Perfekcjonizm późnego średniowiecza

Trecento, ars nova, ars subtilior – to specjalności zespołu Mala Punica, który pochodzący z Argentyny Pedro Memelsdorff (od stycznia będzie szefem Scholi Cantorum Basiliensis) prowadzi od ćwierć wieku. W Polsce ostatni raz ten zespół był 15 lat temu, na festiwalu w Jarosławiu. Byłam na tym koncercie (w kościele przyklasztornym benedyktynek) i zrozumiałam, że w tej muzyce można się zanurzyć i długo się nie wynurzać, tak jest bogata, wyrafinowana i subtelna.

Nic dziwnego, że ktoś, kto taką muzykę wykonuje, musi być perfekcjonistą. Memelsdorff jest nim do tego stopnia, że rzadko (ze swym zespołem) występuje, a jeszcze rzadziej nagrywa. Kiedy to się jednak zdarza, po prostu jest to nieskazitelne, a przy tym wykonane tak, że wydaje się, że to jest bardzo łatwe. Na tym właśnie ta sztuka polega – konieczna jest tu płynność, lekkość, precyzja i zarazem naturalność. Wszystko jednocześnie. A jest to piekielnie trudne i potrzebne są tu umiejętności po prostu wirtuozowskie. One jednak nie wystarczą – niezbędne są tu również kompetencje emocjonalne.

W koncercie w gdańskim Kościele św. Jakuba zespół wykonywał dzieła Philippe’a de Vitry (twórcy pojęcia ars nova), Antonella i Filippotta da Caserta oraz anonimowe utwory w stylistyce ars subtilior. Tylko na początku był akcent religijny – anonimowe Kyrie oraz motet de Vitry’ego, reszta dotyczyła miłości dworskiej i śpiewana była w językach starowłoskim i starofrancuskim. Absolutnie perfekcyjni byli wokaliści: sopranistka Barbara Zanichelli, mezzosopranistka Marketa Cukrova oraz tenory Gianluca Ferrarini i Raffaelle Giordani. Nastrój tej muzyki, poza wyrafinowaniem, ma w sobie pewną słodką melancholię, nostalgię. Uwodzi po prostu. Można się w niej zasłuchać na amen i tak zrobiła publiczność, zmuszając muzyków do dwukrotnego bisowania.

Miejmy nadzieję, że Memelsdorff wróci szybciej niż tym razem. Zadeklarował w każdym razie, że chętnie pogrzebie w polskich źródłach.

Mała próbka tutaj.