Tonio i inni

To prawdziwe odkrycie: zaledwie dwudziestoletni baryton Andrzej Filończyk. Jeszcze będzie o nim głośno. Na razie zadebiutował rolą kulawego Tonia w Pajacach Leoncavalla w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

To było coś piorunującego: zaśpiewał prolog i już cała sala była jego. Tym większe wywarł wrażenie, ponieważ pierwszy z dzisiejszych dwóch spektakli, tradycyjnie była to Rycerskość wieśniacza Mascagna, nie satysfakcjonował.

Zadebiutował nią jako reżyser w operze (i był też oczywiście autorem scenografii) Leszek Mądzik. W 2006 r. w warszawskim Teatrze Wielkim w cyklu Terytoria na scenie kameralnej opracował spektakl, na który się złożyły Zapiski tego, który zniknął Leoša Janáčka i Sonety Szekspira Pawła Mykietyna, ale to nie była prawdziwa opera. Tym razem dostał rzecz bardziej tradycyjną, co z pewnością nie jest jego bajką. Po prostu, jak to u niego, było ciemno i jakieś bezkształtne formy – ściany – przewalały się po scenie dzięki obrotówce. Ponurość grobowca, spotęgowana jeszcze ciemnymi kostiumami Zofii de Ines, nie przypominającymi ubioru wieśniaków sycylijskich, mogła mieć tylko jedną przyczynę: ponurą akcję, pełną skłębionych namiętności. Nie była to jednak wizja przekonująca. Zwłaszcza, że wokalnie też nie było rewelacyjnie. Santuzza (Helena Zubanovich) śpiewała głosem wysilonym, o specyficznej manierze sprawiającej wrażenie, jakby głos miał się za chwilę załamać – być może pragnęła w ten sposób uzyskać efekt większego dramatyzmu. Partnerujący jej Turiddu (George Oniani, Gruzin działający w Niemczech i Austrii) śpiewał w sposób podobnie wysilony. Zwłaszcza podczas ich duetu napięcie gardła odczuwało się wręcz fizycznie – ulgę przynosił śpiew Moniki Mych-Nowickiej (Lola) i Jaromira Trafankowskiego (Alfio).

I po tym wszystkim wyszedł na scenę Tonio i jednym wystąpieniem – siłą głosu, postawą sceniczną – zupełnie przestawił hierarchię. Okazało się, że w tym wieczorze im młodszy, tym lepszy: reżyser, także młody Krzysztof Cicheński, również po raz pierwszy zadziałał na dużej scenie z bardzo interesującym efektem. Młody – ale starszy od Filończyka o 9 lat! – Michał Partyka był Silviem trochę może sztywnym, ale tak ustawiona była ta rola (w jaskrawym garniturze, w odróżnieniu od swobodnie ubranej reszty), głosowo zaś było w porządku. Inni także dostosowali się poziomem: szacunek dla Romy Jakubowskiej-Handke, choć wydawało się, że rola Neddy do niej nie pasuje, zaś George Oniani w tym spektaklu rozśpiewał się wreszcie i był całkiem przyzwoitym, ekspresyjnym Caniem, a słynnym Śmiej się, pajacu naprawdę zrobił wrażenie. Emocje pod koniec spektaklu niemal eksplodowały.

Ale i tak zapamiętało się przede wszystkim Tonia. Bardzo cieszą takie odkrycia.