Jubilaci, eklektyzm i Uri Caine
To trochę wyglądało, jakby ten koncert był ściśle tajny – mimo nazwiska Uri Caine’a wśród wykonawców i wolnego wstępu publiczność była nieduża. Jako konkurencja (hm…) w Filharmonii Narodowej grali dziś Motion Trio i Leszek Możdżer. I w obu miejscach zabrzmiał Koncert fortepianowy Góreckiego.
W tym roku jakoś cały ciężar spadł na Lutosławskiego jako stulatka i Pendereckiego jako jedynego żyjącego z Trójcy. Górecki pozostał trochę w tyle (mam nadzieję, że w kwietniu, za sprawą prawykonania IV Symfonii, znów będzie o nim głośno). Jutro obchodziłby 80-lecie (drugie imię przyniósł sobie z kalendarza). Dziś więc koncerty zorganizowały IAM (właściwie współorganizował ten w FN, będący zarazem częścią cyklu Czwartkowych Spotkań Muzycznych) i Fundacja f.o.r.t.e. (ten w CSW), co prawda jako część cyklu Lutosfery, trwającego od lata, więc i dzieła Lutosławskiego dziś zabrzmiały, ale też pojawił się utwór Henryka Czyża, który skończyłby 90 lat, a w tym roku mija także 10 lat od jego śmierci.
Wydawałoby się dopiero co było lato i AUKSO grało na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego piosenki Derwida z Dorotą Miśkiewicz jako solistką. I oto mamy początek zimy oraz powrót AUKSO. Swoją wizytę w szacownych murach (pustych, bo między wystawami) orkiestra rozpoczęła symbolicznym odegraniem Tamburetty Adama Jarzębskiego, który jako architekt nadzorował budowę zamku. Przejściem w bardziej współczesne regiony była Canzona di barocco Czyża, która z barokiem ma wspólny chyba tylko rysunek głównego tematu – to taki szczypatielny utwór „bisowy”. Potem dwa utwory patrona cyklu: Grave (z solistą Dominikiem Płocińskim) i Muzyka żałobna, a po nich główny punkt wieczoru.
Muzykowanie Uriego Caine’a uwielbiał Andrzej Chłopecki i na jego życzenie fragment został odtworzony na jego pogrzebie. Dlatego Justynie Raubo z fundacji f.o.r.t.e. przyszło do głowy, aby zamówić kompozycję poświęconą jego pamięci właśnie u tego pianisty/kompozytora. Powstało coś bardzo dziwnego – pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Utwór nazywa się: In memoriam – koncert na sopran, orkiestrę smyczkową i pianistę improwizującego. Obejrzałam nuty po koncercie. Wszystko jest dokładnie nutkami wypisane, partia śpiewaczki i zespołu, brak tylko partii fortepianu, bo przecież jest improwizowana. Czy z tego wniosek, że rzecz może być wykonywana wyłącznie z udziałem autora? No i ciekawe, jak by to było, gdyby tę partyturę wykonać tak, jak została napisana, tylko bez pianisty?
Sopran śpiewa praktycznie przez cały czas (znakomita Joanna Freszel o pięknym głosie); tekst to trzy wiersze Czesława Miłosza (podpowiedziane zapewne przez stronę polską, bo przecież Uri Caine polskiego nie zna). Muzyka? Dziwna, eklektyczna, trochę z repetitive music, trochę łagodnych harmonii, a trochę ostrych i cierpkich; stylistyka wciąż się zmienia jak w kalejdoskopie. Pianista też wciąż gra, okrasza całość, dodaje kolorytu. Utwór w sumie dość długi, trzyczęściowy – spodziewałam się krótszego. Orkiestra miała dość dużo do grania i do zgrywania się z resztą.
Po tym prawykonaniu – rzecz dobrze znana. Co prawda wolę wersję klawesynową Koncertu Góreckiego niż fortepianową – obsesyjność tej muzyki jest wtedy bardziej wyrazista. No i jeszcze – Caine dawał niemało po sąsiadach. Ale atmosfera była właściwa: właśnie obsesyjna w swojej rytmiczności, mechanizmie, niekończących się nawrotach poszczególnych motywów. Na bis pianista zagrał eksploatowanego ostatnio Mozarta – Sonatę facile, w której odzywały się tym razem nie tylko echa Gershwina i – w jednym miejscu – słynne „kotlety”, ale też w pewnym miejscu aluzja do Koncertu Góreckiego.
Koncert ma zostać odtworzony w radiowej Dwójce 12 grudnia.
Komentarze
zawiodło mnie Kierownictwo – aż się prosi o jakieś smaczne porównanie jazz-fortepianowych wersji poczciwego koncertu pour clavecin a tu jeno „hm…” ? 😉
Pani Doroto, gratulacje. Bardzo zgrabnie (i jak zwykle niezwykle szybko) ubrała Pani w słowa dzisiejszy koncert. Zapytany o frekwencję po koncercie Uri Caine powiedział, że to zupełnie normalne i nie ma się czym przejmować. W NYC na koncert ‚for free’ przychodzą także głównie krewni i znajomi. Koncert więc nie był tajny, tylko w CSW. W Kongresowej (gdzie również zdarzyło mu się grać) za 350 PLN publiczność jest tyleż tłumna, co zupełnie inna (co nie znaczy, że słuch lepszy). Jeśli chodzi o kompozycję, to puste miejsce na wariacje dla pianisty jest zrozumiałe. Obawiam się, że improwizować na temat Caine’a mógłby ewentualnie Makowicz. Nasz hołubiony obecnie ‚towar eksportowy’ LM niech zostanie wśród swoich fanów w FN, których na pewno mu nie zabraknie (nawiązuję do słynnej, choć niewątpliwie nie można jej nazwać delikatną) potyczki LM i UC w Fabryce Trzciny przed kilku laty (głośno i szybko nie znaczy do sensu i tu bym go raczej nie widział). Po dzisiejszym wieczorze (i gradacji aplauzu publiczności) miałem wrażenie, że ‚lubimy te piosenki, co je już znamy’. Dla mnie w kompozycji Caine’a były momenty wzruszające, co się obecnie zdarza rzadko, lub wcale. Nożyczki by się pewnie w kilku miejscach przydały, ale na pewno chętnie wrócę do niej 12/12 w dwójce.
Milosz jest w Ameryce popularny, naprawde znany, dzieki dobrym przekladom , ale takze i dzieki temu, ze redaktorka od poezji w New Yorkerze bardzi Milosza lubi i sporo zamieszcza.
Pobutka.
Dziwnymi drogami chodzi frekwencja na koncertach…Czasem wydaje się,że powinny być tłumy,a zieje pustką,czasem odwrotnie.Uri Caine i to całkiem za darmo- gdybyśmy mieli już to obiecane „pendolino”,to pewnie bym pojechała… Dzięki za informację o retransmisji w Dwójce ! Zakonotowałam 🙂
A jak tam Frędzelki na północnych rubieżach – Ksawery nie dał się za bardzo we znaki?
Witam,
u nas hulal SVEN tej nocy (zachodnie wybrzeze Szwecji) u mnie spokojnie, poniewaz moj dom jest polozony w dolince. Padal snieg, obecnie jakies – 1 C , slizgawica, komunikacja w normie.
Zycze najlepszego w „wychodnyje” 🙂
Wzajemnie.
To w Szwecji on jest Svenem, a po naszej stronie – Ksawerym? Ciekawe.
Spojrzałam na fryzurę tej dyrygentki w Pobutce i z początku pomyślałam, że to Krzysztof Urbański 🙂
Kocie – żeby było ciekawiej, ten Miłosz był śpiewany po polsku.
O jego popularności w Stanach akurat wiem. Sama widziałam jego wiersze w nowojorskim metrze, dość dawno to było co prawda.
Zauważyłem, że najlepsza frekwencja jest na koncertach z udziałem laureatów głośnych konkursów i osób dobrze opisanych na łamach. Rzadko teraz piszą w dziennikach o artystach, którzy mają wystąpić, więc, jeśli już napiszą, to śmietanka towarzyska czuje się w obowiązku pójść. Na paru bardzo dobrych koncertach ledwie awizowanych w prasie były wolne miejsca.
Jeszcze do wczorajszego o wyższości świąt operowych nad świętami baletowymi i vice versa.
Przy postępującej „interdyscyplinarności” spektakli muzycznych można mieć wątpliwości co do gatunku. Wyobrażam sobie interesanta przed kasą, nad którą na billboardzie widać i słychać fragment spektaklu, a potencjalny nabywca biletu mówi: „Jeżeli to balet, proszę o bilet na opere, a jeżeli opera, poproszę bilet na balet”.
W naszej operze mieliśmy kiedyś nie tylko ulubionych śpiewaków beczących jak kozy ale i panienki w corps de ballet o zapewne wyjątkowo dużej masie właściwej.
Teraz jest bez porównania lepiej, a na stronie internetowej OB można znaleźć obsady z bardzo dużym wyprzedzeniem.
LeSabre95 @ 0:51 – witam. Też pamiętam koncert w Fabryce Trzciny 🙂 A Uri Caine w ogóle sprawia wrażenie osoby na luzie i pozbawionej kompleksów, zresztą nie ma powodu przecież ich mieć.
Ogólnie Mahlera (zwłaszcza pierwszą płytę) i np. Wariacje na temat Diabellego uważam za propozycje o wiele bardziej wyrafinowane. Może zresztą mu jest łatwiej oplatać swoją muzyczną erudycją znane tematy?
Ja bylam w filharmonii, ale nawet nie slyszalam o koncercie konkurencyjnym(hm…) w Zamku, też się cieszę, że będzie retransmisja. Informacja o wielu wydarzeniach jest bardzo słaba i tak to jest. Poza ciekawym graniem Motion Trio, ktore wzbudza moj podziw dla mozliwosci akordeonow, byl ciekawy film o Goreckim „Please Find. Henryk Mikołaj Górecki” (reż. Violetta Rotter-Kozera). O fenomenie popularnosci i kojacych właściwości III na wiele osób, troche te o innych utworach. Z wypowiedziami roznych znanych osob nt III i innych utworow. Warto obejrzec.
@Stanisław 11:03
No to macie mniej wrażeń,bo u nas obsada znana jest z grubsza (podani są wszyscy potencjalni wykonawcy danej partii) a ta właściwa ujawnia się dopiero w trakcie zapowiedzi tuż przed spektaklem.Trudno wtedy salwować się ucieczką i tratować współtowarzyszy niedoli,którzy nieświadomi zagrożenia sadowią się na swoich miejscach 😉
To żart oczywiście,bo tutejszych śpiewaków ( z pewnymi wyjątkami * ) w większości daje się jednak słuchać. Niektórych nawet bardzo 🙂
A Orkan Ksawery przewrócił w okolicy kilka płotów – najlepiej latają blaszane ogrodzenia budowy,bo lekkie i powierzchnia spora.
Ale ogólnie wyglądał u nas tak ;-D
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10201173681800985&set=a.1127118815012.2019088.1138434328&type=1&theater
*wyjątek – od wyć
Tak, też chętnie bym ten film obejrzała – to jest dobra dziennikarka telewizyjna, a przy tym absolwentka katowickiej Akademii Muzycznej.
Z informacją o wydarzeniach rzeczywiście bywa różnie, a zależy to od pieniędzy na promocję. Oczywiście swoją drogą co się gra w Filharmonii Narodowej, to każdy warszawski meloman i tak śledzi. Dla CSW wydarzenia muzyczne są uboczne, można do nich trafić przez stronę, ale kto ich tam szuka…
Jeszcze a propos filmu „Please Find. Henryk Mikołaj Górecki”. Zadziwiło mnie popularność III. wśród kierowców ciężarówek i zaciekawił jeden z głosów osób się wypowiadających, że słucha tej symfonii przed snem. Nigdy by ni nie przyszło to do głowy, ale zrobiłam to po koncercie z ciekawości. Interesujący jest też pogląd biografa, którego nawzwiska nie zapamiętałam, że wg niego ten fenomen popularności wsród szerokiej publiczności wynika z tego, ze wg niego utwór nawiązuje do kołysanki. I stad jego kojące działanie dla wielu osób i chęć wielokrotnego słuchania.
Aha,za oknem mimo nawałnicy gra orkiestra wojskowa 🙂
Dziś mamy święto ulicy Św.Mikołaja,a parafia wojskowa jest u zbiegu ulic Kiełbaśniczej i Mikołaja właśnie.Miłego dnia i trafionych prezentów !
Podawanie obsady w ostatniej chwili to szczególna arogancja, kiedyś normalna, teraz już nie wszędzie.
@PK 12:37
Film o Góreckim też bym chętnie obejrzała.
Może NiNA udostępni,albo co …
To już może raczej TVP Katowice…
III Symfonia Góreckiego przed snem? Chyba że się nie słucha tekstu (Wy niedobrzy ludzie/dla Boga świętego/czemuście zabili/synaczka mojego?)…
Dziś w TVP Kultura! 🙂
http://www.tvp.pl/kultura/propozycje/please-find-henryk-mikolaj-gorecki/13142363
Niestety nie obejrzę, bo muszę wyjść z domu 🙁 Chyba że nauczę się wreszcie obsługiwać nagrywarkę…
Propozycja na niedzielę dla tych, co nie wybierają się na Jaroussky’ego 😉
Koncert utworów Lutosławskiego i Szymanowskiego o godz. 18 w Centrum Promocji Kultury Praga-Południe (Podskarbińska 2 róg Grochowskiej, przystanek tramwajowy Międzyborska), śpiewa chwalona przeze mnie we wpisie Joanna Freszel z Mariuszem Rutkowskim przy fortepianie.
W programie: Lutosławski – Lacrimosa, Szymanowski – Pieśni kurpiowskie nr 3 i 4, Rymy dziecięce nr 17, 15, 20, Lutosławski – Inwencja na fortepian, Chantefleurs et chantefables nr 5, 6, 8 i 2, Bukoliki na fortepian i na koniec kilka piosenek dziecinnych do słów Tuwima i kilka kolęd także w opracowaniu Lutosławskiego.
Słowo o muzyce wygłosi Michał Klubiński.
The Telegraph:
„Na 32. miejscu wspólnie z Góreckim uplasował się Prince – ikona popkultury”.
Jak można było tak nie docenić ikony, wstyd!
Na 32. miejscu czego i kiedy?
Listy geniuszy dziennika The Telegraph właśnie – cytowałem z zalinkowanego właśnie przez PK anonsu filmu o kompozytorze w TVP Kultura.
Dawno musiał być ten ranking, ale geniusze są przecież nieśmiertelni.
Aha. 😆
14 grudnia zapraszamy ponownie do CSW!
WAWA’ LULU
intuitive art fest
SALA LABORATORIUM, CSW ZAMEK UJAZDOWSKI
14.XII.2013, SOBOTA, 19.00
WAWA’ (z hawajskiego: tumult, hałas)
LULU (z hawajskiego: spokojny, ciągły)
to cykl spotkań prezentujący najnowsze kompozycje
muzyczne i interdyscyplinarne projekty z awangardowej
i eksperymentalnej sceny nowej sztuki opartej na intuicji.
Inicjatorem wydarzenia jest Fundacja SALULU wspierająca
działalność duetu improwizujących kompozytorów SALULU,
którzy od 16 lat rozwiją oryginalną ścieżkę
w muzyce współczesnej eksplorując tereny awangardy,
intuicji, improwizacji i nowych mediów.
program:
Karlheinz Stockhausen, „Spiral”, 1968
Jonathan Harvey, „Advaya”, 1994
Kaija Saariaho, „Près”, 1992
Anna Jędrzejewska, Robert Jędrzejewski,
„Video Partytura 2”, 2013
Anna Jędrzejewska: fortepian, syntezatory, video
Robert Jędrzejewski: wiolonczela, komputer, video
wstęp wolny
Aquacello – witam, dzięki za informację. Szkoda wielka, że nie będę mogła przyjść, ale w tym czasie będę jeszcze w Gdańsku.
A jak już tak informujemy, to z cyklu Lutosfery jeszcze szykują się dwa wieczory: 16 i 17 grudnia. Dorota Miśkiewicz będzie śpiewać z Kwadrofonikiem piosenki dziecięce (sympatyczną płytę właśnie wydali), a Marcin Zdunik i Aleksandra Świgut będą grać utwory na wiolonczelę i fortepian Lutosławskiego, Debussy’ego, Ravela i Messiaena.
Fragment płyty Doroty Miśkiewicz z Kwadrofonikiem już słyszałam – prześliczna 🙂
Tych z Państwa, którzy znają „Capriol Suite” Petera Warlocka, zainteresuje może inne opracowanie jednej z jej części:
Thoinot Arbeau – Tourdion
Co jest najważniejszym symbolem Łodzi? Oczywiście, że Księży Młyn. 😎 (z powodu koncertów, nie siły przewodniej w nazwie) http://portretymiast.blog.polityka.pl/2013/12/05/lodz-najwazniejszy-symbol/
Oj, tak, tak. To se ne vrati… 🙁
Tourdion jakiś odrobinę za wolny mi się wydaje. Nie czepiam się, pięknie zagrany, tylko że nie do tańca. 🙂
Pobutka.
@ Wielki Wódz
Zatańczyć można do każdej muzyki 😉 🙂
Ale faktycznie, tordion to żywy taniec i aranżację Warlocka wykonuje się dużo szybciej (np. Peter Warlock – Capriol Suite – 3. Tordion). Ja (trochę na przekór słuchowym przyzwyczajeniom) chciałem mu nadać inny charakter, zbliżony do galiardy (opartej na podobnym motywie rytmicznym). W takim tempie śpiewa się np. „Can she excuse my wrongs” (The Earl of Essex Galliard) Dowlanda.
Wczoraj w Operze na Bastylii – Purytanie. Przede wszystkim, podobnie jak większość repertuaru, utwór ginie w tej stodole, która nadaje się na projekcje „Ben Hura”, ale nie do Belliniego. Ale Mariusza Kwietnia było słychać, że daj Boże, no i było też widać : nie wiem, jak on to robi, ale jeszcze zanim otworzył usta, ledwo się pojawił w głębi sceny, już było wiadomo, że to on jest Pan Władza, choć przecie nie wygląda jak zielony Hulk. Coś jest takiego w sylwetce i w geście, szlachetnego i pełnego siły, że widać tylko jego. Koledzy go powinni kocem przykrywać… Spiewał oczywiście wspaniale. W ogóle to nasi górą, bo dzisiaj sezon w La Scali otwiera Piotr Beczała w Traviacie, z Dianą Damrau w roli Violetty.
A mnie się łatwiej tańczy tourdion w wersji Samotulinusa. Zwłaszcza zaraz po przebudzeniu. 😎
Bardzo smutna wiadomość : zmarł Tom Krause, wspaniały, fiński śpiewak Był jurorem na Konkursie Moniuszkowskim parę lat temu. Miałem go szczęście słyszeć i oglądać w paru rolach, jako Hrabiego i Figara, Guglielma, Amfortasa. Wyjątkowej klasy artysta i przeuroczy człowiek.
Dzień dobry,
Panie Piotrze, dzięki za wiadomość o Purytanach. Nasi górą – wspaniale. Przynajmniej w tej dziedzinie nie potrzeba śpiewać „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało…” 😉
Toma Krausego szkoda 🙁
Jakoś się nie mogę doszukać Lutosfer w 16 i 17.12
To jeszcze jedno : wczoraj nagraliśmy kolejny, paryski Trybunał o Humoresce Schumanna. Wygrała z rękami w kieszeniach nowa płyta pianisty, o którym dotąd tylko słyszałem : Adam Laloum. Podobno równie znakomita jest jego poprzednia płyta z sonatami (Schubert, Schumann, Brahms, altowiolista Lise Berthaud). Chyba warto się nim zainteresować:
http://www.youtube.com/watch?v=kbrUnP5dcrQ
Bardzo się cieszę, że Adam Laloum tak fajnie się rozwija. Ja pamiętam go jako podrostka, kiedy to dobrych kilka lat temu wystąpił na Midem w Cannes w istniejącym jeszcze wówczas cyklu występów francuskiej młodzieży muzycznej, firmowanych przez stowarzyszenie Adami. Zwróciła moją uwagę jego muzykalność.
@ lesio – bo na stronie CSW jest bajzel. Koncerty zapowiadała na tym ostatnim Justyna Raubo, inicjatorka cyklu.
Chłopak wspaniale wrażliwy (miny robi prawie takie, jak młody Brendel – choć temu nikt już nigdy nie dorówna…), a fortissimo ma richterowskie. Oj, chyba się naprawdę rozwinął!
A propos „kilku piosenek dziecinnych do słów Tuwima”.
Czy ktos wie czy istnieje jakiekolwiek, w miare dostepne, nagranie „Spiewnika dla dzieci” Noskowskiego?
Hm, jak patrzę po sieci, to nie bardzo. Przynajmniej nie na CD. Zapewne pojedyncze piosenki Noskowskiego zaplątują się do jakichś antologii. Ale o żasnej osobnej płycie nawet nie słyszałam.
Znalazlam takie nagranie spiewnika
http://www.kppg.waw.pl/plyta.php?plyta=6907
I jeszcze to
http://www.kppg.waw.pl/plyta.php?plyta=8451
Dzisiejsza Traviata ma być transmitowana na Arte, o 20.15. Czasem nie tak źle mieć telewizor. 🙂
Dzięki, Bobiku, bo to przegapiłem. Tyle, że reżyseruje nieoceniony Czerniakow, więc może być dziwnie.
Przy dziwnych reżyserach pozostaje zastosowanie zasady lepszorydzowej. 😉
Zawsze można oczka przymknąć. Tylko, że mnie się od tego dubeltówka sama odbezpiecza i krwi żąda, krwi żąda. Tak już mam, jak to się dzisiaj nawija.
Niestety, lisku, to czarne płyty wydane przed wielu laty i niedostępne. Wersji na CD najprawdopodobniej nie ma.
Oczywiście, Mahler ‚uber alles’, chociaż Bacha w odróżnieniu od większości lepiej wyedukowanych muzycznie znajomych również bardzo lubię. W 2003 roku po dłuższym pobycie w Stanach podrzuciłem kilka płyt Caine’a ‚muzycznym’ znajomym (bez nazwisk) i za każdym razem otrzymywałem z powrotem z miną, typu ‚no comments’. Jak przyjemnie, że zaledwie po kilku latach Uri gości w Warszawie po raz kolejny, nie tylko w jazzowych klimatach. Co więcej, niedawni puryści dawno zapomnieli o swoim przywiązaniu do form i zasad i sami czerpią pełnymi garściami z przeróżnych stylów i sposobów emisji dźwięku (vide Lutosfery choćby) w swoich projektach i kompozycjach. Ja się cieszę! Rozumiem purystów, ale w przypadku Uri Caine’a nie ma obaw o ignorancję – erudycja pełna, co widać, słychać i czuć. A luz jest ewidentny i bardzo przyjemny w odbiorze.
W tym roku był w Polsce trzy razy: grał też w Poznaniu (byłam) i Katowicach. Cieszę się, że tak często przyjeżdża.
Wymieniłam Mahlera i Beethovena/Diabellego, bo są tam, mówiąc po witkacowsku, bebechy 😉
BRYN TERFEL , 6 grudnia, godz. 12.00, darmowy koncert emitowany przez dziennik Svenska Dagbladet (streaming) z „ogrodu swiatel” sztokholmskiego domu towarowego NK (Nordiska Kompaniet). Walijskiemu barytonowi towarzyszyl chor szwedzkiego radia przy wspolpracy Universal Music.
Artysta wykonal m.in.koledy i pare utworow z ostatniego albumu z Deutsche Gramophone „Homeward Band” ( m.in. Mormon Tabernacle Choir). Tego roku mija 20 rocznica wspolpracy Terfela z ta renomowana wytwornia plytowa. Koncert w NK byl specjalnie aranzowany na te okazje.
Dzisiaj wieczorem wystapil Terfel (Wotan) z Nina Stemme (Brunnhilde) i Ingela Brimberg (Sieglinde) w Berwaldhallen w repretuarze z 3 aktu „Walkirii”, dyr.Daniel Harding.
____________
Give Me My Song, muz. Benny Andersson
http://www.youtube.com/watch?v=qAPVzaUpExY
Traviata bez łóżka w trzecim akcie to jak Parsifal bez włóczni. Poza tym nie wiadomo na co umarła Violetta – nie wiedziałem, że ADHD jest śmiertelne. Ale Damrau śpiewała pięknie…
Może komuś ADHD pomyliło się z AIDS – i tu, i tu cztery litery 😛
Żałuję, ale w mojej kablówce nie ma Arte 🙁
Ja natomiast byłam w filharmonii. Nie będę robić osobnego wpisu, ale powiem, że podziwiam Olgę Pasiecznik – poza La Valse Ravela przez cały koncert była na scenie. Plus orkiestra i chór FN pod batutą drobniutkiej i sprawnej Amerykanki Jo-Ann Falletta, już po raz któryś w Warszawie. Niestety również ci wykonawcy nie byli mnie w stanie przekonać do Ad Matrem Góreckiego, o którym mam dokładnie takie samo zdanie jak po pierwszym usłyszeniu w 1972 r.: prymitywny plakat. Publiczność także była jakaś skonsternowana, nie zorientowała się, że utwór już się skończył, a potem klaskała zdawkowo. Przy wyborze kolęd w opracowaniu Lutosławskiego można było odpocząć, Ravel – wiadomo, a Gloria Poulenca była przeurocza.
Rzadko chadzam na koncerty w soboty, więc większość publiczności była mi raczej nieznajoma. Dlatego może spojrzałam na nią w sposób bardziej neutralny niż zwykle i jestem zbudowana, bo u nas koncerty filharmoniczne okazują się przyjemnością dla ludzi w każdym wieku. Nie było przewagi żadnej z grup wiekowych – od dwudziestolatków po starszych państwa o kulach…
Fajnie.
A ja siedzę pod Lidlem. Widziałam tam dziś w sprzedaży… gitary. No to siadłam i czekam, aż przywiozą fortepian. 😛
No słyszę od jakiegoś czasu, że Lidl dostaje coraz większych ambicji, ale żeby do tego stopnia… 😆
Buu, prawie-fortepian był, widocznie już wykupiony. http://fanlidla.pl/gazetka/2011.11.28.muzyka.dzieci/3738,Lidl,instrumenty,muzyczne Może chociaż stojak na nuty sobie kupię? 🙄
Dla tych, którzy nie oglądali tej Traviaty, mogę szybko streścić, o czym to było: o kompulsywnym wałkowaniu ciasta na pizzę i otwieraniu pudeł. O ADHD już Babilas wspomniał.
Publiczność, zapewne napuszczona przez Piotra, chwyciła na końcu za dubeltówkę, czyli wszystko przebiegło zgodnie z planem. 😈
Chociaż może nie wszystko… Wysiłki zmierzające do maksymalnego zbrzydzenia Damrau tylko w części zostały uwieńczone powodzeniem. Głosu jej się zbrzydzić nie dało. 🙄
Pizza? Myślałem, że to będą kluski śląskie.
To kluski śląskie się wałkuje? 😯
Fakt, nie bardzo. Ale sądziłem, że kiedy już się zdenerwował, to jednak zrobi śląskie. Bo szukał ziemniaków, ale nie znalazł i dostało się za to innym warzywom. I tak by śląskie nie wyszły, bo to z innej mąki chyba.
U nas się dopiero teraz skończyło. Co do reżyserii, przyszło mi do głowy jedno : gdyby ktoś dzisiaj odważył się tak wystawić i tak zagrać Gorkiego, albo Czechowa, zostałby wyśmiany – i słusznie, bo to jest zły teatr prowincjonalny sprzed pół wieku. Najbardziej mi się podobało, jak Violetta w czasie żarliwego wyznania miłosnego Alfreda w I akcie, czyli na samym początku romansu, już patrzy, czy tego sufitu to by nie trzeba przemalować.
Według mnie inscenizacja tej Traviaty jest zupełnie tradycyjna. Reżyser dokonał paru przesunięć akcentów, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na wymowę dzieła. Wszystko co działo się na scenie wypływało z muzyki i treści libretta. Doskonała była gra aktorska śpiewaków, zarówno protagonistów, jak i chóru. Całość, jeśli o klimat, przypominała mi nieco sławnego Oniegina z Bolszoj.
E, czepiasz się, Piotrze. To symbolika taka była. Violetta dawała do zrozumienia, że po przejściu romansu w fazę konsumpcyjną przez tydzień będzie, jak w góralskim dowcipie, ino powałę oglądać.
Za to jeszcze nie całkiem zrozumiałem, jakie głębokie przesłanie kryło się za tym, że kiedy ona śpiewa o umieraniu w jego ramionach, on łazi i szuka wazonika na kwiatki, ale do tego też dojdę. 😎
Przecież to jasne : ze skąpstwa. Nie chce, żeby mu zwiędły przed pogrzebem, będą jak znalazł.
Moim zdaniem nic głębokiego. To zaradny pizzaman. Jak śmierć, to i pogrzeb, jak pogrzeb, to kwiaty się przydadzą. A w wodzie dłużej postoją.
Dobry wieczór!
Inscenizacja Traviaty z La Scali też, rzekłbym, dość tradycyjna. Diana Damrau niezbyt pasowała mi do roli Violetty – stroje dobrane miała niedobrze, podkreślały czasem zbyt wyraźnie niedoskonałości urody ( o wiele lepiej wyglądałaby Damrau z rozpuszczonymi włosami w całym spektaklu…cóż, zamysł twórców był inny); głosowo w akcie I mało przekonująco, potem było lepiej. Poprawnie, ale na kolana nie powaliło.
Wspaniale poradził sobie ze swą rolą natomiast Piotr Beczała, zdarzył się może jeden słabszy moment w akcie II, ale poza tym czysto, lekko i z piękną barwą głosu.
A na koniec – mediolańska klaka – obsypana kwiatami i wielką owacją Damrau (częściowo zasłużenie, ale tylko częściowo), wybuczani przez wielu Słowianie – od Beczały po reżysera. Czyżby otrzęsiny, chrzest bojowy? O tej klace z La Scali pisała kiedyś pani prof. Łętowska, teraz mogłem zobaczyć, jak to wygląda naprawdę.
Na widowni m.in. para prezydencka Włoch, pan Barroso i Giorgio Armani.
Sale kinowe Warszawy wypełnione kilkupokoleniową publicznością.
Pozdrawiam Wszystkich Dywanowiczów! 🙂
Mijanka. Czy też, jeśli dobrze pamiętam, łajza.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy pod koniec dość szybko odłożyli ciasteczko (które wzięli, kiedy już odłożyli cienie do powiek). Nie zniósłbym duetu z bezą.
Tak, inscenizacja tradycyjna. Byłem przygotowany na, hm, jak to nazwać: konwencjonalne udziwnienia teatru reżyserskiego – których nie było. Ale nie spodziewałem się teatru z lekka amatorskiego. I ta lalka łopatologiczna…
Do tego reżyseria transmisji była niezbyt dobra. Np. dziś już raczej nie filmuje się migdałków śpiewaczki (a oglądałem transmisję w kinie, migdałki mają tam metr). Albo kamera ścigająca po pokoju Alfreda w czasie arii starego Germonta – bardzo rozpraszające. Albo tajemnicze zniknięcie peruki Violetty (chyba że to wypadek i peruka sama spadła). Albo łypiący na dyrygenta Giorgio Germont – skoro Lučić musi łypać, to chyba nie trzeba tego eksponować. Czyżby zmieniła się ekipa? Bo jak dotąd pod tym względem transmisje z La Scali były w porządku.
Pod względem muzycznym… No nie wiem… Jakoś nie przypadło mi do gustu. Z orkiestrą włącznie. Jestem ciekaw opinii Sz.P. Dywanowiczów.
Chyba słyszałem podobnie, jak Marcin D. Diana Damrau została przez Czerniakowa zrobiona na Mieczysławę Cwiklińską w przedwojennym filmie, co stwarza pewne problemy, zwłaszcza, że kazał jej grać w tym samym stylu. Szkoda, że nie grasejowała, byłby komplet. Pan Piotr też niezmiernie mi się podobał. Ten „słabszy moment” w II akcie to chyba kadencja – drobny wypadek premierowy, wywołany prawdopodobnie „zadaniem aktorskim” z torbą podróżną. Zgoda jednak, że to absurdalne „wyjnięcie” z jaskółki mogło mieć sto powodów, a żaden wokalny. Moja żona twierdzi, że reżyser zrobił z Alfreda takiego palanta, że się Panu Piotrowi oberwało za postać…
Znajome towarzystwo niemiecko-austriackie, które oglądało, też pisze, że „die Buhs für Beczala regiebedingt waren (Dafür kann er ja nun nicht wirklich was), er war absolut spitze”.
Na profilu FB La Scali w tej chwili 122 komentarze na temat premiery…
Piotr Beczała wypowiedział się na swoim profilu.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=9TV4pxdwx3E
Niestety , ale tych nieczystości tego wieczoru wkradło się nieco więcej , nie tylko w „O mio rimorso „.Ale czy to to wszystko zasługiwało na tak spektakularne wybuczenie ?
Dzień dobry 😀
Aleście sobie fajnie w nocy pogadali, kiedy ja już na drugi bok się przewracałam… 😆
Hoko daleko odjechał od tej Traviaty, ale ja do niej na chwilkę wrócę i dodam, że jeśli dziś ktoś chciałby jej posłuchać bez popatrzenia (co, jak czytam, zrobi jej tylko dobrze), to dziś jest w Dwójce radiowej.
Ja i tego nie będę słuchać, bo, hm, idę na Żarusia.
Dodam tylko godz. 19.00 . To na pewno lepiej posłuchać , bo taka reżyseria tylko zubaża odbiór niedoświadczonego widza, który nigdy nie zetknął się z wzorcem, a tych już wyrafinowanych po prostu ignoruje.Kolejne banialuki reżyserskie, które tylko doprowadzają do trywializowania sztuki operowej.
Bardzo podobało mi się stwierdzenie przedmówcy o ADHD – kwintesencja tego obrazu reżyserskiego.
Nowości operowe – witam, pozwoliłam sobie zrobić drobną korektę 🙂
To jeszcze tylko wspomniana prof. Łętowska:
http://opera.info.pl/index.php/multikino/1366-profesor-ewa-letowska-o-traviacie-z-la-scali
Pani Profesor też o ADHD 😆
Ja nie na temat, ale a propos Żabusia, na którego spieszy Pani Kierowniczka; właśnie słucham nagrania ‘Stabat Mater’ z Lezhnevą i Fasolisem (oboje FANTASTYCZNI). ‘Niematerialny’ głos Jaroussky’ego niby idealnie sprawdza się w tym repertuarze, jednak… mi chodzi po głowie (szczególnie w tym towarzystwie!) znakomita Delphine Galou lub inny równie dobry kontralt… dożyjemy jeszcze takich czasów?; kontratenorzy w nadmiarze są strasznie męczący… pozdrawiam z zimowo-wiosennego, ale słonecznego Krakowa 🙂
Oczywiście miało być ‚ŻaRusia’, choć… ‚ŻaBusia’ też ładnie :-)))
Można jeszcze o Traviacie ?
Ciekawam jak wypadnie w retransmisji radiowej, bo transmisja telewizyjna pozostawiła mnie zmieszaną. Od strony muzycznej przedstawienie nie było dla mnie satysfakcjonujące – mało finezyjny Gatti, ujmując rzecz łagodnie, Damrau bez zaskoczenia, a Beczała niestety po trosze zarobił na buczenie (choć ciekawe ornamenty w arii z II aktu), podobał mi się Lucic, choć bez szaleństwa. A inscenizacja? Spodobał się pomysł na konsekwentne odarcie Traviaty z całego sentymentalizmu (zwróciliście uwagę w IV akcie na niecierpliwie spoglądającego na zegarek Alfreda oraz błyskawiczną ewakuację tatusia z synkiem?), choć oczywiście można było całość zrealizować bardziej finezyjnie. To świętokradztwo etc., odezwą się głosy, ale czemu nie spróbować i nie pokazać, że bywało (chyba częściej) inaczej niż zostaliśmy przyzwyczajeni?
We wszystkich inscenizacjach, w których widziałam Dianę Damrau, ujawnia się jej problem z ADHD, trzebaby na nią dobrego reżysera i środków uspakajających…
PK wykazuje, mam wrażenie, jakoś mało entuzjazmu przed dzisiejszym koncertem w FN.
Po starannej kalkulacji kosztów, innych nakładów, możliwych wrażeń i uwzględnieniu, że a nuż przeze mnie nie dostałby się jakiś wielbiciel, zrezygnowałam.
No to ja jednak wykazałam więcej entuzjazmu, bo postanowiłam w końcu iść 😉
W każdym razie poczułam się w obowiązku pójść, a potem opowiedzieć swoje wrażenia 🙂
Panie Piotrze , jak Pan dobrze wie ,żaden prawidziwy znawca sztuki operowej nie będzie dokonywać oceny postaci przez pryzmat wyglądu czy też ruchu scenicznego , bo ten w dzisiejszych inscenizacjach jest namiętnie przeinaczany przez pseudo reżyserów.Wytrawny koneser zawsze w pierwszej kolejności dokona oceny warstwy wokalnej.Ale akurat Piotr Beczała wczoraj scenicznie wypadł imponujaco , zagrał niezwykle przekonująco, kreacja na miarę Oscara.Kilka wpadek wokalnych na pewno nie może dyskredytować tego wielkiego artystę ,ale też nie możemy powiedzieć ,że mediolańska publiczność tylko zachwyca się „swoimi”.Lucic to Serb , Damrau Niemka i są nagradzani , a w przypadku Diany wręcz burzliwie.Potrafią też być krytyczni dla Włochów , D.Gatti za swoje nierówne tempa został też przyzwoicie wybuczany ( i zasługiwał na to ).Ale z drugiej strony ogromny aplauz dla słabo śpiewającej już Mary Zampieri , zapewne oceniana była poprzez pryzmat jej wcześniejszych wielkich dokonań scenicznych ( obok Cosotto i Calas moja ulubiona i wzorcowa Lady Makbeth).
Czyli możemy stwierdzić ,że ocena tej publiczności , właściwie jej cześci , tej znającej przedmiot nie zawsze jest obiektywna.
Zgadzam się z Panem w pierwszej kwestii, choć czytając recenzje operowe, prawie wszystkie w gruncie rzeczy, trudno nie odnieść wrażenia, że dzisiaj najważniejsze stało się to, co widać, a nie to, co słychać. Wystarczy sprawdzić, ile miejsca poświęca się w tych recenzjach – inscenizacji, a ile wykonaniu dzieła muzycznego, bez którego inscenizacji w ogóle by nie było.
Swoboda sceniczna Pana Piotra we wczorajszym spektaklu była rzeczywiście imponująca, znosił cierpliwie i sprawnie wykonywał wszystkie pomysły reżysera, a że były drobne wpadki (nic groźnego, zaiste), to dla mnie również nie ma żadnego znaczenia. Publiczność włoska, a już szczególnie ta w La Scali, ma reputację „trudnej”, co znaczy – chimerycznej i… powiedzmy łagodnie : nieźle zorganizowanej! Szkoda, że nie było jak wygwizdać realizatora wideo, który z wielkim naciskiem pokazywał w paskudnych zbliżeniach jak dalece reżyser, scenograf i charakteryzator sponiewierali Dianę Damrau.
Widocznie zapanowala moda na unowoczesnionego Verdiego. Wczoraj w CBC byla transmisja Rigoletta z Met. Sluchalem przez radio, wiec scenografie widzialem tylko oczyma wyobrazni, opisana przez pania konferansjerke. Tu sa obrazki i recenzje http://theoperacritic.com/reviewsa.php?schedid=metrigole0113
Ciekawa jest recenzja musicalcriticism.com (PITOR Beczala 🙂 )
PS1 – patrz ponizej
PS2 Dzieki za informacje o Spiewniku dla dzieci Noskowskiego. Nie mam nic przeciwko winylowym plytom – caly czas mam swietnie dzialajacy gramofon, nawet z lampowym przedwzmacniaczem 😆 – tylko gdzie mozna je kupic?
PS3 Dzis idziemy na Bezuidenhouta – w stosownym czasie.
doniose o wrazeniach.
PS1 Przypomina tu sie obrazoburcza Balladyna Hanuszkiewicza
http://www.teatralia.com.pl/archiwum/artykuly/2010/marzec_2010/170310_btnd.php 😯
PS4 Powinienem pewnie dac tytul – Rigoletto w Las Vegas 😮
Panie Piotrze , to prawda ,że dzisiejsze recenzje operowe w swojej objętości blisko 90 % poświecają inscenizacji i reżyserii.Zawsze uważałem ,że należałoby nieco zmnienić układ recenzji-najpierw analizujemy popisy wokalne ,pózniej cała warstwę muzyczną , a na koniec nieco o inscenizacji i to wszystko w zupełnie innych proporcjach.Ale taka recenzja nie zostanie przyjęta przez wydawcę , ona się nie sprzeda , bo dzisiaj w operze zbyt często poważniej traktujemy teatralność , a śpiew pomijamy , ponieważ nie wiele o nim możemy powiedzieć.
Odbiorcy w La Scali to na pewno drużyna bardzo zwarta , ale też wyedukowana muzycznie i osłuchana. W polskiej historii opery , przykrości co prawda w Parmie ,doświadczył w okresie międzywojennym tenor Stanisław Gruszczyński.
Za chwilę retransmisja Traviaty , więc nieco wcześniej i delikatniej spożyłem wieczorna strawę , przy okazji regulując ucho z Traviatą z Sutherland,Pavarottim i Manuguerrą, a wszystko umiarkowanie w zakresie objętości zgodnie z zasadą szekspirowską
Tam gdzie brzuch pełen, głowa pustkę czuje:
Tłuszcz żebra wzdyma , lecz rozum rujnuje
Więc niechaj schnie ciało , a ucztuje umysł
( stare dobre tłumaczenie Słomczyńskiego)
Może to dlatego, że od strony muzycznej mniej więcej wiemy, czego się spodziewać, a czasy mamy takie , że „Traviata” może być o wszystkim – najmniej niestety o tym, o czym powinna. Ten Czerniakow to jeszcze nic, a widzieli Państwo fragmenty „Trubadura” z Berlina? Na tym tle Py w Monachium to był wzorzec sensu i logiki. Panie Piotrze, dziekuję za relację z Belliniego.
Pietrku, moze tu
http://www.swistak.pl/a40950413,SPIEWNIK-DLA-DZIECI-ZIMA-WIOSNA-LATO-JESIEN.html
Nowości operowe: Przed przecinkiem nie stawiamy spacji, ale po owszem. Ta sama reguła dotyczy kropki oraz różnych innych znaków przestankowych. Ja już to próbowałem Panu tłumaczyć przy innych okazjach, żal bierze, że nadaremno.
@ Urszula Kto wie,ten wie. Myślę,że dzisiaj duża część publiczności (jak to słusznie zauważył Pan Nowości operowe),po prostu nie zna się na śpiewie i swą niewiedzę z radością ukryje analizując jedynie stronę teatralną. Kiedyś w jednej z naszych Akademii Najwyższa Komisja mawiała tak:”nie ma głosu,śpiewać nie umie,ale dajmy mu dyplom ,bo jest dobry aktorsko”.I to jest właśnie coś z tej bajki!
Jeżeli ludzie mówią o tym, na czym się znają lepiej, pomijając milczeniem to, na czym znają się gorzej i zostawiając takie omówienie fachowcom, to ja jeszcze wielkiego problemu nie widzę. 😉 Duży problem zaczyna się dla mnie wtedy, kiedy ludzie oceniają to, na czym się nie znają ni cholery, a w dodatku robią to z dużą pewnością siebie. Z tego to dopiero wychodzą bzdury, że słuchać hadko. 🙄
A z faktu, że duża część publiczności odbiera ocenia przedstawienie operowe głównie poprzez warstwę inscenizacyjną, można by wyciągnąć wniosek, że niedobrą inscenizacją dla, powiedzmy, 40 czy tam 70% odbiorców, reżyser utrupia warstwę muzyczną, nawet jeśli była ona znakomita. Też tu widzę pewien problem i raczej byłbym za tym, żeby o nim mówić, a nie machać ręką, na zasadzie „bo śpiewali przecież dobrze i znawcy się na tym poznali, a reszta na drzewo”. 😉
@ Bobik Całkowicie zgadzam się z pierwszym akapitem.Z drugim też chętnie bym się zgodził,ale paradoksalnie-wielu „zwykłych odbiorców” akceptuje te koszmarne inscenizacje,bo słyszą w mediach,że to absolutnie cool.A może wstydzą się tylko wyłamać? Mnie ta „nowoczesność” też psuje odbiór muzyczny,ale co mogę na to poradzić? Mogę ostatecznie słuchać tylko dźwięku,od czego w końcu własna wyobraźnia?
Babilas. Dziękuję za tak cenną uwagę, mam świadomość, że tak nakazuje sztuka edytorska. Korzystając z okazji gratuluję określenia ADHD, w odniesieniu do premiery w La Scali. Natomiast zupełnie nie podzielam entuzjazmu nad kreacją Damrau. Nie wspomnę już o wpatce w akcie II odsłona II, gdzie nie zaśpiewała pierwszych scen od „Cessi al cortese invito”, a pojawia się dopiero od „Che fia? Morir mi sento”.
Pani Urszulo. Niestety od pierwszego przedstawienia w interncie wszystkie przedstawienia są ” ausverkauft” i to tak od września. Z tego też powodu nie miałem okazji zobaczyć na żywo. Przeczytałem kilka niemieckich recenzji, i inscenizacja jest zrobiona w klimacie komiksowym, ale tak naprawdę nic więciej nie wiem. Mam nadzieje, że na Arte będzie retransmisja z któregoś przedstawienia i to na pewno nie z premiery. Ale cały czas żyję nadzieją, że jakieś bilety będą udostępnione w sprzedaży internetowej.
Panie Bobik. Nie jestem również za tym, aby w recenzji nie pomijać informacji o reżyserii i inscenizacji. Na pewno w tym klimacie współcześni recenzenci muszą pisać na potrzeby dzienników, czy też ogólnodostepnych periodyków, ( Rzeczpospolita , Gazeta Wyborcza, Polityka, Wprost ). Ale nie przyjęcia jest dla mnie, jeżeli w fachowym miesięczniku Ruch Muzyczny, czytam recenzje z paryskiej Alceste, a tam w 95% o między innymi głupawych rysunkowych wizjach reżyserskich, a reszta o dyrygenturze Minkowskiego i zdawkowo o śpiewakch. W takich miejscach jednak oczekuję czegoś więciej o artystach i muzyce. Przedstawienie widziałem i mam świadomość jak wielką pracę wykonał Marc Minkowski i śpiewacy i to należy szczegółowo opisać. Proszę zobaczyć jak często interesująco pisze w Muzyce21 Barbara Jakubowska w swoich relacjach z MET. Recenzje te niejednokrotnie to prawdziwe kopalnie wiedzy, uzupełnione marytorycznym podejściem do zagadnienia.
Jako urodzony centrysta zawsze popierałem hasło „znaj proporcją mociumpanie”. 😎 Toteż wymaganie, żeby w recenzjach sensowne proporcje były zachowane, jak najbardziej słuszne mi się wydaje i sprawiedliwe. Mnie o co innego chodziło – miałem wrażenie, że pojawił się taki ton „skoro tylko muzycznie było w porządku, to złej inscenizacji nie ma się co czepiać” i z tym trudno mi się było zgodzić. Ale jeśli moje wrażenie było mylne – tym lepiej. 🙂
Nowości operowe: Nie przesadzajmy, to nie jest żadna sztuka (a już zwłaszcza sztuka edytorska), tylko podstawowa umiejętność stosowania zasad interpunkcji i pisowni języka polskiego. Przy okazji troska o czytelność tekstu i szacunek dla czytelnika.
A co do meritum, czyli macoszego traktowania warstwy muzycznej w recenzjach operowych – zgoda poparta przykładem. Otóż byłem ostatnio na „Portrecie” Weinberga w poznańskiej operze. W wymiarze teatralnym, czyli tam, gdzie potrafiłem sam ocenić, podobało mi się bardzo. Szukałem natomiast profesjonalnych recenzji, żeby wyregulować sobie aparat poznawczy i skonfrontować własną niewprawną przecież opinię z muzyczną wiedzą ekspertów. Myśli Pan, że ktokolwiek zstąpił aby zjadacza chleba w cokolwiek przerobić? Tylko miejscowy pan Drajewski napisał (pod adresem kompozytora), że się „znudził natręctwem melodyjek” i „nachalnymi odniesieniami do Szostakowicza”. I że Laszczkowski mu sie nie podobał, bo głos za lekki albo partia za ciężka. I bądź tu człowieku mądry – „czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli?” Z takimi busolami, to nie wiadomo czy lepiej nie żeglować na nosa.
Jeśli zaś idzie o drugą odsłonę II aktu Traviaty, to byłem przede wszystkim zafascynowany tym, że Afredo był na scenie od pierwszych taktów (a potem wszyscy się bardzo zdziwili, że właśnie przyszedł), więc wszystko inne dotarło do mnie nieco przytłumione. A moja opinia o Dianie Damrau opiera się na tym, jak zaśpiewała to, co śpiewała, a nie na tym, czego nie śpiewała.
Właśnie idzie u nas na Unitelu Trubadur z Teatro Regio w Parmie (2010). Ten sam Czerniakow zrobił dwa lata temu w Brukseli wyjątkowo głupią inscenizację tegoż. Patrzę na tego włoskiego Trubadura (reż. niejaki Lorenzo Mariani) i już sam nie wiem, co gorsze : stareńki teatrzyk „realistyczny” Czerniakowa, czy stareńki teatrzyk „operowy” Marianiego, gdzie chórzyści, śpiewając, patrzą byle gdzie (żebyż to jeszcze na dyrygenta), jakby pierwszy raz w życiu byli na scenie, po czym nie są w stanie równo i razem włożyć do pochwy dzielnie dobytych mieczy. Reżyserii z prawdziwego zdarzenia nie ma w żadnym z tych dwóch wypadków, a „nowoczesność” Czerniakowa (i większości jego kolegów) polega wyłącznie na chytreńkim przesunięciu estetyki : w odniesieniu do Gorkiego, teatr Czerniakowa byłby nie do zniesienia, w odniesieniu do Verdiego staje się nagle odkrywczy. Neo-reżyseria to chwyt kulinarny w stylu wuja Rabarbara : szynka z sokiem malinowym.
Jak to mówił Pan B.? Jakoś chyba tak: Styka, mnie tam ganc pomada, czy ty mnie malujesz nowocześnie, czy tradycyjnie. Ty mnie maluj dobrze! 😆
To chyba było, że „ty mnie nie maluj na kolanach…”.
Przecież Bobik zna ten cytat 😉
A, to sorry, nie chwyciłem…
Kiedy Styka malował, na klęczkach jak zwykle,
Pan B. na środek sceny wjechał motocyklem,
w kasku połyskującym niby złoto Renu
i wskoczył wraz z maszyną prosto do basenu.
Wynurzył się, rozejrzał wokół siebie chmurnie
i zagrzmiał: ktoś tu chyba zrobił ze mnie durnia!
Jak na malarstwo Styki brała mnie cholera,
to jakich słów mam użyć wobec reżysera? 👿
Bozia nie używa słów. Bozia grzmi. Coś Mu się, musi, zacięło.
A propos wybuczenia Beczały w La Scali. Pod artykułem dotyczącym tej sprawy niejaki awal111 zamieścił taki niby sobie wierszyk:
Gdyby Norwid był świadkiem wybuczenia Beczały
Buczałaś, gdy błyszczał talentów swych skalą
przed Tobą – wyniosła, okrutna La Scalo!
Niegodne marmury – to one zaznały
że tulił je w głosu atłasie…
O włoskie serca, niewzruszone skały
jak można tak wielkim być – – – i tak małym?
La Scalo! – – – nie godnaś głosu Beczały!
Zapłaczesz już po niewczasie…
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,15110651,Slynny_polski_tenor_wybuczany_w_La_Scali__A_moze_to.html#BoxSlotII3img#ixzz2n6N2z1AW
Oj tam,oj tam – czepiacie się Czerniakowa,a tymczasem w Białymstoku będziemy zara mieli misia – znaczy chciałam rzec Traviatę – na miarę naszych możliwości :
http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35233,15042527.html
I tą Traviatą otworzymy oczy niedowiarkom ! co nam La Scala 😉
Z zasady nie oceniam spektakli na podstawie obrazków przed premierą,ale tym razem chyba strach się bać … Zwłaszcza, jeżeli pamięta się niektóre wcześniejsze realizacji tegoż autorstwa.
A co do sobotniej transmisji – odsłuchałam ją jeszcze raz w wersji audio i wydaje mi się,że brzmiało to bardzo dobrze. Chyba lepiej niż w Multikinie,gdzie dzwięk zawsze pozostawia wiele do życzenia, a tym razem zupełnie zepsuli początek pierwszego aktu.
Mieliście naprawdę fart w tym Wrocku, że wyeksportowaliście Roberta 😉 Cóż, teraz Białystok pocierpi…
Panie Piotrze, jeśli można zapytać, a jak wypadła Maria Agresta w „Purytanach”? Bo słyszałem, że na jednym spektaklu była beznadziejna, a na innym wręcz dominowała w obsadzie? Czy ona pańskim zdaniem jest kandydatką na dobrą włoską belcancistkę?
A tymczasem na Unitel Classica – Sigismondo Rossiniego w reżyserii Michielettiego (to ten, który właśnie zrobił w Wiedniu Idomenea na śmietniku). Dzieje się – cóż za oryginalność! – w szpitalu psychiatrycznym…
Ale jest też dobra wiadomość: parę dni temu debiutowała w Met Sonia Jonczewa, jako Gilda w Rigoletcie (tym „mafijnym”…). Była znakomita i zebrała największy ryk zachwytu na zakończenie. Obok niej : Hworostowski w swoim pierwszym Rigoletcie – trochę „dziki” jak na mój gust, ale wokalnie imponujący, i bardzo ulubiony tam Matthew Polenzani (sprawny, ale bez wdzięku – w pierwszej obsadzie był Pan Piotr, inna jakość). I znakomity dyrygent, warto zapamiętać: Hiszpan Pablo Heras Casado. Jego płyta z Schubertem taka sobie, ale tu doskonale. Imponująca dyscyplina orkiestry i chóru : tak to się dzieje w teatrach, gdzie muzyka jest na pierwszym planie i gdzie jest kierownik muzyczny z prawdziwego zdarzenia.
To chyba nie był pierwszy „Rigoletto” Hworostowskiego. Chyba, że w Metropolitan Opera. Ale, pamiętam, że śpiewał już tę rolę w Wiedniu i ROH.
Słusznie. Najwyraźniej to pani zapowiadaczka wprowadziła mnie w błąd, albo sam coś źle usłyszałem, bo, jak się okazuje, śpiewał to nie tylko w Wiedniu i w Londynie, ale jeszcze wcześniej w Chicago (2009), a pomiędzy – w Neapolu. Zresztą to przecież logiczne : w takiej roli nie debiutuje się w Met! Kiedy dokładnie zaczął – nie wiem. Najważniejsze, że wieczór był świetny.
Pablo Heras Casado dyrygował też Rigolettem z Andrzejem Dobberem w Berlinie, które to przedstawienie miałem okazję oglądać. I też bardzo mnie przekonał ten dyrygent.
Soni Jonczewej ostatnio wszędzie pełno i otrzymała właśnie kontrakt płytowy. Po Machaidze, Peretyatko, Rebece i in. jestem już trochę znużony tymi sopranowymi składankami. Ale z Jonczewą można chyba wiązać pewne nadzieje. Bardzo mi się podobała we wrześniu w paryskiej „Łucji”, we fragmentach Gildy z Met, które słyszałem na YT też świetna: ładna, indywidualna barwa, a przy tym muzykalna i, póki co, bez cienia maniery. No i można też usłyszeć śpiewany przez nią tekst, a to nie takie znowu dzisiaj częste.
Przepraszam, Panie Robercie, przegapiłem pytanie o Agrestę. Odpowiedź mam taką : zdawało nam się, że jest OK, ale – jak wspomniałem wcześniej – na tej sali tego rzetelnie osądzić nie sposób. Bellini wymaga zupełnie innych warunków akustycznych, w tej stodole wszyscy muszą przede wszystkim śpiewać głośno, w tych Purytanach tym bardziej, że dekoracja (prawie pusta scena, bez żadnych „ekranów”) dorżnęła to, czego sala nie zarżnęła. Ale jak na te warunki, wygądało, że jest ciekawie. Bez żadnej gwarancji.
Jonczewej było łatwiej w Łucji, przynajmniej na tym spektaklu, na którym ja byłem, bo… był strajk i oszczędzona nam została idiotyczna reżyseria Serbana. Wszyscy stali rządkiem na proscenium, z jakąś gęstą kurtyną z tyłu, niosło komfortowo, a że z zawodowej uczciwości grali ze sobą nawzajem, wyszło świetne przedstawienie…
Właśnie mi wpadł w ręce poprzedni spektakl tego Rigoletta, z listopada, z Ireną Lungu. Reszta taka sama. Zaraz zobaczymy, co to takiego.
Lungu to, zdaje się, ta Pani, która zaśpiewała Gildę na tegorocznym (?) festiwalu w Aix…Zdaje się, że rewelacja umiarkowana.
Niezła, liryczna koloratura z naciskiem na „koloratura”. Trochę w typie Aleksandry Kurzak, ale mniej pewna swoich środków. Najlepszy moment roli – to ten, który u Jonczewej brzmiał stosunkowo najsłabiej (stosunkowo!), czyli kadencja w arii. Ale myślę, że ona nigdy nie wyjdzie poza – cokolwiek kieszonkową – Traviatę, podczas gdy w głosie Jonczewej już słychać Butterfly… Grudniowy spektakl wyraźnie lepszy, więcej dyscypliny u Hworostowskiego (który ciut zanadto „śpiewa garb”), Polenzani tu i tam – plebejski.
Oj, może niech Sonia o Butterfly jeszcze nie myśli…Zostawmy tę partię, póki co świetnej akurat w tej roli, Ermoneli Jaho czy Hui He. Zastanawiam się też czy sympatyczna Bułgarka nie gna przez świat i repertuar zbyt szybko (choć takie czasy, wiadomo!). Ta paryska Łucja, choć bardzo ładna woklanie, to jednakże jeszcze nie do końca pewna technicznie i interpretacyjnie. Oby utalentowanej śpiewaczki krytycy nie zagłaskali na śmierć, a agenci nie rzucili na żer. Byłoby żal 🙁
A może Signore Tenore jest tylko sprawną maszynerią odtwarzającą nuty i zalecenia inscenizatorów?
I wybuczenie w La Scali było słuszne?
Filharmonia Krakowska podała właśnie program recitalu Piotra Anderszewskiego.
Ogólna zapowiedź – Schubert, Bartok, Szymanowski, Schumann – dała nadzieję na wysłuchanie rzeczy dawno (lub wręcz) niesłyszanych w wykonaniu PA. Wyewoluowała wszakoż w konkrety wyjątkowo dobrze znane (może nie stacjonarnym Krakusom, ale pozagalicyjskim fanom jak najbardziej). Jako to: Bacha – V Suita francuska i III Suita angielska oraz Schumanna Fantazja op. 17. Czyli powtórzenie ostatniego warszawskiego i kaliskiego recitalu – jeżeli czegoś nie poplątałem.
Niewątpliwie pan Piotr gra je za każdym razem po raz pierwszy – ale ja się tak jakoś bardzo cieszyłem na „po raz pierwszy” Schuberta, Bartoka i Szymanowskiego spod jego rąk. Ech, ci artyści…
Niezmiernie dziwna teoria, Drogi Klakierze. Po pierwsze, kogo jak kogo, ale Piotra Beczały o wiernopoddańczą uległość wobec „inscenizatorów” posądzić nie można. Nieźle mu się dostało kilka miesięcy temu za wywiad, w którym powiedział tym panom parę słów prawdy. Trudno mu też zarzucić, że skoro jest profesjonalistą, wykonuje to, co mu każą realizatorzy. I ostatnia wątpliwość : wszyscy wykonali te zalecenia, nie tylko on, ale tylko jemu się dostało od loggionistów, którzy wyją z powodów tylko sobie znanych – oraz może jeszcze, osobom, które (to sekret bardzo publiczny) organizują czasem takie wyćko. A te słowa o „sprawnej maszynerii” – jakoś niezbyt eleganckie.
Moim zdanie P. Beczała na buczenie nie zasłużył. Ta grupa siedząca na galerii jest doskonale zorganizowana (ich przedstawiciel udziela nawet wywiadów we włoskich gazetach) i można odnieść wrażenie, że przed już spektaklem wiedzą kogo nagrodzą swoim „wyciem”. Polski tenor jakoś szczególnie na transmitowanej do kin premierze nie błysnął, ale i nie było tam odstępstw stylistycznych czy braku profesjonalizmu muzycznego. Wręcz przeciwnie: mam wrażenie, że z trójki protagonistów Beczała w tym topornym widowisku (odnoszę to zarówno do reżysera jak i, niestety, dyrygenta) śpiewał z największą elegancją i starał się unieważnić parę reżyserskich absurdów.
Może i ta galeria jest częścią niepowtarzalnego kolorytu La Scali, ale z drugiej strony jeśli już wybuczą i zniechęcą wszystkich wybitnych artystów to z kim tam zostaną? Dlaczego od Beczały wymagali wszystkiego, a Dianę Damrau nagrodzono aplauzem za gotowość do pracy i jeden naprawdę dobry moment w w jej interpretacji wokalnej – „Addio del passato”. Koloratura w „Sempre libera” była zdyszana i bez blasku, wiele fragmentów śpiewanych tak impulsywnie i mocno, że trudno mi było uwierzyć i się na nowo wzruszyć dramatem Violetty.
Jedyne czego Beczała powinien, moim zdaniem, unikać to publicznego wyrażania swojej frustracji. Po co ogłaszać koniec współpracy z La Scalą? Jest w dobrym towarzystwie innych ofiar loggionistów – Caballe, Pavarottiego czy Freni.
A może warto przestać się znęcać nad Damrau? Słyszałem w zagranicznym radiu audycję, w której porównano w tych samych fragmentach wszystkich wykonawców czołowych ról ze wszystkich premier w La Scali. I wcale nie wypadła pod wzlędem czysto wokalnym źle w porównaniu z Freni, Moffo czy Fabrizzini ( Callas zostawiam w spokoju), a już na pewno nie był to „głos Zerbinetty”. To, że pan reżyser zaproponował jej wokalną i sceniczną interpretację rodem z Mahagonny, to nie jej wina. A już zwłaszcza zniszczył ją autor kostiumów. Nie jest przecież brzydką dziewczyną, ma ładną buzię i całkiem przystojnego męża! Trzeba było rozpuścić włosy i zakryć kostiumem te lekkie krągłości. Podobnie Beczała: „voce gloriosa”, jednak nie śpiewał jedną linią tak jak Alagna , którego sam głos oceniono gorzej, raczej „siekał sałatkę”, choć na buczenie z pewnością nie zasłużył. Beczała debiutował przecież w La Scali jako Duca i został dobrze przyjęty. Udzielił potem wywiadu, w którym skrytykował Scalę, wychwalając Met. Z kolei niedawno oświadczył, że na widowni Met mało jest znawców, w przeciwieństwie do Wiednia, gdzie wszyscy są fachowcami. Nie powinien się więc dziwić, gdy w którymś z tych teatrów ktoś w końcu sobie „buknie”. Może śpiewacy w ogóle za dużo udzielają wywiadów? Powiem zresztą szczerze: cieszą mnie sukcesy młodych polskich artystów, ale narodowość i inne prywatne sprawy nie mają dla mnie znaczenia. Jeśli pojawi się ktoś lepszy, też się będę cieszyć. Najlepszy przykład to Bułgarka Yoncheva, doskonała w ostatnim „Rigoletto” z Met i chyba ktoś jej oddał pole-tak to bywa! Za klęskę tej „Traviaty” odpowiadają wspólnie reżyser i dyrektor. Czerniakow w pełni jako jedyny zasłużył sobie na buczenie i zgadzam się z teorią Bobika, że takie inscenizacje mają ogromny-subiektywny i fatalny wpływ na odbiór strony muzycznej. Może jednak warto nie śpieszyć się z ocenami, zwłaszcza tymi negatywnymi, na wszystkich możliwych stronach i blogach. Bobik napisał tu niedawno: „Jeżeli ludzie mówią o tym, na czym się znają lepiej, pomijając milczeniem to, na czym znają się gorzej i zostawiając takie omówienie fachowcom, to ja jeszcze wielkiego problemu nie widzę. 😉 Duży problem zaczyna się dla mnie wtedy, kiedy ludzie oceniają to, na czym się nie znają ni cholery, a w dodatku robią to z dużą pewnością siebie. Z tego to dopiero wychodzą bzdury, że słuchać hadko”. Może nie aż tak źle, ale ja ze swojej strony na pewno sobie to przemyślę, zanim napiszę jakąś negatywną ocenę śpiewaka.
Wydawało mi się, że za interpretację wokalną odpowiada przede wszystkim śpiewaczka/śpiewak, a nie reżyser. Może Pan przecenia możliwości pana Czerniakowa, a może mnie Pan oświeci jako, rozumiem, znawca?
Bo skoro rozstawia Pan po kątkach to czy zechce się Pan przedstawić? Bo Pan Piotr Kamiński jest powszechnie znanym znawcą opery wypowiadającym się na tym Forum/Blogu, a Pan? Chciałbym wiedzieć kto uzurpuje sobie prawo (to, zdaje się, nie pierwszy Pana występ na ten temat, prawda?) do uznania, że jakiś dyskutant „nie zna się ni cholery” więc powinien zamilknąć (?). Może na razie chociaż będzie się Pan w różnych miejscach podpisywał jednym nickiem? Bo w tej chwili pańskie wywody na blogu Papageny lub tutaj wyglądają jak, sorry, nieustający spam.
Ma Pan rację Panie Robercie, Pan Kamiński jest prawdziwym znawcą opery, którego darzę wielkim szacunkiem, choć jakoś nie przypominam sobie, aby wypowiadał się strasznie krytycznie pod adresem tej właśnie wokalnej obsady. Strasznie Pan jakiś nerwowy. A czy ja w ogóle adresowałem swój wpis do Pana? Przede wszystkim zacytowałem tylko czyjąś wypowiedź, bardzo w dodatku ogólną, po drugie wyciągnąłem z niej wnioski dla siebie. Nie znam żadnej Papageny, poza tą mozartowską. Za to ja chyba gdzieś już Pana niedawno czytałem pod bardzo „traviatowym” nickiem. Wie Pan, ja akurat mam aktorskie wykształcenie i uczyłem się u wielkich mistrzów polskiej sceny. Wiem więc, że reżyser również stronę „dźwiękową” potrafi opracować z aktorami wg swoich wymagań. I dodam jeszcze to, że cechą każdego dobrego krytyka jest właśnie umiar i głębokie zastanowienie zanim coś się napisze. Straszliwie mnie wkurza ten obecny od niedawna styl na stronach i blogach operowych: ten pan jest naszym ulubieńcem, my jego wierni fani, a tego pana na drzewo i proszę nam o nim nie pisać. I gościu jest skreślony raz na zawsze. Szczerze mówiąc, to przestałem te blogi czytać, bo odstręczają mnie one od opery i tak pojętej „operomanii”. Blog Pani Szwarcman jest jedynym, jaki z przyjemnością czytam. Raczy mi Pan darować, że nie doceniłem należycie Pana uwag na temat „odstępstw stylistycznych”, czy „braku profesjonalizmu” muzycznego, bo jak rozumiem powinienem rozdziawić mordkę z podziwu. Ponieważ jednak wychowałem się na recenzjach wspaniałych autorów „Ruchu Muzycznego”, który czytam od 1975, pełnych subtelności i profesjonalnego umiaru w ocenie zjawisk artystycznych, nie zrobię tego. A spam kojarzy mi się wyłącznie z organizacją zrzeszającą muzyków. Pozdrawiam,aliści mocno umiarkowanie.
Szanowny Panie Piotrze,
może i te słowa o „sprawnej maszynerii” nie są eleganckie, ale zamieściłem je w pytaniu. Nie było to stwierdzenie.
Nie widziałem P. Beczały w spektaklu na żywo, a tylko w transmisjach lub jutubkowych fragmentach. To mimo wszystko słuchanie i oglądanie z dystansu. Oddając mu należną cześć za profesjonalizm, muzyczny i sceniczny, muszę napisać, że oglądane jego kreacje nie zachwycały mnie na tyle, abym dostawał dreszczy. Stąd pewnie w moim pytaniu wzięła się „sprawna maszyneria”.
Też się zastanawiałem podczas oglądania na Arte spektaklu już po premierze nad tym, czy ktoś nie zorganizował tego buczenia. Były tam takie momenty, które przypomniały mi jakąś premierę w TW.
Śpiewaczka wychodzi ze sceny. Zmierza do drzwi, drzwi się nie chcą otworzyć. Daje szusa w kulisy (na szczęście drzwi były blisko kulis), a tu drzwi same się otwierają na oścież.
Ale i też wiadomo, że loggioniści stanowią niezależną grupę „krytyków muzycznych” i zdarzało się, że po początkowej niechęci wobec śpiewaka dołączali do aplauzu, gdy ten stworzył niezapomnianą kreację porywając nią publiczność i loggionistów.
Zgadzam się z Robertem, że publiczne ogłaszanie frustracji jest chyba niepotrzebne.
No chyba, że za kulisami było tak, że jest to usprawiedliwione.
Teresa Żylis-Gara też nie chciała więcej wystąpić w TW po triumfalnym powrocie w Tosce.
Z poważaniem
klakier
@woytek b.
@Robert
Panowie, wygląda na to, że nie tylko Piotrowi Beczale trochę puściły nerwy po tej „Traviacie” 🙂 No, ale on jest usprawiedliwiony,bo spektakl, zwłaszcza premiera i otwarcie sezonu to dla artysty jednak stres…
A tutaj pogadujemy sobie,różniąc się mniej lub bardziej i powodu do eskalowania konfliktu nie ma 🙂
Pani ew ko, wydaje mi się, że „spięcie” wyniknęło po prostu z niezrozumienia. Po prostu wydane mi się, że warto tu komentować muzykę, interpretację, a nie swoje wzajemne kompetencje.
Panie Woytek, nie trzeba „mordki z podziwu” i takie tam. Mnie by wystarczyło, że przedstawiłby Pan swoje argument w dyskusji. O ile miałby Pan na to ochotę.
Pani Ewo, ja niczego nie chcę eskalować, wnerwia mnie jednak pisanie typu: ta pani była do niczego, a tą panią, czy tego pana lubimy, bo nasz ci on. Ja też lubię Beczałę, ale nie była to jednak słynna „Traviata” Callas-Visconti-Giulini z 1955 i po co ciągle „wieszać się” na jednej, całkiem zresztą sympatycznej osobie, każdemu przecież można było coś wytknąć. Ponadto, jak słusznie zauważył klakier – nic w tej sztuce nie jest const. i może w innych okolicznościach ci ludzie pokażą w tym dziele coś innego.
Poza tym myślę Panie Robercie,że Czerniakow spojrzał na Violettę poprzez postać Lulu, na co wskazywałaby epoka,w jaką przeniósł akcję. I odpowiednich intencji zażądał w głosie, zwłaszcza, że to śpiewaczka niemiecka. Być może właśnie protagoniści padli ofiarą swojej profesjonalnej realizacji uwag reżysera. Proponuję zresztą założyć słuchawki i na spokojnie odsłuchać samą ścieżkę dźwiękową. Bez zawracania sobie głowy tą „cudowną” wizją słychać trochę inaczej. Beczała zamieścił teraz nowy wpis na FB. Pisze, że następne spektakle idą lepiej, a publika łaskawsza – no i dobrze. Ja sam w swej młodości też oceniłem paru śpiewaków bardzo „odmownie”, a potem plułem sobie w brodę. Dlatego teraz jestem w tym pokorny jak baranek. I przepraszam za jakieś ostrzejsze sformułowania. Właśnie słucham „Falstaffa” z Met (powrót Levina) -przepyszne!