Wieczór pełen cudów

Najpierw znakomity Koncert na orkiestrę Lutosławskiego (NOSPR), potem aż trójka pianistów: Martha Argerich, Nelson Freire i Federico Colli. Intensywny to był wieczór.

Był to też wieczór pełen niespodzianek. Tylko wspomniany Koncert na orkiestrę, poprowadzony przez Jacka Kaspszyka po prostu brawurowo, pozostał na swoim miejscu, z resztą programu była totalna przewałka. Martha uparła się, żeby grać pierwsza (kto widział film Stephanie Argerich Bloody Daughter i scenę koszmarnej tremy przed występem w Tokio, chyba już się takim numerom nie dziwi), i oczywiście zagrała I Koncert Beethovena (w związku z tym jest już pomysł, by zestawić na płycie wykonanie tegoroczne, na steinwayu, z zeszłorocznym na erardzie). No, co tu można mówić – wszystko zatrąci o banał. Najbardziej uderzająca – poza cudowną jak zawsze techniką (ach, te gamki) – była niesłychana zupełnie rozpiętość nastrojów. W finale wręcz swingowanie, temperament niesamowity – a w bisie absolutny kontrast: subtelna, z zamyśleniem zagrana pierwsza ze Scen dziecięcych Schumanna.

Jak już wyjechał na zewnątrz ten steinway, tak pozostał, by znieść kreacje jeszcze dwojga pianistów. Nelson Freire zagrał Noce w ogrodach Hiszpanii po prostu pięknie, poetycko, podobnie jak miniaturę Heitora Villi Lobosa na bis. I na koniec jeszcze totalny nadprogram. 23-letni Federico Colli był przewidziany na zastępstwo w przypadku, gdyby Martha nie przyjechała. Ale skoro przyjechała, to on także wystąpił z V Koncertem Beethovena do kompletu (plus bis: Bach/Busoni – preludium Nun freut euch, lieben Christen). W zeszłym roku wygrał konkurs w Leeds, więc został zaproszony do występu na tegorocznym festiwalu w Dusznikach i ci, co tam byli, chwalili go bardzo. No i fakt, jest to naprawdę kawał pianisty, Jaś Lisiecki przy nim cienki się wydaje. Temperament wulkaniczny, potężne brzmienie, ale i umiejętność oddania momentów bardziej subtelnych. Zabawny szczegół: wyszedł na scenę w białym fraku, ciemnej koszuli i fularze. Nieźle się uśmieliśmy, a koleżankom skojarzył się z młodym Zappą czy Freddiem Mercurym. Kreuje się scenicznie, ale w cywilu jest zupełnie zwyczajnym, sympatycznym chłopakiem.

Jeden niemiły szczegół: orkiestra w akompaniamentach do koncertów (zwłaszcza tego ostatniego) niespecjalnie się popisała, zwłaszcza kiksujące dęte. To przykre, zwłaszcza że ten Lutosławski wcześniej był naprawdę świetny. Pewnie było mało prób, ale nie jest to najlepsze usprawiedliwienie…