Szalony Dzień w NFM

Gmach Narodowego Forum Muzyki nadawałby się idealnie do organizowania jakiejś kolejnej wersji La Folle Journée. Format co prawda wymyślony został przez René Martina, a jego użytkownikiem w Polsce jest Sinfonia Varsovia, ale może można byłoby się jakoś dogadać?

Dzisiejszy Dzień Otwarty tak właśnie wyglądał, myślę, że organizatorzy wzorowali się na tym formacie, choć w dużo mniejszym zakresie oczywiście, obejmującym jedynie pół dnia, od 11 do 15. Krótkie, dwudziestominutowe koncerciki w różnych salach, czasem nakładające się na siebie, więc trzeba wybierać; wejście darmowe, ale po wejściówki trzeba było stać w kolejce. Efekt podobny jak w przypadku francuskiego festiwalu: tłumy, publiczność od lat pięciu do stu pięciu (to drugie to oczywiście pewna licentia poetica), większość prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu była na koncercie. NFM po raz pierwszy przeżyło taki najazd; po kilku godzinach zepsuła się jedna z wind, a jedna z łazienek została zalana. Ale pierwsze koty za płoty.

Co mnie osobiście ujęło, to ilość zespołów kameralnych, która w ostatnich czasach wyewoluowała z NFM – i to właśnie te zespoły dziś występowały, każdy po dwa razy w różnych salach, z wyjątkiem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej oraz debiutującego kwartetu skrzypaczek Elliptique Ensemble, które miały po jednym koncercie. Znałam oczywiście już od dawna znakomity Lutosławski String Quartet, za to po raz pierwszy usłyszałam Polish Cello Quartet oraz LutosAir Quintet – też świetne!

Repertuar większość zespołów wybrała ciekawy i nie nadmiernie ciężki zarazem. Nigdy w życiu nie słyszałam muzyki Prospera van Eechaute; ten flamandzki kompozytor zafascynowany był Ravelem i jego Piece Sonate pour 4 violoncelles brzmiała jak jakiś dodatkowy kwartet Ravela właśnie. Można też było usłyszeć Pięć utworów na kwartet smyczkowy Erwina Schulhoffa, Bagatele Ligetiego w wersji na kwintet dęty czy Kwartet na czworo skrzypiec  Grażyny Bacewicz.

A teraz – jak z akustyką? Podobają mi się obie sale w podziemiach, Czerwona i Czarna, choć rzeczywiście jak się siedzi z tyłu, to nic nie widać, ale przecież chodzi głównie o to, żeby było słychać. Sala Kameralna na drugim poziomie – tam odnosiłam wrażenie, że akustyka się jeszcze do końca nie „przegryzła”, ale w sumie też jest niezła. W Sali Głównej na występie Leopoldinum siedziałam na II balkonie – świetnie brzmiało, a na LutosAir – w amfiteatrze blisko sceny, gdzie po prostu już musiało dobrze brzmieć. Ogólnie więc obiekt jest wszechstronnie dobry. Może ma pewne mankamenty, jeśli chodzi o wygodę publiczności: windy tylko z jednej strony (w NOSPR są z obu), brak jakichkolwiek siedzisk na korytarzach. Usiąść można właściwie tylko w restauracji, która ma nawet dość ciekawe menu.

PS. Na każdym bilecie widniała (nie wiem, czy to będzie stała praktyka) jakaś maksyma na temat muzyki. Np. „Muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne – nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest stworzona dla niewyrażalnego (Claude Debussy)”,  „Muzyka dziurawi niebo (Paul Baudelaire)”, „Muzyka jest wyższym objawieniem niż wszystka mądrość i jakakolwiek filozofia (Ludwig van Beethoven)”. Sympatyczny pomysł.