Marka ze złamanym nosem

Dlaczego nos jest złamany, dowiecie się w zakończeniu tego wpisu.

Byłam dziś w NIFC na konferencji chopinowskiej – niestety tylko na kawałku, ale za to bardzo ciekawym. Konferencja ma ogólny tytuł 2010. Postscriptum, a na plakacie widnieje znany nam dobrze z afiszów ChiJE młody łebek Fryca z komiksowym dymkiem z napisem „uff”! Po Roku Chopinowskim, jak nietrudno się domyślić.

Przedpołudniowa sesja była szczególnie interesująca, ponieważ dano głos ludziom spoza środowiska. Zaczął prof. Jacek Kurczewski, socjolog i wielki meloman (wciąż się spotykamy w filharmonii), ale to jeszcze były urocze niewinne humanistyczne rozważania na temat różnorakiego postrzegania postaci Chopina i wokół różnych aspektów jego osobowości. Natomiast potem doszło do głosu spojrzenie menedżera: dr Marcin Poprawski z Poznania musiał co prawda wydatnie skrócić swoją wypowiedź łącznie z prezentacjami w power poincie, ale padły zdania o marketingu, brandingu i różnych poziomach postrzegania Chopina: można go bowiem postrzegać jako wartość estetyczną (muzycy, muzykolodzy i melomani), jako markę, która może się dobrze sprzedać (menedżerowie) i jako markę polityczną – polskość Chopina itp. (politycy).

Później poznaliśmy spojrzenie historyka kultury zajmującego się muzyką, dr hab. Krzysztofa Moraczewskiego, trochę polemizujące z poprzednikiem i odsłaniające jeszcze inne aspekty, a na koniec przedpołudniowej sesji wypowiedział się p. Michał Kazimierczak z firmy Saatchi&Saatchi pod dużo mówiącym tytułem Marka Chopina w roku 2010. Signum temporis czy nieporozumienie? Opowiedział się właściwie raczej po tej drugiej stronie, ale i tak zdegustował kochane środowisko profesorskie. Wytłumaczył (także z pomocą power pointu, ale dowcipnie), na czym polega marka: jest to znak (ważna tu jest identyfikacja wizualna), za którym kryje się jakaś idea – czy prawdziwa, czy zmyślona, to już inna sprawa. Po czym pokazał znany obrazek profilu chopinowskiego z dużym nosem, komentując, że identyfikacja wizualna jest tu znakomita, ale jaka idea za nią stoi? Znak zapytania.

Dyskusja rozpętała się burzliwa. Marcin Poprawski także zabrał głos i powiedział kilka słów o tym, jak na Zachodzie działania marketingowe pomagają w przyciąganiu młodzieży do muzyki (np. w przypadku English National Opera). Stanisław Leszczyński oponował, że to nie tylko marketing, bo wsparty jest o wiele lepszym wykształceniem muzycznym przeciętnych Anglików. Na koniec zabrał głos prof. Mieczysław Tomaszewski (właśnie skończył 90 lat i jest w fantastycznej formie) i powiedział, że po co muzyce marketing, wystarczy edukacja i kompetentne działania. Za przykład tych ostatnich podał festiwal Chopin i Jego Europa, który komponowany jest przez Leszczyńskiego tak wspaniale, że pchają się nań tłumy. Nie było czasu, ale polemizowałabym z Profesorem: ten festiwal od początku miał bardzo przemyślaną i atrakcyjną oprawę marketingową! Myślę, że ona też tu bardzo pomogła, a zrobiono (tj. zrobił Darek Komorek, grafik) przy okazji jeszcze jedną fajną rzecz: odklejono od Chopina ten słynny nos i upowszechniono zupełnie inny jego wizerunek, tę młodą twarzyczkę, będącą aluzją do tego, że w Warszawie kompozytor spędził swoje młode lata.

Zamieniłam potem parę słów z sympatycznym p. Kazimierczakiem, który był szczerze zdumiony: – Nie wiedziałem, że jest taka polaryzacja stanowisk! – No, jest. A prawda i tak leży pośrodku.

Tak sobie kluczę i wciąż wstrzymuję się przed wyrąbaniem najważniejszego. Chopina i Jego Europy, jak i dalszych płyt NIFC, prawdopodobnie nie będzie. Jak dowiedziałam się nieoficjalnie, STANISŁAW LESZCZYŃSKI ZŁOŻYŁ DZIŚ PO POŁUDNIU DYMISJĘ W SEKRETARIACIE P.O. DYR. KAZIMIERZA MONKIEWICZA. Już nie wytrzymał. Bo tego się nie dało wytrzymać. Długo by opowiadać, ale kroplą przepełniającą kielich był fakt, że p. M. obciął fundusze na festiwal dwukrotnie w stosunku do tegorocznej, i tak obniżonej w stosunku do budżetu sumy. I to w momencie, kiedy p. minister Zdrojewski stwierdził, że chce, by ten festiwal był sztandarowy. Chyba chciał mieć te sztandary z celofanu.

Pan M. zapewne tę dymisję z rozkoszą przyjmie – to jego największe marzenie. Wtedy pójdą za nią następne. I zostanie sam, ze swoimi ludźmi z administracji, największymi znawcami Chopina, podobnie jak on. Czy tego właśnie chce minister kultury?