Trio laureatów
Filharmonia Narodowa na szczęście nie była nadgorliwa i nie odwołała dzisiejszego koncertu, bo to już byłby idiotyzm. Wyszła tylko na początku na scenę pracownica filharmonii i ogłosiła minutę ciszy, a potem już wszystko poszło normalnie.
Miło słuchać młodych ludzi, którzy zdobywają – każde z nich – laury jako soliści, a jednocześnie bardzo sobie cenią granie kameralne, i to takie bardzo partnerskie, że przypomnę pogląd prof. Marchwińskiego. Zarówno pamiętna z poprzedniego Konkursu im. Wieniawskiego Anna Maria Staśkiewicz, jak altowiolistka Katarzyna Budnik-Gałązka, zdobywczyni kilku nagród także za granicą, oraz wiolonczelista Marcin Zdunik, swego czasu zwycięzca Konkursu im. Lutosławskiego, wszyscy czuli się w tym składzie równorzędnie, każdy miał pole do muzykowania, od czasu do czasu nawet wychodząc na pierwszy plan.
Bardzo ciekawa była koncepcja programu. Na początek – Mozart, nie Mozart? ale przypisywane mu Preludium (Adagio) i fuga g-moll: preludium własne, za to fuga – zabawne – to transkrypcja Fugi fis-moll z II tomu WK. Zabawiano się tak w owych czasach, co dziś raczej z powodu roli praw autorskich nie byłoby możliwe…
Ten utwór i potem Trio smyczkowe D-dur op. 9 nr 2 Beethovena były „rozbiegówką” – Beethoven wczesny, trochę jeszcze o posmaku haydnowskim, ale już całkowicie rozpoznawalny. Jednak dopiero w muzyce XX w. zespół poczuł się w pełni swobodnie. Bezpośrednio po Beethovenie została zagrana Matinata Romana Maciejewskiego, napisana w 1948 r. w Szwecji – wędrówka stylistyczna od śladów impresjonizmu (pierwsza część pt. Cienie nocy, z śpiewającymi nocnymi ptaszkami) po neoklasycyzm (części Pieśń o wschodzie słońca i Dzienna bieganina – wesoła niemal poleczka).
Serenada D-dur Ernsta von Dohnanyi – to szczególny przypadek, jakby zapowiedź neoklasycyzmu, o którym wówczas się jeszcze nikomu nie śniło, pogodna, taneczna muzyka. No i na koniec Trio smyczkowe Pendereckiego z 1991 r., a więc pokłosie Króla Ubu, czas, w którym kompozytora pociągały brzmienia bardziej kameralne, a stylistycznie bliskie np. Szostakowiczowi. Tu zresztą właśnie była okazja, by każde z trójki przedstawiło nam się solo. Po tej wędrówce stylistycznej muzycy na bis wrócili do pierwszego zagranego na tym koncercie utworu – i, jak to nierzadko bywa, wyszło im to dużo lepiej.
Komentarze
Och, jaki cudny program. To lubie, rzekla, to lubie! Zaluje, ze nie moglam posluchac
Trafilam na Bobika po wychlorowaniu. Moze tu juz byl, ale dwa razy nie zawadzi
http://www.youtube.com/watch?v=xLrLlu6KDss
🙂
Pobutka.
Artysta wokalna faktycznie już tu była, ale nie szkodzi, bo prześliczna 😀
A tego Ubu całkiem dobrze wspominam.
Ta świetna trójka muzyków pojawiła się chwilę wcześniej w Szczecinie: identyczny program grali u nas w niedzielę (4 III) na Zamku Książąt Pomorskich. Wykonanie rzeczywiście doskonałe – ja byłem zwłaszcza ciekaw tria Maciejewskiego, którego wcześniej nie słyszałem. Nie grywa się jakoś tego zgrabnego kawałka – a na to zasługuje.
Też jakoś odczułem, że muzyka XX wieku jest młodym wykonawcom szczególnie bliska: ciekawe, jak zabrzmiałyby w ich wykonaniu tria Weberna i Schönberga…
Nawiasem mówiąc, forma tria smyczkowego nie cieszyła się upodobaniem wśród kompozytorów (uchodziła za szczególnie trudną?). Nawet u klasyków wiedeńskich niewiele jest takich utworów, myślenie czterogłosowe zawsze chyba miało przewagę (kwartety górą!).
Albo tria fortepianowe, ze zróżnicowaniem brzmień i wsparciem akordowym fortepianu.
Ja też się dziwię, że tego Maciejewskiego się nie grywa. A i ten Dohnanyi mnie zaciekawił.
[…]”Miło słuchać młodych ludzi, którzy zdobywają – każde z nich – laury jako soliści, a jednocześnie bardzo sobie cenią granie kameralne, i to takie bardzo partnerskie” […]
Pare tygodni temu bylismy na AFIARA QUARTET (http://afiara.com/) . Grali w sali Royal Conservatory w Toronto. Poza kwartetami, grali tez kwintet Mendelssohna op 18. W ramach dania szansy pokazania sie mlodym muzykom, do kwintetu zaprosili dwoch studentow konserwatorium. Kazdy z nich gral dwie czesci kwintetu. Kiedys zrobili podobny „numer” z kwintetem Schuberta.
Muszę się wymądrzyć, no nie? Tria smyczkowe Papa Haydn spłodził w liczbie 130, czy coś koło tego. Ale poza tym, to rzeczywiście mało było. 😎
No spłodzić spłodził, w ogóle płodny był, ale czy to się grywa? Bynajmniej nie tak często.
Kierownictwo świętowało, a ja byłam dzisiaj wreszcie na Polieuktcie w WOKu.
Udane przedsięwzięcie pod każdym względem. 🙂
Ojcowie i matka sukcesu długo się kłaniali przy wielkich brawach.
Można jeszcze zobaczyć 9 marca.
A później nie wiadomo kiedy będzie okazja.
Ano nie grywa się w zasadzie Haydna. Ani nie było o nim filmu, ani nie umarł młodo, absolutu nie dotykał, ani nic w ogóle z tych rzeczy. Żal, jak mówi młodzież. 🙂
Akurat na koncercie Afiary, o ktorym wspominalem powyzej, byl kwartet Haydna, chyba z op 77 🙂
Pobutka.
Ano zal 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=ThdzSPS3jw8&list=UUt137gU8vJqdv-1uTLbxjJA&index=10&feature=plcp
Wesolego Purim!
http://www.youtube.com/watch?v=8rdumXZnmSA
Wzajemnie, lisku 😀
Wczoraj trochę pohałasowałam z tej okazji 😉
Pierwszy raz chyba zdarzyło się, żeby Łotr nie chciał wpuścić Pobutki 😯 Cóż było tak podejrzanego w Pasji Pendereckiego? Hmmm…
Wyraziłem się nieprecyzyjnie: chodziło mi o tria smyczkowe w zwyczajowej obsadzie: skrzypce, altówka i wiolonczela. (Muzyki skomponowanej na dokładnie taki skład w oryginale nawet u Haydna nie ma za wiele, przynajmniej procentowo 🙂 Wiem o tej ponad setce triów barytonowych i innych, ale nie o nie mi chodziło. Zwróciłem tylko uwagę na dysproporcję między kwartetami a standardowymi triami smyczkowymi.)
Swoją drogą szkoda, że Haydn nie jest popularny. Rzeczywiście zaważyć mógł na tym brak odpowiednio efektownej legendy. Oto jeszcze jedna wina romantyzmu 🙂
A jak przed meczem cały stadion wykonuje utwór Haydna, to nie podają autora. 🙂
Się nie przejmuj, atreusie, w internecie występuje pogląd, że tria barytonowe są do śpiewania. 😛
Staram się, Wodzu 😀
(Słyszałem o tych bezecnych internetowych plotkach. Ale dla barytonów są inne zajęcia :-))
Straszne mam dziś kłopoty z tempem chodzenia sieci 👿
Korzystając z tego, że coś się w końcu ruszyło, donoszę, że byłam na konferencji prasowej przed premierą Latającego Holendra (zapytany, dlaczego nie, jak tradycyjnie w Polsce mawiano, Holender tułacz, reżyser odpowiedział, że tak jest bardziej wieloznacznie). No i cóż będziemy tym razem mieli na scenie? „Woda woda woda. I nic tylko woda” – jak zaczynał się wiersz Aleksandra Wata (który zresztą swego czasu miałam przyjemność umuzycznić). 35 ton tejże znajdzie się na scenie, by utworzyć akwen głębokości 25 cm 🙂 Mają też padać deszcze. Soliści oczywiście w gumiakach. No, zobaczymy.
Jakby mi znowu sieć siadła, to od razu uprzedzam, że jutro znikam od rana i zjawiam się w sobotę wieczorem. Jadę do Berlina i nie biorę maluszka, bo postanowiłam w miarę możliwości jak najwięcej łazić i robić zdjęcia (dawno nie byłam na Kreuzbergu, a zdjęć nie robiłam tam nigdy). W sobotę w południe zwiedzam budowę, tj. remontowaną Staatsoper Unter den Linden, i potem zaraz w pociąg z powrotem.
Może wieczorem po spektaklu siednę do stanowiska, które podobno jest w przestrzeni ogólnodostępnej mojego miejsca zamieszkania, i coś napiszę. Ale nie daję gwarancji 🙂
Po co jemu gumiaki, temu Holendru, jak on ma latać? 😯
Może jednak będzie się chwilami tułać? 😕
Jak to miło usłyszeć,że inni też w gumiakach i też na budowę!
Pk uważa,bo z rozpaczy znowu operę uskutecznimy,z wodą,czy bez.A internet siada,musi bez te wybuchy na słońcu!
Fakt, u mnie tez siadal przez caly dzien..
Ale z przenośnego modemika działa 😯
Po przeczytaniu roznych recenzji i wrazen, tu mozna posluchac Kole w paru utworach z koncertu w Krakowie:
O, dzięki! Przy bardziej sprzyjających okolicznościach posłucham 🙂
Dziekuję, Lisku. 🙂 No, ciekawa jestem tego As-dura. 😉 Ale nie jest pewne, że uda mi się odmrozić uszy na tyle, żeby jeszcze dziś go posłuchać. 🙁
Pani to umie zachęcić szary tłum, aby poszedł na premierę. 😉
To ja poczekam do Pani recenzji.
😆
A teraz, proszę państwa, parę ciekawostek okołochopinowskich.
Po pierwsze, coś takiego 🙂
http://appsblog.pl/frederic-resurrection-of-music/
Ładne, co?
Po drugie, przeczytajcie to:
http://pl.chopin.nifc.pl/institute/events/news/id/2526
Właśnie podobno się odbyło i większej żenady nie można sobie wyobrazić. Pan Kazio pokazał, jak sobie wyobraża organizowanie koncertów.
Ale miejmy nadzieję, że to już był jego łabędzi śpiew. Podobno był tam też ktoś z ministerstwa i też jest „zachwycony”. Ministerstwo w ogóle w końcu się poznało na sprawie. Ale dopiero, gdy zaczęła dotyczyć jego samego: pan M. zaczął się awanturować, że pozwie ministerstwo, że bezprawnie przesunęło termin konkursu. No i słyszałam jeszcze taką wiadomość (u samego źródła nie potwierdzoną, to mówię od razu), że minister zaapelował do pana M., by ten wycofał swoją kandydaturę z konkursu. Ministerstwo już oficjalnie zaakceptowało wytypowanych przez związek zawodowy członków komisji konkursowej. Tak że może rzecz już wychodzi na prostą. Tfu, tfu.
To bardzo dobra wiadomość, a właściwie zapowiedź cienia nadziei na dobrą wiadomość. Ale i tak lepsze to, niż nic albo niż to, co do tej pory 🙂
Trzymam za wyjście i utrzymanie się na prostej. 🙂
Daj Boże!
Ciekawe jakie jeszcze osoby się zgłosiły.
Transmisja „Cyganerii” z Barcelony w Multikinach 13.03 – w Warszawie na Ursynowie, nie w Złotych Tarasach. Pfff…
Ja Wam mówię, że minister przeczytał w końcu, co się o nim sądzi na blogu Kierowniczki i był to taki cios dla jego ego, że czym prędzej postanowił spuścić pana M. po brzytwie. 😈
Z wypowiedzi p. Lisa z poprzedniego watku.
[…]Podkreślał sam (Galonski) iż to on zapoczątkował w Polsce praktykę grania na instrumentach z epoki […].
A ja pamietam T. Ochlewskiego i jego Moto con Cantabile, w ktorym muzycy grali na, co prawda odtworzonych z obrazkow, instrumentach z epoki. Pamietam rozne szalamaje, pomorty, cynki i krzywuly. Pamietam p. Kinge Kobos grajaca tamburette Jarzebskiego no i oczywiscie p. Marka Szwarca, ktorego spotkalem po latach w Korei 🙂 To byly lata szescdziesiate i siedemdziesiate – a to bylo chyba jednak przed p. Galonskim.
Pobutka.
a jeszcze Fistulatores et Tubicinatores..
@lesio 8:13
No właśnie – rok założenia 1965.
Pamiętam z radia,bo nazwa była wtedy (dla mnie) trochę trudna do wymówienia :-), ale te piszczałki i inne fifulki już wtedy mi się podobały :
http://paluki.tygodnik.pl/content/view/5000/46/
@Bobik 0:15
Bobiku,obyś był prorokiem 🙂 Nie tylko z powodu NIFC-u, ale i ze względów osobistych nie chciałabym zrazić się tak całkiem do Pana Ministra,bo już zupełnie nie miałabym po co iść do następnych wyborów (akurat Pan Minister jest gwiazdą wszelkich list wyborczych w moim okręgu,bez względu na to gdzie i z kim startuje 😉 Ten typ tak ma 🙂 )
A ja maniakalnie o Haydnie. Grywać się nie grywa nadmiernie (w kilku książkach napisali, że popularny to nigdy nie będzie, bo przy nim dobrze jest się trochę znać na muzyce 😆 i dobrze słuchać muzyki, nie mitów), ale fenomenalna jest obecnie ilość nagrań jego muzyki. Aż zastanawia. Nie tylko kompletów kwartetów, łatwiejszych do ogarnięcia, ale i symfonii sporo się zrobiło.
@lesio
Rzeczywiscie, nic nie ujmujac Ochlewskiemu i Con moto, to wlasnie Piszczkowie i Trebacze pod nieocenionym K. Piwkowskim odtwarzali te wszystkie fifulki, szalamaje i Bog wie co jeszcze!
Mea culpa – zapomnialem 🙁
PS W czasie swoich wojazy poznalem zupelnie niezwyklego faceta. Jest Amerykaninem polskiego pochodzenia, z trzeciego pokolenia. Jego pasja sa stare instrumenty, glownie ludowe, i ich odtwarzanie. Ma niesamowity zbior roznych instrumentow, ale jego oczkiem w glowie jest lira korbowa.
Przedziwny to stwor 🙂
@Pietrek:
Zespol Tadeusza Ochlewskiego nazywal sie „Con moto ma cantabile” i gral, o ile dobrze pamietam, na wspolczesnych instrumentach.
Pamietam z jednego koncertu, ze probowali wydobyc dzwiek klawesynu spod brzmienia orkiestry przy pomocy wzmacniacza i glosnikow. Katastrofa.
jrk
Pani Doroto, czekam na jakiś wpis dot. sytuacji w NIFCu! Bo ciekawi mnie co tam słychać na froncie, a w mainstreamowych mediach oczywiście cichutko…
@jrk – Oczywiscie racja, zwyczajne niechlujstwo z mojej strony. Przepraszam.
@Tadeusz. Co takiego Haydna, z mniej standardowego repertuaru, jest Panskim ulubionym utworem? Ja na przyklad mam swojego ulubienca – osiem nokturnow Hob. II 25 – 32. Oryginalne zamowienie, od krola Neapolu, bylo na dwie lirae organizzate – skrzyzowanie przenosnych organow z wyzej wspomniana przez mnie lira korbowa. Tu sa szczegoly
http://mq.oxfordjournals.org/content/XLVIII/2/190.extract
Mam to w wykonaniu The Music Party pod dyrekcja Alana Hackera (jak na dzisiejsze realia fajne nazwisko 😉 ). W zespole graja wszyscy „znani” angielscy muzycy – Huggett, Preston, McGegan i inni – pewnie pozyczeni z innych zespolow.
@Tadeusz ciag dalszy http://matthias.loibner.net/lira/lira.html
Wychowalam sie na festiwalach Jeunesses Musicales. Coz to byly za odkrycua. Fistulatores, Galonski, Maria Szreiber…
Ach, byly to czasy, kiedy siadalo sie w ostatnim rzedzie i klaskaniem byly obrzekle prawice. A lewice, juz nie wspomne.
No i fizyka na kolanach, obowiazkowo.
Z doswiadczenia wiem, ze w filharmonii na balkonie znakomicie odrabia sie lekcje.
A jakies stylistyczne dokladnosci, kto by sie nad tym zastanawial. Bylo super i gnalo sie po autografy. Jeszcze gdzies mam. O… Zdzislawa Donat. 🙂
Zebralo mi sie na nostalgie, wybaczcie.
Jeszcze niema pobutki? Może nie tylko ja zaspałem…
PS.
1) Dziękuję 60Jerzy!
2) Przykro oglądać Jerzego Maksymiuka ze zwichniętą nogą… 🙁
Czy PK, wybiera się dzisiaj do Poznania, na polską prapremierę opery, po której „sukcesie”,
200 lat temu kompozytor zarzucił dalsze pisanie?
W Demetrio, J.S.Mayra, można usłyszeć wiele odkrywczych tematów i ciekawych rozwiązań.
Na zachętę, zanim ukaże się płyta Cavatina Cleonice z koncertem skrzypcowym w tle.
PK jest w Berlinie.
Będzie robić zdjęcia i nam pokaże, mam nadzieję. 🙂
Dzięki za link, Szujski. 🙂
W Krakowie Jan Krenz /86!/ dyrygował dziś Mozarta. Owacje na stojąco. I nostalgiczne wspomnienia za dawnymi dobrymi czasami.
Kochani, melduję się z powrotem. Spędziłam bardzo intensywne i fajne dwa dni, a praktycznie, odliczając podróż i sen, to jeden 🙁 Tam na szczęście wczoraj było piękne słoneczko, a dziś po porannych opadach się wypogodziło, więc znów złaziłam nogi. Ale było super. Będą, będą i zdjęcia, i sprawozdanko, tylko się pozbieram 🙂
Kierowniczka przemieszcza się z taką prędkością, że jej koniec jest jeszcze w Warszawie, ale początek już w Berlinie. Za to kiedy koniec dotrze do Berlina, nie może się spotkać z początkiem, bo ten zdążył dotrzeć do Warszawy.
Zagadka dla szybko patrzących: gdzie jest środek Kierowniczki? 😆
Jest już wreszcie Kierownictwo, to od razu inny duch powiał.
Ja właśnie kończę zalecać się do przestraszonego kocurka i idę spać.
Czego i Kierownictwu życzę. 🙂
Może Kierowniczka jest Pciuchem? Jedynym, który nie pracuje na poczcie, tylko „robi w kulturze” 🙂
Co to jest Pciuch? 😯
Och, Pciuch jest jednym z przyjaciół Bromby. Pciuchy poruszaja się z niezwykłą prędkością, dzięki napędowi rakietowemu. Nie można ich zobaczyć, ponieważ zawsze sa gdzie indziej. Znajdują się na przykład wczoraj lub jutro. Pracują na poczcie, gdzie zajmują sie dostarczaniem spóźnionych przesyłek, na przykład na ubiegłą sobotę. Jeśli Pciuch musi doręczyć list w dalszą przeszłość, wsiada na rower.
Tak więc myślę sobie, że skoro Kierowniczka podróżuje pociągiem, a czasem nawet samolotem, to moze być z powrotem w domu jeszcze zanim wyjedzie 🙂
😆
A czy współpracwnik Pciucha to jest ko-Pciuch? 🙂
Wrzuciłam wpis (i zdjęcia) i idę spać w poczuciu dobrze spełnionego zadania 😉 Dobranoc 🙂
Nie znalam Pciuchow, bardzo dziekuje vesper za zapoznanie. Tu jeszcze troche o nich 🙂
http://web.pertus.com.pl/~mysza/bromba/pciuch.html
Gwoli sprawiedliwości, dodam, bo nikt tej informacji tu nie podał, że Pciuch jest postacią z książki Macieja Wojtyszki: „Bromba i inni”. Linki powyżej to fragmenty tej ksiażki. Pod koniec lat 70-tych powstał serial teatru dla dzieci, w którym barwnie opowiadał o tych postaciach Wieńczysław Gliński.