Koncert nic nie daje?

Bardzo cenię Marcina Maseckiego jako artystę i mam do niego wiele prywatnej sympatii. Podoba mi się to, co robi ze swoimi zespołami – Profesjonalizm i Paristetris. Teraz sfinalizował przedsięwzięcie, o którym wspominałam tutaj i szerzej tutaj (na płycie jest jednak trochę inny materiał niż na opisywanym koncercie w Poznaniu). Można to różnie oceniać, można to uszanować jako propozycję artystyczną, może się to i podobać, ale nie o tym chciałam. Przy okazji ukazania się płyty Marcin jest szeroko pociągany za język na okoliczność i, hm, ujawnia swój problem – w największym skrócie – z poważką. I z instrumentem, na którym gra od malucha.

Kunst der Fuge to w ogóle dzieło specyficzne, abstrakcyjne i niezwiązane z żadnym określonym brzmieniem. A grano już je na tylu różnych instrumentach i w zespołach instrumentalnych… Można to też grać i tak. Można powiedzieć, że w każdej wersji jest jakimś fałszem, a już na pewno grane na fortepianie, który za czasów Bacha przecież nie istniał. Pianiści zresztą aż tak się nie rwali, żeby akurat grać Kunst der Fuge, no, chyba że Tatiana Nikołajewa, która grała wszystko. Albo Gould (ale on grywał też fragmenty na organach). Sokołowowi też się przydarzyło. Można się zgodzić, że to brzmi jakoś sztucznie. Można też zrozumieć awersję Maseckiego do brzmienia fortepianowego, bo każdy polski pianista, jak kiedyś powiedział zresztą Piotr Anderszewski, jest katowany Chopinem, więc nie może mieć do Chopina zdrowego stosunku. Więc i Masecki ma automatyczne skojarzenia: fortepian – Chopin. No, taki kompleks, każdy ma jakieś.

Ale w najnowszym wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” mówi parę rzeczy dziwnych. Pomińmy pytania interlokutora, których komentować nie będę, pomińmy, że kiedy Masecki mówi: „Barokowa muzyka klasyczna, wtedy gdy powstawała, była muzyką taką, jak teraz piosenka w radiu. Nie było miliarda zasad, co wolno, a czego nie, nie było uczonych traktatów mówiących, czym ma być utwór” – zwyczajnie się myli, bo nigdy przedtem ani potem nie powstało tyle uczonych traktatów o muzyce i jej wykonawstwie, co właśnie w baroku (i dziwię się, że on tego nie wie).

Chodzi mi o zdania: „Gdy idziesz do filharmonii na koncert sonat Beethovena, to nic ci on nie daje. Dokładnie wiesz, jak wszystko się odbędzie. Trzeba to sobie głośno powiedzieć: wszystko jest tak przewidywalne, że aż nudne. Zobaczyć na żywo wirtuoza – może to jest wciąż atrakcyjne. Jednak ich też jest już bardzo wielu, a każdego można sobie obejrzeć na YouTubie”.

A teraz pytania (na które sobie odpowiem, ale zdaję sobie sprawę, że odpowiedzi mogą być różne). Czy koncert sonat Beethovena, czy też innych utworów, rzeczywiście niczego nie daje? (Ja: Jak komu.) Czy rzeczywiście „wiesz dokładnie, jak to się odbędzie”? (Ja: przecież interpretacja nie zawsze jest zgodna z naszymi oczekiwaniami.) Czy przewidywalność rodzi nudę? (Ja: może też dawać swoistą satysfakcję, przyjemność wręcz.) Czy fakt, że można kogoś obejrzeć na YouTube, gasi atrakcyjność koncertów? (Ja: nooo… po ostatnich naszych doświadczeniach z pewną pianistką można mieć różne zdania na ten temat…)

Co wy na to?

A co do Kunst der Fuge, ja też w każdej wersji czuję niedosyt i rozumiem wysiłek Marcina, by odrealnić ten utwór w celu pokazania geniuszu Bachowskiej polifonii. Ale tak naprawdę ten utwór jest do czytania, do kontemplowania samych nut. Tyle że ten luksus dostępny jest niestety tylko czytającym nuty.