84 uczestników
Dziś rano ogłoszone zostały wyniki przesłuchań eliminacyjnych do Konkursu Chopinowskiego. Lista tych, którzy wezmą udział w październikowych zmaganiach, jest tutaj.
Chodziłam na przesłuchania więcej niż wyrywkowo, więc nie będę się specjalnie rozwodzić nad tym, kto moim zdaniem przeszedł słusznie, a kto niesłusznie, i kogo z odrzuconych mi szkoda, choć też pewnie w paru przypadkach miałabym swoje zdanie. Ale można tu zauważyć już kilka rzeczy.
Po pierwsze, do eliminacji stanęła całkiem niemała grupa pianistów, która uczestniczyła w poprzednim konkursie – i duża część z nich odpadła. Zarówno Polacy, np. Joanna Różewska, jak zagranicznii, którzy pięć lat temu dali się zauważyć: Airi Katada czy Fei-Fei Dong.
Po drugie, z Polaków nie weszli też tacy pianiści jak Julia Kociuban czy Mischa Kozłowski. Co do tej pierwszej, uważam, że lepiej sprawdza się w muzyce zupełnie innej niż Chopin.Na jej płycie, wydanej przez DUX parę miesięcy temu na zlecenie Stowarzyszenia im. Beethovena, które ją promuje, przyzwoite (choć może nie porywające) jest jej wykonanie Kreislerianów Schumanna oraz II Sonaty Grażyny Bacewicz, które, ma się rozumieć, nie dorównuje Zimermanowi (bo jemu nikt w tym nie dorówna), ale jest naprawdę OK. Natomiast Chopin to zupełnie nie jej bajka – na eliminacjach np. jej mazurek zupełnie mazurka nie przypominał. Zupełnie innym przypadkiem jest Mischa Kozłowski, który, jak wspominałam, na występie eliminacyjnym podobał mi się, ale pod koniec już w wielu momentach było słychać niepewność. Zapewne więc zrobiono mu przysługę, bo na konkursie byłoby to dalece przykrzejsze. A on akurat jako naprawdę wybitny kameralista będzie miał co robić. Inna sprawa, że coś w ogóle jest nie tak z psychiką młodych pianistów, zbyt często poddających się nerwom. Wiadomo, że to stres, ale jeśli ktoś chce uprawiać ten zawód…
Jeśli zaś chodzi o „wymiataczy”, których nerwy nie zawodzą, to ich produkcje bywają dla słuchaczy (w każdym razie takich jak ja) równie przykre, bo choć technicznie mucha nie siada, to muzyki w ich grze nie ma. Przyznam, że słuchając wielu z nich na tych eliminacjach myślałam, że ja tam bym ich wszystkich – no, powiedzmy, prawie wszystkich – nie przepuściła, natomiast potrzebne jest, że się tak brzydko wyrażę, mięso armatnie do odpadnięcia z I etapu. Przecież nie może stanąć do konkursu dziesięć osób. Zresztą kto wie, czy ktoś nie zrobi niespodzianki i nie pokaże się nagle od dużo lepszej strony niż wcześniej? Czekamy na dalszy ciąg do października.
Komentarze
„Wiadomo, że to stres, ale jeśli ktoś chce uprawiać ten zawód…”to wiadomo alkohol, tabletki, narkotyki.
E, no, na szczęście niekoniecznie. 🙂
70% muzyków, uwaga klasycznych w Niemczech gra na dopingu. Nie jest to kawa!
Daj mi po litra mojito i ja tez zasiade do fortepianu! W oczach Wam pociemnieje!
Witam Państwa !
Jeżeli ktoś gra po alkoholu lub narkotykach (tabletki to normalka… dramat !), bo lubi to OK… Jednak jeżeli powodem jest, że inaczej nie potrafi… to powinien zmienić zawód, jak najszybciej !!! Miłego wieczoru !
Mordechaj po mojito siadł przy klawikordzie
i spod łap dźwięków strumień zaczął spływać Mordzie –
gdzie trzeba jak głaz ciężki, a gdzie trzeba letki,
bo prócz koktajlu sięgnął Kotek po tabletki,
a żeby jeszcze więcej wycisnąć z muzyki,
dołożył hojnym gestem również narkotyki.
Któż więc w tej sytuacji mógłby być zdziwiony,
że w końcu do kompletu dodał feromony
i zagrał coś o wiośnie? Po czym z dużą wprawą
wytrzymał różne ochy i okrzyki „brawo!“,
aż opuścił publikę owacji niesytą
i udał się do baru na drugie mojito. 😈
Bobik w swojej normalnej formie, jak widać. To dobrze. 🙂
Tabletki i cała reszta nie są od rzeczy, gdy się obserwuje życie środowiska muzycznego od środka, wcale nie trzeba grać. Loża szyderców musi być zaopatrzona w powyższe, dla zdrowia zasiadających. 😈
Bez związku z używkami, to dzisiaj odwiedziłem jarmark z instrumentami muzycznymi, na ogół takimi kojarzonymi z tradycyjnym, korzennym graniem. Dudy, fujary, trombity, liry korbowe (Polska mocarstwem w produkcji lir korbowych!!!), basy, bębny, złóbcoki itp. wynalazki. No i harmonie, niestety. 😉
Fajnie było, hałas nie do wytrzymania, szczery entuzjazm. Muzycy filharmoniczni powinni być tam kierowani na terapię i resocjalizację. Spotkałem zaprzyjaźnione z tut. blogiem wydawnictwo muzyczne, z czego wyniknie niedługo konsekwencja, ostrzegam. 🙂
No, tylko ciekawe, przed czym 😉
Bobik cudny! 😆
Ja nie piłam mojito, ale wracam z Gali TVP Kultura, czyli jubileuszu dziesięciolecia programu połączonego z wręczem Gwarancji Kultury. Może niektórzy z Was już widzieli, ale większość pewnie nie, więc powiem, że w kategorii Kultura w sieci wygrał portal culture.pl. No i trudno się dziwić, skoro – jak powiedziała szefowa, Weronika Kostyrko (niegdyś zresztą moja koleżanka z „Gazety”) – w zeszłym roku mieli 3 mln odsłon. To duży portal edukacyjno-promocyjny, z tłumem pracowników, którzy równie tłumnie przyszli. Stawiła się również w więcej niż jednej osobie polona.pl, czyli konkurencja. No, a ja jedna. Najbardziej mnie ubawiło, że koleżanka z IAM (pod którą to instytucją jest culture.pl) powiedziała mi potem, że oni się obawiali, że ten blog może być czarnym koniem i wygrać 😆 Wierzę we Frędzelki, ale szans jednak nie było…
No cóż – Jan Dworak przed wręczaniem w tej kategorii powiedział, że zapewne w ramach tej kategorii trzeba będzie wyodrębnić więcej kategorii. Tegoroczny zestaw był dowodem, że już tak jest, bo niby jak nas porównywać? Każde z nas robi coś innego i na inną skalę.
Był jeszcze koncert, dość sympatyczny, na którym wystąpili m.in. Włodek Pawlik, Dominik Wania z Maćkiem Obarą, Motion Trio – a z drugiej strony Voo Voo, Natalia Przybysz czy Gaba Kulka.
Dobranoc – zaśpiewał na zakończenie (ze Starszych Panów) Zbigniew Wodecki – już czas na sen.
Bobik przecudny i prosto z zycia wziety. 😈
Pani Kierowniczko kochana – a gdyby tak jaki medal do obroży Bobika, co?
Dzień dobry 🙂
A jakie medale można przyznawać na Dywanie? (Który zresztą sam bezmedalowy…) Nie mam pomysłu, ale Bobikowi należą się wszystkie… Cieszę się bardzo, że się tu odezwał, i to tak po swojemu 😀
Bo tak w ogóle ostatnimi czasy jakoś tu cicho, nawet Pobutki też już znikły (PAK-owi też się przecież medal należy za lata wytrwałości), i chwilami mam wątpliwości, czy ktoś to jeszcze czyta. Potem dostaję statystyki blogowe, z których wynika, że krzywa rośnie 😯 Więc już zaczynam się czuć, jakbym była – jak ktoś mi to wczoraj powiedzieć – jakąś gazetą. A gazetę po prostu czyta się do kawy i juszszsz… A przecież to miejsce wcale żadną gazetą nie miało być. Nie tego chciałam, tworząc to miejsce.
O 12:10 TVP Kultura powtarza wczorajszą Galę. Trochę ona ściągana była z Paszportów „Polityki” 😈 O każdym nominowanym jest – podobnie jak na Paszportach, tylko tutaj nieco dłuższy – filmik. Jest i o mnie 🙂 To też jakaś promocja dla Dywanu.
te wszystkie konkursy to… jakaś podejrzana sprawa 🙂
mnie przynajmniej i „muzyka dla samej muzyki i muzyka dla samych muzyków” raczej obchodzi mało… i „wymiataczy” słyszałem na tych eliminacjach i czasem nawet jakiś zupełnie innych kompozytorów… 🙂
i w ogóle tego już nie pamiętam 🙂
a koncert dla TVP Kultura to Karimek muzycznie poskładał i było kilka momentów… pa pa m
Karim Martusewicz, żeby nie było wątpliwości 🙂
Wracając do wczorajszego tematu. Witold podał liczbę, która mnie przeraziła: że 70 procent muzyków klasycznych w Niemczech gra na jakimś „dopingu, który nie jest kawą”. To czym? Trudno uwierzyć, choć akurat Witold chyba wie, o czym pisze. Tylko czy chodzi o muzyków solowych, czy o orkiestrowych? Co do tych ostatnich, to raczej chyba tak nie jest.
W Polsce też tego nie widzę (może jakieś pyfko po koncercie czy nawet po próbie, w każdym razie na luzik po), ale może mam złudzenia…
Pani Kierowniczko, kilka lat temu mówiono o 25-30%: http://www.thelocal.de/20080528/12141
Od 2008 r. byłby więc wzrost aż o 40 procent? 😯
Kierownictwo przecież wie, że ja bym się – bez żadnego wabienia medalami – odzywał tu znacznie częściej, gdyby nie tzw. trudności obiektywne. A jak baza mdła, to i nadbudowywanie niełatwe, choćby duch nie wiem jak ochoczy. 😉
Muzycy, soliści, dyrygenci, jak świat światem zżerani przez demony tremy, nerwów, wrogów i konkurentów życie wiedli. Taki zawód. Pięknie o tym pisze Nelli Rubinstein – tyle, że w owych zamierzchłych czasach występy nieodmiennie kończyły się przy stole kolacyjnym, gdzie dobre jedzenie, wino i jakiś koniaczek pozwalały rozładować napięcie. Nikt wtedy ani nie truł o „zdrowych dietach”, ani nie proponował drogi na skróty poprzez tabletki. Sam mistrz Rubinstein wspomina o jeszcze jednym odpowiednim środku – seks ci to był, a chętne panie przy artystach jakoś zawsze się znajdowały. No i sami pomyślcie : czy warto było zamieniać ucztę, rozmowę wino, koniak i seks na tabletki?
I jeszcze jedno, Pani Kierowniczko – to cóż, że na Dywanie nie ma medali? Trzeba ustanowić! Bobikowi dać i jeszcze PAK-owi, a w ogóle nieważne kto dostanie, ale nader istotne kto nie załapie się z pewnością.
No wiem przecież, Bobiczku kochany… a i baza nadal nienajlepsza… 🙁 Oby szło ku lepszemu.
Nikt nie truł, Jaruto, ale też mowa tu o czymś innym. Bo po koncercie to inna sprawa, ale trema podczas koncertów jest zmorą. Czy za czasów Rubinsteina artyści jakoś sobie na koncertach pomagali, tego raczej woleli nie ujawniać, ale ogólnie jakoś szukało się środków na naturalne opanowanie tremy, bo to się da, naprawdę. No, chyba że mamy już przypadek skrajny.
Dziś ludzie częściej idą na łatwiznę 🙁 I to nie tylko w przypadku występujących artystów. Tabletki bierze się na byle co, bez sensu.
Beta blokery i antydepresanty trudno nazwac dopingiem…
Specjalizacji Musicians’ Medicine nie znalam, ciekawe 🙂
No tak, to raczej przeciwnie niż doping 😉
Trzęsionkę trzeba opanować…
Włączyłam TVP Kultura i leci mi ta gala, na której byłam wczoraj. Max Cegielski właśnie powiedział, że skoro już założył krawat i białą koszulę, czego nie robił od czasów szkolnych akademii ku czci, to może mówić o muzyce poważnej. I że TVP Kultura nadaje konkursy dla młodych wykonawców i dla młodych tancerzy (!), czyli „muzyka poważna, ALE W ATRAKCYJNEJ FORMIE” (podkreślenie moje). No i oczywiście, że będą nadawać Konkurs Chopinowski – tak „skrajne” rzeczy to tylko w TVP Kultura. Wrrr… Pracować w TVP Kultura i mieć pogardę dla kultury – to jest to.
W Krakowie polecam koncertowe wykonania „Sosarme” Hendla w ramach cyklu Capelli Cracoviensis – Opera Party. Instrumentaliści pięknie zagrali wczoraj w Sukiennicach – barok jako żywy, a realizacja „solowych” partii instrumentów niemal zawsze wirtuozowska. Znakomici byli Michał Czerniawski (Sosarme) i Piotr Barański (Melo); ten ostatni i wizerunkowo i wokalnie żywcem wyjęty ze zbioru najlepszych współczesnych interpretacji Hendlowskich Bad Guys! Z prawdziwą przyjemnością słuchało mi się i tym razem także Sebastiana Szumskiego (Altomaro); śpiewak wprost urodzony pod gwiazdą Hendla. Zwracały uwagę także interpretacje Wandy Franek (Erenice). Rozczarowała mnie natomiast Marzena Lubaszka; po tych wszystkich deklaracjach i obwieszczeniach o konieczności przeniesienia opery barokowej do współczesności, ona sama była wczoraj jakby zbudowana z czystych konwencji. Wokalnie – szczególnie w zdobieniach – także nienajlepiej. Może proporcja modelingu w stosunku do ćwiczeń wokalnych niewłaściwa… To nie ta sama Lubaszka co w „Amadigi” sprzed paru lat…a szkoda!
Gdy studiowałem na AM w Krakowie, a było to lat temu dwadzieścia mówiło się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, że większość studentów (moich koleżanek i kolegów) bez Proplanololu w ogóle nie wychodzi na scenę… W końcu postanowiłem spróbować, żeby nie być gorszym… Podczas koncertu kwartetu kontrabasowego nic nie było w stanie mnie wyprowadzić z równowagi, nawet wybuch bomby obok… Natomiast nie bardzo wiedziałem, ani co wokoło się dzieje o interpretacji wykonywanego utworu nie wspominając… Obiecałem sobie wtedy, że to był pierwszy i ostatni raz w moim życiu… Nigdy nie będę grał na żadnym dopingu… A żeby potrafić grać koncerty pod wpływem alkoholu – trzeba też pod wpływem ćwiczyć… A to już świadczy niestety o chorobie…
Sto procent racji.
Alkohol rozprasza, propranolol itp. otępia. (Co do tego ostatniego środka, wiem, bo kiedyś musiałam go podawać starszej chorej osobie 🙁 ).
To po co to wszystko?
Bo młodzi muzycy chcą pokonać tremę i brak doświadczenia na skróty… Tylko nie zdają sobie sprawy, że obcinają radykalnie swoją muzyczną osobowość i uzależniają się od tego… Potem nie potrafią już występować bez wspomagania… Słowem eliminują talent stając się „wycofanymi wyuczonymi rzemieślnikami”… To straszne…
Tutaj nie potrzeba żadnego chemicznego dopingu lecz rozpracowania swojej słabości oraz jakiegoś już scenicznego doświadczenia lub też i najlepiej pomocy nauczyciela – mentora… Który pomoże własnymi doświadczeniami i dobrymi radami… Niestety tylko nielicznym dane jest mieć szczęście uczyć się u tak podchodzącego do tego poważnego problemu wykonawczego pedagoga…
Włączyłam wczoraj online tę galę, wyłącznie z powodu Kierowniczki – bardzo sympatyczna zajawka, te dwie pozostałe z lekka w duchu korpo-osiągów 😉 Portale doceniam, ale to zupełnie inna bajka, trudno porównywać. Zapowiedź kategorii „muzyka poważna” zmilczę, bo właściwie Kierowniczka wszystko napisała.
Z muzycznych Niemiec o tabletkach słyszałam (już w latach 70. powszechne były beta-blokery), ale znam i drugi biegun – osoby, które stawiają na zdrowy tryb życia, choć środowisko pracy temu nie sprzyja. Przechodzą treningi antystresowe, ograniczają liczbę występów do rozsądnej i planują je tak, żeby w międzyczasie móc odpocząć gdzieś w przyrodzie. Nie chcą działać na otępiającym znieczuleniu. Kiedyś się w ogóle o tym dopingu nie pisało, nie mówiło publicznie. Zmieniło się to kilka lat temu i myślę, że wzrasta dzięki temu świadomość skutków. A zaczyna się rzeczywiście wcześnie, czasem te środki doradzają profesorowie na uczelni, bo im kiedyś pomogły…
Nie widze nic zdroznego w tym by muzyke powazna puszczac „w atrakcyjniejszej formie”, takiej jakiejs bardziej strawnej dla wspolczesnego odbiorcy, jak ten tu wyzej podpisany. No i skracac, skracac, skracac! Szkoda czasu!
Nawet Szekspira mozna podrasowac, bo ten tez jest slabo odbierany. Mozna go nawet calego skomasowac do pieciu minut, i tez bedzie dobrze:
https://www.youtube.com/watch?v=32oQvMusxac
Nauczyciel, który doradza uczniowi „weź tabletki, bo i mnie pomogły w walce z tremą” jest dla mnie karykaturą nauczyciela… 🙁
To mi przypomina popularny niegdyś w redakcji „GW” tzw. paradoks Stasińskiego (Piotra): każdy tekst można skrócić do jednego zdania 😛
Beato, naprawdę doradzają profesorowie na uczelni? Litości, toż to kryminał!
Zdrowy tryb życia – jak najbardziej zalecany. W zdrowym ciele zdrowy duch, a to przecież o zdrowego ducha chodzi 😉
Łajza z Krzysztofem Korzeniem.
Ja sobie takiej sytuacji po prostu nie wyobrażam.
Zdecydowanie 🙁 W dodatku nawyk chodzenia na skróty przechodzi w ten sposób z pokolenia na pokolenie. A przecież stres i trema to nie choroby.
Moja poprzednia wypowiedź w odpowiedzi p. Krzysztofowi 14:07
Kierowniczko, o „radach” profesorów słyszałam / czytałam kilka razy. Kilka lat temu temat przewijał się przez prasę branżową i przez media o tematyce ogólnej (chwytliwe hasła typu „Pille und Promille im Orchestergraben”). Zakresu zjawiska nie znam. Na szczęście dużo pisze się i działa w drugą stronę, żeby uczyć młodych muzyków, jak sobie radzić i rozwijać się, a nie chodzić na skróty. Zgadzam się: bez zdrowego ducha ani rusz 🙂
Czyli muzykom orkiestrowym też się zdarza.
A tego to już zupełnie nie rozumiem. Przecież w grupie raźniej…
Z Paradoksem Stasinskiego absolutnie sie zgadzam. Wszystko mozna skrocic do jednego zdania. Jeszcze bardziej dotyczy to muzyki powaznej. Sam nieraz slyszalem, jak w radiu zasiadzie taki do pianina i nawija przez 15 minut, bez reklam i nawet bez skrotu wiadomosci! W koncu odbiorca nie wytrzymuje i idzie do lodowki spradzic czy jest co przegryzc.
a co z orkiestrami kameralnymi ? 😉 jestem w takiej jedynym kontrabasistą… Ale jak powiedziałem tak zrobiłem – nigdy nie zagrałem już na dopingu… A dobry nauczyciel to jak dobry trener… 🙂 Ja muszę często rozwiązywać psychologiczne problemy związane z moimi uczniami… Bardzo często – to bardzo poważna część mojej pracy pedagogicznej…
@ Kierowniczka, 14:25
Właśnie, tak by się wydawało… W każdym razie Centrum Medycyny Muzyków we Fryburgu oszacowało kilka lat temu, że prawie pięćdziesiąt procent muzyków orkiestrowych w Niemczech przed występem regularnie przyjmuje środki uspokajające.
Gratulacje dla PK za całokształt.
I za czerwoną kreację też.
Pani Kierowniczko,dobra gazeta do kawy to pyszna rzecz,nie każdy musi zaraz dyskutować z naczelnym.Wiekszość się czai,ale to świetnie,że czytają.
A jeżeli chodzi o kategorie,to faktycznie było jak start w maratonie na szpilkach.Tzn.tylko Dywan na szpilkach.
Gdy słyszę „zachęty” typu :muzyka poważna NIE MUSI być nudna,mam ochotę gryźć i strzelać.Nic mnie nie obchodzą braki w edukacji mówiącej to osoby,ale skoro ona to robi w publicznej TV,czyli za moje podatki,to grrrr…
Przerażajacy temat powyższej rozmowy.Zaczynam sie bać o przyjaciół.
Chyba z celach zapobiegawczych zacznę im aplikować Bobika!
ze zdrowym trybem życia też bym nie przesadzał… Bo to niestety nakręcanie się od drugiej strony… Dochodzi do tego, że jak nie pobiegam i się nie wyśpię to nie zagram… A zdarzają się sytuacje, że nie pobiegam i się nie wyśpię, a zagrać muszę… Gdy nie jestem światowej sławy solistą to nikt się nie przejmuje jak ja sobie radzę ze swoimi problemami – mam grać i koniec i o żadnych fochach, przekładaniach koncertu nie ma co marzyć… Dobry muzyk to w moim odczuciu taki muzyk, który zawsze kontroluje sytuację… Do tego trzeba dążyć. Bez zjadania tabliczki czekolady przed wyjściem na scenę, bo to też uzależnia… następnym razem zapomnę czekolady i już po koncercie… Rytuał się nie odbył i lęk zniweczył moje przygotowania… To trochę jak w nerwicy natręctw… A muzycy są bardzo na tego typu natręctwa narażeni… Nie można zaklinać rzeczywistości… Po prostu grać !
Łabądku, mój kolega redakcyjny powiedział o „mojej” kategorii, że to walka Dawida z dwoma Goliatami 😆 Coś w tym jest, ale może nie dosłownie, bo ja te portale oczywiście bardzo popieram, culture.pl bywa dla mnie nawet narzędziem pracy (choć parę razy się zawiodłam, bo rzadko uaktualniają noty biograficzne, mają ich zbyt wiele, żeby nadążyć, więc już teraz w tej dziedzinie szukam raczej innych źródeł).
Brawo, Panie Krzysztofie 🙂
damianobis 13:14 – witam (choć podejrzewam, że to dawny Damiano 😉 ). Tego Sosarme żałowałam jako jednej z rzeczy, której wczoraj z powodu gali nie mogłam zobaczyć. Bo były jeszcze dwie premiery operowe: Potępienie Fausta w Bydgoszczy (podobno świetne) i Otello w Gdańsku, na którego wybieram się we wtorek.
Marzena Lubaszka niestety od pewnego czasu ma kłopoty wokalne, zwłaszcza z intonacją, i to też prawdopodobnie jest kwestia nerwów raczej niż modelingu – miała dłuższą przerwę i potem nie mogła się jakoś odnaleźć.
Nie ma innego rodzaju sztuki, w którym jedność czasu i miejsca jest tak ważna nie mówiąc już o tym, że dany do dyspozycji czas musi być perfekcyjnie zagospodarowany. Jeżeli trzeba to robić kilkaset razy w roku, mam rodzinę, muszę przemieszczać sie codziennie setki kilometrówi na widowni siedzi do tego Pani Dorota 🙂 to można sobie wyobrazić jakiemu stresowi są poddani muzycy.
Wszyscy wiemy, że bez narkotyków muzyki rockowej w ogóle by nie było.
A wracając do wątku „blogowego” i tego, że „to nie miało być tak…” Pani Kierowniczko, Dywan padł ofiarą swojego wysokiego poziomu; bo co z tego, że niby rozumiem (a przynajmniej odczuwam) muzykę, kiedy NIE ROZUMIEM języka, którym jest opisywana. Więc tylko czytam, a pogaduchy…? Wy tu sobie pogadajcie, jak jeden profesjonał z drugim profesjonałem, a profanka sobie włączy Rachmaninowa, albo coś i posłucha.
Ja naprawdę tak niezrozumiale piszę? 😯
Witoldzie, muzyka rockowa to jeszcze coś innego – ona wręcz wymaga transu.
Jeszcze jedno:trudno dyskutować o koncertach na których się nie było ,choćby z racji zamieszkania na skraju cywilizacji.Ale poczytać cudnie.
Jako drogowskaz przy planowaniu koncertów na tymże skraju ,baaardzo przydatne.
A języka,jak wiadomo,najlepiej uczyć sie „przez zanurzenie”.Amen.
ale nie zawsze narkotyków! 🙂
chodzi o ten „trans i”… ma sie rozumieć… 🙂
Dzień dobry. 🙂
Głosowaliśmy na Bloga wszyscy czworo.
Trochę nie na temat, choć może nie do końca. Trafiłam przypadkiem na telewizyjny wywiad z młodym niemieckim świetnym waltornistą, który urodził się bez rąk. Niesamowity talent. I raczej nie potrzebuje „dopingu”.
https://www.youtube.com/watch?v=6kbybplC2Gk
No nie, kota ogonem… Kierowniczka jest zrozumiała, dyskusja już nie.
Mar-Jo, widziałam Feliksa w akcji na żywo. To rzeczywiście wyższa szkoła jazdy. Napisałam o tym tu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/10/10/waltornia-to-latwy-instrument/
Jaruto, nie wydaje mi się, żeby komentujący tutaj używali bardziej skomplikowanego języka niż ja 🙂
No proszę, grał po sąsiedzku. Ja w remontowym ferworze musiałam opuścić wpis PK.
Jaruto, proszę cię, jak profan profana, nie wystrasz nam profesjonałów! 😉 Dywan jest bogaty i oby tak zostało. Każdy może sobie usiąść, gdzie mu wygodnie i polatać na takiej wysokości, jaka mu pasuje. Gdyby wszystko dla wszystkich miało być zawsze zrozumiałe, to trzeba by pisać: „Wczoraj zagrali. A dzisiaj, to i zagrali, i zaśpiewali.” 😆 Dodać do tego jakiś bemol albo c-moll i już ktoś taki, jak ja, kto znowu zapomniał, co to jest rubato i często nie wie, jaki instrument właśnie gra (no, chyba, że jest to fortepian), czuje, że nie dorasta do dyskusji. Nie dorasta, ale nie narzeka – bo może się przecież nie wgryzać w to, na co ma za małe zęby, a resztą się ubogacić. 😀 Nadejdzie taki dzień, że przestanę zapominać, co to jest to nieszczęsne rubato. No chyba, żeby nie… 🙄 😆
No to wtedy do wujka Gugielka 😉
Albo do półki z mądrymi książkami. 🙂 Zwłaszcza, że jak już się sięgnie po taką książkę, to zwykle nie kończy się na sprawdzeniu jednego terminu.
„nawet Pobutki też już znikły” 🙁 – moge sie tym zajac, bo mnie jest latwo – czasowo jestem siedem godzin poza Warszawa. 😀
A jednak Rubinstein pisze, ze PRZED koncertem nie uzywal absolutnie niczego, nawet jedzenia. Z kolei jedna ze znajomych, ktora byla raz czy dwa za kulisami na koncertach Horowitza, mowila, ze nigdy nie widziala czegos takiego – to juz nie byla trema – to byla paranoja.
Ja też najczęściej mało co rozumiem, zwłaszcza że z racji zamieszkania etc. nie mogę bywać na tych wszystkich wspaniałych koncertach, ale wiernie czytam i skorzystałam z rekomendacji i byłam przynajmniej na Boznańskiej 🙂 Głosowałam też ma się rozumieć, po znajomości 😉
Tak, z Horowitzem to prawda, zresztą parokrotnie przerywał karierę, raz nawet na kilkanaście lat…
A pamiętacie film Bloody Daughter i scenę straszliwej tremy Marthy przed występem bodaj w Tokio? Ona chyba jednak też niczego nie bierze, woli się podenerwować, ale grać potem całą sobą 🙂
Jasne, że tzw. kultura wysoka nie musi być nudna, a w dodatku może przynosić nieoczekiwane profity, o czym świadczy historia pewnej karczmy na Malediwach. 😈
Na Malediwach karczma stała,
w wyspiarskich znana sferach.
Nie był to żaden wielki pałac,
ale i nie rudera,
zwyczajnie, bez szczególnych pomp,
wabiła: chłopie, do mnie wstąp!
Właziły malediwskie chłopy
więc do niej razy skolko
ugodno, by leniwie dopić
koktajle z parasolką
i wcale im nie było żal,
że karczmarz zgarniał spory szmal.
Aż raz się zjawił jakiś dziwak
i rzekł, jak głosi plotka:
nie będzie w brzuchu moim pływał
fikuśny żaden koktajl.
Karczmarzu, setę migiem lej
i niczym nie rozcieńczaj jej!
Ogarnął nagły ziąb karczmarza,
dygocząc włożył sweter,
a dziwny gość z kamienną twarzą
wychylił swoją setę
i odszedł w malediwski mrok,
nie bacząc na ogólny szok.
Od tego czasu w okolicy
zaczęły dziać się jaja,
coś strasznie wyło po piwnicach,
świeciło na rozstajach,
lecz nikt nie wiedział, chłop ni pan,
co znaczy ten niezwykły stan.
Tu do roboty z przyjemnością
zabrali się poeci,
pisząc: to ten kamienny gościo
przykładem dobrym świeci,
i wyje, bo mu jest nie w smak,
że naśladowców ciągle brak.
Pojęła malediwska ludność,
co los jej wpycha w dłonie,
powiedział nawet karczmarz: trudno,
już z koktajlami koniec,
już parasolek żadnych niet,
od dziś żył będę z czystych set.
Któż jeszcze wątpi, że na popyt
kultura mocno wpływa?
Za setą setę walą chłopy
w karczmie na Malediwach,
wielbąc poetów, którzy im
właściwy podsunęli rym. 😎
Chopin: nikogo ze Skandynawii….?
_____________
pamietam doskonale swietne wystepy pianistki Ewy Kupiec z orkiestra pod dyr.
Sakari Oramo (dzisiaj prowadzil filharmonikow sztokholmskich – Szostakowicz, symf. nr 15, A-dur i Nielsen, symf. nr 6 „Sinfonia semplice”)
___________Frank Zappa, czego byl swiadkiem Nicolas Slonimsky, wypijal niezliczone ilosci kaw i wypalal dziesiatki sztuk „Winstonow” dziennie – popielniczki byly w kazdym
pomieszczeniu.
Ciekawostka: Nicolas Sloninsky nadal imie swemu kotu: „Grody-to-the-Max” a autorka tegoz wieloznacznego imienia byla corka Franka Zappy Moon (piekne imie)
Ago, jakbys znowu zapomniala co to jest rubato, to masz tu sciagawke:
https://www.youtube.com/watch?v=YAWCSDbt2rQ
Bobik, Wielki Spryciarz… 😈
Bobiku,Ty Szamanie!
Wiersz trzeba komuś zadedykować,żeby miał większą „moc sprawczą”.
Otwieram listę:
-Prezesowi TVP?
Dzięki, Kocie. 😆 Bobik Wielki kropka. 😛
Rozkoszniaczek ten Robert od rubata 😆 Ale nieźle pokazuje, o co biega.
A Bobik Wielki zaiste, bez spryciarza 😉
Wróciłam z koncertów Nowej Muzyki Żydowskiej, tym razem w MHŻP. Jedno było tam naprawdę fajne: występ Małych Instrumentów, które stworzyły sugestywny obraz muzyczny na motywach Brunona Schulza. Po prostu Drohobycz na pianinach-zabawkach i innych zabawkach… ale bez dosłowności. Można się w tym zatopić. Radiowa Dwójka nagrywała, więc zapewne kiedyś odtworzy. Może też będzie z tego płyta? Dobrze by było.
Dobranoc.
Ilona Krzywicka- młoda śpiewaczka chyba niezbyt (jeszcze) rozpoznawana w kraju, bodaj w 2013 roku uczestniczka Atelier Lyrique de l’Opéra national de Paris. Wczoraj w Szczecinie, w tamtejszej Operze, zaśpiewała swoją pierwszą Butterfly. I był to debiut znakomity i wyjątkowy jak na skromny zestaw wykonawczyń tej partii na scenach np. europejskich. Nie jestem jej agentem/rodziną/przyjacielem etc. Piszę o niej Państwu bezinteresownie, bo jest to nazwisko warte, moim skromnym zdaniem, uwagi.
Ps. Znalazłem coś na YT z Konkursu Tebaldi (2013):
https://www.youtube.com/watch?v=s6e1qBC5-aY&list=LLChGNHDEWV2QymaQyYts2eA&index=4
Dzień dobry 🙂
Śpiewająco rozpoczęty tydzień 😉 Rzeczywiście p. Krzywicka brzmi bardzo interesująco.
Aleksandra Kurzak laureatką Readers’ International Opera Award, wielkie gratulacje ! W kategorii męskiej Kwiecień i Beczała raczej nie mieli szans. Cieszę się z nagrody dla Anji Harteros i Christiana Gerhahera oraz „Au monde” Boesmansa (prapremiera roku).
Wracając do dygresji operowych, luźnymi skojarzeniami przypomniało mi się, że oprócz Ilony Krzywickiej w Atelier Lyrique jest/był (?) także Michał Partyka, którego można teraz usłyszeć w Carmen w mediolańskiej La Scali. Łączy Ilonę Krzywicką i Michała Partykę także to, że są absolwentami poznańskiej Akademii Muzycznej, której inną absolwentkę, Katarzynę Hołysz w roli Desdemony usłyszy Pani Kierowniczka w gdańskim spektaklu, na który jutro się wybiera. A horowitz słyszał panią Hołysz w Salome, Makbecie, Wolnym Strzelcu, Ariadnie na Naxos, i jest to sopran wielce zjawiskowy! A w ogóle to kolejny akcent poznański mi się przypomniał – niezapomnianą Butterfly kreowała w Poznaniu wspaniała Joanna Kozłowska, także poznanianka. Ktoś pamięta? Może Kierowniczka?
horowitz chciał powiedzieć, że wchodzi tutaj i czyta regularnie, jeno się nie loguje. Dzisiaj tylko tak mu się nakojarzyło.
I chciał powiedzieć, że Mazurka Julii Kociuban lubi i czy chopinistka czy nie, wiele osób zakwalifikowanych grało znacznie słabiej od niej.
@horowitz
Ilonę Krzywicką i Michała Partykę łączy też to, że oboje są ze Szczecina i, podobno, kończyli tę samą szkołę muzyczną u tej samej nauczycielki śpiewu. Chyba warto gdzieś poszukać jej nazwiska, bo w sumie akademia akademią, ale czasem ten pierwotny najistotniejszy impuls pod okiem odpowiedniego pedagoga ma kluczowe znaczenie w szkole muzycznej. M. Partyka był zresztą wczoraj na widowni by posłuchać debiutu koleżanki 🙂
Ps. Jeszcze mi się przypomniało, że Michał Partyka jest na nagraniu „Verbum” i „Flis” Moniuszki, którą to serię swego czasu realizowała Opera w Szczecinie. Któreś z tych nagrań nawet chyba zaszło daleko i dostało jakąś nagrodę w Mediolanie.
Tutaj biogram pana Michała: http://www.bbc.co.uk/programmes/profiles/26BMYWxgp5bsw0yMd2sHNx5/poland-micha-partyka
Coś dawno nie było nic o TWON. Dlaczego? Przecież to jeden z lepszych teatrów operowych Europy jak nie świata. Wczoraj np. odbyły się dwa przedstawienia Strasznego Dworu. W ogóle w tym miesiącu było mnóstwo polskiej muzyki. 3 razy Straszny Dwór i 2 razy Halka…. I to by było na tyle Moniuszki w „Operze Narodowej” w tym sezonie…
@Robert2
Prawda Ci to! Szczecińskie Verbum z MP otrzymało International Classical Music Awards w kategorii Opera 🙂
@ horowitz – ja p. Katarzynę Hołysz też w Ariadnie (gdańskiej) słyszałam – robiło to wrażenie. Michała Partykę niedawno słyszałam w Poznaniu, był bardzo OK. Joanny Kozłowskiej akurat w Butterfly nie słyszałam (to musiało być dość dawno), ale z pewnością jest to postać.
@ viczgo – witam. No cóż… na pewno będzie o TWON ok. 9 maja, kiedy to będzie premiera Powder Her Face Thomasa Adesa.
Ja też widziałem „Ariadnę” w Gdańsku. I zgadzam się odnośnie p. Hołysz. I czy przypadkiem ta „Ariadna” nie brała udziału w tym węgierskim konkursie/przeglądzie operowym pod auspicjami m.in Mezzo?
Jeśli idzie o poznańską „Butterfly” to swego czasu trafiłem na Romę Jakubowską-Handke. To wrażliwa artystka.
Pani Kierowniczka jak zawsze dobrze poinformowana 🙂 mam więc szczerą nadzieję, że Pani Lubaszka z czasem przezwycięży kłopoty. Tak, tak; kłania się dawny damiano, tyle że po drobnym liftingu pamięci zapodzianej w gąszczu loginów i haseł, bez których dzisiaj już prawie na spacer wyjść nie można 😉 stąd ten bis…
@ Robert2 – tak, brała udział w konkursie w Szeged.
Leciało też na Mezzo https://youtu.be/Su4Bddj24q0
Pamiętam, że szczecińskie „Verbum” otrzymując wówczas ICMA pokonało między innymi takie „drobnostki” jak „Kawaler z różą” pod Thielemannem Decca’2012, czy „Don Giovanni”, którym dyrygował Yannick Nézet-Séguin DG’2012
Podziękowanie dla Kota Mordechaja za link do lekcji o rubato. Wreszcie zrozumiałam o co chodzi
Szanowna Pani Doroto,
Przeczytałem Pani tekst dotyczący wyników Eliminacji do Konkursu Chopinowskiego.
Chciałbym się odnieść do jego fragmentu zawierającego całkowicie nieprawdziwe a w obecnej sytuacji szczególnie bolesne i bardzo krzywdzące stwierdzenie !
Wiem, że chodziła Pani (jak sama Pani przyznaje – wyrywkowo) na przesłuchania.
Mimo to, a może właśnie z powodu częściowego tylko słuchania, wymieniła Pani wśród pianistów “odrzuconych” przez Jury nazwisko pianistki, która w Eliminacjach nie wystąpiła !!
Cytuję fragment Pani komentarza….
“Po pierwsze, do eliminacji stanęła całkiem niemała grupa pianistów, która uczestniczyła w poprzednim konkursie – i duża część z nich odpadła. Zarówno Polacy – Karolina Nadolska i Joanna Różewska, jak inni, którzy pięć lat temu dali się zauważyć: Airi Katada czy Fei-Fei Dong.”
Otóż pragnę poinformować Panią, że Karolina Nadolska do tej pory nigdy w Konkursie Chopinowskim
ani w Eliminacjach do poprzednich Konkursów nie brała udziału.
A więc w stosunku do niej nie może Pani mieć absolutnie żadnych konkursowych wspomnień sprzed 5 lat…
Poza tym, Pani Karolina Nadolska nie wystąpiła w zakończonych kilka dni temu Eliminacjach z powodu ostrego odnowienia kontuzji ręki, która trwa już od grudnia ubiegłego roku !
Mimo kontuzji – walcząc z bólem, z olbrzymim samozaparciem i determinacją ukończyła z sukcesem lutowy Ogólnopolski Konkurs Pianistyczny F.Chopina. Poziom artystyczny udowodniła wspaniałym wykonaniem Mazurków w czasie Koncertu Laureatów w Filharmonii Narodowej 8 lutego br.
Jest ona zresztą laureatką najwyższych nagród kilku międzynarodowych konkursów chopinowskich.
Niestety pod koniec marca kontuzja nasiliła się do tego stopnia, że Pani K.Nadolska była zmuszona podjąć dramatyczną dla niej decyzję o rezygnacji z występu w Eliminacjach !
Zatem całkowicie błędny jest Pani komentarz informujacy Czytelników o odpadnięciu Karoliny Nadolskiej !!
Nie można bowiem odpaść z Eliminacji – nie biorąc w nich udziału, to chyba oczywiste !
Proszę wybaczyć – nie powinno się również “komentować” rzekomego konkursowego występu sprzed 5 lat, skoro nic takiego nie miało miejsca !!
Wiem, jak bolesną – wręcz dramatyczną dla Pani Karoliny była decyzja o wycofaniu się z udziału
w Eliminacjach i jak bardzo (szczególnie w tych dniach) przeżywa tę niefortunną sytuację !
Dlatego jestem zbulwersowany i zdziwiony łatwością z jaką podzieliła się Pani z Czytelnikami swoją całkowicie nieprawdziwą i nieuzasadnioną informacją !
Pani Doroto – proszę mi wierzyć – wśród muzyków jest jeszcze sporo takich, którzy są po prostu osobami wrażliwymi, których podobne komentarze dotkliwie ranią !!
W tej sytuacji bardzo Panią proszę o sprostowanie tej informacji na stronie Pani blogu, w formie,
jaką Pani – osoba niewątpliwie wrażliwa, uzna za stosowne…
Witam, Panie Profesorze. Oczywiście umknął mi fakt, że p. Karolina Nadolska nie startowała do eliminacji, choć była na liście; bardzo przepraszam i poprawiam.