Oni wszyscy z niego?
Narzekaliśmy tu, że na Warszawskiej Jesieni pojawiły się przykłady z lat 80. (Merzbow), ale czwartkowego wieczoru zabrzmiał jeszcze wcześniejszy – z 1965 r. Na końcu koncertu – i stanowił punkt szczytowy.
Oczywiście chodzi o Giacinto Scelsiego, którego w kontekście tegorocznej edycji Jesieni możemy nazwać patronem dynamistatyki. A Anahit na skrzypce i zespół jest po prostu przepiękna, niepowtarzalna. Myślę, że w tej stylistyce nikt niczego piękniejszego nie osiągnął.
Jednak i reszta koncertu była warta słuchania. Pierwsze utwory były raczej dynamiczne. Niemandsland Johannesa Schöllhorna zaczęło mi opowiadać jakąś historię, niekoniecznie związaną z tekstem pomieszczonym w programie, ale kto wie („Wzrok nasz błądzi wokół ogromnej fasady wielkiego teatru miejskiego w południowej części Koulunu, blisko Star Ferry Pier w Hongkongu, 360 stopni, przez cały dzień i całą noc rzucamy spiralnie krążące spojrzenie, które muzyka usiłuje oddać, na ową olśniewającą, zapierającą dech w piersiach fasadę zasłaniającą podupadające, nad wyraz smutne podwórza miasta…” itd.) i nawet nie zauważyłam, kiedy minęło pół godziny. Mniej wciągnął mnie Re-slide słoweńskiego kompozytora Vito Žuraja z puzonem solo, niespecjalnie urodziwy brzmieniowo (choć nie byłabym aż tak surowa jak znajomy, który coś mówił o podrzynaniu gardła).
Pierwszy po przerwie – L’Atelier de Sensorité młodego krakowskiego kompozytora Szymona Stanisława Strzelca na swój sposób mnie wzruszył – taki powrót do estetyki czystego sonoryzmu z lat 60. No, może wtedy jeszcze nie było (?) folii bąbelkowej, której głośne zduszanie owych bąbelków dało ciekawy efekt brzmieniowy na początku utworu. Ja poniekąd też mam do tej epoki i stylistyki słabość.
Utwór Scelsiego poprzedzony został dziełem norweskiej kompozytorki Ragnhild Berstad, która otwarcie przyznaje się do wpływu Scelsiego, zresztą utwór Cardinem powstał właśnie na zamówienie Klangforum Wien jako część projektu Giacinto Scelsi revisited. Jednak ta inspiracja została częściowo przykryta inną inspiracją – ptasią, a konkretnie śpiewem rudzika. To było trochę jak początek owego czasu przed świtem, kiedy ptaki zaczynają się budzić i zaznaczać głosowo swoje terytoria. Jeszcze kilkanaście minut, a cały las stanie się jedną wielką ptaszarnią. (Zdarzało mi się latem nad ranem wychodzić na balkon i nadstawiać ucha na symfonię dobiegającą z Lasu Kabackiego…) Tak więc znaleźliśmy się w norweskim lesie, choć ta zbitka kojarzy się z całkiem inną muzyką…
PS. Zapraszam do kontynuowania dyskusji spod poprzedniego wpisu, zwłaszcza że wypowiedział się szef festiwalu 🙂
Komentarze
… nie no sorry ale akurat Re-slide Vito Žuraja był najlepszy z całego wieczoru a kompozycja Strzelca, pomimo strzelania z bąbelków, uspiła cały piąty rząd.
Wszystkiego dobrego Pani Kierowniczce z okazji Urodzin 🙂
Sto lat!
🙂
Ależ ja nawet Szefowi Festiwalu zadałam pytanie o definicję „współczesności” muzyki.
Czekam z nadzieją na odpowiedź.
Śpiew ptaków?
Odruchowo kojarzy się z Messiaen’em.
Dzień dobry 🙂
@ Alicja-Irena – dzięki za pamięć! Najśmieszniejsze wczoraj było, że pierwszy złożył mi życzenia Wujek Gugiel. Przez cały dzień pokazywał mi się specjalny google-doodle ze świecami i tortami, a kiedy najechało się kursorem, ukazywał się napis: „Happy Birthday, Dorota!”. Łobuz ten Wujo, żeby jeszcze moją datę urodzenia pamiętać 😈
@ nienosory – witam. Kolejny przykład na to, że każdy słucha inaczej i po swojemu 😀 Strzelec był krótki, więc uśpić mnie nie zdążył, może dlatego, że nie siedziałam w piątym rzędzie 😉
@ Joanna Curelaru 🙂 – to takie skojarzenie z automatu. Utwór norweskiej kompozytorki w ogóle Messiaena nie przypominał.
Myślę też, że szef festiwalu, jeśli odpowie, to raczej jakoś po południu, bo zaraz zaczyna się konferencja o kompozytorach, na którą zapewne się udał (ja też planowałam się udać, ale mobilizacji nie wystarczyło…), a wieczorem, od 19. są koncerty.
W kwestiach technicznych:
https://en.wikipedia.org/wiki/Bubble_wrap
Wynalezione w 1957, jak to często bywa, w zupełnie innym celu, do którego okazało się bezużyteczne, ale wynalazcy stwierdzili, że nadaje się do pakowania.
A tu można poćwiczyć partię do utworu:
http://www.virtual-bubblewrap.com/bubble-wrap.swf
Super! 😆
Witam! Wrocilismy z Warszawy, gdzie – przyznaje sie bez bicia – wizyte spedzilismy na lataniu po kominkach 😯 , spotkaniach towarzyskich, slubie i weselu 😀 , no i nieuniknionym w naszym wieku pogrzebie. 🙁
Ale udalo nam sie uscisnac dlon Pani Doroty o dziwo nie na koncercie! 😎
Elektronika w muzyce skonczyla sie dla mnie na les ondes Martenot i, jak podpowiada Pani Joanna C., na Turangalila – Symphonie.
Na nowsza muzyke elektroniczna juz sie nie zalapalem – scedowalem to na Gostka.
https://www.youtube.com/watch?v=nTlc4Nvyhw4
Mazel Tov
Pani Dorocie, aby w duszy gralo do….120
______
PS niebawem swieto Sukkot. niedawno na naszym podworku stanela sukka przykryta
zielonymi galzkami swierku….oby niebo bylo gwiazdziste!
Urodzinowej radości:-)
Dzięki 🙂 To było wczoraj, ale i tak miło 🙂
Takie trochę mętnie to wytłumaczone
Co to ta muzyka przez TW
Broni pan dyr.swojego line upa
Jak się da
Merbzow to nie muzyka
I już i tyle po prostu zjawisko popkulturowe
Lepiej o nim szybko zapomnieć
Przecież tyle zaje….utworów jest granych.
Ten line up ma jakiś sens. Choćby i ten, by się przekonać, że Merzbow to nie muzyka 😉
Nie można mówić, że Merzbow to nie muzyka. 4’33” też nie jest „muzyką”.
Merzbow to po prostu nie jest muzyka, która pasuje do WJ. I to jest zresztą mój główny argument przeciwko uzasadnieniu p. Wieleckiego. Do tezy przewodniej festiwalu można dopasować wiele muzyki z „branży”. Nie trzeba szukać poza branżą.
Tak ok ale cage to jeden krótki kawałek
To jak pusta sala w galerii
A ten koleś z długimi włosami nagrał i ktoś wydał 200 płyt to jakiś absurd.
Sami sobie zgotowalsmy ten los.
No OK – ale po jednej lekcji życia otrzymanej bardzo dawno temu uznałem, że nie można negować danego wykonawcy czy nawet całego gatunku tylko dlatego, że NAM się nie podoba. Jedni słuchają Monteverdiego, inni Mendelssohna, Marduka, Marleya, Memphis Minnie, a jeszcze inni Merzbowa. (sorry, nie starczyło mi inwencji na dalsze 😛 ).
Merzbow tak samo nie pasuje do WJ jak ww. nazwiska. A to, że ktoś nagrał i wydał płytę – dziś wystarczy laptop, może mikrofon i łącze internetowe. Nie trzeba wydawać płyt. Wystarczy wrzucić do chmury i poinformować o tym znajomych.
Pani Doroto ale nikt z nas nie chciał by za rok na WJ pojawił się pan henio czy zdzisio grający na trawce(listku)Lutosławskiego.
Ale któryś utwór konkretnie?
😉
Przecież na to się nie zanosi. Chyba że coś takiego wymyśli ktoś, kto wygra konkurs na nowego dyrektora WJ 😛
Gostku, na pewno nie Gry weneckie 😆
Gostku – sorry, nie starczyło mi inwencji na dalsze 😯
Mahler i Moniuszko 😆
Chodziło mi o różne gatunki i epoki muzyczne. Moniuszkę i Mahlera można zgrubsza wsadzić do jednej szuflady z Mendelssohnem.
Ale pierwsze dźwięki III Symfonii już bez problemu.
Marduka można zamienić na Mayhem ale Mahlera to zamienić będzie chyba niemożliwe
Gdybym na dożywocie miał do wyboru komplet symfonii Mahlera lub Brucknera, to chyba jednak zamieniłbym tego Mahlera…
No ale Bruckner nie jest na „M”.
Oj Gostek narażasz się Kierowniczce z tym Brucknerem.
Wiem 😈
Ale ona też wie, więc wszystko gra.
Pod tym względem należę na dywanie do absolutnie ścisłej mniejszości i jestem z tego dumny.
No nie, jest tu chyba trochę większe, acz istotnie ekskluzywne bractwo brucknerolubów 😉
Gostku – Mahler i Moniuszko do tego samego koszyczka? 🙄
Oj, bo sie pogniewamy 😈
Za to z jeszcze innej epoki moze byc (de) Machaut 🙂
A najczesciej grywany na swiecie kompozytor, tez na M, to gdzie? 😯
Dziś na Jesieni nie słuchałam żadnego kompozytora na M (w domu i owszem, tego najczęściej grywanego na świecie, w bardzo zacnym wykonaniu Christiana Gerhahera plus Freiburger Barockorchester – całkiem nowa płytka). Za to był dzień już nie dynamistatyki, lecz zbyt długich dowcipów.
LOST PLAY Jagody Szmytki – idea w założeniu nawet zabawna, chodziło o parodię talent show, kompozytorka wymyśliła postaci kobiece stające do konkursu (wszystkie odegrane przez jedną śpiewaczkę, świetną Frauke Aulbert), piosenki były odpowiednio sparodiowane, kolejne wywiady, przerwy na reklamy itp. początkowo wydawały się bardzo dowcipne, ale z czasem zaczęły nużyć – gdyby przyciąć ze dwie postaci, byłoby lepiej, a tak przestało bawić. Ale robota imponująca, łącznie ze stroną wizualną – zabawami na motywach z Second Life.
Na koncercie nocnym najpierw 20 Pianos Matthew Herberta – też idea ciekawa, kompozytor wrzucił do samplera brzmienie 20 instrumentów od fortepiano Johanna Christiana Bacha po instrumenty Mahlera i Rachmaninowa. Wyglądało to też zabawnie: chłopak usiadł do stolika MIDI, na ekranie nad nim pokazywały się odpowiednie instrumenty. Niestety zawartość muzyczna nader banalna i zbyt długa – w szkole tak się na przerwach improwizuje…
Potem dowcipne Studies na instrumenty smyczkowe Simona Steena-Andersena, ale przygotowania do wykonania trwały dłużej niż sam utwór, mnie to osobiście wkurzyło, ponieważ dziś nie miałam podwody i musiałam przed 0:30 dotrzeć do Metra Centrum, bo dziś w nocy są jakieś komplikacje. Tak też zrobiłam, rezygnując z ostatniego utworu…
Dzisiaj (u mnie jeszcze, u Was juz wczoraj) urodziny Goulda. Mialby 83 lata.
Pobutka No 1
https://www.youtube.com/watch?v=QZM4yxbE0ZE
Pobutka No 2 – dla tych, ktorzy potrzebuja czegos mocniejszego w sobote rano
https://www.youtube.com/watch?v=i70cxaui2Kw
Dzień dobry 🙂 Jak miło, Pobutki wróciły 😀
Dziwny ten Prokofiew Goulda – nie mówiąc o przeinaczeniach tekstu, to to, że zimny, akurat mi nie przeszkadza, ale brak tej jakiejś złej siły (no, może dopiero pod koniec), jaką ten utwór wyraża.
Idę zaraz na Szalone Dni Muzyki – dopiero teraz mam możność tam dotrzeć. Wieczorem zakończenie Warszawskiej Jesieni.
Wczoraj na SDM dano Pasję Janową Arvo Parta.
Słyszałem pierwszy raz.
Wspaniałe 75 minut muzyki nieuchronności i beznadziei wynikającej z figuracji jednego akordu molowego (e?) z rozmaitymi permutacjami dysonansowymi typu c-cis-d (konsonansów było znacznie mniej), dużą dozą archaizacji, dziwnymi skalami (lidyjskimi?).
Dopiero – blisko Amen – muzyka przechodzi niesmiało w odcienie durowe
O, lesiu, to żeśmy byli na tym samym koncercie. Po latach przesycenia Pärtem wracam do niego – poza tym zrobiłem sobie własny finał Warszawskiej Jesieni 🙂
Zespół świetny, być może poza Piłatem i kontratenorem. Ten pierwszy wydawał się śpiewać nosem. Ten drugi, pomimo imponującej postury, wydawał z siebie głos, no, taki sobie. Sale Redutowe dość dobrze sobie poradziły z muzyką, choć siedziałem z samiusieńkiego przodu, więc nie wiem czy w skrzydłach też było tak fajnie.
Dzikiego tłumu nie było – zapewne większość poszła na koncert otwierający – i dobrze.
Definicja muzyki współczesnej? Cały czas nad tym pracujemy. W tym roku po raz 58.
Punkt dla Pana Dyrektora 🙂
@ Tadeusz Wielicki
W inteligentny sposób wykręcił się Pan od odpowiedzi…
🙂
W dodatku użył Pan liczby mnogiej, a mnie interesuje Pana osobiste zdanie.
Niekoniecznie jako Szefa Festiwalu.
Zainteresowana jestem raczej opinią profesjonalisty z ogromnym doświadczeniem i otwartym umysłem.
58 lat?
To już niemal dwa pokolenia.
Czy dzisiaj postrzegamy „współczesność” inaczej niż przed wiekami lub chociażby w minionym pokoleniu?
Przepraszam, mój telefon zamienił nieproszony pańskie nazwisko.
Oczywiście wszyscy wiemy, że nazywa się Pan: „Wielecki”
„Dziwny ten Prokofiew Goulda” – no coz, GG byl rozny, raz lepiej, raz gorzej. Nie chcialem przypominac Bacha, Byrda ao.
Tu jest inne wykonanie – jak sie komu spieszy, do trzeciej czesci mozna przeskoczyc do mniej wiecej 14:10
https://www.youtube.com/watch?v=k9QJm1R2HXc
„Zapraszam do kontynuowania dyskusji spod poprzedniego wpisu, zwłaszcza że wypowiedział się szef festiwalu” – w kontekście poprzedniej dyskusji i sztucznego podziału na muzykę „nieakademicką” i „zwykłą” warto przypomnieć fakt, że możemy się cieszyć przełomowym dorobkiem Scelsiego właśnie dlatego, że nie był on akademikiem i podchodził do muzyki negując jej systemowość i akademickość. Dlaczego po 60. latach festiwal muzyki współczesnej i dyskusja wokół niego nadal operują tego typu kategoriami?
Może zrozumiemy więcej po lekturze nadchodzącego Glissanda: http://www.glissando.pl/aktualnosci/call-for-papers-glissando-28-system-wykonawstwo-muzyki-wspolczesnej/
A wszystkim państwu zafascynowanym Scelsim polecam za tydzień wycieczkę do Jeleniej Góry na koncert Evy-Marii Houben w ramach Festiwalu Muzyki Teatralnej: http://www.festiwalmuzykiteatralnej.pl/program.html . Houben jest obecnie jedną z najciekawszych współczesnych kontynuatorek myśli Sclesiego.
Uuuuu! Nie udało mi sie dotrzeć na Politykowe Hole w ostatni cwortek, kie pikne urodziny Poni Dorotecki były. Ale cóz… w takim rozie za pomyślność nasej Ostomiłej Jubilatki wypije teroz. Zdrowie Poni Dorotecki! 😀
Hej, Owcarecku! Wypić zawsze można. I ja przepijam do Ciebie!
Wróciłam właśnie z pierwszej porcji Szaleństwa, którą rozpoczęłam i zakończyłam spotkaniem z sekstetem Richarda Galliano. Rozkoszny był po prostu. Przedpołudniowy koncert w Salach Redutowych poświęcił wyłącznie Bachowi (w Koncercie skrzypcowym a-moll prawie negatyw – solista na cyji, akompaniament wyłącznie smyczkowy), po południu w dużej sali był i Piazzolla i kompozycje samego solisty.
Pomiędzy nimi Marita Sollberg z Orkiestrą TWON pod batutą Arie van Beeka. Śpiewała Dove sono z Wesela Figara, Pieśń Solvejgi z Peer Gynta oraz modlitwę Desdemony z Otella Verdiego. Wyglądała trochę jak topielica w koszuli nocnej (co może nawet pasowało do ról), ale śpiewała bardzo ładnie. Orkiestra popisała się szczególnie uwerturą do Nabucca – cóż, tyle razy grywają to w sezonie…
I jeszcze minirecital Lukasa Geniušasa. Podobno wczoraj grał Czwarty Beethovena z tabletu, więc obawiałam się najgorszego, ale było bardzo dobrze. Grał I Sonatę C-dur Brahmsa i swobodnie wybrnął z tego trudnego, a przy tym jeszcze dość topornego młodzieńczego dzieła, a poza tym dość zgrywuśny utwór:
https://www.youtube.com/watch?v=7L_PF3K9YMM
On się bardzo sprytnie urządza. Gra same takie utwory, w których nie potrzeba głębi, a technikę ma znakomitą, więc wypada efektownie. Wczoraj musiał być jakiś wyjątek.
Teraz wpadłam do domu odpocząć chwilę – i na finał Jesieni.
Uwielbiam pana na M i Gerhahera też, ale jego Leporello i Figaro wydali mi się nadto eleganccy a DG niezbyt uwodzicielski. Ale rzadko się słyszy kreacje tak od strony interpretacyjnej przemyślane.
Urszulo, a mnie właśnie uderzyło, że Leporello i Figaro zdecydowanie w jego interpretacji byli służącymi, choć mocno zarysowanymi postaciami, ale to jednak nie były paniska, jak np. Hrabia.
Na Szalonych tłumy niespodziewane. Po południu nie było już biletów na wieczorny koncert SV z Czajkowskim (sala na 1600 miejsc!). Quatuor Modigliani grał pięknie: Weberna „Langsamersatz” i Schönberga „Verklärte nacht”. Trochę się obawiałam, bo to dla mnie kompozytorzy już odrobinę zahaczający o współczesność:-), ale Webern był nadspodziewanie delikatny i wyjątkowo subtelnie zagrany. Chyba jeszcze wczesny. Przed Schönbergiem Pani przeczytała, na życzenie artystów, wiersz, który był inspiracją kompozycji, co niewątpliwie wzbogaciło odbiór. Jak się ma Geniuszasek przekonam jutro. Ale gra tego rozhisteryzowanego:-) Francka, więc też raczej ominie go schodzenie w głębię. Lubię Warszawę w takich dniach, gdy organizowane są takie wydarzenia i znajduje się tyle chętnych osób, które chcą w nich uczestniczyć.
Zapomniałam napisać, że Schönberga, poza Quatuor Modigliani grali jeszcze Gerard Causse na altówce i Marcin Zdunik na wiolonczeli.
Scelsi był arystokrata albo hrabia więc jemu było wolno więcej,
Na koniec WJ było grubo kto był ten wie,choć to pewnie jak zwykle nie był very best.