Pierwszy koncert Roku Lutosławskiego w Niemczech

Ściśle rzecz biorąc pierwszy rozpoczął niemieckie lutosowanie Simon Rattle w Berlinie, ale to było jeszcze w zeszłym roku, na inaugurację sezonu Filharmoników Berlińskich (większa porcja tamże przewidziana jest w lutym). Kalendarzowo jednak w 2013 r. to koncert w Düsseldorfie był pierwszy. Na dodatek odbyło się na nim prawykonanie najnowszego utworu Krzysztofa Meyera, który w tym roku także ma jubileusz – kończy 70 lat.

Andrey Boreyko, którego pamiętamy sprzed lat z Filharmonii Poznańskiej jako Andrzeja Borejkę, od dłuższego już czasu działa w Niemczech, mieszka w Hamburgu, związany był ze Stuttgartem i Jeną, a także z orkiestrami w paru innych krajach. Od 2009 r. jest dyrektorem tutejszych Symfoników i pozostanie nim jeszcze przez dwa lata, a równolegle we wrześniu objął orkiestrę w Brukseli. Rzadko ostatnio widujemy w Polsce tego znakomitego dyrygenta, ale w tym roku zobaczymy go ponoć na zamknięciu Warszawskiej Jesieni.

Program dzisiejszego koncertu, który zostanie powtórzony jeszcze w niedzielę i poniedziałek, został ułożony bardzo starannie. Lutosławski co prawda reprezentowany był jeszcze ze swego okresu neoklasycznego, a dokładniej jego uwieńczenia, jakim był Koncert na orkiestrę. Jednak otoczony został muzyką Ravela oraz cyklem pieśni Meyera na sopran z orkiestrą do słów Paula Verlaine’a Chansons d’un rêveur solitaire, czyli piosenki samotnego marzyciela. W sumie więc dominowała ukochana przez Lutosławskiego kultura francuska, choć akurat w wykonanym jego utworze ta miłość się nie objawia.

A więc na początek uroczy Le tombeau de Couperin Ravela, utwór, który uwielbiam, choć bardziej jeszcze w wersji fortepianowej, która ma o dwie części więcej. Słodko-gorzka, koronkowa, rzewna muzyka. Inny kolor francuszczyzny pojawił się w pieśniach Meyera, a raczej parę kolorów: mnie osobiście przypominały się, zwłaszcza przy pierwszej z pieśni, dzieła wokalne Lutosławskiego (na rozmowie przed koncertem Meyer został spytany, czy ten utwór jest dedykowany pamięci Lutosławskiego; odparł, że dedykował mu wcześniej inny utwór, Abschied Musik. Jednak coś się z tej atmosfery wyczuwa, a drugie nazwisko, które nasuwało mi się, to Messiaen – głównie z harmonicznych powodów, bo sama forma była zupełnie inna i od dzieł jednego, i drugiego kompozytora – była dość ascetyczna nawet, choć barwna – i to także kojarzyło się z muzyką francuską. Śpiewała – ładnie, choć z nienajlepszą francuską wymową – ceniona tu śpiewaczka Claudia Barainsky.

Trochę niepotrzebnie druga część rozpoczęła się Pawaną dla zmarłej infantki Ravela – raziła zwłaszcza solowa waltornia, która co prawda nie kiksowała, ale była pod dźwiękiem. Rozumiem jednak, że Boreyko nie chciał z marszu rzucać zespołu na Koncert na orkiestrę. Utwór Lutosławskiego jest piekielnie trudny i właściwie wymaga orkiestry wirtuozowskiej, idealnie zgranej. Düsseldorfczykom nie wszystko udało się zgrać, ale bardzo się starali, zwłaszcza że dyrygent prowadził rzecz niezwykle dynamicznie. To jeden z tych kapelmistrzów, który jest jednocześnie energiczny i elegancki w ruchach, a w sumie skuteczny. W każdym razie po utworze na widowni wybuchł entuzjazm. Do tego stopnia, że był jeszcze bis – Sicilienne Gabriela Fauré na uspokojenie.

W orkiestrze są oczywiście Polacy, jak chyba w każdej niemieckiej, i to tradycyjnie w smyczkach – zamieniłam dwa słowa z pierwszym kontrabasistą i z wiolonczelistą, który wyjątkowo zagrał na tym koncercie, bo był wcześniej członkiem tej orkiestry, a teraz gra w Wuppertalu. To Łukasz, syn Włodka Pawlika (tego jazzowego), który chce tą drogą pozdrowić swoich rodziców.