Koniec misji!

 …powiedział Filip Berkowicz po zakończonym dzisiejszym koncercie. Koniec na tym festiwalu i następnych. Od tej pory się bawimy. Choć jeszcze jutro w Hali Ocynowni Huty Arcelor-Mittal Kronos Quartet będzie grał utwory, miksowane później przez didżejów, w wersji oryginalnej: I Kwartet Pendereckiego, Arioso z II Kwartetu Góreckiego, fragment Kwartetu Lutosławskiego i wreszcie Orawę Kilara w opracowaniu na kwartet Krzysztofa Urbańskiego. Ale po każdym z tych wykonań będzie set didżejski, do którego materiałem będzie ta muzyka.

Tak naprawdę okazuje się, że dla didżejów to będzie jednak poważna sprawa, wręcz eksperyment – nigdy wcześniej nie brali na warsztat takiego materiału. Co więcej, ponoć byli też tacy, którzy odmówili udziału w tym koncercie nie dlatego, że nie chcieli czy pomysł im się nie podobał, ale stwierdzili, że na przygotowanie się do takich działań trzeba mieć więcej czasu.

Ciekawa więc jestem wyniku tego eksperymentu, który opiszę wam jutro w nocy. Na razie wypada powiedzieć parę słów o ostatnim koncercie „misyjnym” (skoro już używamy tej nomenklatury), czyli koncercie monograficznym Sławomira Kupczaka. Przede wszystkim bardzo szkoda, że nie został wykorzystany potencjał znakomitego zespołu, jakim jest znany obserwatorom Warszawskich Jesieni Cikada Ensemble. Widać, że dla działającego we Wrocławiu kompozytora najważniejsza jest elektronika, a to, co instrumentalne, jest trochę na doczepkę. Elektronika tu też jest szczególna: trochę „brudna”, trochę przypominająca gry komputerowe. Szczególna estetyka tych utworów zestawia dźwięki szlachetniejsze z kiczem. Najzabawniejsza była rytmiczna Analogya 1, w której obok instrumentów i komputerów uczestniczył theremin – grał na nim sam kompozytor, który zresztą cały czas działał przy konsolecie ustawionej przed sceną, na wprost muzyków.

Męczący był utwór ostatni – Raport, który jest wersją słuchowiska stworzonego wcześniej; dzięki temu można było w programie dopisać „premiera światowa”, choć instrumenty mają tam rolę dość kadłubową, a taśma może znakomicie obejść się sama. Przy tym tekst (autorstwa Pawła Krzaczkowskiego), choć zawiera wystarczający ładunek dramatyzmu, jest czytany w denerwującej, histerycznej manierze, stylistyce aktorów prowincjonalnych. Trudne to było do wytrzymania do końca.

No i taki był koniec „misji” na festiwalu Sacrum Profanum.