Jazz wbrew przeciwnościom

Zaczął się lipiec, a więc i Ogrody Muzyczne – w tym roku jubileuszowe, piętnaste. I zaczęły się nietypowo, bo występem big bandu. Jednak i innej muzyki XX wieku nie zabrakło.

Warszawski Big Band Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina ma sytuację dość surrealistyczną. Aż dziw, że już tyle lat istnieje, bo na tej zatęchłej uczelni nawet nie ma przecież wydziału jazzowego. Wstyd, ale to jedyna taka uczelnia w Polsce. Przez ostatnich parę lat zespół trzyma się na pasji Piotra Kostrzewy, kotlisty Sinfonii Varsovii, który wcześniej stworzył i rozkręcił Szymanowski Big Band przy liceum muzycznym (jest ono imienia Karola Szymanowskiego, stąd nazwa). No i oczywiście na ogromnej pasji tych młodych ludzi.

Bo skoro nie ma wydziału jazzowego, to nietrudno się domyślić, że studiują oni po prostu poważkę. Dęte blaszane, basiści, perkusiści zostali wyciągnięci z orkiestry, dla klasy saksofonu (która paradoksalnie istnieje) jest to sposób na zaliczenie orkiestry (wszyscy instrumentaliści muszą granie zespołowe zaliczyć). Zabawna historia z pianistami – żaden z dwóch występujących w zespole nie jest nim naprawdę, obaj są reżyserami dźwięku; kiedy jeden z nich grał na fortepianie, drugi szedł do perkusyjnych przeszkadzajek. Studiujący pianiści zapewne marzą tylko o Konkursie Chopinowskim… Choć w ramach katedry fortepianu zatrudniony jest (w stopniu adiunkta) Włodek Pawlik, jednak uczy po prostu improwizacji (a chętnie by się też jazzem zajął).

Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to jest, że w tej szkółce tyle fajnych inicjatyw, także np. w muzyce dawnej, nie ma jak najzieleńszego światła. Znając ludzi, którzy od lat kierują tą uczelnią, nie dziwię się jednak. W polskim światku pedagogów muzyki panuje konserwatyzm, trudno o inną postawę, choć się zdarzają. Jak już sukcesy zostają osiągnięte, to chętnie oczywiście można się pochwalić. Także najnowszym, imponującym sukcesem.

Na inauguracji Ogrodów Muzycznych pierwszą część wypełniły utwory, które zespół zarejestrował na płycie (w przerwie było trochę egzemplarzy do sprzedania i natychmiast się rozeszły), ale nie wszystkie. Ponadto pomiędzy utwory Czajkowskiego i Gershwina a Ravela, Brahmsa i Mozarta zostało włożone dzieło, którego nie ma na płycie: Ebony Concerto Strawińskiego. Specyficzny to utwór, niewiele ma wspólnego z jazzem, za to wiele – ze Strawińskim po prostu. Wykonanie wymógł na zespole dyrektor muzyczny festiwalu Zygmunt Krauze. Bo cykl koncertów na żywo w ramach Ogrodów Muzycznych jest jakby przedłużeniem wchłoniętego przez nie cyklu Passage, który Krauze swego czasu organizował w Zachęcie, a który poświęcony był muzyce XX wieku (to było jeszcze przed 2000 r.) Myślę jednak, że młodzi ludzie nie żałowali tego niecodziennego doświadczenia, zagrali zresztą świetnie.

W drugiej części gościem był sam Zbigniew Namysłowski, a w programie znalazły się jego kompozycje na big band, pisane dla zespołu, który powstał przy festiwalu Jazz Camping Kalatówki, a potem działał przy dawnym klubie Tygmont (dziś ta nazwa skrywa zupełnie inną instytucję). Teraz już nie istnieje, ale dzięki młodemu zespołowi kompozycje ożyły. A są świetne, niezwykle energetyczne, nawet ta, która nosi tytuł Błogi spokój. Była i muzyka filmowa (z Choinki strachu), był też utwór z repertuaru dawnego funkowego zespołu Namysłowskiego Air Condition. Mistrz grał w większości utworów na saksofonie altowym, z wyjątkiem jednego na sopranino, i był we wspaniałej formie. Dla zespołu to była widoczna frajda, młodzi grali jak uskrzydleni. Publiczność też była rozgrzana tym entuzjazmem. Kciuki za dalsze sukcesy!