi. Tam jest zresztą znakomita aparatura.

No i jeszcze pytanie – czy to rzeczywiście musi kosztować 100 zł?