Staier – Diabelli!

Należałam do grona szczęściarzy obecnych dwa lata temu na recitalu Andreasa Staiera w Studiu im. Lutosławskiego w ramach festiwalu Chopin i Jego Europa. Każde pokazanie się tego wielkiego artysty jest wydarzeniem (jest on wymieniony także wśród tych, którzy nas odwiedzą w tym roku – na stronie NIFC już wycofano poprzedni szkielet programu, bo wszystko jest wciąż w fazie dopracowywania i jakiś czas jeszcze będzie), ale to, obracające się wokół tematu w gruncie rzeczy bardzo prostego, który jednak stał się źródłem jednego wielkiego arcydzieła i szeregu dziełek pomniejszych, było wyjątkowe. Dlatego też z niecierpliwością szukałam dobrego momentu, by otrzymaną niedawno płytę wrzucić do odtwarzacza – bo wiedziałam, że czeka mnie duże przeżycie.

Słuchanie wykonania na żywo ma swoje walory; głównym jest bezpośredni kontakt z muzykiem, możliwość obserwowania, jak do którego fragmentu podchodzi. Ale w tym wypadku ja osobiście miałam jedno obciążenie: Staier grywał w Warszawie na kopii instrumentu Conrada Grafa, a jest to instrument, który w dużych salach po prostu źle brzmi (całkowicie popieram tu zdanie Wielkiego Wodza) – brak mu niższych alikwotów, długo musiałam się przyzwyczajać do tego „uciętego” brzmienia, tylko artyzm solisty odrywał moją uwagę od tych niedostatków (Wariacje grał jednak na pleyelu). Na płycie Harmonii Mundi gra właśnie na kopii Grafa, jednak odpowiednie ustawienie mikrofonu przywraca pełnię dźwiękowi, nie pozbawiając go jednak waloru pewnej kruchości (nie wiem, prawdę mówiąc, jak to nazwać).

Zbiór Vaterländischer Künstlerverein (można o nim i jego genezie, a także o genezie cyklu Beethovena, przeczytać tutaj, rozwijając plusik przy „omówieniu programu”) nie został przez Staiera ani na koncercie, ani na płycie wykonany w całości. Cóż, dwa tomy, 83 wariacje różnej jakości, to ponad siły chyba, choć ciekawa byłabym zapoznać się z nimi. Myślę jednak, że wybrał dziesięć najciekawszych, wśród których są próby Czernego, Hummla, Kalkbrennera, Moschelesa, młodego Liszta (wszystkie te nazwiska kojarzą się z epoką młodego Chopina), Mozarta juniora (tzw. lwowskiego) i wreszcie Schuberta, którą może pamiętają ci, co widzieli film z Piotrem Anderszewskim, który właśnie od Schubertowskiej wariacji się zaczyna.

Ciąg owych – co tu dużo gadać – wstępów od gigantu Beethovena oddzielił, a właściwie połączył pianista własną introdukcją, bardzo dopasowaną stylistycznie i przygotowującą wielkie wejście małego walczyka. Bo została ona wstawiona także po to, by przywrócić świeżość tematowi Diabellego, który już raz, na początku się pokazał. No i zaczyna się. Wariacje – nie wariacje, warto przypomnieć, że w oryginale cykl Beethovena nazywa się nie Variationen, ale Veränderungen – odmiany? przemiany? No tak, bo, właściwie co wspólnego z tym walczykiem ma np. aluzja do Notte e giorno faticar, pierwszego wejścia Leporella z Don Giovanniego? Nie mówiąc o różnych fragmentach tak odbiegających nastrojem, że aż trudno je skojarzyć z tematem, jak wariacja XX, powolna, posępna, w niskim rejestrze i z dziwnymi harmoniami; Staier nazywa ją „bardzo mistyczną” i oddaje ten nastrój doskonale za pomocą (jak tłumaczy w omówieniu) pedału una corda i moderatora, czyli tłumika. Ale wariacje – mówi Staier – oddają też porywczość i zmysł ironii Beethovena. W „hucznej” wariacji XXIII, będącej parodią etiudy Czernego, pianista wprowadza coś, co mnie poderwało na fotelu (a czego nie było w Warszawie – pleyel chyba tym nie dysponuje), czyli tzw. pedałem janczarskim, powodującym, że akcentowany akord na początku frazy brzmi jak z głośną perkusją – kotłami i talerzami.

Jak dotąd najulubieńszą dla mnie płytą poświęconą temu utworowi była oczywiście płyta Piotra Anderszewskiego. Od tej pory ta jest druga. A mam jeszcze trzecią faworytkę, którą tylko słyszałam i fizycznie muszę zdobyć – ale to są już wariacje na temat wariacji, a raczej odmiany odmian. Chodzi o Uriego Caine’a.

PS. Dziś po południu wsiadam do samolotu i lecę do Brukseli. Moim celem są dwa koncerty: ten i ten. Będę relacjonować na bieżąco.