Bach od braci Czechów

Dawno nie widziałam takiego entuzjazmu na koncercie muzyki barokowej. Na swoim pierwszym występie w Warszawie czeskie Collegium 1704 podbiło publiczność i doczekało się głośnej owacji na stojąco.

Koncert był zarazem imprezą towarzyszącą międzynarodowej konferencji muzykologicznej poświęconej Bachowi i częścią cyklu „200 kantat Bacha na 200 lat Uniwersytetu Warszawskiego”. Dlatego odbył się w nietypowym wnętrzu – Auditorium Maximum, które nie jest stworzone do koncertów, o czym swego czasu przekonaliśmy się na występie Krystiana Zimermana i jego kolegów poświęconym muzyce Grażyny Bacewicz. Miałam dziś to szczęście, że siedziałam w III rzędzie, więc wszystko docierało do mnie bez przeszkód, ale nie jestem pewna, czy np. bas śpiewający w jednej z kantat Bacha, świetny, ale o dość niewielkim wolumenie brzmienia, był z tyłu słyszalny.

Collegium 1704 wywarł na nas wrażenie jako zespół – i wokalny, i instrumentalny. Brzmiał po prostu jak jeden mąż, perfekcyjnie. Ale gdy ktoś z chóru wychodził śpiewać arie – a w sumie było takich osób sześć: dwa soprany, alt, tenor i dwa basy – byli po prostu znakomitymi solistami. Stylowość tego, co robią czescy muzycy, nie ulega kwestii. Ale przy tym jest to żywe, intensywne, emocjonalne.

Bardzo ciekawie wyszło zestawienie Bacha z Zelenką. Było między nimi zaledwie parę lat różnicy – Zelenka był o sześć lat starszy, zmarł na pięć lat przed Bachem – i ponoć nawet byli zaprzyjaźnieni, ale trudno znaleźć tak odmiennych kompozytorów. U Bacha wszystko jest misterne i ozdobne w stylu późnego baroku, nawet we wczesnej (najwcześniejszej?) i nieco archaizującej kantacie Christ lag in Todesbanden, w całości opartej na znanej melodii chorałowej Marcina Lutra (to jedna z tych melodii, która będzie wracać do Bacha w różnych momentach życia). Zelenka jest jeszcze stylistycznie we wczesnym baroku, surowy i bezkompromisowy. Collegium 1704 wykonało dwa jego dzieła: Lamentatio Jeremiae Prophetae I w formie niekończącego się recytatywu bez oddechu na arie, i Miserere – rzecz o zdumiewającej formie: po dramatycznym początku uspokojenie, pogodne fugi i aria sopranowa, triumfalna fuga – wydawałoby się, że końcowa, i nagle zaskoczenie: powrót do nastroju wstępu, pełnego trwogi, ze złowieszczym brzmieniem fagotu, urwany na koniec na dominancie, czyli jakby w środku – pytanie bez odpowiedzi. U Bacha są raczej odpowiedzi niż pytania, ale jedna z kantat, Ich will den Kreutzstab gerne tragen,  także była w połowie dramatycznym pytaniem (a w drugiej połowie – łagodną odpowiedzią).

Przyjemnie jest patrzeć na dyrygenta Vaclava Luksa, który dyryguje trochę jak chórmistrz – bez batuty, rysując frazy w powietrzu i śpiewając razem z chórem i solistami. Ponadto wciąż uśmiecha się do tej muzyki, a czasem nawet wręcz podtańcowuje. Jego radość muzykowania udziela się zespołowi – to widać.

Jak więc ktoś będzie mógł posłuchać koncertu 19 lipca w Krakowie, na pewno nie będzie zawiedziony. Mam nadzieję, że będziemy widywać się z tym zespołem częściej.

PS. Nie tylko Colegium 1704 otrzymało dziś owację na stojąco, ale także (dzięki wystąpieniu Szymona Paczkowskiego, który wręczył też kwiaty swojej dawnej promotorce) prof. Irena Poniatowska, która dziś akurat obchodzi urodziny, i to okrągłe… słowo daję, że myślałam, że kochana Pani Profesoressa ma co najmniej 5 lat mniej. Niech nam żyje zdrowo i działa długie lata!