Trzech Beethovenów i Dussek
Trzech, bo trudno zrozumieć, że wszystkie te trzy utwory, które usłyszeliśmy na dzisiejszym koncercie (poza koncertem Dusska), napisał jeden człowiek.
Beethoven miewał momenty jakiegoś zaćmienia inwencji i od czasu do czasu tworzył dzieła prymitywne, bez składu i ładu. Np. kantata Cisza morska i szczęśliwa podróż, Msza C-dur, Zwycięstwo Wellingtona w bitwie pod Vittorią (to przynajmniej jest śmieszne, bo strzelają)… Rzadko się je zatem grywa. Przyznam się bez bicia, że uwerturę Namensfeier op. 115 usłyszałam dziś po raz pierwszy i nie dziwię się, że się jej nie grywa, choć Concerto Köln pod batutą Michaela Güttlera starało się, jak mogło, żeby przydać utworkowi odrobinę wdzięku.
Idea umieszczenia go w programie była jednak zrozumiała: chodziło o to, że dedykowany jest ks. Antoniemu Radziwiłłowi, temu samemu, który w swoim pałacyku myśliwskim w Antoninie dwukrotnie gościł młodego Chopina. To jedyne usprawiedliwienie. No, może jest i drugie: obecność w programie postaci Jana Ladislava Dusska, czeskiego wirtuoza pianistyki i kompozytora, człowieka o bardzo barwnym życiorysie, który nawiał z dworu Radziwiłłów w Nieświeżu (gdzie był przez rok nadwornym muzykiem) z żoną Hieronima Radziwiłła (brata pana domu), księżniczką Sophią von Thurn und Taxis. A większość dzieci uczących się „na pianinie” zna to nazwisko z poczciwych sonatinek… Jego Koncert fortepianowy g-moll to utwór może nie najwyższych lotów, ale miły w słuchaniu (zwłaszcza gdy wykonuje go ktoś z taką klasą jak Andreas Staier), zwłaszcza zabawny finał. To dzieło na wskroś klasyczne, ale już zapowiadające styl brillant.
Zagrana w drugiej części IV Symfonia Beethovena (jedna z moich ulubionych, bo ja lubię nietypowo Drugą, Czwartą i Ósmą) jest też poniekąd związana z obecnymi ziemiami polskimi, ponieważ została częściowo napisana w Głogówku (wówczas Oberglogau), w tym samym zamku von Oppersdorfów, który dziś stoi w częściowej ruinie, ale ponoć coś mają z tą ruiną zrobić. Niezależnie od tego, to jest tak świetnie napisany utwór, z takim wdziękiem, że aż nie sposób uwierzyć, że ten sam autor za pewien czas napisze wyżej wymienioną uwerturę… A szczególną przyjemność można mieć słuchając jej w wykonaniu takim jak Concerto Köln, gdy wszystkie brzmienia i proporcje są na swoim miejscu (urzekło mnie zwłaszcza brzmienie klarnetu w II części); może finał był odrobinę za szybki, bo biedny fagocista w swojej słynnej solówce nie wyrabiał się na zakrętach, ale pojedyncze mankamenty nie przykrywały tej przyjemności. Muzycy byli zaskoczeni aplauzem, Güttler tłumaczył się, że niczego nie przygotowali na bis, i stanęło na powtórzonym fragmencie finału.
Ale zupełnie inną jeszcze jakością był bis Andreasa Staiera, który można oddać za cały koncert Dusska: Bagatela Es-dur op. 126 nr 3. To przejście w inny wymiar, kontemplacja, zatrzymanie czasu – i tak właśnie Staier ją zagrał. I to jest ten trzeci Beethoven.
Komentarze
Jeśli gra znakomity niemiecki zespół, świetny niemiecki pianista, kompozycje są (w znacznej mierze) niemieckiego twórcy, to można być pewnym, że będzie to udany koncert.
Sympatyczna uwertura, ciekawy koncert Dusska, wirtuozeria i subtelność znakomitego Andreasa Staiera (bis: niezwykły!!), IV Symfonia – swoista karuzela melodii: podniośle, potoczyście, miejscami łagodnie, z kapitalnym zakończeniem.
Concerto Koeln – nie po raz pierwszy pokazał wielką klasę, profesjonalizm, a przede wszystkim to, czego tak brakuje polskim orkiestrom: dyscylinę, zaangażowanie i radość wspólnego muzykowania!
Pyszny wieczór!
Jeśli bisowana końcówka finału dawała niewielkie nadzieje, że może tym razem fagocista się wyrobi, okazały się one płonne… Ale słabości Beethovenowskiej uwertury dzięki tym wykonawcom istotnie były jednak nieco mniej dolegliwe.
A Staier na pożegnanie i mnie zaczarował.
A jak sie ma w tej gradacji Christus am Ölberge, ulubiony utwor mojego Ojca, bo spiewal w nim (w chorze rzecz jasna) – jeszcze cienko 😀
Pobutka.
Gniotem gniotów jest dla mnie fantazja c-moll, wczorajsza uwertura nie zmieści się zaś w żadnej kategorii, bo powrocie do domu jak już sobie uzmysłowiłam że na początek coś dano, próbowałam sobie cokolwiek z niej przypomnieć i pustka kompletna…
Staier, ah, zawsze niedosyt. No i jeszcze ten bis!
Dęte w II części symfonii – bezcenne. Te wszystkie niuanse, szczególiki, które, zdarza się, trochę giną w masie „normalnej” orkiestry.
A Dussek – zdaje się, że zdecydowanie do tej pory najlepszy z odnalezionych dla Chije koncertów.
A ja zostałam absolutną fanką Guttlera. Bo o samej orkiestrze i Staierze nie da się nic nowego napisać, od lat zachwycają.
Chyba przepadłam w jakiejś dziurze 🙁
Dzień dobry!
Już wyciągnęłam 🙂
Chrystusa na Górze Oliwnej też bym niestety zaliczyła do kategorii najgorszej. Nadęte to i puste jakieś, proste funkcje…
Missy solemnis długo nie rozumiałam, ale jednak to jest zupełnie coś innego.
Jak się samemu coś śpiewało czy grało, to oczywiście ma się bardziej osobisty stosunek do utworu. Choć… pamiętam, śpiewałam w chórze takie kawałki Szarzyńskiego (Litania cursoria) i Gorczyckiego (De Providentia Divina) i męczyłam się potwornie. Za to Completorium dość fajne było.
Gdyby mi przyszło zaśpiewać któregoś z tych Beethovenów (Mszę C-dur albo Chrystusa), też bym się pewnie męczyła…
Zrobiłem sobie trochę oddycha od ChijE podążając na Grochowską 272.
Sala (bo nie aula) nadal odrapana (to wygląda na świadomy protest SV – przecież jakieś pieniądze chyba zarabiają grając od Nantes po Tokio) ale niedzielny koncert (trójrecital) był – jak to się teraz mawia – ekstra !
Wspaniały mezzosopran Agaty Schmidt (Purcel – Dydona) szczególnie w pieśniach Brahmsa op. 43 (od których już chyba niedaleko do Vier letzte Lieder), piękny sopran (i wspaniała gra sceniczna i dobra angielszczyzna) Aleksandry Orłowskiej Jabłońskiej w mało znanych songach Williama Bolcona (Black Max, Amor, George). A plastikowy dźwięk firmowego Kawai doskonale rekompensował Piotr Fidelus
Drogi Pianofilu,
kanonicznych wariacji nt. „Z nieba wysokiego Pan zstąpił na ziemię” w nutach jest 5 i na dwufortepianowym recitalu też było 5 – ale jednak chyba zagrano je w innej kolejności (leży przede mną V zeszyt Petersa)
Trójrecital, bo zapomniałem wymienić dobrze dysponowanego Tomasza Kumięgi
Można się zasadnie zastanawiać, czy grywać u nas również ułomne dzieła geniuszy, czy też z muzyki nienajwyższej próby należy wykonywać tylko tę rodzimą – bo nasza ci ona i nikt za nas tego nie zrobi. Zabrzmi to pewnie niepatriotycznie, ale z dwojga złego ja jednak chętniej wybiorę się na gorszego Beethovena. Taka np. Fantazja c-moll op. 80 wprawdzie niewątpliwie przynależy do mało zaszczytnej kategorii curate’s egg, ale ma wszakże swoje momenty i jakiś trudny do uchwycenia wdzięk, któremu ulegam za każdym słuchaniem. Nie afiszowałbym się może z tą swoją słabością, gdyby nie obawa, że miażdżąca opinia bazyliki (a w radiu też zawsze mówi się o tym dziele co najmniej protekcjonalnie) zostanie potraktowana zbyt dosłownie przez programujących koncerty czy festiwale – i nie usłyszymy owej Fantazji na żywo przez najbliższą dekadę. Liczę się oczywiście z ripostą bazyliki, Pianofila oraz zapewne wielu innych: – I słusznie!
Koncert g-moll Dusska (Dusseka, Duszka ?) zostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Staier nagrał go w 1992 r. z tą samą orkiestrą, ale tą samą z nazwy i tradycji, bo przecież po 22 latach większość składu uległa wymianie. A i solista – to już też jednak inna jakość – i to na in plus i na in minus. Ponadto, tam był w użyciu Broadwood z 1806 r. (czyli wykonany 5 lat po napisaniu koncertu), z tych Broadwoodów o dużym, mocnym dźwięku, tu zaś znacznie bardziej subtelny i pastelowy Erard o kilka dziesięcioleci późniejszy. Więc siła przyzwyczajenia (słuchałem tej płyty w sumie z 30 razy) ścierała się z urokiem nowej interpretacji. Mniej tu było jednak emocji gwałtownej, mniej „Sturmu” i mniej „Drangu”, mniej pomruków Rewolucji Francuskiej i napoleońskich bitew, za to więcej kolorów i niuansów. Mimo ogromnych zachwytów w postach powyżej śmiem twierdzić (ale tylko na podstawie nagrań, a tych znam sporo), że chyba jednak Concerto Koeln stać na więcej (także w tym Dussku skład z 1992 wydaje się bardziej precyzyjny, jednak – wiadomo – nagranie studyjne i żywe wykonanie to co innego).
Dla mnie ów melancholijny dramatyczny temat 1 części Koncertu Dusseka jakoś zawsze splatał się z tematem Symfonii f-moll Rejchy (innego wiec Czecha), którą chciałbym bardzo usłyszeć w autentycznym wykonaniu, lepszym niż to (temat od. 1′ 41″):
https://www.youtube.com/watch?v=csJ7WPEJ10Q
A jest jeszcze fantastyczny Koncert Dusska na 2 fortepiany, poniżej link do wykonania Maxiana i Panenki z Barbirollim (to było moje pierwsze płytowe, choć jest teraz lepsze na Praga Records), ale fajnie byłoby usłyszeć w tym Staiera z Kochem:
https://www.youtube.com/watch?v=mDzawqh3K_s
A co do gniotów, to są jednak wielcy kompozytorzy, którzy immanentnie nie byli w stanie wydać „z siebie” gniotu – Mozart, Bach, chyba też Schubert, może Chopin???. Bo taki Schumann, to już jak najbardziej był w stanie, Brahms chyba też. Ale może się mylę. Jeśli tak, to fajnie byłoby poznać Wasze opinie 🙂
Ależ ścichapęku – sądząc po liczbie nagrań choćby dostępnych na youtube, nie przejmują się i programują!
Tymczasem z cicha na stronie Teatru Wielkiego w Warszawie pojawił się program Szalonych Dni.
Jak najbardziej się nie przejmują. Pani Elżbieta Penderecka co jakiś czas wstawia do programu Chrystusa na Górze Oliwnej, chyba zresztą po prostu go lubi. Fantazja też bywa. Jest zła, ale nie aż tak jak np. Msza C-dur; przynajmniej da się zapamiętać temat, o co zresztą nietrudno, skoro powtarzany jest aż do znudzenia.
Pianofil wrzucił ciekawy temat: którzy kompozytorzy nie popełniali gniotów. Według mnie: Bach, Mozart (pomijając parę rzeczy młodzieńczych i, niestety, La clemenza di Tito), Schubert i Chopin też. Także np. Ravel (bo Debussy miał parę salonowych kiczyków w dorobku). U Schumanna jest różnie, Brahms – co jest gniotem, młodzieńcze sonaty? Ale i one, jak zagrać je dobrze, mają swój wdzięk…
Wcale nie widzę tego programu, nawet na stronie Szalonych Dni 😯
U Brahmsa – przeuroczym i bardzo przeze mnie kochanym – gniotem, jest Uwertura akademicka (gaudeaumus igitur!!!!). No i właśnie te Sonaty fortepianowe, nawet z Richterem mi to ciężko „wchodzi”. U Ravela chyba chyba nie ma chałturnictwa, jeśli nie liczyć młodzieńczych i szkolnych utworów, kantat etc. (no ale te Debussyego gnioty też są zazwyczaj młodzieńcze).
A Fantazji c-moll Beethovena proponuję posłuchać z poniższego linku od 15′ 21″ w tym renomowanym wykonaniu – jak się to śpiewa po rosyjsku, to od razu robi się co najmniej tak wybitnym utworem jak Kantata „Moskwa” i Uwertura „Rok 1812” Czajkowskiego 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=hElf3EC9-Vk
Na stronie TWON trzeba wejść w „Bilety” i klikać dany dzień.
Programu jeszcze nie ma zwłaszcza na stronie Szalonych Dni. Trzeba wejść w zakładkę „Repertuar” i klikać poszczególne dni.
Cieniutkie te amerykańskie Szalone Dni. I wykonawczo i repertuarowo. Człowiek się rozbestwił, przyzwyczaił do specjałów à la carte, a tu nagle taki muzyczny McDonald’s, przy czym prawie nie ma innego Mac’a, którego lubię, czyli McDowella. Nie ma też innych romantyków i postromantyków z listy moich amerykańskich faworytów czyli Chadwicka, Gottschalka, Horatio Parkera, nie ma np. świetnej muzyki kameralnej Foote’go, a z współczesności też dosyć jednostronnie, nie wypatrzyłem (ale nie studiowałem tego programu tak dokładnie) Cage’a, Cowella :-(, Crestona, brak Mortona Goulda, Pistona, Roya Harrisa, Virgila Thomsona, Feldmana chyba tylko jeden utwór. Nie ma też chyba Amy Beach, a to w końcu pierwsza amerykańska renomowana kompozytorka.
Do Uwertury akademickiej Brahmsa mam też pewną słabość (tym bardziej, że napisał ją dla Wrocławia 😉 ), choć przyznaję, że jest niższych lotów, ewidentnie była to chałtura mistrzunia. Ale aż gniotem bym jej nie nazwała.
No faktycznie, chyba w ogóle prawie nie mam na co iść 🙁 co zresztą nie będzie mi spędzało snu z powiek, bo przecież będzie jeszcze Warszawska Jesień…
Nie bardzo też rozumiem, skąd w programie Prokofiew, obecność Dvořáka też moim zdaniem naciągana. Interesujących kompozytorów amerykańskich wymieniłabym jeszcze wielu, ale cóż, to jest festiwal dla tzw. szerokiej publiczności.
Ja w ogóle mam słabość do utworów okolicznościowych, nawet „Pieśni o lasach” Szostakowicza i „Zdrawicy” Prokofiewa słucham z ukontentowaniem, „Rozmowę dwóch miast” Krenza muszę sobie puszczać jakoś tak co pół roku, a Chormusik Nr 5 Paula Dessaua: oszałamiajaca dodekafoniczna interpretacja „Ody do Radości” do słów przemówienia Ericha Honeckera – to wręcz moja faworytka! Nieprzekraczalna granica mojej percepcji zaczyna się dopiero na górnym poziomie „oratoriów” Rubika 🙂
Oddałbym cały ten program Szalonych Dni, za mały koncercik Tobiasa Kocha grającego na Erardzie lub Pleyelu (albo np. Stainwayu z ok. 1890) Ragtime’y Joplina (pewno idiom ich rytmu ma w tym samym małym palcu, co idiom polonezów i mazurków).
Młodzieńcze sonaty Brahmsa grał jeszcze Zimerman. Widzę, że wiszą na tubie 🙂
Och, jakze ja Wam zazdroszcze tego CHiJE!!!
No, nie ma sily, nie dojade.
A mam Wielka Osobista Prosbe. Czy ktorys z muzycznych globtrotteros moglby mi polecic jakies dobre sale na recital fortepianowy. Londyn, Edynburg i Monachium. Paryz mam.
Wdziecznosc moja nie bedzie znala granic. Znaczy juz nie zna.
Znaczy sale maja byc rozsadnie prestizowe, tak gdzies na 400 sztuk czlowieka obecnego, i w rozsadnych cenach (ale to podrzedne)
No to niech się światowcy odzywają. Ja za mało się orientuję.
60jerzy by może wiedział, bo bywały.
Pani Tereso droga:
wysłałem maila z salami w M.
serdeczności też
Dziekczynnosc poranna miedzyplanetarna!!
Wiedziałam, kogo prosić 🙂
Ja znam w tych miastach tylko duże sale, więc się nie wypowiadałam. Ewentualnie w Edynburgu Queen’s Hall – to taki stary kościół, ale nie wiem, ile ma miejsc i nie wiem, jak brzmi tam fortepian solo. Słyszałam skrzypce z fortepianem. 10 dni temu grał tam Anderszewski.
Dlaczego Jerzy, rozsyłając salami, o psie nie pamiętał? 🙁
No dobra, salami jeszcze mogę darować, ale Jerzu – jak będziesz słał kiełbasę lisiecką, koniecznie weź mnie pod uwagę. 😀
Pieskowi salami na myśli 😆
Bobiczku, z tym salami to odradzam. Troche dlugo lezalo i nagle powstalo i zaczelo biegac. Nie sadze, by na wlasnych nozkach.
(Nawiasem mowiac chcialam napisac z polskimi czcionkami, wiec wlaczylam korekte automatyczna. Z „biegac” zrobila sie bigamia, a z „sadze” – markiz de Sade. Ach, ci Francuzi)
Tereniu kochana, od paru tygodni mam kłopoty z Łotrem – co jakiś czas wcina komentarze po uważaniu. Muszę je potem wygrzebywać ze spamów. Jakaś aktualizacja jest wadliwa. Bardzo mi przykro, dałam sygnał do internetowców, ale nie wiem, czy dadzą radę, skoro w Bobikowym Koszyczku takie numery zdarzają się już gdzieś od roku i nie da się nic z tym zrobić 👿
Tak po prawdzie, to ja nie wypróbowałem kolejnej aktualizacji, która może byłaby lepsza, ale się boję. U mnie łotrowy schemat jest tak poprzerabiany na własną łapę, że każda aktualizacja narusza tzw. delikatną siatkę powiązań i trzeba się trochę napracować, żeby wszystko sensownie związać z powrotem. Ale w ramach tego, co jest, rzeczywiście wcinania postów za Chiny nie udało się Łotrowi ze łba wybić. 👿
Ja w Edynburgu też znam tylko Queen’s Hall, a w Londynie Barbican. https://www.barbican.org.uk/
W Londynie znam jeszcze Royal Festival Hall (duża) oraz Cadogan Hall, mniejszą, ale też więcej niż 400 miejsc.
Nie-no, w Londku takie rzeczy należy zaczynać (i kończyć) w Wigmore Hall! Idealna, a jeszcze z patronatem Artura Rubinsteina! 🙂
http://www.wigmore-hall.org.uk/
Nie zawsze się pamięta, iż monachijska Gasteig dysponuje „wianuszkiem” kameralnych sal i salek…
Nb, sprawdziłam Herkulessaal pod kątem liczby miejsc. Owszem, bywałam tam wyłącznie na „dużym” repertuarze z dużymi nazwiskami, lecz żeby aż 1270 miejsc… – herkuliańskie to liczby… 😉
Kochani, jestescie WSPANIALI!!!
Przekazalam wieski, komu trzeba, teraz niech Bobikowa kielbasa biega sobie wlasnym zyciem.
A co do Lotra – coz, nie bylby Lotrem, gdyby lotrowskich sztuczek nie robil.
To ja jeszcze o Duszku. Udalo mi sie w zeszlym roku wykonac to;
https://www.youtube.com/watch?v=0he9OMSGLzg
(tylko narratora mialam lepszego, no i wzielam wycinki z Goncourtow, zeby bylo lopatologicznie)
Super kawalek, jak sie dobrze zrobi 😉