Naprawdę gorąco na Suwalszczyźnie

W najgorętsze dni tego lata odbywa się 14. Letnia Filharmonia AUKSO. I o ile wczorajszy koncert był miło chłodzący, to dzisiejszy – intensywnie gorący (łącznie z reakcją publiczności, ale ta i wczoraj była wspaniała).

W sejneńskiej Bazylice wystąpiły wczoraj z recitalem tegoroczne solistki festiwalowe: Jadwiga Kotnowska i Giedrė Šiaulytė. O ile ta pierwsza jest naszej publiczności świetnie znana, to ta druga, młoda harfistka litewska, ma 29 lat, studiowała w Grazu, Paryżu i Salzburgu, a od niedawna gra w NOSPR (bardzo dobrze mówi po polsku). Trudno było uwierzyć, że te artystki pierwszy raz zagrały ze sobą poprzedniego dnia – no, ale kiedy spotykają się znakomici muzycy, musi się udać.

Flet i harfa to połączenie piękne i harmonijne, w południowych upałach przynoszące ulgę, lenistwo sjesty, impresjonistyczne barwy. Najwięcej na ten zestaw pisywali Francuzi, więc nic dziwnego, że muzyka francuska stanowiła większość programu. Nastrojowym początkiem była linkowana przeze mnie wczoraj Fantazja op. 124 Camille’a Saint-Saënsa z pewnym posmakiem hiszpańskim, który pobrzmiewa także w Entr’acte Jacquesa Iberta. Po niej znana Medytacja z opery Thaïs Julesa Masseneta, która w wersji z fletem jest zdecydowanie mniej kiczowata.

Z muzyki francuskiej były też dwa utwory na flet solo: Syrinx Debussy’ego oraz Dwa utwory mniej znanego (bo przedwcześnie zmarłego) Pierre-Octave’a Ferroud (harfistka z kolei popisała się Fantazją c-moll Louisa Spohra) oraz najwspółcześniejszy w tym programie utwór – Narthex na flet i harfę Bernarda Andrèsa (z efektami perkusyjnymi na harfie i grą na samym ustniku fletowym), ale bardzo też francuskie w charakterze, jakby spod ręki Debussy’ego, są Trzy fragmenty Lutosławskiego z 1953 r., będące opracowaniem jego muzyki do radiowych słuchowisk. Francusko-greckie, także jak u Debussy’ego, ponieważ dotyczą też greckiej tematyki (drugi z fragmentów nazywa się Odys na Itace). Publiczność zachwycona wymogła dwa bisy: przeróbkę Habanery z Carmen i banalnego, ale pięknie zagranego Łabędzia na dobranoc.

Dziś orkiestra AUKSO w swoim podstawowym smyczkowym składzie (plus perkusja w jednym z utworów) w kościele w Gawrych Rudzie. Lutosławski jest główną postacią tegorocznej Filharmonii – na każdym z koncertów wykonywany jest przynajmniej jeden jego utwór. Tym razem były dwa: Uwertura smyczkowa (bardzo zgrabny utwór z 1949 r.) oraz Koncert podwójny, który oryginalnie został napisany na obój i harfę (na zamówienie małżeństwa Holligerów: oboisty Heinza i harfistki Ursuli), ale dziś usłyszeliśmy go w wersji z fletem w opracowaniu Jadwigi Kotnowskiej. Muszę powiedzieć, że ta wersja podoba mi się o wiele bardziej. Ogólnie niespecjalnie przepadam za tym utworem, zwłaszcza że nie przepadam w ogóle za obojem; jestem zresztą przekonana, że skład solistyczny był wyłącznie podyktowany zamówieniem. Zagadką jest dla mnie sarkastyczny marsz w finale, jakby cofnięcie się do stylistyki Szostakowicza, a jeszcze dziwaczniejszy jest moment, kiedy obój gra kilka brzydko brzmiących, wręcz turpistycznych wielodźwięków (to też chyba miało mieć posmak satyryczny). Z fletem odnosi się zupełnie inne wrażenie: brzmi to pełniej, instrumenty solowe są lepiej zestrojone brzmieniowo, a i ten fragment „wielodźwiękowy” jest w wersji fletowej złagodzony – efekty brzmią bardziej naturalnie. I tym razem wyproszono bis u solistek, którym był ostatni ze wspomnianych wyżej Trzech fragmentów Lutosławskiego.

Ale to ostatni punkt programu był prawdziwą kulminacją tego koncertu (i kto wie, czy nie całego festiwalu): kwartet Śmierć i dziewczyna Schuberta w transkrypcji na orkiestrę smyczkową dokonanej przez Mahlera i z lekka poprawionej przez Marka Mosia. Skrajne emocje, od wstrzymania oddechu w wariacjach na temat tytułowej pieśni po burzliwe części szybkie i finał tak intensywny, że publiczność po nim prawie natychmiast zerwała się z miejsc. Po kilku minutach owacji Marek Moś powiedział, że co prawda wszystkim jest gorąco (muzycy narzekali później, że palce im się ślizgały), ale na bis zagrają temat z wariacji, by „zostawić nas z tym, co boskie w Schubercie”. I zostaliśmy z tym, co boskie w Schubercie.