Flash Oda

Byłam wczoraj na – obiektywnie rzecz biorąc – jednym z gorszych wykonań Ody do radości. Ale entuzjazm był i to najważniejsze. Dał mi jednak znów do myślenia na temat edukacji muzycznej w Polsce.

W samo południe pod Kolumną Zygmunta odbyło się coś takiego – był to flash mob zorganizowany przez Komitet Obrony Demokracji (niezależnie od późniejszej demonstracji na Placu Powstańców w obronie wolności prasy). Podobna, lecz lepiej przeprowadzona – o lepszym scenariuszu – akcja miała miejsce o tej samej porze w Toruniu. Na deptaku, w ruchu, więc mogła przyciągnąć więcej ludzi.

Można powiedzieć, że nie był to flash mob typowy. Najczęściej takie niespodziewane występy organizują grupy fachowych muzyków lub tancerzy, a jeśli amatorów, to zaawansowanych – chodzi przecież też o to, by nagle przypadkowym przechodniom pokazać swój kunszt, zaskoczyć ich. Do jednego muzyka (często kontrabasisty) dołączają stopniowo kolejni, wywierając coraz większe wrażenie rosnącą masą, ale też wykonaniem. Nie jest łatwo przygotować flash mob – przecież nie można w jego miejscu zrobić wcześniej próby, bo cóż to by była za niespodzianka. Trzeba nauczyć się ról, kto kiedy wychodzi i co robi, reszta jest zaskoczeniem w gruncie rzeczy dla obu stron, czyli nie tylko dla przypadkowych przechodniów, ale i dla wykonawców. Potrzebna jest swoboda i śmiałość.

Na Placu Zamkowym tej swobody i śmiałości nie było – rzecz rozkręcała się stopniowo, ledwo się rozkręciła, to musiała się kończyć, a i tak rozlazło się tempo. I tu właśnie refleksja. Nie nawykliśmy do muzykowania zespołowego, do słuchania się nawzajem, a to jest podstawa. Trzeba liczyć, jeśli jest dyrygent – patrzeć na dyrygenta, jeśli nie – wyczuwać się wzajemnie. W szkołach muzycznych bywa z tym kłopot, bo jeśli dzieciaki nawet grywają w zespołach, to tradycyjnie chowane są raczej na solistów. A poza szkołami muzycznymi? Szkoda gadać. To również w jakiś sposób odzwierciedla stan naszego społeczeństwa, którego jedną z największych bolączek są trudności we współdziałaniu. Nauczanie muzyki może być w nadrabianiu tych społecznych zaległości bardzo, bardzo pomocne.

Tak nawiasem mówiąc, Oda (ale zwykle już w pełniejszej wersji niż powyższe) jest szczególnie wdzięcznym materiałem na flash moby. Z powodu formy oczywiście: rozpoczyna się od jednego głosu, potem dochodzą kolejne i moc jest budowana aż do pełni. Zobaczmy parę przykładów: z Hiszpanii (a raczej Katalonii; z małą zmyłką na początku), Norymbergi, Akwizgranu (tu amatorszczyzna podobna do warszawskiej, nawet gorsza), Innsbrucku (dziecięca orkiestra dęta kompletuje się przez siedem i pół minuty w rytmicznym wstępie, by potem dopiero przejść do Ody). A to co prawda nie flash mob, ale dość szczególne wykonanie tego utworu – robi wrażenie, prawda? I jeszcze ten „chórek” na ogromnym lipskim dworcu – prawda, że fajny?

Ale najbardziej – prawie dwa lata temu, w gorących czasach na Ukrainie – wzruszył mnie ten flash mob z Odessy. Pamiętam, że poryczałam się prawie w tym momencie, gdy wchodzi chór z całą swoją potęgą. W tamtym miejscu ten utwór miał wówczas szczególne znaczenie. Czy i dla nas w końcu zaczyna mieć, mimo że jesteśmy w Unii?