Marionetkowy seraj

Wbrew temu, co dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej zapowiadał tutaj, dwa kolejne, po wcześniowych spektaklach dwa kolejne odbyły się również w siedzibie WOK, a i kwietniowe (również dwa) mają się tu odbyć.

Może i dlatego spektakle mogły się odbyć z żywym udziałem orkiestry i solistów. Kwestię tych ostatnich rozwiązano dość sprytnie: na proscenium, po obu bokach kanału orkiestrowego, zbudowano konstrukcje z czarnych przejrzystych (materiałowych) parawanów, za którymi stali śpiewacy z podświetlonymi pulpitami; niestety czasem chyba był kłopot z synchronizacją. W świetle sceny została zbudowana konstrukcja, w której było miejsce i na dekorację, i na wyświetlane ruchome tło (przetaczały się fale po morzu, chmury przepływały przez niebo, drzewa chwiały się na wietrze). Lalkarze byli umieszczeni nad sceną i kierowali ruchem marionetek, czasem po dwoje na jedną postać. Jak czytamy w zlinkowanym wywiadzie, Lesław Piecka, który jest inscenizatorem tego spektaklu i zorganizował lalkarzy, jest tym samym człowiekiem, który ponad 30 lat temu Scenę Marionetek WOK uruchamiał, więc już wiedział, jak to się robi.

Wybór Uprowadzenia z seraju był dobry, bo to jedna z najbardziej bajkowych historii Mozarta, a zarazem nie zawierająca tłumu postaci, jak np. Czarodziejski flet. Głównych bohaterów jest tylko szóstka, w tym jedna rola wyłącznie mówiona (pasza Selim – tym razem w tej roli wystąpił śpiewak Andrzej Klimczak). Kukiełki są wdzięczne, z wdziękiem również są poruszane, ze zginaniem rąk i nóg włącznie (przyklęki, tańce itp.). Najbardziej efektowna jest pękata postać Osmina w czerwonym fezie, który łypie łobuzersko dużymi oczami znad czarnej brody – nieodparcie zresztą kojarzył mi się z rozbójnikiem Rumcajsem.

Ze śpiewakami jest różnie – ja trafiłam na obsadę z dobrym Belmontem (Tomasz Krzysica), ale też z Konstancją o denerwująco ostrym głosie (Sylwia Krzysiek). Blondę śpiewała Julita Mirosławska, Pedrilla Andrzej Marusiak. Większości śpiewaków niestety dykcja szwankowała, najlepsza pod tym względem była rola charakterystyczna, czyli Osmin Dariusza Górskiego. Ten czynnik ma o tyle znaczenie, że spektakl jest śpiewany po polsku – z myślą o dzieciach, żeby mogły śledzić treść. Trwa to wszystko dwie godziny (z przerwą), więc w sumie niewiele tam jest skrótów.

Pomysł wskrzeszenia Sceny Marionetek jest dobry, ale co dalej? Jest to spektakl angażujący niemałą liczbę osób – muzyków i lalkarzy, nawet więc bardzo nie dziwi, że bilety nie są tanie (od 40 do 80 zł, z tym, że te tańsze zapewne na balkonie, a są tam miejsca, z których mało co widać). Ale jeśli chcą na ten spektakl pójść rodzice z dziećmi, to już będzie znaczący wydatek (jednak było dziś trochę dzieci). Pewnie jeśli rzeczywiście WOK planuje wystawianie tego według pierwotnych zapowiedzi w PKiN z muzyką odtwarzaną, to rzecz potanieje. Może to się nie podobać, ale przecież wiele marionetkowych teatrów, np. w Pradze czy Salzburgu, funkcjonuje właśnie z nagraniami. Zobaczymy, co ze Sceną Marionetek WOK będzie dalej. Ale dobrze, że ruszyła.