We czworo, bez gaszenia świec

To już jest niemal regułą, że najgłębsze przeżycia i największe skupienie czeka słuchaczy Misteriów Paschaliów w Kaplicy św. Kingi w Wieliczce (no, może poza rozrywkowym występem Arpeggiaty kilka lat temu…). To zasługa miejsca, ale oczywiście także artystów.

Zespół Les Talens Lyriques ograniczył się tym razem do zaledwie czteroosobowego składu. Dwie znakomite sopranistki, o pięknych głosach i wspaniale ze sobą zestrojone: Hélène Le Corre i Hasnaa Bennani oraz continuo: gambista François Joubert-Caillet i szef, Christophe Rousset, który dwoił się i troił przenosząc ręce z jednego poziomu do drugiego – klawesyn miał położony na pozytywie – i stojąc na szeroko rozstawionych nogach. Zabawny szczegół: był w tenisówkach z białymi podeszwami, zapewne zarówno z powodów hipsterskich (takie zestawienia są ostatnio modne), jak dla większej wygody stania – w końcu trwało to w sumie półtorej godziny bez przerwy.

Zapowiadający koncert Marcin Majchrowski przypomniał koncert Le Poème Harmonique w tym miejscu siedem lat temu (jak ten czas leci!). Ale tamci wspaniali Francuzi grali wówczas Lamentacje Jeremiasza Emilia de Cavalieriego. Ciemne jutrznie Marca-Antoine’a Charpentiera wykonywał w poprzednim roku Le Concert Spirituel (w kościele św. Józefa), a takież François Couperina – Le Poème Harmonique, ale nie w Wieliczce, lecz w Kościele św. Katarzyny. Wszystkie te trzy koncerty łączył jeden element: stopniowo gaszone świece, aż do pozostania w całkowitych ciemnościach.

Tym razem gaszenia świec nie było, co więcej, nie było świec w ogóle. Choć światła było na tyle mało, na ile mogło być – żeby artyści widzieli nuty. Nie był to koncert-obrzęd, skromności obsady towarzyszyła skromność interpretacji, ale właśnie ta skromność – przy wysokiej jakości – robiła wrażenie, tym bardziej, że zarówno Charpentier, jak Couperin, których fragmenty Ciemnych Jutrzni grano, kojarzy się z muzyką ozdobną, z rytualnymi, emfatycznymi zwrotami. Tu też to wszystko jest, ale zostało sprowadzone do właściwych proporcji.

Trochę byłam niezadowolona, gdy zaraz po zakończeniu mój znajomy wykrzyknął na cały głos „Brawo!!!”, bo zbyt szybko zburzył nastrój. Ale entuzjazm był w ogóle wielki, a artyści zabisowali motetem Charpentiera.