Weekendowe premiery

Mimo, że z konieczności zajęliśmy się tu ostatnio aferami,  jest to jednak wciąż blog muzyczny. Zatem winna jestem relację z weekendowych wydarzeń, których byłam świadkiem.

Wrocław: Zygmunt Krauze, Pułapka, prapremiera. Przede wszystkim: świetna reżyseria, prosta, a wyrafinowana, sprawna, a dyskretna. Ewelina Pietrowiak jest w inscenizowaniu oper (tworzy też scenografię) coraz lepsza. A ta prosta nie była. Sceny z życia Kafki, przefiltrowane przez Różewicza i jego pamięć wojny (szczególna rola szafy, antycypująca los Żydów), zostały przez kompozytora ujęte w jakby rozstrojony, „jęczący” podkład orkiestrowy i ową charakterystyczną manierę prozodyczną, jaką Krauze stosuje w większości swych oper: swoistego skandowania, z oderwanymi poszczególnymi słowami i dziwną czasem akcentacją. Jest to niestety monotonne i nużące, ale może to właśnie miał być środek na podkreślenie dusznej, kafkowskiej atmosfery?

Muzycznie – ciekawie poprowadzone przez Tomasza Szredera; świetny Mariusz Godlewski jako nieszczęsny Franz, seksowna Joanna Moskowicz jako Felicja, dorównująca jej nieznana mi jeszcze Katarzyna Haras w roli Grety, Wiktor Gorelikow jako Ojciec jak zawsze niezwykle wyrazisty. Resztę też oceniam pozytywnie; trzeba przyznać, że łatwego zadania nie mieli.

Kraków, Halka, premiera prasowa. Pierwsza premiera odbyła się w piątek z przygodami: Kwiecień zachorował i zszedł ze sceny w przerwie (zastąpił go w II akcie Stanisław Kufluk), a ponadto zacięła się zapadnia zaraz przed tańcem góralskim i zespół ponoć odtańczył go w głębi sceny. W niedzielę zapadnie działały, więc tańce, bardzo efektowne, odbyły się bez zakłóceń. Spektakl bardzo tradycyjny w warstwie ruchowo-kostiumowej, unowocześniony jeśli chodzi o samą scenografię, a więc dziwna hybryda, niektóre rzeczy mi się podobały (np. neonowe Tatry), inne dużo mniej. Muzycznie może nie było wielkich wzlotów, ale orkiestra podobno na swoim wysokim poziomie (nie słucham jej często, więc trudno mi porównywać). Z solistów: Ewa Biegas, wielokrotna już Halka, bardzo wczuwała się w rolę, ale niestety śpiewała zupełnie niezrozumiale. Lepsza dykcję mieli panowie; Kufluk dzielnie zastępował Kwietnia, choć oczywiście nie mógł w żaden sposób być do niego podobny (ale to nie szkodzi). Ogromnie mnie cieszy powrót do pełnej formy Tomasza Kuka, który podbił publiczność jako Jontek. Już go widziałam w tej roli, dawno temu, gdy Krzysztof Jasiński wystawiał Halkę w Zakrzówku (bohaterka w finale rzucała się ze skały – oczywiście sprytnie podmieniona kukłą). W pewnym momencie zwyczajnie się zdarł (za dużo nierozsądnego śpiewania) i ciężko nadwerężył struny głosowe – na kilka lat wypadł z zawodu. Ponoć jeździł na TIR-ach. Teraz wraca bardzo efektownie, był prawdziwym Jontkiem, postacią z ludu, naturalną i szczerą.  Teraz czekamy na warszawską Halkę. Podobno jest zupełnie inna.

PS. O NIFC nadal pamiętamy i zapominać nie zamierzamy. Wszystkie nowe wiadomości będę zamieszczać na bieżąco.