Lisiecki, ale Ignacy

To było gdzieś z pół roku temu. Byłam chyba w Gdańsku, w hotelu, i nagle zadzwoniła komórka, pokazując zamiast numeru dziwny komunikat „niezn.”. Okazało się, że mój rozmówca dzwonił aż z Japonii.

Powiedział, że jest pianistą i nazywa się Ignacy Lisiecki, ale zbieżność nazwisk z kanadyjskim Jasiem jest przypadkowa. Nie przypominałam sobie kogoś takiego, ale mi przypomniał, że brał udział w Konkursie Chopinowskim w 2005 r. i wtedy nosił imię Jędrzej. Kończył wówczas warszawską uczelnię w klasie prof. Piotra Palecznego – i nie da się ukryć, że jego występ w konkursie nie był udany: nie wyszedł poza pierwszy etap.

Później faktycznie zniknął na pewien czas z polskiego horyzontu: pojechał na studia do Hanoweru, gdzie uczył się u Einara Steena-Nokleberga (wtedy właśnie zaczął używać imienia Ignacy – nic dziwnego, Jędrzej jest za granicą nie do wymówienia). A potem pojechał do Japonii i się z nią zaprzyjaźnił. Tutaj trochę o tym mówi (niestety dziennikarz upiera się, by zadawać idiotyczne pytania) – wygląda na to, że odnosi tam prawdziwe sukcesy. Pierwszą płytę, którą wydała właśnie firma DUX, nagrał właśnie tam. Rok temu mówił tutaj o jeszcze innej płycie z ciekawym repertuarem – dwoma wczesnymi cyklami wariacyjnymi Szymanowskiego, a do tego jego własnymi transkrypcjami utworów Mahlera – ale nie wiem, czy to aktualne.

Zimą rozmawialiśmy długo i sympatycznie, a w marcu przysłał mi list z załączonym demo płyty. Wyszła ona jakiś czas potem, gotową dostałam dopiero teraz. To też interesujący zestaw, o którym pianista opowiada tutaj. Homage to Brahms – a ponad połowę płyty zajmuje Schumann: Romans Fis-dur op. 28 nr 2 i Fantazja op. 17 (która należała do repertuaru pianistycznego młodego Brahmsa). Podoba mi się, że początek płyty jest romantyczny i spokojny. Fantazja bardzo porządnie zagrana, ale widać, że pianista bardziej osobisty stosunek ma do Brahmsa; obie Rapsodie op. 79 są bardzo burzliwe i dynamiczne. Na koniec uspokojenie: własna Fantazja na temat Preludium Chorałowego op. 122 nr 2, ale nie wirtuozowska, bo chodzi tu o kontemplacyjny utwór na organy. Jest to raczej dyskretna parafraza. „Poza muzycznymi wartościami chorałów, świadomość, że jest to ostatni opus Brahmsa, stanowiła dla mnie istotny impuls” – napisał mi pianista w liście, dodając ciekawostkę: „Po recitalu w Tokyo Opera City (w listopadzie) odwiedziłem księgarnię muzyczną i ku wielkiemu zdziwieniu znalazłem wybrane Preludia chorałowe w opracowaniu… Busoniego! O fakcie istnienia tych transkrypcji nie miałem do tego dnia pojęcia (niszowa pozycja, w Polsce także trudno o tego typu materiały). Z pewnym niepokojem otworzyłem nuty i stwierdziłem, że Busoni… oszczędził wybrany przeze mnie drugi chorał! (dokonał transkrypcji numerów 4, 5, 8, 9, 10, 11). W przypadku Busoniego są to jednak ścisłe transkrypcje (każda z nich, podobnie jak oryginały Brahmsa, ma nie więcej niż 32 takty)”.

Na marginesie wspomniał, że zastanawia się, czy Brahms musi być tylko ujmowany w klasyczne ramy, czy nie ma w nim miejsca na emocje tak silne jak u Schumanna (w takich utworach jak np. właśnie Rapsodie), i pyta mnie, co o tym sądzę. Cóż, ja sądzę, że u Brahmsa emocje bywają nawet o wiele głębsze, ale trochę innego rodzaju, zwłaszcza w późnych dziełach. Natomiast właśnie w Rapsodiach akurat takie podejście się sprawdza.

To bardzo fajne śledzić kariery dawnych uczestników (z większym lub mniejszym powodzeniem) Konkursów Chopinowskich, którzy poszli z czasem zupełnie inną, nie chopinowską drogą. Jak Mitsuko Uchida, która stała się specjalistką od Mozarta, Schuberta czy Schoenberga, czy Angela Hewitt, która skoncentrowała się na Bachu. Obie te panie dziś Chopina praktycznie nie tykają. Ignacy Jędrzej – owszem, czasem, ale po studiach w Niemczech bliższy jest muzyce niemieckiej. Ciekawe koleje losów.