Bach przerabiał Pergolesiego
Wiadomo, że Bach przerabiał różne utwory, najwięcej Vivaldiego. Ale nie miałam pojęcia, że kantatę BWV 1083 zrobił ni mniej, ni więcej, tylko ze Stabat Mater Pergolesiego.
Świetny zespół B’rock z Gandawy (to miasto chyba w ogóle sprzyja dobrej muzyce) pod kierownictwem Brytyjczyka Christophera Bucknalla, dyrygującego (bardzo plastycznie, teatralnie niemal) od klawesynu, ułożył program bardzo inteligentnie. Najpierw Pergolesi autentyczny – Salve Regina z solistką Wiebke Lehmkuhl, którą poznaliśmy swego czasu na Misteriach Paschaliach, a która obdarzona jest głosem altowym o pięknej, głębokiej barwie. Na przerywnik krótki Koncert c-moll RV 119 Vivaldiego, i „numer” dla drugiej solistki koncertu, sopranistki Lenneke Ruiten, czyli Bach czysty: Jauchzet Gott in allen Landen BWV 51, jedna z moich najulubieńszych kantat. Artystka ta wystąpiła już dość dawno temu na Chopiejach, ale już doprawdy nie pamiętam, co miałam na myśli pisząc „głos dziwnie umiejscowiony”. Dziś jest to głos prześliczny, trochę chłopięcy w swej jasnej barwie, w sam raz do tej kantaty, która prawdopodobnie była przeznaczona dla chłopca. Na trąbce, która ma tu odpowiedzialne solo, grała również dziewczyna. Na tubie wisi parę wykonań tej kantaty przez Lenneke, z różnymi zespołami, ale te zespoły są gorsze od dzisiejszego, z którego aż promienieje radość grania. Solistka też śpiewała uśmiechnięta.
No i w drugiej części owo dziwactwo, czyli Stabat Mater przerobione na… Tilge, Höchster, meine Sünden. Czyli tak bardzo włoska muzyka z niemieckim tekstem opartym na Psalmie 51. Bardzo zabawnie było stwierdzić, że niejednokrotnie ten tekst, momentami dużo pogodniejszy od owej sekwencji, bardziej pasował do muzyki Pergolesiego od tekstu oryginału. U Pergolesiego bowiem np. słowa do dość tanecznego fragmentu, który przezwałam na swój użytek „kankanem”, to Quae moerebat et dolebat. Bach musiał też tu i ówdzie zmienić ilość sylab, a ponadto zamienił dwie przedostatnie części: wesołego „krakowiaczka” do tragicznych jednak słów Inflammatus et accensus opatrzył słowami pełnymi triumfu, a fugę Amen, w oryginale w f-moll, powtórzył raz jeszcze w F-dur. Wykonanie było znakomite, i właściwie było to jedyne usprawiedliwienie dla niego, ponieważ Bacha chyba jednak bardziej kochamy za coś innego. Np. za Jauchzet Gott in allen Landen…
Wielka szkoda, że koncert nie był nawet rejestrowany i że kto go przeoczył, już go nie posłucha. Kto był, ten mógł ucieszyć się – po wczorajszych stresach – pięknym wreszcie śpiewaniem.
I w ten sposób kończy się dla mnie tegoroczna Wratislavia. Rano jadę do Warszawy, tylko po to, żeby pojutrze ruszyć na dwa dni do Zakopanego. A potem – już na Warszawską Jesień.
Komentarze
A Jessye Norman obchodzi dziś okrągłe urodziny. Odwiedzała nas in her prime w czasach, gdy tak niewielu wielkich artystów chciało tu przyjeżdżać. Pamiętamy i dziękujemy!
W Warszawskiej Operze Kameralnej w ramach I Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica aktor Andrzej Mastalerz, siedząc na proscenium czytał książkę Il Teatro alla moda Benedetta Marcellego. Satyra na operową tandetę w reżyserii Natalii Kozłowskiej okazała się być zabawna i wysmakowana. Zasługą były przede wszystkim świetne głosy: Anna Radziejewska (Diva / Matka wirtuozy), Sylwester Smulczyński (Alipio Forconi / Pan Procolo), Kacper Szelążek (Primo uomo) – otrzymał największe brawa, Dagmara Barna (Primadonna). Głosy były poważne, ruch sceniczny – komediowy. Zgrabne połączenie ekspresyjnego teatru cieni i bardzo przerysowanych, zabawnie zagranych scenek z życia operowego świata. Na koniec „rozkapryszeni” soliści rzucali w „kiepskich” muzyków papierowymi kulkami, a orkiestra obrzuciła dyrygenta – Lilianę Stawarz różami.
Satyra na operową tandetę – ale czyją?
Aż strach powiedzieć – chodzi o Vivaldiego głównie (i chyba Haendla trochę też).
Może Marcello był zazdrosny o ich sukcesy ?
W składzie orkiestry przy drugim klawesynie (włoskim?) z prawdziwą przyjemnością zobaczyłem doskonałą polska klawesynistkę – Ewę Mrowca
Papierowe kulki dostały się też publiczności, podobnie jak róże oraz portreciki divy. Nastrój był pysznej, niewymuszonej zabawy. Swoją drogą u Natalii Kozłowskiej często siedząc na widowni można zostać obdarowanym – w „Agrippinie” monetą od Nerona. Kacper Szelążek rozkręcił się dopiero w drugiej części, ale za to jak! No i dobrze było posłuchać jak inaczej brzmi „Gelido in ogno vena” w wykonaniu maestry Radziejewskiej i studenta Szelążka (śpiewał to niedawno w Filharmonii). W obu wypadkach pięknie.
Satyra, Lesiu, po prostu na operową tandetę. O kompozytorach w tej broszurze jest niewiele i to są normalne utyskiwania konesera, zwolennika dawniejszych czasów. Marcello z lekkim obrzydzeniem obserwował ewolucję szlachetnego stylu z poprzedniego stulecia w stronę neapolitańskich popisów wokalno-wizualnych, nie widząc w tym nic godnego jego, konesera, uwagi. Co do reszty, jeśli jego przerysowany sarkazm zestawić z innymi relacjami z epoki, a do tego przyjrzeć się (byle nie przed jedzeniem) naszym teatrom operowym od środka, to co właściwie miałoby się nie zgadzać? Wszystko jest jak było, tylko inne szczegóły techniczne. Zamiast obowiązkowego polowania na niedźwiedzia mamy obowiązkowe łóżka szpitalne, hitlerowców w mundurach i goły cyc. Za całość nie odpowiada grubawy facet w peruce, tylko hipster wyniszczony wegetariańską dietą. To nie są jakościowe różnice, moim zdaniem. 🙂
Przedstawienie było bardzo ładne. O wokalistach powiem tylko to, co mi leży na wątrobie. Otóż po pierwsze, Kacper Szelążek miał gorszy dzień i pierwszą arię zaśpiewał w trybie awaryjnym, to znaczy bez oddechu i walcząc, tylko częściowo skutecznie, o intonację. Dlaczego, to pojęcia nie mam, potem było już normalnie, czyli bardzo dobrze. Zdarza się. A po drugie, Dagmara Barna ma bardzo piękny głos, o czym wiemy nie od dziś, tylko naprawdę nie powinna iść w klimaty belcanto, nawet te weneckie. Nie ta aparatura, jeśli tak mogę powiedzieć. Jest kupa muzyki z poprzednich 300 lat, są oratoria z wielkimi partiami solowymi, są kantaty, są wreszcie siedemnastowieczne opery, jeśli już muszą być opery. Taka rada dyletanta, który trochę słyszał, jak pani Dagmara radzi sobie z wcześniejszym repertuarem. 😎
Jeszcze po trzecie, orkiestra grała wzorowo. Vivaldi miał taki zwyczaj, że nie pisał akompaniamentów dla śpiewaków, tylko kazał orkiestrze brać udział w dramacie, no i właśnie to słyszeliśmy. Gelido in ogni vena wczoraj, a ta sama aria zagrana tydzień temu w Łazienkach przez sympatyczny skądinąd zespół, to całkiem inne historie. Wokalnie to akurat odwrotnie było, ale już ani słowa o wokalistach. 🙂
Straszna szkoda, że przez pewien marny bilans było mi zupełnie nie do śpiewu i przepadł mi bilet. 🙁
A ja na jakiś czas skończyłam z barokiem… 🙂
Dlaczego Pani „skończyła z barokiem”?
Ano, bo będę w najbliższych dniach, a nawet tygodniach, słuchać muzyki późniejszej. Najpierw współczesnej – w Zakopanem i na Warszawskiej Jesieni, później – Chopina na konkursie.
Dobranoc, jutro wcześnie wstaję 🙂
Uff!
Czyli nie z braku chęci, a z braku czasu.
🙂
Dobrej nocy
Hej spod samiućkich Tater!
Mieszkam na Pardałówce, co przywodzi mi wspomnienia studenckiej młodości, kiedy to tu właśnie Koło Naukowe Wydziału Kompozycji, Teorii i Dyrygentury Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie zorganizowało obóz naukowy. Bardzo było przyjemnie – narty, wędrówki w śniegu (to była przerwa semestralna) i temu podobne naukowe czynności. Załatwił to nasz przewodniczący Krzysztof Baculewski, kompozytor, obecnie profesor tej uczelni, która przez ten czas dwukrotnie zmieniła nazwę. Z nazwisk powszechnie znanych byli na obozie moi koledzy z roku – Jacek Kaspszyk (jeszcze wtedy Kasprzyk) i Stanisław Leszczyński.
Parę lat później Krzysztof zorganizował inny zimowy obóz, na którym byli też przyjaciele z uczelni muzycznych z innych miast. Było to na Rycerzowej w Beskidzie Żywieckim.
Fajnie było…
A propos pięknych głosów – zgłaszam się z miesięcznym (prawie) wyprzedzeniem:Gród Kraka zebrał po raz drugi (dopiero) w tym roku dość pieniędzy by zaprosić na kolejną Operę Rarę – czy spotkamy się (tradycyjnie)?
serdecznie pozdrawiam
https://www.youtube.com/watch?v=lRfDfXR3h24
Ech, krakusiku, chyba złamię tę tradycję 🙁 13 października to w samym środku Konkursu Chopinowskiego niestety…