Znów intensywny dzień
Dzień, bo zaczął się o 17. recitalem Trifonova, a po przerwie większej, kolacyjnej, czyli o 22. rozpoczęła się kulminacja wieczoru, czyli Orkiestra XVIII Wieku z (kolejno) Januszem Olejniczakiem, Marią João Pires i Marthą Argerich – cała trójka na erardzie z 1849 r.
Najpierw o recitalu Trifonova. Wreszcie Daniłko zagrał nam nie tylko Chopina (czy Czajkowskiego, jak na jednym z występów zeszłorocznych), lecz program zróżnicowany i wszechstronny. Zgadzam się z festiwalową blogerką z Edynburga, że najbardziej przekonujący w jego wykonaniu był Debussy (Images). To jest jego muzyka! Barwna, subtelna, kapryśna. Zagrany potem komplet Etiud op. 25 Chopina był jakby przefiltrowany przez tego Debussy’ego, zresztą w tym opusie znajduje się kilka etiud już jakby impresjonistycznych z ducha (tercjowa, sekstowa…). Pierwsza część koncertu, rosyjska, pozostawiła jednak pewien niedosyt: początek Sonaty fis-moll Skriabina był fantastyczny, ale potem jakby siadało napięcie. Często zdarza się, że Trifonov operuje skrajnościami: forte albo piano, mało pośrodku. Bardzo interesujący był Medtner – nie umiem sklasyfikować stylistycznie tej muzyki… Transkrypcja Ognistego ptaka autorstwa Guida Agostiego – ciekawa, sprytnie zrobiona. Na bis Daniłko zaczął nas raczyć kolejnymi etiudami tym razem z op. 10, ale po trzech nagle zmienił front i zagrał własną przeróbkę uwertury do Zemsty nietoperza. Po koncercie dowiedziałam się przezabawnego szczegółu od 60jerzego, który siedział w II rzędzie i widział, że za kulisami podsłuchiwały Martha i Maria, a potem wypychały go na scenę do bisów. Widok ponoć był rozkoszny.
Rozkoszny był też koncert nocny. Najpierw Janusz Olejniczak w nieśmiertelnym chopinowskim Koncercie f-moll, który na samym ChiJE słyszałam w jego wykonaniu z pięć razy, a nieraz zdarzało się o wiele lepiej, choć i tym razem przepiękna była część środkowa i charakterne bisy: po bardzo folkowo zagranym Mazurku C-dur nagle Wzlot z Utworów fantastycznych Schumanna, wykonany z niemal dzikim temperamentem. Mówił mi potem, że tym razem bardzo trudno mu było się przestawiać na historyczny instrument, bo właśnie nagrywa płytę z repertuarem dużo współcześniejszym, m.in. Prokofiewa.
Drugi punkt: Pires z III Koncertem Beethovena. Orkiestra od razu poczuła się swobodniej – w końcu to jest Orkiestra XVIII, nie XIX Wieku. A solistka – cudna! Nie tylko dlatego, że ma ogromny wdzięk, ale przede wszystkim dlatego, że brzmiała jak stworzona dla instrumentu historycznego. Trudno uwierzyć, że dopiero co zaczęła na nim grać. Subtelność, kultura dźwięku, szlachetność – no, po prostu mówiąc o tej grze trzeba wypowiadać same pozytywy.
No i Martha. Też piękna, też przyjemność była wielka z samego patrzenia na nią, choćby dlatego, że siedziała twarzą do publiczności i wreszcie można było mieć dobry widok na jej słynne minki. Inaczej niż u Pires, widać, że pianoforte to dla niej zabawka przejściowa – a, pokażę, że i na tym potrafię – ale też było słychać swobodę, a w skrajnych częściach rytm niemal swingujący. Potem nastąpiły dwa pyszne bisy w wykonaniu obu solistek (na cztery ręce): najpierw delikatny Poranek z Peer Gynta Griega (to była prawdziwa niespodzianka), potem finał granej już przez nie dwa lata temu Sonaty D-dur Mozarta, zapędzony, ale przeuroczy.
Jest nadzieja, że będziemy mieli te cuda na DVD – były skrzętnie filmowane przez ekipę tę samą, co w przypadku poprzednich dwóch wydawnictw NIFC w tej dziedzinie.
Komentarze
Niestety nie dane mi było być wieczorem
Niestety nie dane też mi było być podczas Faust-Staier
No i dzisiaj też nie będzie (Faust-Bezuidenhout)
Za co Kierownictwo i Kolegów przepraszam ciesząc się jednocześnie wielce, że mogliśmy chociaż na chwilę spotkać się z okazji Daniłka
Pozdrawiam szczególnie dopiero poznaną emtesiódemeczkę 🙂
Pobutka.
Dzień dobry. Trifonov: widok rozkoszny i uśmiechnięty, gra też rozkoszna, ale czy coś więcej? Napięcie w Skriabinie rzeczywiście spadło: sporo dźwiękowego mętliku, zamazań, brak wgryzienia się w graną muzykę. Podobne wrażenia pod Medtnerze (nieco lepsze) i Strawińskim. Debussy dobry, nastrojowy, wysmakowany, ale niedostatecznie plastyczny i sugestywny. Etiudy Chopina: pokaz niezwykłej zwinności palców i umiejętności niuansowania, niemożliwość koncentracji na głębszych partiach tekstu i ogólna ich bezwyrazowość. I jeszcze ten cyrkowy Strauss na sam koniec, po którym ogromna owacja na stojąco. Pewne rozczarowanie jakością brzmienia: nic ponad to, co dobry pianista może zaoferować, dźwięk nawet trochę mdły i momentami nieco skrzekliwy, brak nasycenia dolnych rejestrów (nie chodzi mi o siłę uderzenia, tylko barwę). W przypadku młodego muzyka o mniej głośnym nazwisku byłbym mniej wymagający i krytyczny, ale tutaj pozwalam sobie na szczerość. Uważam, że należy to powiedzieć.
Mogę rozumieć, że Trifonow też został uwieczniony na potrzeby DVD ?
Ogromnie żałuję, że w tym roku całe Chopieje przechodzą mi koło nosa. 🙁
Bazylika, recital Trifonowa nie był uwieczniany, była tylko jedna skromna kamera na końcu sali.
Życie festiwalowe daje niestety trochę w kość, zwłaszcza jak trzeba pogodzić pracę zawodową z koncertami, które kończą się po 1:00 w nocy.
Martha obserwowała też zza kulis Olejniczaka i też wypychała go wczoraj do bisów 🙂 Tak samo potem dyskutowało z Marią co jeszcze mają zagrać 🙂
Dzień dobry,
chyba zrozumiecie (niektórzy pewnie pozazdroszczą), że skoro dziś rano nie miałam żadnych nie cierpiących zwłoki zajęć, to zafundowałam sobie odespanie i obudziłam się dopiero pół godziny temu 😳
Władysław – witam. Tak, rzeczywiście chłopak ma pewne braki dźwiękowe, co, jak już wspomniałam, szczególnie było dotkliwe w Skriabinie, gdzie przydałoby się wydobyć różne różności. Nie ma tej „średniej”, tylko szemranie w piano lub forte porządne, ale kulturalne. Powinien teraz popracować solidnie nad własnym rozwojem, ale kiedy to ma robić – na próbach do koncertów? Eksploatowany jest teraz ponad miarę.
sasiad – witam również. Żałuję, że nie miałam podglądu za te kulisy, i na jednym, i na drugim koncercie 😉 Ale to, co działo się na scenie, mam nadzieję, że przejdzie do historii na DVD 😀
Trifonov był rejestrowany przez mikrofony Dwójki, jeśli się nie mylę.
Dzień dobry!
Wczorajszy wieczór ( i noc!) były pełne energii – im później, tym jej więcej i ewentualni zmęczeni na pewno zostali skutecznie pobudzeni.
Utwory Beethovena w części drugiej zagrane z radością, zwiewnością, świeżością – pianistki świetne i niezwykle stylowe, a i orkiestra znakomita. Bisy słodkie, ‚karnawałowe’ niemalże 🙂
Chopin w wykonaniu pana Janusza Olejniczaka był wg mnie trochę cięższy i zagrany z większym patosem.
Ale na koniec zabrakło mi jednak wywołania na scenę Olejniczaka i owacji na stojąco dla CAŁEJ TRÓJKI (zresztą Argerich bardzo klaskała i podskakiwała po występie Olejniczaka, a potem serdecznie mu gratulowała).
A potem VIPy pognały za Marthą za kulisy…
Słowo o pięknej grze orkiestry w nocy trzeba też powiedzieć, zwłaszcza że jakoś przykro mnie osobiście się zrobiło, że p. Olejniczak wspomniał w słowie wstępnym tylko o zaszczycie grania obok genialnych pań, jakby (z nerwów może?) o zaszczycie z Orkiestrą zapomniał. A Orkiestra była niesamowita i chyba dobrze się u nas czuła. Kontrabasy to człowiek by do domu zabrał i tylko patrzył, jak tańczą przy instrumentach. Ech, takie wieczory jak wczorajszy to wspominać się będzie jeszcze długo. Żałuję, że nie mogę na Awdiejewą pójść, bo właśnie dreptam na urlop poza Warszawę, ale będę pilnie wyglądać relacji.
No tak, też myślałam, że na koniec wyjdą jeszcze we trójkę.
Ale nie wiem, czy Olejniczak jeszcze tam był. Podczas przerwy kopcił na balkoniku (i tam mu się gratulowało), a na drugiej części go na sali nie widziałam.
Tak, te kontrabasy cudne – jedna pani i paru panów. Grają na stojąco, więc chyba im wygodniej nawet tak tańczyć niż stać jak słupy 😉
I ja też, oprócz oczywistych wrażeń muzycznych, niezwykle się ucieszyłam z poznania (wreszcie!) Lesia, spotkania przeuroczych Pań Bazyliki z Mamą i daaawno niewidzianego Jerzyka o Kierownictwie nie zapominając, oczywiście.
Ech, bywają piękne chwile w życiu. 🙂
Dwa niusy.
Jeden: Zimerman odwołał jednak także drugi koncert w Salzburgu, który miał się odbyć dziś. Koncert fortepianowy Lutosławskiego nie zostanie więc wykonany. Szkoda, że wcześniej nie ugadało sie Larsa Vogta, który grał w Edynburgu.
Drugi: jest program Szalonych Dni Muzyki na stronie http://follejournee.pl/
Fajnego Kolegę Bobika znalazłem 🙂
http://operachic.typepad.com/.a/6a00d83451c83e69e20133f3d3014e970b-500wi
Martha jest niesamowita. Jej miny, swobodne zachowanie i przede wszystkim gra.
Jak to jest, że ona wyciągnęła tyle różnych barw z tego historycznego instrumentu? Niewiarygodne…
A ja kompletnie nie zgadzam się z ww. opiniami na temat gry orkiestry. Maestro Bruggen jest zapewne zasłużony, ale jeśli ledwo może wyjść na scenę to powinienen chyba wiedziec, kiedy z niej zejść? Orkiestra grała nierówno, miejscami nieczysto. W 3. Koncercie pod koniec coś się rozwaliło totalnie, dętę nie weszły tam gdzie miały. Olejniczak też miał wpadkę. Bynajmniej nie krytykuję, bo to wielcy muzycy, ale też ludzie – przede wszystkim chyba! Całość muzycznie fenomenalna. Martha nie zawiodła, ale orkiestra trochę tak. Dyrygent się nie łapał, a muzycy sami grać nie dawali rady.
Ogólnie podoba mi się ta koncepcja, ale jednorazowo. Historyczne wykonania do muzeum. Mamy XXI wiek na Boga! 🙂 Żeby to usłyszeć, zobaczyć, zrozumieć z innej strony – świetnie. Ale żeby tak cały czas grać… Mnie to nie przekonuje.
Ament.
A ten Kolega Kolegi Bobika nazywa się Glenn Gould 😉
ciekawski – przecież nikt nie likwiduje innych wykonań niż historyczne. A ja już wielu utworów w tzw. współczesnym wykonaniu nie jestem w stanie słuchać…
To prawda, że koncówka III Koncertu się kompletnie posypała. Za to nie posypała się końcówka I Koncertu, która sypie się nagminnie (to miejsce, w którym fortepian gra gamkami)! A to osiągnięcie 😉
I zdecydowanie brzmienie orkiestry było lepsze i bardziej wyrównane w Beethovenie niż w Chopinie.
A Maestra kochamy niezależnie od wszystkiego 🙂
No proszę, jakie to znajomości można przez Kolegów nawiązać. A Bobik nic się nie przyznawał… 🙂
A kolega nazywał się Nicky. Zmarł śmiercią tragiczną, jeśli mnie pamięć nie myli.
Koledzy, wiadomo, grunt 😉
Gostku, tego nie pamiętam.
Gould miał kilka psów. Po tym sweterze angielskim miał collie o imieniu Banquo. Pisał do niego kartki z tras koncertowych.
Samą przyczynę śmierci muszę sprawdzić w biografii.
A sweter był słodziak 🙂
„A ja już wielu utworów w tzw. współczesnym wykonaniu nie jestem w stanie słuchać…”
To śmieszne, bo to właśnie współczesne wykonania są historyczne, a historyczne współczesne…
Ja mimo wszystko jestem w stanie oddzielić te dwa światy i słuchanie starych gigantów zawsze sprawia mi niekłamaną przyjemność.
Co historyczne, a co współczesne, to już się na dobre poplątało. Ja miałam na myśli np. że trudniej mi dziś znieść zjawisko tzw. ciężkiego Brahmsa czy granie Mozarta przez duże zespoły symfoniczne. Z pewnością wzięło się to z osłuchania z wykonaniami na instrumentach historycznych.
No to właśnie o to mię się rozchodziło 🙂
A ja wolę współczesne instrumenty. Steinway daje mi więcej możliwości poczucia muzyki, można dużo więcej przy dobrym instrumentaliście z niego wykrzesać. 🙂
Ja w ogóle wczoraj miałem wrażenie, że Martha dyryguje z nad fortepianu 😀 Orkiestra bardziej szła za nią, niż dyrygentem. Taka osobowość… 😀
Taka osobowość, że… spóźniła się dziś na samolot 😆
Nie miała więc innego wyjścia, tylko przyjechać na wieczorny koncert. Jak wychodziłam, całe towarzystwo głowiło się, co z tym szczęściem teraz począć 😉
A koncert? Najpierw Kristian Bezuidenhout (którego zupełnie nie poznałam, bo schudł… podobno 50 kg) grał Koncert G-dur Mozarta na grafie – instrumencie, za którym w ogóle nie przepadam, a ma tak nikłe brzmienie, że orkiestra go chwilami przykrywała. Widziałam, że nie spodobał się mamie bazyliki ani 60jerzemu. Ja bym nie była aż tak surowa, nie było to jakieś wstrząsające wykonanie, ale też było wszystko raczej OK.
Ale za chwilę poszło w niepamięć, bo Isabelle Faust grała Beethovena. To połowa jej najnowszej płyty z Abbado, która wyszła w tym roku:
http://www.guardian.co.uk/music/2012/feb/22/berg-beethoven-abbado-faust-review
Koncert Berga będzie, jak już wspominałam, za kilka dni we Wrocławiu. A Beethoven był przepiękny, ale przede wszystkim w warstwie skrzypcowej – w orkiestrze zdarzał się bałagan. Zabawne były kotły, które brzmiały raczej jak wielki bęben. Miały swoją rolę w kadencji w I części.
Potem był hołd dla zmarłej Ursuleasy: róża położona na klawiaturze stojącego obok fortepianu, orkiestra zagrała Allegretto z VII Symfonii Beethovena jako swoisty marsz żałobny. Potem nie bardzo było wiadomo, co robić – wstać, uczcić minutą ciszy czy bić brawo orkiestrze. Skończyło się na tym, że ludzie wstali, bili brawo, ale spokojnie, dyrygent wyszedł, a orkiestra została. Dziwnie. Ale SL uważa, że w porządku, tak miało być…
Jak, cytuję, mamy XXI wiek na Boga, koniec cytatu, to może w ogóle wywalić te śmieszne instrumenty i porobić jakieś sample? I w ogóle po co grać muzykę starszą niż rok? Przecież, cytuję, mamy XXI wiek na Boga, koniec cytatu. 😎
Kierownictwo nie napisało, że Jerzy zostawił 2 bilety na jutrzejszy koncert w S1 na Juliannę Avdeevą do wykorzystania przez chętnych.
Jerzy musiał wracać do domu, a bilety są u mnie i przekażę je zainteresowanym przed koncertem.
Kontakt przez Kierownictwo, mam nadzieję, że się zgodzi. 🙂
Ja myślałam, że to EmTeSiódemeczka potrzebuje biletu 🙂
Ale nie mam nic przeciwko, żeby przeze mnie był kontakt 😉
Ta kadencja, to aranżacja Schneiderhana na skrzypce kadencji Beethovena do aranżacji Beethovena na fortepian koncertu skrzypcowego Beethovena. Proste.
Posłuchanie Grafa było z gatunku interesujących, Mozart nieco dziwnie – jak na „standardowe wyobrażenie o Mozarcie” – płynął z estrady, ale mnie to zaciekawiło.
A życie z Faust jest piękne.
Dla mnie jej dwa koncerty to największe wydarzenia obecnego Festiwalu (plus Angelich, plus Goerner – ten ostatni ze względów osobisto-sentymentalnych). Bo nie byłam, rozmyślnie, na wczorajszym nocnym koncercie (choć żałuję, że straciłam możliwość posłuchania Pires), czytam w różnych miejscach z niego recenzje i myślę sobie, że coraz mniej istotna w przypadku MA zdaje się być muzyka. No ale nigdy nie byłam jej entuzjastką, więc jestem zdystansowana, ale zastrzegam że przy całym szacunku dla jej sztuki.
Jeszcze o środowym koncercie:
Mozarta zawsze bardzo lubię, ale ten festiwalowy mnie nie porwał. Miałem wrażenie, że pianista w drugiej części (Andante) za szybko zaczął grać, zorientował się, przerwał, a potem dyskretnie uśmiechnął się do orkiestry/dyrygenta. A może to tylko moje wrażenie?
Potem Beethoven i Faust – porywająco i zachwycająco! Wielka, skromna Artystka!
Jeśli nawet orkiestrze zdarzyły się pewne niedoskonałości, nie szkodzi – errare humanum est… Ale widać było u nich radość wspólnego grania, współpracę,zaangażowanie, uśmiechy i spokój. To ważne. I solistom wówczas łatwiej i widowni miło się słucha i patrzy.
Podobnie jest z wieloma zagranicznymi zespołami, które widziałem.
Nie można tego, niestety, powiedzieć o polskich orkiestrach (oczywiście, zdarzają się wyjątki): u nas na twarzach muzyków widać zmęczenie, granie jak gdyby od niechcenia, brak entuzjazmu, uśmiech – rzadkość wielka! Często obserwowałem to podczas koncertów w FN. Nie widać przyjemności gry, a częściej przykry obowiązek. A chyba nie o to chodzi.
Pobutka.
Dzień dobry,
jeśli chodzi o „przykry obowiązek”, to chyba jest to wynik naszego systemu szkolnego. Pamiętam, jak moją siostrzenicę w szkole oduczano kiwania się podczas gry – siedziała potem w orkiestrze nieruchoma jak posąg, co strasznie nienaturalnie wyglądało. Teraz już chyba nastąpił powrót do kiwania 😉 a w ogóle widzę większą radość grania u… dawniaków. Przyjemnie patrzyło mi się w tym roku na AdS albo na te młode orkiestry czy zespoły, może to też trochę sprawa środowiskowa czy pokoleniowa? Na pewno wina systemu kształtowania. W orkiestrze CC, nawet jak ktoś nie wie, gołym okiem odróżni starych Capellowiczów od nowych. Ci starzy są sztywni i smętni jak w filharmonii 😈
Drugi ciekawy problem postawiła bazylika. Czy rzeczywiście w przypadku Marthy coraz mniej chodzi o muzykę? Myślę, że zawsze chodziło i o muzykę, i nie o muzykę – nic dziwnego, jeśli ma się do czynienia z osobą zarazem genialną i seksowną, bo Martha taka właśnie jest; jeśli nawet ten drugi czynnik stracił na aktualności, to atrakcyjność osoby pozostaje. Zresztą nadal, nawet po siedemdziesiątce, jest po prostu piękna, tyle że teraz raczej widać piękno wewnętrzne. Piękna jest także Pires, w zupełnie inny sposób, ale na obie te dziewczyny 😉 razem nie można było się napatrzeć. Jednak uwodzą także swoją grą; każda inną. Obie – bezpośredniością i prostotą. W przypadku Marthy charakterystyczny jest jej stosunek do rytmu, jego zupełnie niezwykłe wyczucie, jak też nieprawdopodobna umiejętność różnicowania barwy. Te cechy są szczególnie ważne w pianistyce (za nie też np. kochamy PA) i potrafią sprawić, że czyjaś gra elektryzuje.
A tak swoją drogą, to niesłuchanie kogoś tylko dlatego, że „może chodzić nie tylko o muzykę”, jakieś mi się dziwne wydaje 🙂
Co do „niesłuchania, bo chodzi o coś więcej niż muzykę” – w moim przypadku to raczej „niechodzenie z rozmysłem” – nie lubię słuchać kiedy wszystkim z góry wiadomo, że to wiekopomne wydarzenie i wokół nieumiarkowany entuzjazm od wejścia. MA nie jest moją ulubioną pianistką – zastrzegałam (kilka, jeśli nie więcej jej koncertów na żywo, wiele nagrań) – i trochę żałuję, bo to osobowość fascynująca.
Problemem nie jest sama MA i jej muzyka, ale raczej to, co się o niej i jak mówi w Polsce, jak jest w Polsce odbierana – jako pianistka zdaje się schodzić na plan drugi, niestety. Szkoda.
Jak się wchodziło na koncert Lisieckiego, to też była „atmosferka”… 🙁 Może nie warto dać się terroryzować wielbicielom celebrytyzmu?
Ale przecież Martha jest tak kochana w Polsce właśnie za grę… Ona dla mnie jest anty-celebrytką… przecież ucieka od kamer i mediów jak się da. A to, że jest kapryśna? Jakbyście grali tak jak ona 150 koncertów rocznie – a były takie lata – to sami byście kaprysili 😀
A ja chciałam tylko powiedzieć że po raz kolejny (dla scisłosci -ósmy) stwierdzam ponad szelką wątpliwość, że czas festiwalowy jest moim ulubionym fragmentem roku.
agn, a co w końcu z Marthą? 🙂
Jeszcze a propos Marthy i innych wielkich pianistów – często słyszałem kretyńskie komentarzy, że Ci artyści nie robią muzyki, tylko byle szybki – żeby popisać się techniką.
Wystarczy jednak posłuchać kilka wolnych kawałków, żeby zrozumieć czemu wszyscy ich tak kochamy. Na przykład to: http://www.youtube.com/watch?v=OaiUtwYU9S8
Ciekawe, czy na stronie NIFC-u będzie wywiad z Marthą???
Pani Doroto droga,
Dopiero teraz doczytalam Pani opowiesc o Marcie w kontekscie jej dokonan podrozniczych…!
Otoz spiesze z wyjasnieniami – poniewaz rzeczywistosc przedstawia sie… dokladnie odwrotnie 🙂
Prawda jest taka – i nie jest to zaden chwyt PR-owski – ze Martha miala wielka ochote zostac w Warszawie jeszcze jeden dzien – a szczegolnie zajmowal ja wieczorny koncert. Wahajac sie do ostaniej chwili, pozwolila swojej duszy zdecydowac i… wybrala rozwiazanie tak charakterystyczne dla jej osobowosci, czyli wlasnie spoznila sie na samolot. Po czym z nieskrywanym zadowoleniem zjawila sie w S1 🙂
A „cale towarzystwo” nad niczym sie nie zastanawialo, bo sytuacje mialo opanowana dobrze przed rozpoczeciem koncertu 🙂 Martha po prostu poleci dzis. O ile nie zechce zostac na wieczornym koncercie…:-)
**
tranzient – powinien sie pokazac 🙂
No bardzo mi się to podoba 😀
To znaczy, że Martha dobrze się u nas czuje!
Taki poradnik się rozchodzi po facebooku:
http://a7.sphotos.ak.fbcdn.net/hphotos-ak-ash4/377450_248783175194158_4404614_n.jpg
Fajne! 🙂
Ale nic w tym poradniku nie ma o tym, dlaczego psy powinny zostawać akurat pianistami. Choć może wolałyby digeridoo, bo przynajmniej z jednego końca na drugi to jest niezły spacerek. 😎
Po pierwsze.
sasiad „Olejniczaka i tez wypychala go wczoraj do bisów ”
Czy to dlatego, ze niesmialy?
Z. Mycielski w Niby-dzienniku pisze (11 VIII 1980)
…”spotkany maly, skromny, milo wygladajacy i niesmialy Olejnuczak, pianista – mial dobre koncerty w Argentynie – czy ma w sobie dosyc tej sily przebicia, zeby narzucic siebie, swoja gre swiatu, publicznosci? Watpie.”
Po drugie.
Errardy, pleyele, grafy…..Wszyscy kompozytorzy, kiedy tylko mogli sie dorwac do lepszego instrumentu klawiszowego, nie wahali sie ani chwili. W tym kontekscie uporczywe powracanie do staroci wydaje sie filozoficznie malo uzasadnione.
Ciekawe, ze z instrumentami smyczkowe jest jakby na odwrot.
Dziwny jest ten swiat 🙂
OLEJNICZAK!
Martha poleciała 🙂
Wczoraj podobno odstawiła regularny teatr. Mówiła, że ciekawi ją wieczorny koncert i chętnie by została, ale obstawała, żeby jechać na lotnisko. Tyle że to było już dużo za późno. Wtedy z całym spokojem udała się na koncert. Dziś na lotnisku powiedziała mojej koleżance, która ją pilotowała: Jaki ładny koncert będzie wieczorem! Ale dzisiaj się nie spóźniłyśmy 😆
Dodam jeszcze, że skrzypaczki – Dora Schwarzberg i Lucia Hall – także się spóźniły na swój samolot. Poleciały następnym.
Lubią tu u nas być… 😆
A dziś rzeczywiście był ładny koncert. Oba koncerty fortepianowe były poprzedzone fugą – Mozarta Ricercarem z Musikalisches Opfer Bacha, a Chopina – jego (prawdopodobnie) szkolną Fugą a-moll. W Bachu posypało się trochę, ale się znaleźli. Mozart bardzo przyjemny, natomiast zachwycił mnie Chopin Avdeevej. To niesamowite, jak ta dziewczyna się rozwija – poprzednim razem, w Koncercie e-moll, trochę mocowała się z erardem, dziś wspaniale wyczuwa jego możliwości. Umie tak manewrować dźwiękiem, żeby nigdy nie był przestrzelony, co przy ostrym forte się zdarza, co nagminnie się zdarzało Olejniczakowi, a nawet parę razy Marcie. Natomiast nigdy nie zdarza się Pires, no i właśnie Avdeevej. Można powiedzieć, że ten Chopin po prostu przemawiał naturalnym głosem. Kulturalnym, jak miał w zwyczaju. A z Kocicy zrobiła się liryczna Koteczka. Naprawdę, Chopin świetnie zrobił jej na osobowość pianistyczną, rozwinął w niej stronę subtelniejszą. Piękne też były oba bisy: Nokturn Fis-dur i Mazurek cis-moll (w którym jest motyw powtarzany 16 razy pod rząd – ani razu nie zabrzmiał tak samo!). Ogromnie się cieszę, że będą teraz, właśnie z Orkiestrą XVIII Wieku, nagrywać oba koncerty Chopina. Orkiestra też nią zachwycona.
Tym razem słuchanie Awdiejewej w Chopinie to była prawdziwa przyjemność. Przy tym robi najzupełniej sympatyczne wrażenie – po raz pierwszy widziałam ja „na żywo”. Wszystko takie inne niż w trakcie Konkursu. Co nie znaczy, że jestem już przekonana do jej Chopina – tu trzeba dalszych nad nią studiów.
Co do orkiestry mam trochę wątpliwości, ale ich bardzo osobista radość grania, o czym była już tu zresztą mowa, jest wyjątkowa.
Nie wspomniało Kierownictwo o kolejnym koncercie Mozarta. Graf był całkiem donośny. Koncert transmitowało radio i, jak mi doniesiono, brzmiał w nim bardzo dobrze.
PAK nas dziś obudził pod poprzednim wpisem 🙂
Wspomniałam o Mozarcie, ale jednym słówkiem.
A Avdeeva wystąpiła wczoraj w „negatywie” poprzedniego stroju: biały żakiet, czarna bluzka. Oczywiście spodnie i szpilki, bo to już stały element imydżu 😛
Donośność Grafa w radiu oznacza, że pan inżynier wyeksponował instrument w miksie, żeby nie został zagłuszony przez orkiestrę.
Na sali wrażenie może (lub wręcz musi) być zupełnie inne.
A że Lech Dudzik czuwa nad całością, zapewne w radiu brzmi lepiej niż na sali 😉
Transmisje na żywo w dwójce, zwłaszcza z S1, przeważnie brzmią bardzo dobrze (przynajmniej u mnie ;-P ).
Z retransmisjami bywa bardzo różnie. Nie wiem dlaczego.
Festiwal jeszcze się nie skończył, ale w „Rzepie” już podsumowanie:
http://www.rp.pl/artykul/9145,929099-Festiwal-Chopin-i-jego-Europa-to-swiatowa-marka.html
Ubawił mnie kolega pisząc, że Maurycy (Moritz) Moszkowski to Niemiec z Wrocławia, „ale o polskich (i zapewne także żydowskich) korzeniach”. W rzeczywistości jest to raczej niemiecki Żyd z Wrocławia, którego rodzice przybyli tam z terenów polskich, a ściślej śląskich:
http://en.wikipedia.org/wiki/Moritz_Moszkowski
Marczyński jak zwykle niesprawiedliwy w stosunku do Avdeevej (ja widzę od konkursu o wiele większy rozwój u niej niż u Trifonova, mimo wszystko). Poza tym Edna Stern w żaden sposób nie wzoruje się na Marcie Argerich, a interpretacja Janusza Olejniczaka „ujmowała urodą dźwięku” tylko w środkowej części…
No, ale ogólnie pozytywnie i to się przede wszystkim liczy 😛
Dzien dobry, jutro zaczyna sie coroczny, dwutygodniowy festiwal muzyki kameralnej organizowany przez Elene Bashkirove w Jerozolimie.
Program – http://www.jcmf.org.il/en/program.asp
Transmisji calosci (z wyjatkiem recitalu Andreasa Schiffa) bedzie mozna sluchac tu (czas polski – godzina wczesniej)
http://www.iba.org.il/?autoStartOnFirstElement=true&defaultSearchTerm=2099353&filterType=CM
Dzięki, lisku – bardzo ciekawe. Także programowo: do klasycznego programu powpuszczani a to Gubajdulina, a tu Schnittke czy Weinberg…
W ogóle fajne czasy, że tak sobie możemy słuchać festiwali w sieci 🙂
A propos zakończenia Festiwalu, ktoś wie coś więcej o internetowej pianistce Lisinie ? Mam lekkie obawy w związku z dzisiejszym wieczorem.
O przepraszam, LISITSA.
No, można posłuchać na tubie w dużych ilościach 😆
Lisitsa to bardziej jest gawędziarka (ten solowy recital z Royal Albert Hall wydany przez Deccę był w Tubie długo długo i tam ze 20% czasu to jest gadka „the story of my life” i „nasi grają w piłkę na Euro” – bo to był dzień meczu Anglia-Ukraina)
Ale Ivesa z Hilary Hahn nagrała bardzo bardzo:
http://www.youtube.com/watch?v=TzvC424Z_P4
No faktycznie ładny ten Ives.
Przykro znajdować znajome nekrologi 🙁
Zmarła klawesynistka Monika Raczyńska, związana z Warszawską Operą Kameralną i MACV. Jeszcze niedawno widziałam ją w Żywocie rozpustnika Strawińskiego, jak poza partią klawesynową grała niemą rolę Pani Trulove. Była świetnym muzykiem.
Zmarł też mój dawny starszy kolega ze studiów, dyrygent-chórmistrz Wojciech Szaliński.
No i z Krakowa przyszła smutna wieść, że odeszła wielka dama, piękna w każdym wieku – mec. Ruth Buczyńska, zwana przez wszystkich Kicią. Wspaniały człowiek z klasą i poczuciem humoru. I wielka melomanka. To już nie będzie ta filharmonia, bez niej.
Cóż można powiedzieć. No tak to jest.
Dziś na Promsach Berlińczycy + Rattle będą grali III Symfonię Lutosławskiego (i II Koncert fortepianowy Brahmsa z Bronfmanem).
Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci przedwczesnym odejściem Moniki Raczyńskiej..
Jeszcze w maju energicznie udzielała się przy organizowaniu Nocy Mozarta.. jak zawsze pozytywna i pogodna..
Pożegnamy Ją we wtorek 4 września o 12.00 na Bródnie, w drewnianym kościele.
Pod wrażeniem trzeciej…
A przy okazji pod wrażeniem jakości strony internetowej Promsów i BBC 3 w ogóle.
Eh… pomarzyć sobie można.
A w radiu hiszpanskim wiekszosc programow muzycznych jest w internecie jako podcasty ktore mozna nie tylko odsluchiwac ale i oficjalnie sciagac…
Zauważyłem, że te najlepsze orkiestry grają muzykę współczesną tak, że ona nie brzmi jak Warszawska Jesień i przez to staje się o wiele bardziej zrozumiała i przystępna.
A może, Gostku, Lutos jest już oswojony? 🙂
Wklejam jeszcze raz, w takiej nerwacji jestem, że pomyliłam wpisy:
Panie Leszczyński, dlaczego ???
Wpędza Pan w alkoholizm spokojnych obywateli, koić muszą nerwy wódką (Chopin, a jakże).
Strasznie żal SV, która dobrze zagrała i Maksymiuka, który robił co mógł.
PS. Przepraszam, że się wyrywam, ale nie strzymałam.
To ja i tu powtórzę, że jest nowy wpis… 😉